Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzydziesty drugi

𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆

Byłem takim idiotą.

Naprawdę to zrobiłem.

Zraniłem kobietę, w której się zakochałem w imię czego? Przyszłości? Przecież bez niej żadna nie istniała, nie dla mnie.

Siedziałem na kanapie i wpatrywałem się w ścianę. Nie ruszyłem się z miejsca, odkąd wróciłem do domu wieczorem. Wyrzuty sumienia krzyczały, nie pozwalały mi zmrużyć oka. Serce boleśnie tłukło się w piersi. Spiąłem wszystkie mięśnie, próbowałem opanować własne odruchy; byłem bliski wskoczenia w samochód.

Pojechałbym do niej i przeprosił. Powiedziałbym, jak bardzo to wszystko schrzaniłem. Przyznałbym się do wszystkiego.

Zacisnąłem mocniej zęby. Czy teraz cokolwiek by to zmieniło? Pokazałem Bambi, że mi nie zależy, więc nie naprawiłbym tego samymi słowami, bo te, choć mogą niesamowicie zranić, tak nie poprawią naszych relacji. Podczas tego krótkiego związku nie raz złożyłem obietnice, których nie mogłem dotrzymać.

A może jednak mogłem?

Wstałem z miejsca, pchnięty furią. Zacząłem krążyć po pokoju w tę i z powrotem, już dłużej nie dałem rady siedzieć w miejscu. Huragan myśli huczał tak głośno, że nawet nie usłyszałem kroków na schodach. Dopiero kiedy przed oczami pojawiła się twarz Daxa, doszło do mnie, że nie jestem już w pomieszczeniu sam. Tuż za nim stał Grady.

— Kapitanie, co się dzieje? — zapytał Dax. — Wyglądasz, jakbyś nie spał całą noc.

Zatrzymałem się przy oknie. Widziałem w odbiciu szyby ich postury, ale nie potrafiłem spojrzeć kolegom w twarz. Zawiodłem ich, jako przywódca drużyny i przyjaciel.

— Bo nie spałem — mruknąłem tak cicho, że nie miałem pewności, czy mnie usłyszeli.

— Co się stało? — Grady wysunął się do przodu i zmarszczył brwi. — Chodzi o drużynę z Chicago? Napisali coś... nie tak? — Zauważyłem, jak ostrożnie starał się dobierać słowa, ale niczego to nie zmieniło.

Przestawałem nad sobą panować.

— Nie chodzi o ten pieprzony hokej! — ryknąłem mu prosto w twarz.

— Bambi. — Głos Liama przeciął ciszę, jaka zapadła po moich słowach. Nikt jeszcze nie słyszał, żebym wyrażał się w taki sposób o moim ukochanym sporcie.

Zawsze był dla mnie najważniejszy. Stawiałem go na pierwszym miejscu, ponieważ okazał się furtką do lepszego życia. Mogłem zrobić ten krok, przejść przez nią, zapomnieć o spaczonych rodzicach, zostawić wszystko w tyle.

Może gdybym nie miał serca, to właśnie tak bym zrobił.

Nie miałem pojęcia, skąd Liam się wyłonił. Stał w progu, na stopach miał buty, a na ramionach kurtkę. We włosach połyskiwały krople wody, co oznaczało, że dopiero wrócił. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego.

— Tak. Chodzi o Bambi — przyznałem, ale i tak posłałem mu pytające spojrzenie. Chyba zrobiliśmy to całą trójką, ponieważ Liam zacisnął mocniej dłonie w pięści.

— Nie. Bambi — powtórzył z naciskiem. — Ona... Ona... Ona... — Nie mógł znaleźć słów, a mój umysł zalały czarne wizje.

Tuż po tym, jak pocałowałem Madison, uciekła z domu Alpha Chi Omega. Niby Paige pobiegła za nią, ale co, jeśli jej nie dogoniła?

Przetarłem twarz nerwowym ruchem. Obrazy, jak potrąca ją samochód albo upada i rozbija głowę, nie chciały dać mi spokoju. Nic by mi go nie dało, oprócz jednej osoby.

— Co ona? — zapytał cicho Dax.

— Wie. Wie wszystko — odpowiedział Liam. W końcu ruszył się z miejsca, w biegu zrzucał z siebie przemoczoną kurtkę. — Napisała do mnie, bo od czasu, kiedy się rozstaliście, mamy dobry kontakt. — Zwrócił się do mnie. Nie podobało mi się to i wiedziałem, że to, co zaraz usłyszę, jeszcze bardziej mi się nie spodoba. — Podała mi lokalizację, nie zdążyła powiedzieć, co się wydarzyło. Kiedy dotarłem na miejsce, nie było jej. Próbowałem się dodzwonić, a kiedy w końcu odebrała, okazało się, że Brandon zgarnął ją z ulewy do domu Sigma Chi.

Schowałem twarz w dłoniach.

— Ja pierdolę... — wyszeptałem do siebie.

Nie musiał mówić nic więcej. Doskonale wiedziałem, co znajdowało się w domu bractwa. Spojrzałem po kolei na trójkę przyjaciół, cały czas mocno zaciskałem palce na własnych policzkach. Miałem wrażenie, że od kilku dni tkwię w jakimś koszmarze, chciałem się z niego w końcu obudzić. Problem polegał na tym, że tym koszmarem było moje życie.

Grady wyciągnął telefon, zaczął stukać w ekran. Cisza między nami przedłużała się niemiłosiernie. Żaden z moich kumpli nie wiedział, co powiedzieć. Nawet gdyby rzucili mi w twarz, że mam to na własne życzenie, niczego by to nie zmieniło. Wiedziałem o tym. Zdawałem sobie sprawę, że wszystko się popsuło przez moje decyzje, zachowania i głupi zakład.

Pragnąłem cofnąć czas.

— Brandon pisze, że nie wpuścił jej do tamtego pokoju, zostawił ją w salonie, dał ciuchy na przebranie, żeby nie siedziała w mokrych. Miała poczekać na Liama, a on sam poszedł zrobić Bambi ciepłą herbatę. Tyle że przyszedł tam jakiś jej znajomy... — wymamrotał, a w tonie głosu Grady'ego pobrzmiewał szok.

— Znajomy? — dopytałem. Kogo jeszcze mogła znać z tego idiotycznego klubu? Oprócz Parkera i mnie los musiał zesłać jej kolejnego dupka?

— Jakiś Sterling z koła naukowego — odpowiedział, po czym zablokował telefon.

Nie kojarzyłem tych ludzi po imionach, więc nie miałem pojęcia, o kim mowa. Zapewne rozpoznałbym człowieka dopiero, jakby ktoś pokazał mi jego zdjęcie. W każdym razie niczego to nie zmieniało.

Bambi dowiedziała się, zanim zdążyłem sam przyznać się do popełnionych błędów. Zakończeniem związku i pocałunkiem złamałem jej serce, ale teraz? Nie chciałem nawet myśleć.

Pieprzony Troy Parker.

Nikogo nie winiłem za obecną sytuację tak bardzo, jak jego i siebie. Niepotrzebnie go słuchałem. Strach o własną przyszłość przyćmił zdrowy rozsądek. Na pewno znalazłbym jakieś rozwiązanie, gdyby doniósł na mnie do trenera. A może nie? Mniejsza. Gdybanie niczego by nie naprawiło.

Ruszyłem na korytarz, zacząłem się ubierać. Musiałem porozmawiać z Bambi, wyjaśnić jej całą sytuację. Nasza historia nie mogła zakończyć się w taki sposób. Zbyt dużo w niej niedopowiedzeń i niejasności między nami.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł Cameron. Mimika jego twarzy nie wyrażała niczego więcej poza żądzą mordu. Nie miałem czasu na reakcję, kiedy do mnie doskoczył i przywalił mi w twarz. Zachwiałem się i wpadłem na szafę. Ból rozszedł się po barku i szczęce, ale nie zwracałem na niego uwagi. Zepchnąłem go na dalszy plan, całą swoją uwagę skupiłem na koledze z drużyny.

Między nami ustawił się Dax, wyciągnął dłonie, żebyśmy zachowali między sobą dystans.

— Mówiłem. Prosiłem. Ostrzegałem cię, kurwa, ty idioto! — warknął w moją stronę. — Ten zjeb wystarczająco ją zranił, to ty na dokładkę przelizałeś się z tą samą dziewczyną, z którą Troy zdradził Bambi! Niesamowite! Aż tak bardzo zależało ci na opinii super-hiper-zajebistego podrywacza?! — Z każdym słowem podnosił głos o oktawę wyżej, aż finalnie zaczął krzyczeć: — Mam ci gratulować?!

Dax spojrzał na mnie pytająco, ale nie potrafiłem nic odpowiedzieć. Mocniej zacisnąłem szczękę, pozwalałem Cameronowi wyładować na mnie swoją złość. Oddychał głęboko, czekał na jakąś reakcję, ale nie miałem zamiaru niczego robić.

Nie oddałem mu uderzenia. Nie zacząłem pyskować. Nie wyzwałem. Po prostu pozwoliłem na to, żeby karma zrobiła ze mną swoją robotę.

— To gratuluję — powiedział Cameron cicho. — Gratuluję zniszczenia jedynej kobiety, która faktycznie cię kochała, nie licząc twojej babci.

Tymi słowami sprawił, że wściekłość na nowo zapłonęła w moich żyłach.

— Niczego nie rozumiecie! — Łzy zapiekły w kąciki oczu, nie wstydziłem się ich.

— To może nam wyjaśnij? — zaproponował Dax. — Bo na razie naprawdę źle to wygląda, stary. Wszyscy wiedzieliśmy o zakładzie, ale Madison?

Nie wiem, który raz tego dnia, przetarłem twarz dłońmi. Oparłem się plecami o poluzowane drzwi szafki. Musiały ucierpieć, kiedy Cameron mnie na nie pchnął.

— Spotkałem Troya po tym, jak wydalili go z uczelni. — Po tych słowach przełknąłem głośno ślinę i spuściłem wzrok na podłogę. — Zagroził mi. Chciał, żeby Bambi cierpiała, prawdopodobnie dlatego, że przez nią stracił szansę na zawodowstwo w baseballu.

— O Boże... — wymamrotał pod nosem Grady, jakby wiedział, co się szykuje.

— W każdym razie powiedział, że jeśli nie pocałuję Madison i nie rozstanę się z Bambi, pokaże trenerowi screeny czat z Players' Club. A Bambi dowie się o bieliźnie, która wisi w siedzibie klubu.

— No właśnie! — Liam wycelował we mnie palec wskazujący. — Jak mogłeś zaraz po odebraniu jej dziewictwa zanieść tam majtki?

— One nie pochodziły z dnia, w którym się z nią kochał. Nie jestem pewien, czy w ogóle uprawiali seks, ale sam broniłem wtedy Ridge'a. Widziałem, że zaczęło mu zależeć na Bambi i te majtki to była niezła szopka — powiedział Grady. W duchu dziękowałem mu za chęć obrony mnie, ale nie miał do końca racji.

— Kochałem się z nią — przyznałem, wciąż jednak nie spojrzałem na żadnego z obecnych w domu facetów. — Kochałem, ale każda sekunda tej chwili, każdy dowód, że to się wydarzyło, to wszystko pozostało tylko dla mnie. — Spojrzałem na Liama spod byka. — A jeśli Bambi widziała te majtki, to wie, z którego z naszych zbliżeń są. Na pewno to pamięta.

Po pokoju rozniosły się głośne jęknięcia dezaprobaty. Było to idealnym podsumowaniem mojego kretyńskiego zachowania.

— Dlaczego? Nie mogłeś sobie odpuścić ten jeden raz? — zapytał Dax, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. — Co chciałeś tym osiągnąć, kapitanie?

— Nie wiem. — Wzruszyłem ramionami. — Na pewno nie zależało mi już wtedy na opinii, chociaż tak właśnie sobie wmawiałem. Patrząc z perspektywy czasu, to chyba chciałem, żeby Troy widział, że ta dziewczyna należy do mnie w każdym calu. Miałem nadzieję, że przestanie ją nachodzić i straszyć, ale jak widać, wyszło zupełnie odwrotnie.

— Trzeba to jakoś naprostować. Bambi jest wyrozumiałą dziewczyną, na pewno cię wysłucha... — zaczął Grady, ale przerwało mu głośne prychnięcie Camerona.

— Nie ma szans — powiedział tylko, po czym ściągnął buty i wszedł do salonu. Rzucił się na kanapę i odchylił głowę do tyłu.

— Jak to: nie ma szans? — zapytałem, ledwo udało mi się ukryć przerażenie we własnym głosie. Chyba miałem tę emocję wypisaną na twarzy, bo Liam, Dax i Grady spojrzeli na mnie ze współczuciem.

— Nie tylko ty ją straciłeś przez ten cholerny zakład.

— Ja pierdolę, Cameron, zacznij mówić wprost — zażądałem desperacko. Jak na jeden dzień miałem dość.

— Naprawdę nie rozumiesz? — syknął. Leniwie otworzył oczy, ale nie zaszczycił mnie nawet krótkim spojrzeniem. Wpatrywał się w sufit, jakby miał tam znaleźć sposób, jak wszystko naprawić. — Ja o tym wiedziałem, Paige wiedziała, Liam, Dax wiedzieli. Grady i dwóch chłopaków z drużyny footballowej było w to wplątanych. Nie mówiąc o kole naukowym i połowie kampusu, bo przecież plotki szybko się rozchodzą.

Zrozumiałem. Cameron próbował mi powiedzieć, że Bambi czuła zawód względem wszystkich wymienionych osób. Nikt jej nie powiedział prawdy, każdy skrzętnie ją ukrywał, a ja stałem na czele tej armii. Tyle że nie miałem najgorzej, bo to Paige była jej przyjaciółką. Cameron na pewno przed nią nie ukrywał tego, że wiedział o zakładzie, co oznaczało, że ruda również zdawała sobie sprawę z jego istnienia. Dlatego zrobiła mi tę idiotyczną pogadankę.

Dlaczego więc nie powiedziała niczego Bambi?

— Bo byłeś taką osobą, która zniszczyłaby nas kilkoma słowami, żeby tylko wyszło na twoje — odpowiedział Cameron, choć nie zadałem żadnego pytania na głos. Mimo to znaliśmy się na tyle, że wiedział, o czym myślałem. — Dlatego kazałem Paige się w to nie wtrącać. Został jej jeden rok, chciałem, żeby przeżyła go w spokoju, a ciebie nic by nie zatrzymało. Dlatego właśnie próbowałem przemówić ci do rozsądku. Po tym wieczorze filmowym myślałem, że coś do ciebie dotarło i jej powiesz, ale nie zrobiłeś tego. — Zacisnął usta w wąską linię, nie powiedział nic więcej.

Teraz rozumiałem, czemu Cameron rzucał mi takie docinki od czasu do czasu. Nie mogłem zaprzeczyć, że nie byłem najlepszym człowiekiem. Faktycznie, gdyby nawet któryś z moich przyjaciół stanął mi miesiąc temu na drodze, skończyłoby się to dla nich nie najlepiej.

Musiałem przyznać, że wstydziłem się tego, kim byłem.

Wstydziłem się tego, co zrobiłem.

— Jadę do Bambi — postanowiłem. Włożyłem buty, usilnie ignorowałem ból w barku. — Może uda mi się to naprawić.

— Powodzenia — mruknął Cameron. — Przyszykuj się na wpierdol także od Paige.

Nic nie odpowiedziałem. Wybiegłem z domu i ruszyłem w stronę znanego mi już akademika. Pogoda nie pozwalała pędzić tak szybko, jakbym chciał. Miałem wrażenie, że strasznie się wlokę, a im dłużej jechałem, tym moje serce boleśniej zaciskało się w piersi. Bałem się, że wszystko już straciłem.

Po rozmowie z przyjaciółmi zrozumiałem, że gdybym przyznał się Bambi do wszystkiego w momencie, w którym zacząłem czuć do niej coś więcej, cała ta sytuacja nie miałaby miejsca.

Jasne, Troy dalej mógłby szantażować mnie i próbować manipulować moją przyszłością, ale byłbym silniejszy, wymyśliłbym coś. W końcu nie byłem sam. Wokół mnie byli ludzie, którym zależało na moim szczęściu. Może nawet uprzedziłbym trenera o całej sytuacji, zgłosiłbym sprawę na policję.

Wszystko rozegrałbym inaczej.

Tkwiła we mnie tylko jedna myśl. Nie dawała mi spokoju, nie mogłem się jej pozbyć. Uczepiła się mojego umysłu i nie odpuszczała.

Kiedy ja kurczowo trzymałem się nadziei, że Bambi mnie wysłucha i damy radę na nowo zbudować związek, nie miałem pojęcia, jak wiele nas dzieli. Na przykład to, że dla mnie nie wszystko było skończone, nie patrzyłem na całą sytuację oczami dziewczyny.

A z jej perspektywy wyglądało to tak, że ją wykorzystałem, intencjonalnie zraniłem, odebrałem coś, co tyle lat trzymała dla kogoś ważnego.

I co najgorsze, myślała, że jej nie kochałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro