Rozdział siódmy
𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆
Gorszym uczuciem od złamanego serca jest, kiedy ktoś już ten nadwyrężony organ doszczętnie miażdży.
Bolało. Tak bardzo bolało, że zacząłem płakać. Nigdy nie sądziłem, że będę tęsknić za kimś, kto siedział tak blisko mnie. Niemal ramię w ramię, a jednak była tak daleko. Niby na wyciągnięcie ręki, a nieosiągalna. Przynajmniej dla mnie.
Pociągnąłem nosem. Zauważyła moje łzy. Skrzywiła się lekko, przez co odwróciłem wzrok. Bambi była jedyną osobą, przed którą nigdy nie ukrywałem prawdziwych emocji. Ja też, kurwa, potrafiłem płakać. Robiłem to wiele razy po jej odejściu. Dziś wręcz lały się strumieniami, moczyły moją białą koszulę. Wszystko dlatego, że zdawałem sobie sprawę, co się zaraz stanie.
Odejdzie.
Nie na rok. Nie na dwa lata. Nawet nie na dziesięć.
Na zawsze.
— W porządku — wychrypiałem, patrząc przed siebie. — Po prostu podaj adres. Odwiozę cię do domu.
Otworzyła usta, po czym je zamknęła. Zrobiła tak kilka razy, aż w końcu zrezygnowana wymamrotała ulicę i numer, pod którym mieszkała. Stuknąłem w szybę. Kierowca ją opuścił. Przekazałem mu, gdzie jedziemy i za chwilę ponownie się od nas odgrodził.
Przez pół drogi tkwiliśmy w ciszy. Bambi cicho łkała pod nosem, ja po prostu ryczałem. Na zewnątrz byłem beznamiętny, jedynie mokre policzki świadczyły o tym, jak bardzo zabolały mnie jej słowa. W środku rozpadałem się na drobne atomy i byłem pewien, że już nigdy nie pozbieram się w całość.
Po takiej miłości nie mogłem pozostawać taki sam. Zmieniało się wszystko. Każdy oddech bolał. Każdy ruch nie miał większego znaczenia. Straciłem cel w życiu. Nie było niczego, co miałoby sens.
Przewijałem w głowie wszystkie wspomnienia związane z Bambi. Wiedziałem, że pozostaną ze mną na zawsze, nawet jeśli ona sama mnie nie chciała.
W połowie drogi wydusiła:
— Zatrzymaj to.
Spojrzałem na nią ze zmarszczonymi brwiami.
— Co?
Zacisnęła palce na krawędzi siedzenia.
— Limuzynę. Zatrzymaj tą pieprzoną limuzynę, Ridge — wycedziła przez zęby. Ciężko oddychała.
Przeszły mnie ciarki na dźwięk swojego imienia w jej ustach, ale zrobiłem, o co prosiła. Znów zapukałem do kierowcy i poprosiłem, żeby zaparkował na poboczu. Tkwiliśmy na środku mostu, ale mimo to wykonał moje polecenie. Włączył światła awaryjne, a Bambi wyskoczyła z pojazdu, jakby coś ją goniło.
Za cholerę nie mogłem pozwolić jej odejść w taki sposób. Uciekła mi dwa razy. Trzeciego, kurwa, nie będzie.
Wyleciałem z auta za nią i popędziłem. Widziałem jak w biegu ściąga te cholernie wysokie szpilki i znów zaczyna biec chodnikiem przed siebie. Jak dobrze, że byłem sportowcem i miałem dobrą kondycję. W innym wypadku sapałbym tak samo głośno, jak ona, gdy już ją dogoniłem.
Zagrodziłem Bambi drogę. Stanąłem przed nią. Oddychałem szybko z powodu buzujących w żyłach emocji. Zacisnąłem dłonie w pięści.
— Co ty robisz? — zapytałem wściekle.
— Odchodzę, Ridge. Odchodzę od ciebie raz na zawsze! — krzyknęła, po czym tupnęła nogą. — W sumie to odchodzę od was wszystkich! Pieprzeni faceci! Tylko potrafią, kurwa, zdradzać i ranić! — Ściągnęła pierścionek zaręczynowy, po czym wrzuciła go do rzeki. Patrzyłem na to oniemiały.
— Preston cię zdradził? — wydukałem zaskoczony.
Teraz to ona pociągnęła nosem. Spojrzała na mnie gniewnie. Przestałem płakać, ale kobieta dalej wylewała morze łez.
— Mam w dupie, co robi Preston. Nigdy go nie kochałam. — Otarła oko, rozmazując makijaż. Przypominała pandę. — Nigdy na serio nie kochałam nikogo, oprócz ciebie, ty dupku. Tylko że musiałeś złamać mi serce. Musiałeś, co?! — wykrzyczała mi prosto w twarz.
A potem mnie popchnęła z taką mocą, aż zatoczyłem się krok do tyłu. Nie byłem przygotowany na taki ruch.
— Za to ty uciekłaś, nie dając mi nawet możliwości wytłumaczenia całego tego bajzlu! — warknąłem wściekły. — Ciągle tylko uciekasz. To twoja domena. Coś nie idzie po twojej myśli to spierdalasz. Taka właśnie jesteś! — Wycelowałem w jej stronę palec wskazujący. Nie zdawałem sobie sprawy, że z każdym słowem przybliżałem się do niej.
Chwilę później, nasze nosy niemal ocierały się o siebie, a klatki piersiowe przy głębszych wdechach stykały się ze sobą.
— Więc co powinnam według ciebie zrobić? — Rozłożyła bezradnie ręce, w których trzymała buty. — Wybaczyć ci po jednej rozmowie? Zostać w Grand Forks, żeby być pośmiewiskiem całego uniwersytetu? Dalej mieszkać z dziewczyną, która mnie okłamywała przez wiele tygodni? Udawać, że nic mnie nie bolało?
— Mogłaś mi chociaż dać szansę — wyszeptałem. Czułem, jak mróz przenika mnie na wskroś. Jednak byłem tak zły, że miałem to gdzieś. — Nigdy nie pozwoliłbym komuś się z ciebie śmiać. Zrobiłbym wszystko, żeby ci ludzie zamknęli jadaczki. Kurwa, nawet po tym, jak wyjechałaś nie pozwoliłem im powiedzieć o tobie złego słowa. Myślisz, że ja nie cierpiałem? — Wskazałem na siebie kciukiem. — Powiedziałem ci, że cię kocham. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że to był pierwszy raz, kiedy wyznałem komuś miłość? Nie powiedziałem tego nawet własnej babci, która mnie wychowywała i otaczała tym uczuciem każdego dnia, dopóki żyła. Byłaś jedyną, która to usłyszała. I zostaniesz jedyną, której to powiedziałem. Bo przed tobą nie było nikogo i po tobie także nikogo nie będzie, rozumiesz?! — Złapałem jej twarz w swoje dłonie. — Kocham cię tak mocno, aż cierpię z tego powodu. Cholera, jestem gotowy cierpieć dalej, ale nie chcę się poddawać, chociaż ty już dawno to zrobiłaś.
Przełknęła głośno ślinę.
— Nie chcesz się poddawać? — wyszeptała ze ściągniętymi brwiami. — Ale ja... ja myślałam...
— Co myślałaś? Że o tobie zapomniałem? — Puściłem ją i zrobiłem krok do tyłu. — W życiu nie mógłbym o tobie zapomnieć. Byłaś i jesteś dla mnie najważniejsza. Szukałem cię, ale ślad po tobie zaginął. Gdybym wiedział, że jesteś tutaj, w Chicago, nie wahałbym się nawet chwili. Błagałbym cię o wybaczenie.
Bambi wplotła palce we włosy. Obróciła się twarzą w stronę rzeki, w której przed chwilą utopiła swoje narzeczeństwo z tym zasranym Prestonem. I bardzo dobrze zrobiła.
— Boże, ty nic nie rozumiesz — mruknęła pod nosem.
— To mi może wyjaśnij?! — krzyknąłem tak głośno, aż rozbolały mnie płuca. — Bo jeśli znów weźmiesz dupę w troki, to na pewno się nie dowiem.
Spojrzała na mnie w tak smutny sposób, że gdybym nie miał pękniętego serca, właśnie rozbiłoby się na tysiące kawałków.
— Nikt o mnie nigdy nie walczył — powiedziała z naciskiem na te dwa słowa. Nikt. Nigdy. — Nawet ty nie robiłeś tego na serio. Chodziło ci tylko o moje dziewictwo. — Otworzyłem usta, ale nie pozwoliła mi dojść do głosu: — Nie obchodzi mnie, co teraz powiesz. Taka jest prawda i nieważne, że coś zmieniło się po drodze. Ridge, ty nie próbowałeś zdobywać mnie z miłości, tylko przez głupi zakład.
To był moment, w którym wszystko zrozumiałem.
Bambi potrzebowała, żeby ktoś ją zdobywał. Z miłości. A ja, choćbym bardzo chciał, nie zaprosiłem jej na randkę i nie spędziłem z nią tych wszystkich wspaniałych chwil z dobrych pobudek. Nawet jeśli zostałaby w Grand Forks po tym wszystkim, co się wtedy między nami wydarzyło, nie było szans na stuprocentowe wybaczenie z jej strony.
Oboje potrzebowaliśmy czasu. Musieliśmy przetrawić złe emocje, skupić się na sobie, dorosnąć. Zrozumieć, że każdy może popełniać błędy.
A teraz była nasza szansa, żeby znów o siebie zawalczyć. Wiedziałem, że mogę ją zdobyć, tym razem tak naprawdę.
Spojrzałem na Bambi w innym świetle. Nie uciekała dlatego, że mnie nienawidziła. Uciekała, bo sądziła, że wybaczenie przyjdzie z jej strony zbyt łatwo i znów wpadniemy w wir złych zdarzeń. Gdyby ze mną została, obudziłaby się za dziesięć lat z wyrzutami sumienia. I przeniosłaby te wyrzuty na mnie, na nasz związek.
Otaksowałem ją uważnym spojrzeniem. Staliśmy w środku zimy, na środku mostu, w środku nocy. Cała drżała. Zrobiłem jedyną rzecz, jaką uważałem za słuszną.
Podszedłem i przerzuciłem ją przez swoje ramię. Pisnęła zaskoczona tym ruchem.
— Co ty robisz?! — wykrzyczała w moje plecy.
— Ocieplisz się w limuzynie, bo za cholerę nie wiem, gdzie zostawiłaś swoją kurtkę. A potem odwiozę cię bezpiecznie do domu. — Mój głos był na tyle stanowczy, że nawet nie zaprotestowała.
— A potem?
Uśmiechnąłem się szeroko.
— Przyjadę do ciebie i porozmawiamy. Na trzeźwo i na spokojnie, skoro oboje już doskonale wiemy, co nam w duszy gra. I że się kochamy — oznajmiłem spokojnie.
Postawiłem ją przy samochodzie. Obciągnęła sukienkę, którą raczej nazwałbym niewielkim skrawkiem materiału, i spojrzała na mnie z wyższością. Wyglądała śmiesznie z tym rozmazanym wokół oczu makijażem.
Poprawka — śmiesznie i cholernie uroczo.
— Nie powiedziałam, że wciąż cię kocham.
Uniosłem jedną brew.
— Kochasz — odparłem z pełnym przekonaniem, choć wcale nie byłem niczego pewien.
Założyła ręce na piersi. Wyrwałem szpilki z jej dłoni. Klęknąłem na jedno kolano, żeby włożyć buty na stopy kobiety. Posłusznie uniosła nogę. Wsunąłem na nią szpilkę. Grzeczna dziewczynka.
— Nie kocham cię, Ridge.
Podniosła drugą nogę. Włożyłem jej buta, po czym wstałem i pstryknąłem ją palcem w zmarszczony nos.
— Mhm. A ja jestem baletnicą. — Otworzyłem drzwi i machnąłem ręką w stronę wnętrza. — Zapraszam panią do rydwanu.
Prychnęła pod nosem, ale posłusznie wsiadła do środka. Ruszyłem za nią, po czym zatrzasnąłem za nami drzwi. Jednym stuknięciem przekazałem kierowcy, że może jechać dalej. Poczułem zażenowanie na myśl, że obcy typ oglądał całą scenę i słuchał naszych krzyków.
Bambi chyba też to zrozumiała, bo jej policzki zapłonęły wiśniowym rumieńcem. Dokładnie takim, jakim go zapamiętałem. Ten sam odcień śnił mi się po nocach. Musnąłem opuszkami palców skórę kobiety. Bambi zadrżała pod wpływem mojego dotyku. Dobrze, że wciąż tak na mnie reagowała. Ciało przeczyło jej własnym słowom.
Kochała mnie. Tego jednego byłem pewien. I miałem zamiar o nią walczyć do utraty sił. Dopóki nie wyczerpią mi się pomysły. Dotąd, aż mi wybaczy.
Na całe szczęście mężczyzna za kierownicą puścił ogrzewanie bez mojej prośby i już po chwili otuliło nas przyjemne ciepło.
Jechaliśmy w ciszy. Jakiś czas później zatrzymaliśmy się pod starą kamienicą.
— Tu mieszkasz? — Obrzuciłem ulicę uważnym spojrzeniem. Nie podobało mi się tutaj.
Westchnęła ciężko.
— Tak. Jeśli chciałam całkowicie uniezależnić się od ojca, musiałam przestać korzystać z jego pieniędzy. Z mojej wypłaty obecnie stać mnie tylko na małe mieszkano w przytulnej okolicy. — Ostatnią część zdania wypowiedziała z ironią. — Ale spokojnie — poklepała mnie po ramieniu — ostatnio napady na mieszkania zmniejszyły się z dziesięciu tygodniowo do pięciu.
— To nie jest, kurwa, zabawne — warknąłem ponuro.
Zachichotała. Dźwięk ten rozszedł się echem po całym moim ciele. Wgryzł się w każdy organ. Dostałem gęsiej skórki.
— Jest — odparła spokojnie. — A teraz wybacz, ale padam z nóg. Nie przyjeżdżaj jutro, daj mi trochę ochłonąć po tym wszystkim.
Po moim trupie. Miałaś dwa lata na ochłonięcie.
— Przyjadę czy tego chcesz, czy nie. Nawet nie zwróciłaś uwagi, że coś u mnie zgubiłaś — zauważyłem kwaśno. Posłała mi pytające spojrzenie, więc wyjaśniłem: — Portfel. Wypadł ci z torebki, kiedy tak szybko pragnęłaś się ode mnie uwolnić i wyleciałaś z mojego apartamentu, jakby się w nim paliło.
Uchyliła usta zaskoczona.
— Och. Faktycznie, nie zwróciłam na to uwagi — przyznała nieśmiało. — Za wszystko płacę telefonem, a w ciągu ostatniej doby nie miałam potrzeby sięgania do portfela po dokumenty, czy cokolwiek innego.
— Czy to znaczy, że jednak mogę jutro do ciebie przyjechać? — zapytałem z głupim uśmieszkiem. Byłem z siebie zadowolony. Przez moment miałem ochotę się poddać, teraz cieszyłem się, że tego nie zrobiłem i za nią pobiegłem.
Zresztą, puszczenie jej samej po nocy nie wchodziło nawet w grę.
— Tak. — Kiwnęła dodatkowo głową w potwierdzeniu.
— Odprowadzę cię do drzwi. — Wysiadłem z limuzyny zaraz za nią. — Nie daj Boże twoje mieszkanie trafi na listę tych pięciu tygodniowo i co wtedy?
— Wtedy mnie okradną i będę już całkowicie biedna — zażartowała. Parsknąłem śmiechem pod nosem. W głębi duszy byłem przerażony, że mieszka w szemranej dzielnicy.
Weszliśmy na klatkę schodową. Śmierdziało tu wilgocią. Miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy. Wchodziliśmy po schodach, a moje myśli i wzrok zawędrowały do tyłka Bambi. Co by nie było, dalej wyglądał cudownie, choć straciła kilka kilogramów od momentu naszego rozstania. Po pierwsze, wystawały jej obojczyki. Po drugie, była niesamowicie lekka. I po trzecie, wyostrzyły się rysy jej twarzy.
Dotarliśmy na drugie piętro. Bambi wyszukała w małej torebce przewieszonej przez ramię klucze. Zerknęła na mnie spod rzęs.
— Dobranoc, Ridge.
Uniosłem kącik ust. Robiliśmy postępy. Od darcia się na siebie, do życzenia sobie dobrej nocy. Niesamowite. Pełen kalejdoskop emocji.
— Dobranoc, Bambi.
Weszła do środka i delikatnie zamknęła za sobą drzwi. Poczekałem, aż zamek po drugiej stronie kliknie. Oznaczało to, że się zamknęła i była względnie bezpieczna.
Wróciłem do limuzyny szczęśliwy. Wiedziałem, że nie mogę zaproponować Bambi zamieszkania ze mną albo pożyczki — nie zgodziłaby się na żadną z tych dwóch opcji. Jeszcze nie. Miałem zamiar jednak o nią walczyć i zrobić wszystko, żeby nie była już zależna od swojego ojca. Przede wszystkim nie chciałem, żeby wróciła do Prestona. Rozumiałem, że łączyła ich tylko umowa, jakiś układ, ale to nie znaczyło, że chłopak czegoś do niej nie czuł. Nawet jeśli ją zdradził, za co powinien dostać w mordę.
Ja dostałem. Od życia.
Ruszyłem w drogę do domu. Zdjęcia moje i Bambi zdążyły obiec internet, byłem pewien, że z samego rana będziemy na językach każdego portalu plotkarskiego. W głowie zakotwiczyła mi się pewna myśl i plan. Chociaż byłem lekko wstawiony, skrzętnie układałem w głowie kolejne punkty prawdziwego zdobycia serca mojego Jelonka. To, co było, musieliśmy zostawić za nami. Koniec z uciekaniem, miganiem się od odpowiedzi.
Bambi Jackson nie potrzebowała w swoim życiu kolejnej pizdy, tylko prawdziwego faceta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro