Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czwarty

𝑩𝒂𝒎𝒃𝒊

Jego głos, jego zapach, jego wszystko.

Było mi cholernie ciężko w obecności hokeisty. Naprawdę próbowałam trzymać dystans. Szłam za radą George'a, ale nic z tego nie wyszło. Może gdyby nie ta cholerna burza, która nagle postanowiła pokrzyżować wszystkie plany.

Spuściłam głowę. Zażenowanie paliło moje policzki. Czułam się tak przez pytanie Ridge'a, ale także z powodu próby ucieczki.

Myliłam się co do jednego — nie mogłam zostawić przeszłości za sobą. Owszem, najchętniej zamknęłabym drzwi do niej na cztery spusty i po prostu zapomniała o wszystkim, co się wydarzyło dwa lata temu. Nie było to jednak możliwe, bo ta przeszłość siedziała kilka cali ode mnie i czekała.

A ja zdałam sobie sprawę, że przez te wszystkie miesiące również czekałam. Na nasze spotkanie.

— O czym chcesz rozmawiać, Ridge? — wyszeptałam w przestrzeń przed sobą. Czułam na sobie wzrok teraz już postawnego mężczyzny, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Za bardzo je kochałam. — Myślałam, że powiedziałeś mi już wszystko co chciałeś tamtego październikowego dnia.

Dosłownie usłyszałam jak przełknął głośno ślinę.

— I karmiłaś się tym przez cały ten czas po naszym rozstaniu? — zapytał cicho. — Sądziłaś, że powiedzieliśmy sobie wszystko?

Zaczynałam tracić nad sobą kontrolę. Łzy pojawiły się w moich oczach zupełnie niespodziewanie. Zamrugałam kilka razy, żeby je odpędzić. Gdybym pozwoliła im spłynąć po policzkach, pokazałabym, że wciąż nie pogodziłam się z losem naszego związku.

— Nigdy nie oczekiwałam od ciebie zbyt wiele. Pragnęłam, tylko żebyś był ze mną szczery i może pewnego dnia mnie pokochał.

— Zrobiłem to — przyznał cicho. — Wbrew pozorom, finalnie zrobiłem obie te rzeczy.

Zbłąkana kropla wydostała się z oczu. Otarłam ją szybkim ruchem pod pretekstem podrapania się po policzku. Zapomniałam jednak, że Ridge widział wszystko. Chociaż nie podzieliliśmy się każdą tajemnicą dotyczącą naszych żyć, bardzo dobrze mnie znał.

Wyciągnął dłoń. Zawahał się, lecz przemógł własne rozterki i otarł szorstkim kciukiem mokrą skórę. Rozchyliłam usta w zaskoczeniu. Poczułam motyle w brzuchu. Zapomniałam, jakie to przyjemne.

Problem polegał na tym, że nie mogłam dłużej niczego czuć względem niego. Nie po tym wszystkim, co mi zrobił.

Nieznacznie odsunęłam się, tym samym wyswobadzając spod jego dotyku.

— Ale było już za późno — odparłam chłodno. — Może gdybyś powiedział mi wcześniej...

— Chciałem to zrobić — przerwał mi szybko. — Naprawdę. Obmyśliłem plan w tym samym momencie, w którym Troy mnie zaszantażował. Owszem, musiałem cię zranić, żeby dał ci święty spokój. Wbrew pozorom byłem tylko zagubionym szczeniakiem, który nie wiedział, co zrobić. Miałem zamiar odczekać trochę czasu, a potem powiedzieć ci o wszystkim. Zakładzie, bieliźnie, klubie...

Na wzmiankę o Parkerze, żołądek zacisnął mi się z nerwów. To on głównie przyczynił się do wyniszczenia mojej psychiki. Z przemocy psychicznej, przeszedł na fizyczną. Po tym, jak uciekłam z Uniwersytetu Północnej Dakoty, mój ojciec poruszył swoje kontakty i zadbał o to, żeby gnojek dostał zakaz zbliżania się do mnie.

— Nie wiem, czy to by coś w sumie zmieniło — przyznałam wbrew poprzednim słowom. — Nie mam pojęcia, co zrobiłabym, gdybyś powiedział mi wcześniej.

— Wybaczyłabyś mi. — Ton głosu miał pewny.

Uniosłam na niego spłoszony wzrok. Zwilżyłam suche usta koniuszkiem języka, przez co na nie spojrzał. To dobrze. Lepiej, żeby wpatrywał się w moje wargi niż w oczy.

— Przecież już to zrobiłam. Powiedziałam ci, że każdy z nas ma prawo popełniać błędy — przypomniałam mu ze zmarszczonymi brwiami.

Prychnął cicho pod nosem. A potem uniósł spojrzenie i w końcu zobaczyłam, jak wielki ból czaił się w źrenicach. Błękitne tęczówki potęgowały chłód, widniejący w źrenicach.

— Nie zrobiłaś tego — wyszeptał z bladym uśmiechem. Ponownie wyciągnął dłoń w moją stronę i założył mi kosmyk włosów za ucho. Przyglądał się swoim ruchom z dziwną nostalgią. — I to jest w porządku. Bo ja sobie też nie wybaczyłem.

Serce boleśnie zacisnęło się w mojej piersi. Dokładnie tak samo, jak podczas jednego z ciemnych dni, jakich doświadczałam tuż po wyjeździe z Grand Forks. Wtedy miałam nadzieję, że rozpacza on tak samo mocno, jak ja. Dziś plułam sobie w brodę za to, że życzyłam mu źle. Myślałam, że nie byłam w stanie mu wybaczyć.

Po raz kolejny się myliłam.

Byłam w stanie to zrobić. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że to możliwe, wbrew temu, co sobie wmawiałam. Chociaż okropnie przez niego cierpiałam, nie zmieniało to faktu, że go kochałam.

Nie znaczyło to jednak, że mogłam o tym wszystkim tak po prostu zapomnieć.

— Mam teraz powiedzieć to głośno? — zapytałam, na co przymknął powieki.

Tak bardzo broniłam się przed spojrzeniem mężczyźnie w oczy, a teraz chciałam, żeby tylko na mnie patrzył.

Jego odpowiedź zbiła mnie z tropu.

— Nie.

— Nie? Dlaczego?

Grdyka Ridge'a poruszyła się po raz kolejny.

— Bo nie byłoby to szczere.

Och, Boże. To na nowo łamało moje serce.

— Ja... — zawahał się i ściągnął brwi ku sobie. — Ja chciałbym mieć z tobą dalej kontakt.

Zamknęłam oczy. Odchyliłam głowę do tyłu. To tak bolało.

Czy tęskniłam za Ridge'em? Tak. Całym swoim poturbowanym sercem. Czy chciałam do niego wracać? Z pewnością nie.

Jedna rozmowa nie wystarczyła, żebym nagle wymazała z pamięci cały ból, którego sprawcą był. Nie miał pojęcia, ile z siebie straciłam. Nie wiedział, jaką cenę zapłaciłam za popełnione z nim błędy.

Odpowiedź wyczytał z mojej twarzy. Gdy otworzyłam oczy i na niego spojrzałam, jedynie pokiwał głową ze zrozumieniem.

— To przez niego? — Brodą wskazał na dłoń, wciąż przyozdobioną pierścionkiem zaręczynowym.

Zerknęłam na ogromny brylant przymocowany do srebrnej obrączki. Nienawidziłam srebra. Nienawidziłam brylantów. Nienawidziłam Prestona. Nienawidziłam wszystkich tygodni, które na niego zmarnowałam. Nienawidziłam mojego ojca.

Zaczęłam bawić się biżuterią. Wzięłam głęboki wdech, aby po chwili wypuścić go ze świstem.

— Preston nie ma z tym nic wspólnego — odparłam. — Właściwie to nie jesteśmy już narzeczeństwem. Nigdy nim tak naprawdę nie byliśmy — przyznałam cicho, po czym zdjęłam pierścionek.

Na pozór był lekki, ale dla mnie ważył tonę. Przypominał mi o czasie, gdy zeszłam na złą drogę. Potrzebowałam pomocy ojca. Godziłam się więc na wszystko, czego ode mnie chciał. Jednego razu było to pójście na bankiet, a drugiego poślubienie jakiegoś zamożnego gościa.

Tymczasem matka stała i po prostu obserwowała rozwój wydarzeń. Nie odezwała się do mnie ani słowem, odkąd wróciłam do domu po tym, co wydarzyło się w Północnej Dakocie. Pełniła w moim życiu jedynie funkcję ozdobną. Była dodatkiem do tła. Nie wiedziała albo ignorowała to, jak bardzo jej potrzebowałam.

— Preston — wymamrotał z pogardą. — Dlaczego więc go nosisz?

Przygryzłam wargę. Prawda była taka, że oprócz przypomnienia, czułam przerażenie. Mój ojciec, Robert Jackson, jeszcze nie wiedział, że ze ślubu z wybranym przez niego kandydatem nici. Obawiałam się, że w każdej chwili mógł mnie znaleźć i gdyby nie zobaczył tego pierścionka na moim palcu... Wolałam nie myśleć, co mogłoby się wtedy stać.

— Zawrzyjmy układ, Jelonku — powiedział, na co szerzej otworzyłam oczy.

Powoli obróciłam głowę w stronę Ridge'a. Jelonku. Nazwał mnie Jelonkiem. Serce zgubiło rytm. Słyszałam, jak krew szumi mi w uszach. Chaotycznie wodziłam oczami po całej twarzy mężczyzny. Wydawał się totalnie zmieszany.

— Przepraszam... — zaczął, ale natychmiast mu przerwałam.

— Jest dobrze. Nie przejmuj się tym. — Po tych słowach odchrząknęłam i starałam się opanować rosnącą w każdym organie ciała radość. Wsunęłam pierścionek z powrotem na palec. — Powiedz mi lepiej, co to za układ?

— Mówmy sobie dzisiaj tylko prawdę.

Uniosłam brew zaintrygowana tym pomysłem.

— Jeszcze jakieś zasady?

— Możemy pytać o co chcemy — dodał pośpiesznie, na co uśmiechnęłam się szeroko.

Pokiwałam głową w zgodzie. W przeszłości było między nami zbyt wiele kłamstw, a taka chwila mogła pomóc nam poukładać swoje życia.

— Ty zacznij — poprosiłam, szczelniej owijając się kocem. Pachniał nim. Miałam ogromną chęć zabrać go ze sobą, żeby wspominać tę chwilę. Nasze ostatnie spotkanie.

— Dlaczego zaręczyłaś się z Prestonem? — wypalił niemal od razu, na co prawie zachłysnęłam się śliną. Czy powinnam była spodziewać się, że ten cały układ miał na celu wydobycie ze mnie informacji na temat mojego udawanego związku?

— Mój ojciec wybrał go na mojego partnera życiowego — odpowiedziałam spokojnie. Zdawałam sobie jednak sprawę, że moje słowa wywołają burzę w jego mózgu, jakby ta szalejąca za oknem nie wystarczyła.

— Twój ojciec... co zrobił? — Zamrugał kilka razy, przechylił głowę na bok i zaczął przyglądać mi się z niedowierzaniem.

— Kiedy... kiedy wszystko popsuło się między nami, chciałam uciec z Grand Forks.

Zapadła chwila ciszy. Analizowałam, w jaki sposób opowiedzieć mężczyźnie tę historię w skrócie. Szczerość szczerością, ale nikt nie mówił, że musiałam wdawać się w szczegóły.

— Poprosiłam ojca o pomoc, a u niego nie ma niczego za darmo. W zamian za szybkie znalezienie miejsca na innej uczelni miałam poślubić człowieka, którego mi wybierze. Padło na Prestona. Koniec historii. — Poprawiłam się na skórzanej kanapie. Podciągnęłam kolana pod brodę. — Moja kolej. Czemu w tamtym wywiadzie na studiach skłamałeś? Wiem, że tak naprawdę nie mówiłeś o swojej matce.

Prychnął pod nosem.

— Cóż, moi rodzice są równie specyficzni co twój ojciec. Może nie żądają ode mnie jakichś chorych przysług w zamian za pomoc, ale wywierali na mnie presję. Twierdzili, że muszę ukończyć studia i przejąć po nich firmę. Nie rozumieli, że chciałem grać w hokeja. Byłem tylko małym dzieckiem, a oni już wiedzieli, jak potoczy się moja przyszłość. — Zacisnął na moment usta. Wyglądał, jakby poważnie się nad czymś zastanawiał. Dopiero po dłuższej chwili wznowił swoją opowieść: — Chciałem zrobić im na złość. Wdawałem się w bójki od najmłodszych klas. Raz specjalnie, kiedy zaleźli mi za skórę. Innym razem, żeby zwrócić na siebie ich uwagę, bo tej poświęcali mi stanowczo za mało. Któregoś razu ojciec się upił. — Przełknął głośno ślinę, a ja przygryzłam policzek w oczekiwaniu na dalszą część. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, co zaraz usłyszę: — Pierwszy raz stracił nad sobą panowanie.  To nie było zwykłe uderzenie. On mnie skatował. Potem robił to notorycznie, aż do szkoły średniej. Przed całym miastem udawaliśmy cudowną rodzinkę, a za murami wielkiego domu kryli się zgorzkniali ludzie. W końcu zacząłem uznawać za normalne uderzenie kogoś za karę. — Zerknął na mnie, ale myślami był gdzieś daleko stąd. — W drugiej klasie szkoły średniej matka wywiozła mnie do dziadków.  Uznała, że za bardzo poszedłem w ojca. Wszystkie nasze konfrontacje kończyły się awanturami. Dopiero babcia z dziadkiem nauczyli mnie, co znaczy prawdziwa miłość. Próbowali mnie naprawić i chociaż w jakimś stopniu im się to udało, coś we mnie na zawsze pozostało popsutego. — Ostatnią część zdania wyszeptał ze smutkiem. — To o babci wtedy mówiłem. Było to jedno z wakacyjnych wspomnień, kiedy jako mały chłopiec jeszcze do nich jeździłem. A potem, choć moi rodzice płacili za moją naukę i wciąż stawiali swoje wymagania co do mojego wychowania, to z dziadkami zamieszkałem. Pokazali mi dobre oblicze rodzinnego życia. Niedługo po moim wyjeździe na studia zginęli w wypadku. Puf i ich nie było. — Pstryknął teatralnie palcami. — Starałem się trzymać tego dobrego wychowania, które we mnie zaszczepili oraz cudownych wspomnień, a także ciepła, którym mnie obdarzali, ale w pewnym momencie sam zacząłem się gubić. Nie wiedziałem już, kim jestem. Grałem dobrego chłopca, a w środku gniłem.

— A teraz już wiesz, kim jesteś? — zapytałam cicho.

Uniósł kąciki ust.

— Myślę, że dałaś mi dobrą lekcję. Długo nie potrafiłem się po tobie pozbierać. Cholera, dalej mi się nie udało, ale przestałem być taki porywczy. No i skończyłem z kłamstwami. Rzygałem nimi. Gdybyś spotkała się z Liamem, Daxem i Gradym, usłyszałabyś, że stałem się najbardziej szczerą osobą w ich życiach.

— A co u Camerona i... Paige? — Imię byłej przyjaciółki ciężko przeszło mi przez gardło. Akurat jej nie byłam skłonna wybaczyć ani wtedy, ani teraz, ani w najbliższej przyszłości.

Ridge wzruszył ramionami.

— Nie mam z nimi już kontaktu — przyznał nieśmiało. — Cameron zaczął grać dla Detroit, więc tam zamieszkali. Ostatni raz widzieliśmy się na ich ślubie. Na meczach nie zamieniamy ani jednego słowa.

Rozdziawiłam usta.

— Pobrali się?

Kiwnął głową w potwierdzeniu.

— No cóż, dobrze do siebie pasowali. — I to także była prawda. Co by nie było, życzyłam im dobrze. Grunt, żeby nasze drogi już nigdy się nie przecięły.

— Teraz ja — oznajmił. — Powiedz mi, skoro to nie przez tego Prestona nie chcesz mnie już więcej widzieć, to jaki jest powód?

Napełniłam płuca powietrzem. Wdech był głęboki, ale bolał. Tak cholernie bolał. Obiecałam mu szczerość, ale wyznanie na głos własnych uczuć nie wydawało mi się dobrym pomysłem.

Dlatego dziękowałam Bogu za to, że włączyły się zapasowe generatory prądu.

— Muszę już iść. — Szybko wstałam z miejsca. Podniosłam torebkę i popędziłam na korytarz, skąd zgarnęłam swoją kurtkę.

Słyszałam, jak Ridge nawołuje mnie kilka razy, ale nie mogłam się odwrócić. Powiedzieliśmy sobie dzisiaj wystarczająco dużo. Nie miałam siły, by wyznać mu odpowiedź na ostatnie pytanie.

Wsiadłam do windy i zjechałam na parter. Zawierucha na dole trwała w najlepsze. Ledwo udało mi się dotrzeć do samochodu. Obstawiałam, że za jakąś godzinę w Chicago zacznie się istna zamieć śnieżna.

Ruszyłam w drogę powrotną do domu z dziwnym przeświadczeniem, że to niestety nie było nasze ostatnie spotkanie.

I nie wiedziałam, czy mi się to podobało, czy nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro