Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy

𝑩𝒂𝒎𝒃𝒊

Stałam na środku chodnika między wydzielonymi trawnikami. Liście na drzewach posadzonych wzdłuż alejki wciąż były zielone, jednak w powietrzu dało się już wyczuć nadchodzącą wielkimi krokami jesień. Lada moment i wszystko zacznie mienić się barwami żółci, czerwieni, pomarańczu i brązu. Na samą myśl robiło mi się słabo. Najgorsza pora roku. Dopadała mnie wtedy bezlitosna chandra, a nadmierne analizowanie wzrastało na sile. W tym okresie bywałam słabsza psychicznie.

Budynek wydziału komunikacji na Uniwersytecie Północnej Dakoty wyrósł tuż przed moimi oczami. Nie mogłam przestać go podziwiać, choć to już trzeci rok moich studiów dziennikarskich. Łączył w sobie klasyczne elementy takie jak czerwona cegła i oświetlenie przy wejściu w stylu retro, z nowoczesnością — dużymi, prostokątnymi oknami.

Wzięłam głębszy wdech. Pierwsze dni zawsze mnie stresowały. Nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po nowym roku. Zawsze wszystko rozważałam i najlepiej, gdybym znała przebieg każdego dnia od początku do końca. Zdawałam sobie jednak sprawę, że na studiach nie jest to możliwe. W tym miejscu żyło się z dnia na dzień, cieszyło tym, co przyniesie kolejna doba, a spontaniczność powinna być drugim imieniem każdego studenta. Uniosłam wysoko podbródek z fałszywą pewnością siebie. Odczuwałam wszystko, oprócz odwagi.

Nerwica nie była jedynym, co miało negatywny wpływ na moje życie. Ostatni rok dał mi w kość. Zdrada, wykorzystanie i zabawa moim sercem były idealnymi synonimami dla mojego eks. To, co zrobił mi ten dupek, odcisnęło swoje piętno na zawsze. Cieszyłam się tylko, że nagie zdjęcie ze mną w roli głównej nie obiegło całego kampusu w Grand Forks. Żałowałam, że tego nie zgłosiłam.

Mimo że złamał mi serce, byłam w niego ślepo zapatrzona i wciąż coś do niego czułam. Nie potrafiłam go skrzywdzić, choć doskonale wiedziałam, że jeśli komuś powiem, zostanie bezpowrotnie skreślony z listy studentów. Byłam pewna, że w końcu gdzieś się na niego natknę.

Ruszyłam w stronę majestatycznych, szerokich schodów, gdzie czekała na mnie Paige — jedyna osoba, która mnie rozumiała i wspierała. Była moją współlokatorką i najlepszą przyjaciółką. Zawsze uśmiechnięta, życzliwa, a do tego ponadprzeciętnie inteligenta, oczytana i odważna. Zarzucała właśnie rudymi lokami, kiedy podeszłam bliżej.

— Jesteś! — Było to czymś na rodzaj krzyknięcia przepełnionego ulgą. — Już myślałam, że porwali cię kosmici.

Przewróciłam oczami. Doskonale wiedziała, dlaczego spóźniłam się parę minut. Udawała, że nie zamknęłam się w damskiej toalecie w najbliższym budynku po przekroczeniu kampusu i nie płakałam przez dobre pół godziny. Ciągle miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. W końcu byłam tą, którą rzucił słynny baseballista Troy Parker.

— Nie łatwo jest przedostać się przez te tłumy zagubionych pierwszoroczniaków. — Złapałam ją pod rękę, po czym ruszyłyśmy w stronę wejścia. Jak to mówią, ślepy prowadził ślepego. Obie miałyśmy niezłe urojenia, skoro udawałyśmy, że nic takiego się nie wydarzyło.

— Och, mi tego mówić nie musisz. Prawie kogoś potrąciłam, tyle ich jest na ulicach — rzuciła naburmuszonym tonem. Piwne oczy błyszczały dezaprobatą. — Mogłaś jechać ze mną, wiesz o tym? — Między słowami ukryte było zmartwienie.

— Nie mogłam. Byłaś u Camerona — przypomniałam karcącym tonem. Nie pochwalałam jej związku, o czym doskonale wiedziała, ale nie pakowałam się butami między tę dwójkę. Była dorosła, robiła, co uważała za słuszne, a ja mogłam tylko w odpowiednim momencie albo podawać jej chusteczki, albo cieszyć razem z nią. — Wiesz, że gardzę wszelkiej maści sportowcami. Niech płoną w piekle.

Paige zacisnęła usta, żeby się nie roześmiać. Obie miałyśmy świadomość, skąd pochodzi moja nienawiść do wysportowanych facetów z jakiejkolwiek drużyny uniwersyteckiej. Żadna z nas tego nie skomentowała. Już raz wyraziła swoje zdanie, że nie powinnam wrzucać wszystkich do jednego worka. Jeśli połowa drużyny baseballowej widziała mój nagi tyłek, wolałam drugi raz nie pakować się w podobne bagno. Podrywanie naukowców wydawało się lepszym pomysłem, oni nie mieli takiej papki w głowie. A przynajmniej miałam taką nadzieję.

— Niech płoną w piekle — przytaknęła finalnie, choć obie wiedziałyśmy, że wcale nie miała tego na myśli. W końcu jej chłopak był hokeistą, i to nie byle jakim. Miał duże szanse na osiągnięcie sukcesu w tej dziedzinie sporu po studiach. Został okrzyknięty drugim najlepszym zawodnikiem ligi uniwersyteckiej, a w dodatku istniała dla niego możliwość podpisania kontraktu u jednej z drużyn ligi NHL.

Kto był na pierwszym? Nikt inny jak mijający nas właśnie Ridge Rivers. Centralny napastnik, kapitan drużyny. Idealny w każdym calu, przynajmniej dla tych, którzy jeszcze nie zdążyli dobrze go poznać. Ja miałam tę nieprzyjemność. Wymieniłam z nim raptem dwa zdania, a już wiedziałam, że jest aroganckim dupkiem z wybujałym ego. Przebierał w kobietach, głównie studentkach, chociaż chodziły pogłoski o kilku profesorkach, a jedyne, czym faktycznie mógł się pochwalić, było atletycznie wyrzeźbione ciało.

Skinął głową w stronę mojej przyjaciółki. Nasze oczy spotkały się na moment. Jasne, niebieskie tęczówki zostały niemal całkowicie pochłonięte przez rozszerzone źrenice. Roztrzepane, ciemnobrązowe włosy i wymięta koszulka wyraźnie wskazywały na to, co robił w budynku Wydziału Komunikacji. Uniosłam brew w niemym wyznaniu, a on w odpowiedzi posłał mi wredny uśmieszek. Do tego sprowadzał się nasz kontakt.

— A ten znowu tutaj — mruknęłam zniesmaczona, gdy zniknął z pola mojego widzenia. — Ciekawe, kiedy znudzi mu się spanie z dziennikarkami.

Paige wzruszyła ramionami.

— Jest młody, niech się wyszaleje.

Wyswobodziłam swoją rękę z jej uścisku. Zwinęłam dłoń w pięść i uderzyłam ją w ramię. Mocno.

— Auć! — krzyknęła, zaczęła pocierać bolące miejsce. — Za co?

— Za wygadywanie głupot. Obie dobrze wiemy, że nie sypia z nimi z czystych pobudek — zauważyłam cierpko, zmarszczyłam przy tym nos.

Paige kiwnęła głową.

— Masz rację, wysoko się ceni. Trzeba jednak przyznać, że nieźle to sobie wymyślił. Seks za wywiad? — Gwizdnęła z uznaniem, jakby miało być to odpowiedzią na zadane przez nią pytanie.

— Ciekawe, czy tobie zaproponowałby taki układ? — Zastanowiłam się na głos.

Przyjaciółka prychnęła w odpowiedzi.

— Proszę cię. Po pierwsze, gdybym chciała zrobić wywiad z hokeistą, poszłabym do swojego chłopaka. — Ostentacyjnie uniosła palec wskazujący do góry, a po chwili dodała do niego środkowy. — Po drugie, gdybym nawet nie była z Cameronem, nigdy w życiu nie poprosiłabym o przysługę Riversa. To jak podpisanie paktu z diabłem.

Zaśmiałam się. Miała całkowitą rację. Ridge Rivers wyglądał jak anioł, na takiego się kreował, ale w rzeczywistości był szatanem siedzącym na ramieniu, nakłaniającym do robienia złych uczynków. Należało trzymać się od niego z daleka.

W trochę lepszym nastroju, choć wciąż wystawiona na szepty niektórych studentów, którzy znali Troya, udałam się na pierwsze zajęcia w tym roku. Dopiero gdy usiadłam w auli na jednym z najwyższych miejsc, zdałam sobie sprawę, jak bardzo pociły mi się dłonie. Otuchy dodawała obecność współlokatorki u boku. Była gotowa rozszarpać zębami każdego, kto mi zagrażał, co oczywiście działało ze wzajemnością.

Przez większość wykładu siedziałam rozbawiona jej wiadomościami, w których obgadywała większość obecnych. Podczas letniej przerwy dużo się zmieniło. Musiałam przyznać, że mnie także kopnął ten zaszczyt. Po sprawie z byłym postanowiłam trochę o siebie zadbać. Zrzuciłam parę funtów, zamiast grzywki zaczęłam czesać przedziałek na środku głowy, a do tego, dzięki słońcu w rodzinnym Los Angeles, na moich włosach pojawiły się jasne refleksy. Zaczęłam nosić więcej biżuterii, by poczuć się bardziej kobieco, a także wróciłam do malowania paznokci. Blada skóra pokryła się idealną, delikatną, brązową opalenizną. Drobne zmiany bardzo pomogły w walce ze złamanym sercem i traumą.

Cały dobry nastrój prysnął niczym mydlana bańka, kiedy na kolejnych zajęciach pojawiła się nowa dziewczyna Troya. Madison Blake. Przepiękna brunetka o brązowych oczach, z idealną figurą. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że worek wyglądałby na niej perfekcyjnie. Czasem nie dziwiłam się swojemu byłemu, że tylko się mną bawił, skoro pod nosem miał taki kąsek. Musiałam się bardzo postarać, żeby coś na mnie dobrze leżało, a mogłam się założyć, że Madison wyglądała idealnie nawet podczas ślinienia poduszki.

Niestety, kiedy ja byłam skłonna zasypać ją mnóstwem komplementów, ona posyłała mi tylko nienawistne spojrzenia. Nie miałam pojęcia, czy zdawała sobie sprawę, co jej chłopak mi zrobił, ale wyglądało na to, że żyła w całkowitej niewiedzy. Szłam o zakład, że Troy wcisnął jej jakąś bajeczkę, gdzie odgrywałam rolę szurniętej i zazdrosnej eks.

Paige szturchnęła mnie łokciem w żebra. Jeden raz. Nie zwróciłam uwagi. Skupiłam się na sposobie, w jaki Madison zarzuciła ciemne włosy podczas zajmowania miejsca. Drugi raz. Zaczęłam zastanawiać się, czy dałabym radę poruszać się z taką gracją, jak nowa dziewczyna Troya. Trzeci raz nie nadszedł. Trzepnęła mnie w tył głowy, aż syknęłam z bólu.

Spojrzałam na nią gniewnie.

— Co jest?

— Gapisz się na nią! — warknęła pod nosem cicho, żeby nie usłyszał jej wykładowca. — Przestań, bo wyglądasz na zazdrosną dziewczynę z niższej ligi.

— Ale ja jestem z niżej ligi, Paige — burknęłam, po czym opadłam na oparcie krzesła.

— Pieprzysz głupoty. Madison jest pusta jak wyczyszczona szafa. Do tego jest płaska jak deska. Ty masz coś więcej.

— Niby co? — Z nudów zaczęłam malować w rogu kartki serduszko. No dobra, nie chciałam, żeby zobaczyła w moich oczach błysk bólu i rozczarowania.

— Charakter — powiedziała z dumą. — Masz piękny umysł i cudowne krągłości. Myśli, że dlaczego Troy z nią jest?

— Bo jest piękna? — zapytałam retorycznie, wcale nie oczekując odpowiedzi.

— Nie, idiotko! — parsknęła wrednie. — Bo jest łatwa. Ty mu nie dałaś, więc poszedł tam, gdzie ktoś wystawi mu dupę za parę miłych słówek. — Wskazała kciukiem na brunetkę, podkreślając tym gestem, o kogo jej chodzi.

Wypuściłam sfrustrowany oddech. Ostatnie, czego chciałam, to rozmowa o nowym związku mojego byłego, który wydarł mi serce prosto z piersi i zmiażdżył w swojej dłoni. Do tego oboje byli lubiani, więc uchodzili za idealną parę. Każdy ich podziwiał. Miałam ochotę się zrzygać.

— Odpuść. I tak nie poprawisz mi humoru, a przynajmniej nie w tej sprawie — warknęłam przez zaciśnięte zęby. — Obie wiemy, że Troy pozostawił po sobie blizny nie do wyleczenia.

Paige westchnęła ciężko.

— Wiem, że to ciężkie, ale powinnaś przestać myśleć o tym dupku. Nie jest wart żadnej sekundy twojego życia.

— To nie takie proste. Staram się. Jednak, dopóki coś mi o nim stale przypomina, będę się zadręczać. — Mój ton stał się smutny. Podczas kolorowania niekształtnego serca na marginesie mocniej docisnęłam długopis do kartki. Zrobiłam dziurę na wylot.

— Nie. Dopóki to wspominasz i nie ruszysz naprzód, dopóty Troy będzie dręczyć cię w myślach i koszmarach. — Trafnie zauważyła. Po chwili na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech, a ja już wiedziałam, że będzie on zwiastunem jakiegoś szatańskiego planu.

— No, co już wymyśliłaś? — zapytałam z rezygnacją.

— Impreza w ten weekend. W domu hokeistów co prawda, ale będzie tam mnóstwo przeróżnych facetów. Do wyboru do koloru! — zaświergotała pod nosem. — Powinnaś się ze mną wybrać.

— Żeby patrzeć, jak obściskujesz się w kącie z Cameronem? Nie, dzięki.

Paige przewróciła oczami.

— Żebyś też znalazła sobie kogoś do obściskiwania — odparła niezrażona moją jawną niechęcią. Odłożyłam długopis na blat. Byłam na siebie trochę zła, że zamiast robić notatki na pierwszych zajęciach z nowych dziedzin, dyskutuję z przyjaciółką na temat jakiejś durnej imprezy.

— To nie jest najlepszy pomysł. Znasz mnie. Nie lubię ludzi.

— Przesadzasz. Mnie lubisz.

— Ale innych ludzi nie lubię — dodałam z naciskiem na „innych", żeby zrozumiała aluzję.

— Bredzisz. — Gdyby mogła, machnęłaby lekceważąco ręką. — Po prostu nie poznałaś odpowiednich osób do lubienia.

Złapałam dwoma palcami za nasadę nosa. Naprawdę nie chciałam nigdzie iść. Imprezy to ostatnie na co miałam ochotę, odkąd zerwałam z Troyem. Wolałam zaszyć się w kącie akademickiego pokoju, gdzie nie będę pod stałym ostrzałem wrogich spojrzeń. Nie miałam ochoty iść, upić się, poznać chłopaka i żalić mu się w ramię, jak to ktoś mnie zranił. Byłam pewna, że tak by się to właśnie skończyło.

— Panno Jackson, czy wszystko w porządku? — Głos wykładowcy przebił się przez tumany myśli.

Zamrugałam kilka razy, żeby rozgonić mgłę mózgową. Odchrząknęłam, żeby oczyścić gardło i odpowiedziałam:

— Wszystko w porządku. Trochę rozbolała mi głowa, cierpię na okropne migreny — skłamałam gładko, żeby nie wydać się z irytacją, jaką odczuwałam względem przyjaciółki.

— Chcesz wyjść i napić się wody z automatu na korytarzu? — Zapytał mężczyzna z nadzwyczajną troską. — Sam cierpię na migreny, więc wiem, jak ciężkie potrafią być.

Kiwnęłam głową, podziękowałam i zaczęłam zbierać się z miejsca. Oczywiście dla niepoznaki zostawiłam wszystkie rzeczy, schowałam do kieszeni jedynie telefon. Mrugnęłam porozumiewawczo do Paige, ale ta bezgłośnie wypowiedziała słowo „impreza" i na nowo mnie wkurzyła.

Wyszłam z sali, naprawdę napiłam się wody z automatu, po czym wysłałam do przyjaciółki wiadomość, żeby zabrała moje rzeczy po zakończeniu zajęć. Nie miałam zamiaru na nie wracać, żeby znów być na językach.

Usiadłam na murku i obserwowałam grupki studentów. Zajmowali miejsca na trawnikach, korzystali z ostatnich letnich dni. Zazdrościłam im. Chciałam kiedyś mieć większą ilość znajomych, na których mogłabym polegać.

Były to jednak tylko marzenia, nie do spełnienia. Zdawałam sobie sprawę, że na dłuższą metę nie dało się mnie lubić. Byłam zbyt zdystansowana wobec ludzi, zimna i tak bardzo wrażliwa, że potrafiłam zostać zraniona przez jedno źle wypowiedziane słowo.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro