Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział szesnasty

𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆

Nie miałem wytłumaczenia dla tego pocałunku.

Widok jej zgrabnych nóg, rozwianych włosów, zaczerwienionych policzków i wielkich oczu doprowadzał mnie na skraj szaleństwa. Potrzebowałem jej spróbować, chociaż w taki sposób.

Smakowała winogronami i brzoskwiniami. Jak na niedoświadczoną kobietę, całowała wspaniale. Jej usta poruszały się rytmicznie z moimi, jakby były dla siebie idealnie dopasowane. Było to powolne, delikatne i pełne pasji, a nie szybki, gorące, szaleńcze. Budziło we mnie pierwotną potrzebę, żeby określić Bambi, jako swoją. Chciałem to wykrzyczeć całemu światu. Był tylko jeden problem.

Bambi Jackson do mnie nie należała.

— Ridge — mruknęła, kiedy oderwałem się od niej. Nasze usta ocierały się o siebie, kiedy wypowiadała moje imię.

Nie otworzyła oczu, więc patrzyłem na nią jak na zaczarowany obrazek. Świece sprawiały, że rzęsy Bambi rzucały długie cienie na policzki. Brwi miała zmarszczone.

Po chwili przyłożyła swoje dłonie do moich. Delikatnie je ściągnęła ze swoich policzków, szybko zrozumiałem, co zamierzała zrobić. Nie mogłem na to pozwolić.

Przycisnąłem swoje czoło do jej, a palce zacisnąłem na nagich udach dziewczyny.

— Nawet nie próbuj mnie, kurwa, od siebie odpychać. Nie po tym, jak cię pocałowałem — warknąłem. Sam zamknąłem oczy, żeby nie widzieć zranionego wyrazu jej twarzy.

Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, żeby to zrobić. Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę, że z Bambi należy stawiać powolne kroczki, w żółwim tempie.

— To za szybko — wykrztusiła spanikowana. — Kilka dni temu jeszcze się nienawidziliśmy. Cholera, nawet ze sobą wcześniej nie rozmawialiśmy.

Odsunąłem się od dziewczyny o niecały cal i otworzyłem oczy. Z zaskoczeniem dostrzegłem, że również się we mnie wpatruje. Źrenice miała rozszerzone, ale jedyne, co w nich dostrzegłem, to strach.

— A jakie znaczenie ma przeszłość, Bambi? — zapytałem z mocą. — Jesteśmy tu i teraz, możemy zacząć naszą znajomość od początku. Między nami nie wydarzyło się nic, przez co nie moglibyśmy zacząć od nowa.

Jeszcze się nic nie wydarzyło, zadrwiła moja podświadomość. Skutecznie ją zignorowałem.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł. — Głos miała udręczony. Zmarszczyła nos i już wiedziałem, co się dzieje.

— Jeśli potrzebujesz czasu, to dam ci go tyle, ile będziesz chciała. Po prostu nie oddalaj się ode mnie. Cholernie mi się podobasz i chciałbym spróbować wnieść naszą znajomość na inny poziom — wyjaśniłem spokojnie. — I zacznij miarowo oddychać, bo zaraz dostaniesz jakiegoś ataku paniki, a ja za chuja nie wiem, jak komuś pomóc w takim stanie.

Jak na zawołanie, zaczęła brać normalne wdechy. Puściłem ją, kiedy już się całkowicie rozluźniła. Sięgnąłem po kanapki i podałem jej jedną. Podczas jedzenia zadawałem dziewczynie mnóstwo pytań o hobby, rodzeństwo, ulubiony kolor. Chciałem wiedzieć o niej wszystko. Nie pozwalałem umknąć żadnemu szczegółowi.

Pozwoliłem, by rozmowa toczyła się dalej naturalnie. Bambi być może nie zapomniała o pocałunku, ale nie zachowywała się tak, jakby zmienił całe jej życie.

Podczas drogi powrotnej znów sprawiała wrażenie rozluźnionej. Trzymałem jedną dłoń na dole kierownicy, łokieć drugiej umieściłem na podłokietniku i oparłem policzek na zaciśniętej pięści.

Opowiadała mi, jak w piątej klasie za karę musiała zostać w kozie, bo przypadkiem wylała na samochód dyrektora czerwoną farbę. Nie wierzyłem w zbieg okoliczności, że puszka po prostu zleciała z parapetu, kiedy otwierała okno. Dostrzegałem w jej oczach diabelski błysk, potrzeba było tylko trochę czasu, żeby wyciągnąć go na wierzch.

Pod akademikiem nie pozwoliłem dziewczynie od razu wysiąść. Nachyliłem się, złożyłem buziaka na czubku głowy. Przy okazji zaciągnąłem się zapachem fig i wanilii, jaki nieustannie jej towarzyszył.

— Odezwij się, jak będziesz już gotowa porozmawiać o dzisiejszym pocałunku. Nie będę na ciebie naciskał, ale chcę, żebyś miała świadomość, że jest to ważna dla mnie sprawa — oznajmiłem, tuż po tym, jak się od niej odkleiłem. Okręciłem sobie kosmyk włosów dziewczyny wokół palca wskazującego.

— W porządku — opowiedziała, kiwnęła głową na potwierdzenie swoich słów. — Dobranoc, Ridge.

— Dobranoc, Bambi — wymamrotałem. Obserwowałem, jak zabiera bukiet białych róż z tylnego siedzenia, by po chwili zniknąć za drzwiami wejściowymi do budynku.

Siedziałem w samochodzie jeszcze przez chwilę, dopóki światło w jej pokoju się nie zapaliło. Tak, potrafiłem powiedzieć, które okno było jej. To mogło wydawać się trochę chore, ale dzięki temu wiedziałem, że bezpiecznie dotarła do środka.

Tylko że nawet wtedy nie ruszyłem się z miejsca. Zaciskałem mocno dłonie na kierownicy, a potylicę wbijałem w zagłówek ze zbyt dużą siłą.

Chciałbym wierzyć, że wszystko, co dziś się wydarzyło było z czystych pobudek, ale niestety, prawda leżała pośrodku.

Pragnąłem pocałować Bambi. Naprawdę lubiłem tę dziewczynę, ale nie wiedziałem, czy gdyby nie zakład o jej dziewictwo, kiedykolwiek zwróciłbym na nią uwagę. O zabraniu na randkę nie wspominałem. Do tego pokazałem jej swoje miejsce, gdzie mogłem uciec, żeby kontemplować. Teraz należało także do niej.

Zaczynała być wszędzie, trochę mnie to drażniło, ponieważ nie tak wszystko miało wyglądać. Problem polegał na tym, że zbyt dobrze rozmawiało mi się z Bambi, żeby tak po prostu o niej zapomniał. Nie wiedziałem, czy dam radę urwać z nią kontakt zaraz po tym, jak wykonam swoje zadanie.

Kiedy wróciłem do domu, wybiła północ. Trening miał rozpocząć się o szóstej rano, co oznaczało, że miałem pięć i pół godziny na sen. Ten czas spędziłem na rozmyślaniu. W obecności Bambi potrafiłem wyciszyć swoje demony. Jednak gdy odchodziła, powracały ze zdwojoną mocą.

Zasnąłem z wyczerpania po trzeciej nad ranem — oznaczało to, że spałem tylko około dwóch godzin. Na treningu byłem flakiem. Ćwiczenia mi nie wychodziły, o celnym strzale do bramki mogłem tylko pomarzyć. Z całych sił próbowałem się skupić, ale najzwyczajniej w świecie byłem zbyt zmęczony.

Przed sparingiem trener zawołał mnie do siebie na ławkę.

— Co się z tobą dzieje, Rivers? — zapytał. Założył ręce na piersi. — Jesteś dziś jakiś nieswój.

Przeszukiwałem głowę, by znaleźć jakąś wymówkę.

— Coś mnie chyba złapało, w nocy strasznie bolała mnie głowa i gardło, nie mogłem w ogóle spać — skłamałem, przecież nie mogłem mu powiedzieć, że moim umysłem zawładnęła kobieta, której nigdy nie powinienem pragnąć. Z każdym spotkaniem, uzależniałem się od niej coraz mocniej.

Harrison spojrzał na mnie podejrzliwie. Cienie pod powiekami i blada cera były dla niego chyba dobrym potwierdzeniem.

— Idź do punktu medycznego, niech ci coś na to dadzą. Musisz być w pełni sił na weekendowym meczu — oznajmił z powagą, po czym potarł brodę nerwowym ruchem. — Nie chciałem tego wcześniej zdradzać, bo to nie był pewniak, ale wczoraj dostałem potwierdzenie.

Zmarszczyłem brwi.

— O co chodzi?

— Na sobotnim meczu z Colorado pojawią się skauci z Chicago Blackhawks. — Trener poklepał mnie po ramieniu. — To twoja szansa, są tobą zainteresowani.

Zaniemówiłem z wrażenia. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami. Lekko rozchyliłem usta, jego wargi rozciągały się w coraz szerszy uśmiech. Podobała mu się moja reakcja. Doskonale wiedział, ile taka szansa dla mnie znaczy.

Kończyłem czwarty rok studiów, musiałem tylko zdać egzamin i byłbym wolny. Jeśli Czarne Jastrzębie wybiorą mnie w drafcie na wiosnę, cała moja kariera hokeisty nabierze tempa. Robiłbym to, co kochałem; coś, o czym od zawsze marzyłem.

Odcięcie się od rodziców sprawiłoby, że w końcu zacznę normalnie żyć. Nie mogliby mnie szantażować zabraniem samochodu, domu, czy nawet tym, że płacą za moją naukę. W ciągu roku zarobiłbym tyle, że byłbym w stanie oddać im wszystko, co do centa.

Uczucie triumfu i czystego szczęścia zaczęło powoli płynąć w moim krwiobiegu. To, że skaut przyjedzie na mecz, jeszcze o niczym nie świadczyło, ale wiedziałem, że dam z siebie wszystko. Nie pozwoliłbym niczemu stanąć na drodze do spełnienia marzeń.

— Odpuść dziś resztę treningu. Idź, podlecz się i mam nadzieję, że jutro będziesz już w lepszej formie, dziecko. — Niemal siłą wypchnął mnie w stronę szatni.

Wszedłem do pomieszczenia z szerokim uśmiechem. Chciałem podzielić się z kimś radosnymi nowinami, ale... No właśnie, ale nikogo wokół mnie nie było.

Znów byłem samotny. Oprócz chłopaków nie miałem nikogo, kto cieszyłby się razem ze mną, a i ich nie brałem za pewnik. Mogli zareagować różnie — radością, złością lub zazdrością.

Wziąłem prysznic. Uśmiech wciąż utrzymywał się na mojej twarzy, choć w głębi czaił się smutek. Skradał się powoli na palcach, próbował dopaść mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Nie mogłem mu na to pozwolić.

Starałem się z całych sił, ale łzy uparcie cisnęły mi się do oczu. Zamrugałem kilka razy, żeby je odgonić. Próbowałem odnaleźć we wspomnieniach chwilę z życia, która pozwoliłaby mi cofnąć się znad krawędzi załamania.

Pod zamkniętymi powiekami ujrzałem twarz babci. Jeden z policzków miała umorusany czarną ziemią, tak samo, jak rękawice ogrodowe. Uśmiechała się do mnie ciepło, a brązowe oczy lśniły dumą. Krzyczałem, żeby na mnie patrzyła, bo nauczyłem się nowej sztuczki z piłką. Śmiała się i klaskała, nawet gdy mi nie wychodziło.

To był dobry moment. Ciepło ponownie zagościło w moim sercu, wypierając smutek, który mi zagrażał.

Ubrałem się i już w lepszym nastroju udałem do punktu medycznego. Nie miałem pewności, czy Harrison potem tego nie sprawdzi, więc wolałem dalej ciągnąć blef. Taka już była moja natura.

W efekcie lekarz przepisał mi jakieś witaminy i zalecił dobowy odpoczynek w łóżku. Napisałem Harrisonowi wiadomość z informacją, że nie będzie mnie porannym treningu. Zrozumiał. Jemu też zależało, żebym wypadł jak najlepiej.

Tak więc cały dzień spędziłem na wpatrywaniu się w ekran telefonu. Bambi się do mnie nie odezwała. Drugiego dnia także nie dostałem od niej żadnego znaku życia. Byłem bliski przerwania naszych cichych dni, ale obiecałem, że dam jej czas, więc zająłem się treningami. Potem chodziłem na siłownię. Spędzałem czas z kumplami.

Ciągle zastanawiałem się, czego ona się boi. Wiem, że miała dość konserwatywne podejście do życia, a seks oznaczał dla niej związek z kimś aż po grób.

Czyżbym nie był dobrym materiałem na męża?

Sam z siebie zakpiłem w myślach. Oczywiście, że, kurwa, nie byłem. Mogłem udawać, że znam się na kobietach i że wiem, czego potrzebują, ale prawda była taka, że nie miałem zamiaru się żenić. Nie znałem pojęcia małżeństwa, nigdy nie dostałem od rodziców dobrego przykładu takiej relacji, toteż nie zawracałem sobie tym głowy.

Problem pojawił się jednak trzeciego dnia. Dzień przed najprawdopodobniej najważniejszym w moim życiu, meczem, dostawałem już szału. Leżałem wieczorem w łóżku i nie potrafiłem się na niczym się skupić. Chciałem zobaczyć Bambi, ale gdybym do niej napisał, wyszedłbym na desperata.

Mimo tego zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym do niej zagadać. Pomyślałem też, że może Bambi źle mnie zrozumiała, ale finalnie stwierdziłem, że nie było takiej możliwości. Wyraźnie kazałem jej odezwać się, kiedy będzie już gotowa. Najwidoczniej jeszcze nie była, ale miałem dziwne wrażenie, że wymyka mi się z rąk.

Następnego dnia usiadłem w autokarze obok Camerona. Chciałem włożyć słuchawki do uszu, ale ciągle nawijał o Paige jak szalony. Przytakiwałem mu w odpowiednich momentach, dopóki się nie zmęczył. Jedyny plus jego obecności był taki, że dowiedziałam się, co Bambi ma dziś w planach. Podobno obie szły na akcję krwiodawców na kampusie.

Napisałem do Blake'a. Obiecał pomóc i sprowadzić tylu sportowców, ilu zdoła. Miała do niej dotrzeć również informacja, że to dzięki mnie. Oznaczało to zawsze mały plus w naszej relacji, o ile w ogóle o niej myślała. Musiałem w końcu ruszyć do przodu, bo gdybym wciąż z nią walczył i utwierdzał w przekonaniu, że tylko się przyjaźnimy, nie zdobyłbym jej do końca roku.

Na lotnisko w Fargo dostaliśmy po około godzinie. Wszyscy sprawnie przeszliśmy odprawę, a do lotu pozostały dobre dwie godziny. Udałem się z Daxem, Liamem, Gradym i Cameronem do restauracji na strefie bezcłowej, gdzie zjedliśmy ostatni posiłek przed meczem.

Siedząc już na swoim miejscu w samolocie, wyjąłem telefon, żeby ostatni raz go sprawdzić i wyłączyć. Właśnie wtedy przyszło powiadomienie.

Bambi: Dziękuję za pomoc.

Uśmiechnąłem się szeroko. Czyli wiadomość do niej dotarła, Blake mnie nie zawiódł.

Po chwili otrzymałem drugą, razem z jej selfie — mocno zaciskała kciuki w dłoniach i szeroko się uśmiechała.

Bambi: Powodzenia na meczu. Liczę na waszą wygraną.

Mimowolnie przejechałem palcem po ekranie i odwzajemniłem jej uśmiech, choć nie mogła tego zobaczyć. Miałem zamiar odpisać dopiero po meczu. Skoro mogła trzymać mnie w niepewności przez ostatnie kilka dni, ja mogłem to zrobić przez kilka godzin.

Wyłączyłem telefon akurat w momencie, w którym dosiadł się do mnie Dax. Miał słuchawki w uszach jak większość członków drużyny, w tym ja. Każdy z nas próbował wyciszyć się przed meczem.

Dziś nie potrzebowałem do tego swojego ulubionego kawałka. Jedno zdjęcie, jedno spojrzenie na nią, i wiedziałem, że wygram.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro