Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział piętnasty

𝑩𝒂𝒎𝒃𝒊

— Ridge? — zapytałam, kiedy podeszłam bliżej, a chłopak w ogóle się nie odezwał.

Stał jak wmurowany stopami w ziemię. Przyglądał mi się w sposób, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Może to z powodu panującej wokół ciemności, ale miałam wrażenie, że jego oczy lśniły specyficznym blaskiem, jakiego wcześniej u niego nie dostrzegłam. Moją uwagę najbardziej przykuły rozszerzone źrenice chłopaka.

Po kilkunastu ciągnących się w nieskończoność sekundach odchrząknął i oblizał widocznie suche usta. Wyciągnął do mnie rękę. Trzymał w niej bukiet z białych róż.

— T-to dla mnie? — zająknęłam się zaskoczona. Spocone dłonie wytarłam o spódniczkę.

— Tak. Mam nadzieję, że ci się podobają. — Przejęłam kwiaty od Ridge'a. Ich woń była delikatna, trochę słodkawa. Naliczyłam piętnaście róż.

Schowałam nos w ich główkach, zaciągnęłam się przyjemnym zapachem. Dzięki temu ukryłam również rumieniec wpełzający na policzki. Dłuższą chwilę nie byłam w stanie spojrzeć na chłopaka.

— Za co to? — zapytałam w końcu, kiedy trochę się opanowałam.

— Za co? — powtórzył ze zmarszczonymi brwiami. — Kwiatów nie daje się kobietom za coś. To gest, który ma wyrażać szacunek, troskę i uczucie, a nie być formą zapłaty lub wynagrodzenia.

— Och... Okay... Ja tylko... Hm... tylko... — jąkałam się, nie mogłam odnaleźć odpowiednich słów.

Cieszyłam się, że było ciemno. Istniała szansa, że dzięki mrokowi, Ridge nie dostrzeże moich rozpalonych policzków. Zawstydził mnie tym wywodem, miał w sobie karcącą nutę.

Nie potrafiłam powiedzieć wprost, że brakowało mi doświadczenia w takich sprawach. Jedynym człowiekiem, jaki kiedykolwiek o mnie zabiegał, był Troy, ale nawet on nie wykonał takiego gestu w moją stronę. Z perspektywy czasu widziałam, że wcale mu na mnie nie zależało. Ciągle dążył do jednego i całe szczęście, że mu tego nie oddałam.

— Ty co? — dopytał, po czym przełknął głośno ślinę.

Wzięłam głęboki wdech.

— Nigdy wcześniej nie dostałam od nikogo kwiatów — wyjawiłam nieśmiało.

Czekałam, aż chłopak mnie wyśmieje, ale nic takiego się nie wydarzyło. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, aż pokazał równe, białe zęby. Nie było to w żaden sposób szydercze. Ridge wyglądał na zadowolonego z siebie.

— Cieszę się, że mogę być twoim pierwszym — rzucił, po czym podszedł i po prostu mnie przytulił.

Zastygłam na moment, zszokowana tym, na jakie gesty wysilił się wobec mnie, jego słowami i sposobem, w jaki pachniał. Zaciągnęłam się tą wonią, powoli rozluźniałam spięte mięśnie, aby finalnie przycisnąć policzek do klatki piersiowej chłopaka.

Serce biło mu w zawrotnym tempie. Byłam ciekawa, czy również czuł się w pewien sposób zestresowany, czy tak już po prostu miał. Nie chciałam tego jednak roztrząsać. Nie w tamtej chwili. Napawałam się nią, zamykając szczelnie w szkatułce pamięci. Chciałam, żeby pozostała ze mną na zawsze.

Ridge Rivers stał się pierwszym chłopakiem, który dał mi kwiaty.

Nie mogłam zapomnieć, że jeszcze niedawno zastanawiałam się, co by było, gdyby stał się moim pierwszym także w innej kwestii. Mimo wszystko wciąż obstawałam przy tym, że nie powinien. Chciałam kochać faceta, z którym pierwszy raz będę uprawiać seks.

Ridge mógł dawać mi kwiaty, stawać w mojej obronie i twierdzić, że się przyjaźnimy, ale nigdy nie powinniśmy iść o krok dalej. Być może za kilka godzin zawieszenie broni się skończy i znów zaczniemy sobie dogryzać jak wcześniej.

Odsunęłam się od niego nieznacznie.

— To gdzie się wybieramy? — zapytałam, kiedy wróciłam do rzeczywistości.

Ridge podszedł do auta, otworzył drzwi od strony pasażera i gestem zaprosił mnie do środka.

— Niespodzianka, Jelonku.

Wydęłam usta w niezadowoleniu. Wolałam wiedzieć, na co się piszę. Nie miałam nawet pewności, czy mój strój był odpowiedni. Strach przed nieznanym to coś, czego nie potrafiłam się wyzbyć. Koła zębate nadmiernego myślenia wznowiły swoją pracę, sprawiały, że nie potrafiłam się uspokoić.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy Ridge wsiadł do auta. Położył dłoń na moim nagim udzie, czym wywołał gęsią skórkę na całym ciele. Żołądek zacisnął mi się w ciasny supeł.

— Uspokój się kobieto. Chcę ci po prostu pokazać jedno z moich ulubionych miejsc, do którego jeżdżę, kiedy dopada mnie huragan niechcianych myśli, jak właśnie ciebie teraz — powiedział, lekko zacisnął palce prawdopodobnie z chęcią dodania mi otuchy.

Cóż, miało to zupełnie inny skutek. Stamtąd, gdzie mnie dotykał, rozchodziło się przyjemne ciepło. Zalewało mój organizm.

Zabrał rękę, a ja z jakiegoś powodu zatęskniłam za jego dotykiem.

— Skąd wiesz, że dopadają mnie takie momenty? — Zmarszczyłam brwi niezadowolona, że tak łatwo mnie odczytał.

Do tej pory tylko Paige potrafiła to zrobić.

— Marszczysz wtedy nos w taki specyficzny sposób — odparł, po czym włączył się do ruchu.

Droga nie była wybitnie długa. Odłożyłam kwiaty na tylne siedzenie, dzięki czemu miałam wolne ręce i mogłam pobawić się radiem. Rozmawialiśmy o ulubionych gatunkach muzyki, okazało się, że on gustuje w rapie, a ja w popie. Opowiadaliśmy, co lubimy jeść i w ten sposób dowiedziałam się, że jedzeniowym guilty pleasure Ridge'a jest tarta cytrynowa, w czym się zgadzaliśmy. Też ją kochałam.

Jechaliśmy niecałą godzinę, aż w końcu Ridge skręcił w leśną drogę. Spojrzałam na niego przerażona, bo ciemny las to ostatnie miejsce, w jakim chciałam się znaleźć z facetem. W odpowiedzi posłał mi tylko rozbrajający uśmiech. Doskonale wiedział, o czym myślałam, nie musiałam nawet nic mówić.

W pewnym momencie krzaki trochę się przerzedziły. Wjechaliśmy na żwirową drogę, znaleźliśmy się nad niewielkim jeziorem. Objechaliśmy je dookoła. Obserwowałam odbijający się w wodzie księżyc, gdy Ridge zatrzymał auto.

— Będziemy musieli chwilę się powspinać, ale mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?

Spojrzałam na swoje obuwie, kompletnie niepasujące do wspinaczki. Nie chciałam jednak psuć tego, co chciał mi pokazać, więc po prostu odpowiedziałam:

— Chodźmy.

Wysiadł z auta, otworzył bagażnik i wyciągnął z niego wiklinowy koszyk. Zamrugałam kilka razy zaskoczona, ale nie dopytywałam.

Szliśmy przez kilka minut pod górę. Chłopak śmiał się ze mnie, bo trochę ślizgałam się na błocie i kilka razy musiał podać mi rękę, żeby pomóc.

Na samym szczycie znajdowały się ruiny. Mijaliśmy pozwalane betonowe bloki, aż w końcu dotarliśmy do tego, co zostało z wieży.

— Kiedyś stał tu mały zamek. Nie ma go na mapach, nie jest też żadnym punktem turystycznym, niewiele o nim wiem, ale fantastycznie widać stąd światła Fargo. Przy zachodzącym słońcu panorama miasta wygląda magicznie. — Wskazał palcem ogromną wyrwę w murze.

Podeszłam bliżej, żeby sprawdzić, o czym mówi. Widok faktycznie zapierał dech w piersiach. Kolorowe światła dużego miasta iskrzyły się na tle czarnego nieba. Księżyc wisiał tuż nad nami, rzucając niewielką, srebrną łunę na teren pod nami. Zakochałam się w tym widoku.

Ridge wyjął koc. Na grubym murze, który miał na oko sześć stóp szerokości, rozłożył go. Usiadł tak, że nogi zwisały mu w powietrzu. Niepewna, co zrobić, stałam dalej w miejscu, wyginając palce u rąk.

Zerknął na mnie przez ramię z cwaniackim uśmieszkiem, kiedy odpalał małe świeczki. Dawały one nikłe światło, ale wystarczyło, żebyśmy dostrzegali się gołym okiem, bez wytężenia wzroku.

— No chodź. — Poklepał kocyk obok siebie. — Nie pozwolę ci spaść.

Z jakiegoś powodu mu uwierzyłam, ale dla pewności usiadłam bokiem, po turecku. Oparłam się plecami o nieregularne cegły w ścianie, upewniłam się, że nie widać mi majtek.

Ridge podał mi plastikowy kubeczek wypełniony musującym płynem. Wyjął zawartość kosza, czyli mnóstwo jedzenia. Zapach winogron i sera pleśniowego uderzył w moje nozdrza.

— Co my tu robimy, Ridge? — zapytałam skonsternowana.

— Mówiłem ci już. Chciałem ci pokazać moje miejsce.

— Nie, nie o to mi chodzi. — Potrząsnęłam głową na boki. Wskazałam nas, a potem kosz i żywność. — Co my tu robimy?

Uniósł brew rozbawiony.

— Pytasz, czy to randka, tak?

Wypuściłam drżący oddech. Dokładnie to miałam na myśli, ale jak zwykle nie potrafiłam zadawać odpowiednich pytań.

Zawiał chłodny wiatr, rozwiał mi włosy. Odgarnęłam je nerwowym ruchem do tyłu.

— Tak. O to pytam.

Ridge nachylił się ku mnie. Z tej odległości mogłam zobaczyć detale jego twarzy, jakich wcześniej nie dostrzegałam. Świece oświetlały pomarańczowym blaskiem tylko jeden profil chłopaka, podkreślały zarysowaną szczękę. Zdusiłam w sobie chęć przejechania po niej opuszką palca.

— Odpowiedź brzmi: jeśli tylko tego chcesz, Jelonku. — Pstryknął mnie palcem w nos i się oddalił. Usiadł przodem do mnie, podciągnął jedno kolano do piersi. Umieścił na nim przedramię jednej ręki, dłoń luźno zwisała w powietrzu. — Nie jestem fanem przypinania łatek ludziom i wydarzeniom, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek.

Prychnęłam pod nosem. Zażenowanie zapaliło mnie w policzki.

— Znów próbujesz mnie podrywać, sprawić, żebym poczuła się wyjątkowo? — Upiłam łyk napoju z kubeczka, z ulgą stwierdziłam, że było to brzoskwiniowe wino bez dodatku alkoholu.

— Nie to ludzie robią na randkach? — zapytał, spoglądając mi prosto w oczy.

Wzruszyłam ramionami. Jednak żałowałam, że wino nie miało dodatku procentów. Jeśli mieliśmy prowadzić poważne rozmowy, na pewno by mi się przydały.

— Nie wiem. Nie byłam z Troyem na prawdziwej randce — wymamrotałam zawstydzona. — Znaczy, chodziliśmy razem na jakieś imprezy, czy inne wydarzenia, ale to było takie... oficjalne, ciągle rozmawialiśmy z innymi ludźmi, nie poznawaliśmy się, nie bawiliśmy się razem.

— Więc to wcale nie były randki — skwitował sucho Ridge. — A wcześniej?

Zastanowiłam się chwilę, zanim odpowiedziałam.

— Żaden z moich zawiązków nie był chyba na tyle poważny, żeby randkować, czy coś w tym stylu.

Uważnie mi się przyglądał, mrużąc przy tym oczy. Wsadziłam do ust jedno winogrono. Było pyszne. Słodki smak rozlał się po moim języku, przez co niemal jęknęłam. Nie jadłam przez cały dzień. Jeden opuszczony na zajęciach kosztował mnie mnóstwo nadrabiania. Trzeci rok studiów dawał nieźle w kość, ale cieszyłam się, że już ponad połowa za mną. Jeszcze tylko czwarty i będzie po wszystkim.

— Więc uznajmy, że w tym również byłem pierwszy.

Uśmiechnęłam się promiennie.

— Może być.

— Czy to oznacza, że zdobyłem twoje zaufanie na tyle, żeby być pierwszym we wszystkim? — zażartował, na co rzuciłam w niego winogronem. Odbiło się od jego policzka. Zaśmiał się i pomasował obolałe miejsce.

— Nie przesadzajmy, nie we wszystkim! — zaprotestowałam głośno.

Mojej uwadze nie umknęło, jak nieznacznie spiął mięśnie. Może to przez ten chłodny wiatr? Sama czułam, jak smaga nagą skórę ud. Żałowałam, że nie założyłam długich spodni.

— Na przykład, w czym bym nie był?

Przejechałam językiem po zębach. Zastanawiałam się, czy chcę mu to powiedzieć. Poczucie upokorzenia nie było mi obce, ale mówienie o tym wciąż wprawiało mnie w dyskomfort.

Tylko że to był Ridge. Komu miałby to powtórzyć? Oprócz Camerona i Paige nie mieliśmy wspólnych znajomych, a ta dwójka doskonale wiedziała, jak wyglądał mój związek z Troyem.

— Nie byłeś pierwszym, za którego kolację musiałam zapłacić — odpowiedziałam cicho, patrzyłam wprost na światła Fargo. — Nie mam oczywiście nic przeciwko płaceniu za faceta, ale nie, kiedy ucieka z restauracji podstępem, a wcześniej zamówił najdroższe dania z karty. Albo kiedy jego kumple się do nas dosiadają i za nich też muszę płacić.

— Kto ci tak zrobił? — zapytał cicho, choć wokół nas nie było żywej duszy. — Parker?

Przytaknęłam.

— Troy i jego koledzy z drużyny — odpowiedziałam spokojnie, bo z biegiem czasu przestałam się tym denerwować. Byli po prostu małymi, zakompleksionymi ludźmi, którzy myśleli, że skoro miałam bogatych rodziców, to mogłam im stawiać co tydzień obiady. Choć wspomnienia były bolesne, nie rozdzierały mi już serca. — W każdym razie to nic, z czym bym sobie nie poradziła. Robili czasem gorsze rzeczy, więc nie ma o czym mówić. — Machnęłam niedbale ręką, jakbym chciała odgonić natrętną muchę.

Ridge wstał na równe nogi. Dłonie zacisnął w pięści.

— Robili gorsze rzeczy? Jakie, kurwa, gorsze rzeczy, Bambi?

— Nie chcę o tym dziś rozmawiać. To nasza randka, nie mieszajmy do tego Troya i jego przydupasów, okay? — Spojrzałam na niego znacząco, ponieważ naprawdę nie miałam zamiaru ciągnąć tego tematu.

Na te słowa pochmurny wyraz twarzy chłopaka rozświetlił się — zmarszczka na czole wygładziła się, kiedy brwi powróciły na swoje miejsce.

Podszedł do mnie powoli. Oblizał usta koniuszkiem języka. Chciałam mu powiedzieć, żeby tego nie robił, bo popękają i będzie boleć, ale wolałam nie psuć chwili. W jego oczach dostrzegłam coś kompletnie mi nieznanego.

Nachylił się, założył zbłąkany kosmyk moich włosów za ucho, delikatnie przy tym potarł jego płatek. Nie wiedziałam dlaczego to zrobił. Wystarczyło jednak, żebym z cichym jękiem przechyliła głowę w jego stronę.

Przyjemne dreszcze rozlały się wzdłuż kręgosłupa, kiedy umieścił dłoń na moim policzku. Kciukiem wodził po mojej dolnej wardze.

— Zdradzę ci teraz pewien sekret — szepnął, ciepły oddech owiał moją twarz. Przybliżył się jeszcze bardziej, przestałam oddychać. — To też jest moja pierwsza prawdziwa randka. Także nie mam doświadczenia w takich sprawach, mimo to znam idealny sposób, żeby ją zwieńczyć.

Po tych słowach złączył nasze usta w najgorętszym pocałunku, jaki dane było mi do tego momentu przeżyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro