Rozdział ósmy
𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆
Miałem wielką ochotę owinąć swoje dłonie wokół szyi Troya Parkera i go udusić. Pójść siedzieć za takiego padalca jednak nie chciałem, więc trzymałem się tego, że po prostu obije mu gębę. Wiedziałem, że coś odstawi, ale nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego.
W oczach Bambi byłem spalony, przynajmniej na ten moment. Musiałem wymyślić, w jaki sposób odpokutować porażkę. To będzie długa i ciężka droga.
W domu panował spokój. Cameron był u Paige, co wywnioskowałem po naszej krótkiej rozmowie, kiedy nie mogłem dodzwonić się do Bambi. Grady, Liam i Dax, z którymi również dzieliłem dom, siedzieli na kanapie w salonie. Szybko dojrzeli kroczącą za mną dziewczynę, przemoczoną do suchej nitki, przez co stracili zainteresowanie grą.
Liam i Dax wstali, żeby się przedstawić. Na twarzy Grady'ego dostrzegłem głupi uśmieszek. Wieść o moim zakładzie z Blakiem futbolistą szybko się rozniosła. Samym wzrokiem przekazałem mu, żeby trzymał gębę na kłódkę. Jeszcze palnąłby coś głupiego i mógłbym uznać, że poległem na polu bitwy.
Moja randka spłonęła rumieńcem, kiedy wymieniała uściski dłoni z całą trójką. Wcześniej znali się tylko z widzenia, teraz stało się to oficjalnie. Bambi nie przychodziła z Paige zbyt często do naszego domu, więc nie miała okazji poznać całej drużyny. Ja i Cameron zupełnie jej wystarczyliśmy.
— Co tu robicie? — zagadnął Dax, gdy z powrotem zajął miejsca na kanapie. — Nie spodziewaliśmy się dziś żadnych gości. — Sugestywnie zerknął w kierunku dziewczyny i posłał jej miły uśmiech.
— Nie widać? — zapytałem ironicznie, po czym ruchem ręki wskazałem swoje przemoczone ubranie. — Musimy się przebrać, a do nas było najbliżej.
— Oczywiście, kapitanie. Nie o to chodziło naszemu koledze. — Grady ułożył dłonie na ramionach Daxa i mocno je ścisnął. Był wrednym fiutem, mogłem spodziewać się, że nie weźmie sobie mojego niemego ostrzeżenia do serca. — Dax chciał zapytać, co tu robisz z kobietą, prawda?
— Dokładnie — przytaknął wymieniony.
Podparłem się jedną ręką pod bok, a dwoma palcami drugiej ścisnąłem nasadę nosa. Mocno.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, co insynuuje mój kolega z drużyny. Chciał onieśmielić Bambie w mojej obecności, między słowami mówiąc, że nikogo tu nie przyprowadzałem.
To prawda. Mój pokój był oazą świętości, żadne laski nie miały tam wstępu. Uprawiałem seks w każdym zakamarku tego domu, ale nie tam. Wolałem jednak nie poruszać tego tematu przy spłoszonym Jelonku. Zignorowałem więc chłopaków i spojrzałem na nią.
Fatalny błąd.
Policzki z czerwonymi plamami doprowadzały mnie do szału tak samo mocno, jak lekko rozchylone, pełne usta w kształcie serca. Strąki mokrych włosów opadały leniwie na jej ramiona i plecy, a piersi odznaczały się pod mokrą koszulą. Zmoczony jeans wydawał się jeszcze ciaśniej oplatać jej uda. Musiałem przełknąć głośno ślinę, choć zdawałem sobie sprawę, że widać moją poruszającą się przy tym grdykę. I może Bambi była niedoświadczona, naiwna, ale nie moi koledzy. Oni doskonale wiedzieli, co dzieje się właśnie za moim rozporkiem.
Musiałem to zatrzymać.
Spojrzałem jej w oczy, wyciągnąłem dłoń w jej stronę.
— Chodź. Dam ci coś na przebranie się — mruknąłem, a Grady parsknął cicho pod nosem.
Bambi niepewnie złapała moją rękę i dała pociągnąć się na górę. Wchodziliśmy po schodach, gdzie na imprezie zainicjowałem naszą pierwszą dłuższą konwersację raptem dwa dni temu.
Przytrzymałem ostatnie drzwi na korytarzu i przepuściłem w nich dziewczynę. Źle się z tym czułem, bo swoją obecnością naruszała moją przestrzeń osobistą. Sam ją jednak tutaj zaprosiłem. Skoro miałem jakoś u niej zaplusować, postanowiłem zacząć od tego. Nie, żeby miała kiedykolwiek spać w moim łóżku.
Rozejrzała się dookoła, wydawała się przy tym szczerze zaskoczona.
— Jak tu czysto — wymamrotała pod nosem.
Pierwszy raz w życiu poczułem się onieśmielony. Nigdy nie lubiłem bałaganu, kurze wycierałem co drugi dzień, a każda rzecz miała swoje miejsce. Jeśli coś leżało na powierzchni do tego nieprzeznaczonej, dostawałem szału. Nie wiem, czy można było to podciągnąć pod pedantyzm. W każdym razie jedyne, co obecnie tkwiło w nieładzie, to moje ubranie i sprzęt do hokeja.
Bambi była pierwszą osobą, która w jakiś sposób to dostrzegła. Nie szukałem żadnego poklasku, bo według mnie sprzątanie w swoim pokoju, czy domu było czymś zwyczajnym, choć zdawałem sobie sprawę, że wielu mężczyzn myśli trochę inaczej.
Nie odpowiedziałem nic. Otworzyłem szafę, gdzie ubrania leżały posegregowane kolorami, złożone w staranną kostkę. Na ten widok uniosła wysoko brwi i zaśmiała się cicho.
— Niesamowite.
Podniosłem brew do góry.
— Spodziewałaś się zastać w moim pokoju Sodomę i Gomorę?
— Szczerze? Tak — odpowiedziała bez cienia wahania. — Nie sądziłam, że aż tak lubisz porządek.
— Jako kapitan muszę dawać dobry przykład — skwitowałem. Wyciągnąłem w jej stronę szare dresy i koszulkę z moim numerem. — Proszę. Załóż to, a potem odwiozę cię do domu.
Wzięła do ręki ubrania. Poruszyła nieznacznie palcami, badała śliską fakturę bluzki.
— Jedenaście?
Schowałem ręce do kieszeni spodni, ale zapomniałem, jak bardzo mokre są, więc wyjąłem je z powrotem. Stałem jak debil, kiedy zwisały luźno po bokach mojego ciała.
— Jedenaście — potwierdziłem, w razie, gdyby miała kłopoty ze wzrokiem i nie dostrzegła nadrukowanych dwóch jedynek. — Możesz mnie wypatrywać na następnym meczu.
— Myślisz, że przyjadę na jakiś twój mecz? — Zaśmiała się sucho. — Twoje niedoczekanie.
Była na mnie tak wściekła, że nawet nie brała tego pod uwagę. Akurat z tego powodu, że nie chciała zobaczyć, jak gram, było mi autentycznie smutno. Może dlatego, że nikt mi jeszcze stricte nie kibicował, nie licząc króliczków?*
Otworzyłem drzwi i wskazałem na pomieszczenie naprzeciwko.
— Tam masz łazienkę, w drugiej szufladzie pod umywalką powinna być suszarka, jeśli żaden z tych idiotów jeszcze jej nie popsuł. Ja przebiorę się tutaj i na ciebie poczekam.
Wyszła, pozostawiając mnie w całkowitej ciszy. Było w niej coś ciężkiego, co ściskało mnie za gardło i nie pozwalało normalnie oddychać. Nie chciałem jednak tego analizować, bo bałem się wniosków, do jakich mógłbym dojść.
Wciągnąłem czarne dresy i bluzę z kapturem tego samego koloru. Wsunąłem jej cztery studolarowe banknoty do torebki. Strzelałem, że rachunek wyszedł gdzieś w okolicach tej kwoty. W razie czego wolałem policzyć sto dolarów na głowę, niż oddać za mało.
Kiedy Bambi wróciła do pokoju, zakryłem twarz dłońmi i zacząłem śmiać się głośno, szczerze, jak chyba jeszcze nigdy.
— Wyglądasz jak gremlin. — Otarłem łzę z kącika oka, podczas gdy ona wciąż stała niewzruszona w tym samym miejscu.
Spodnie zawiązała sznurkiem tuż pod piersiami. Ścisnęła gumkę, jak najmocniej się dało. Na nogach wciąż miała swoje szpilki. Koszulka była na nią tak duża, że rękawy, normalnie niemal opinające mój biceps, kończyły się u niej tuż za łokciami. Tonęła w moich ubraniach. A mi się to cholernie podobało, choć nigdy nie przyznałbym tego na głos. Odczuwałem pierwotną potrzebę dokuczenia jej.
— Od dziś nie będziesz wystraszonym jelonkiem, tylko straszącym gremlinem. Gdybym zobaczył cię w tym wydaniu w nocy, zemdlałbym ze strachu — zażartowałem, ledwo powstrzymując kolejną salwę śmiechu.
— Odwal się, Rivers — warknęła, po czym rzuciła mi mokrym ubraniem w twarz. — Dasz mi na to jakąś torebkę lub worek?
— Ta, są na dole, w kuchni. Chodźmy. — Nie mogłem doczekać się reakcji chłopaków.
Nie zawiedli mnie. Grady aż wciągnął policzki, żeby nie pokazać, jak bardzo jest rozbawiony. Liam spuścił głowę, chichrał się pod nosem, a Dax starał się patrzeć tylko w telewizor.
— Ale z was dupki — wymamrotała Bambi, kwitując nasze zachowanie.
Pięć minut później wychodziliśmy już z domu. Odwiozłem dziewczynę do akademika, ale nie miałem zamiaru tak po prostu wypuścić jej z auta i dać samej wrócić pod „apartament".
Wyskoczyłem tuż za nią, zamknąłem samochód guzikiem, a następnie dogoniłem ją w dwóch krokach. Splotłem nasze palce. Próbowała wyrwać swoją dłoń z uścisku mojej. Nie pozwoliłem na to, zacisnąłem mocniej palce na jej miękkiej skórze.
— Co ty robisz? — syknęła cicho, gdy minęliśmy grupkę studentów. Oglądali się za nami całkowicie oszołomieni.
Nachyliłem się ku niej i wyszeptałem odpowiedź:
— Mieliśmy udawać, że się spotykamy.
— Nie. Mieliśmy iść na kilka randek, a potem miałeś mnie rzucić na oczach jakichś tam ważnych dla ciebie osób! — zaprotestowała. Szybko ją uciszyłem, składając mokrego całusa na rozgrzanym policzku.
— Już cicho, nie każdy musi cię słyszeć.
Stanęła w miejscu. Nie miałem innego wyjścia, jak zrobić to samo. Ustawiłem się tuż przed nią, zasłaniałem jej widok na wejście do budynku.
— Ridge, nie będziemy się spotykać. Ani na serio, ani na niby. Nie interesują mnie takie rzeczy.
Lubiłem, gdy ludzie byli konkretni. Dziś mnie to wyjątkowo drażniło. Kobieta przede mną zdawała się być nieugięta, doprowadzała mnie do szału.
— Wiesz co, gremlinie, nie masz za bardzo wyjście — powiedziałem ze sztucznym uśmiechem. — Mogłem po ciebie wrócić i uratować twoją zmokniętą dupę, ale to niczego między nami nie zmienia. Wciąż mogę wszystkim powiedzieć, że wylądowałaś w moim łóżku, a to — dotknąłem rąbka materiału koszulki — posłuży mi za idealny dowód. Moje ciuchy na tobie? Ja, odprowadzający cię do domu? Wszyscy łykną takie kłamstwo.
Nie planowałem tego, ale cóż, dobrze się złożyło. Zdawałem sobie sprawę, że zabieram się do poderwania jej od złej strony, ale było to silniejsze ode mnie. W końcu i tak by mi uległa, wiedziałem o tym.
— Nienawidzę cię — warknęła pod nosem. Wyminęła mnie, ruszyła w stronę wejścia. Podążałem za nią, podgwizdując z zadowoleniem pod nosem.
— Lepsza nienawiść, niż brak jakichkolwiek uczuć. — Trafnie zauważyłem. Właśnie wchodziliśmy do budynku, gdzie kotłowało się mnóstwo ludzi na niższych piętrach. Większość spoglądała na nas z szokiem wymalowanym na twarzach.
— W takim razie cofam to. Jesteś mi całkowicie obojętny.
— O tym przekonamy się za jakiś czas. — Puściłem jej oczko. Nie miałem zamiaru odprowadzać jej pod same drzwi, wykonałem swoje zadanie. — Do zobaczenia na meczu w poniedziałek. Radziłbym ci przyjść.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciłem się i wyszedłem na zewnątrz. Chwilę później siedziałem już w swoim Audi. Sprawnie odpychałem od siebie huragan myśli, ale ten nie chciał odpuścić.
Kiedy tylko dojechałem do domu i opadłem na łóżko, ponownie wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Rozmasowałem skronie i mocniej zaciągnąłem się powietrzem. Mieszanka zapachu wanilii i fig uderzyła w moje nozdrza, sprawiła, że szeroko rozwarłem powieki. Od razu dopasowałem woń do osoby.
Bambie Jackson.
Tylko ona pachniała w taki sposób.
Wstałem i otworzyłem okno na oścież. Nie mogłem pozwolić sobie już na większą ilość dekoncentracji. Zdjąłem ciuchy i w samych bokserkach położyłem się do spania. Ponieważ nigdy nic mi się nie śniło, noc minęła spokojnie.
Rano zbierałem się na trening z chłopakami, kiedy Grady postanowił mnie wkurzyć.
— Niezła ta Bambi — mruknął, pałaszując śniadanie. Powstrzymałem się ostatkami sił, by nie zetrzeć głupiego uśmieszku z jego twarzy, który ciągle mu towarzyszył. — Jak już z nią skończysz, to mogę do niej startować?
Nawet nie zastanawiałem się nad odpowiedzią.
— Nie.
— Czemu?
— Bo nie ma, kurwa, dżemu — warknąłem, zarzuciłem torbę sportową na ramię. — Lepiej nie wchodź mi w drogę, Grady. I odpuść te idiotyczne zagrywki, bo mnie wkurwisz i obije ci tę piękną buźkę — ostrzegłem.
— Dobra, dobra — odpowiedział niewyraźnie z pełną buzią. — Nie sraj ogniem, kapitanie.
Na arenę cała nasza piątka dotarła oczywiście spóźniona. Nic nowego, ale tym razem trener nie był w pobłażającym nastroju, więc dorzucił nam dodatkową rundę ćwiczeń kondycyjnych. Pod sam koniec zdychałem na lodzie, a jeszcze nawet nie rozegraliśmy sparingu.
Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, by Harrison tak nas forsował dzień przed meczem, ale nie odzywałem się. Ostatnim razem przeciwnicy skopali nam tyłki i wciąż nam tego nie wybaczył. Zero zdziwienia. Może gdyby połowa drużyny nie była na kacu, wszystko inaczej by się potoczyło. Dlatego grzecznie wykonywałem jego polecenia, co najwyżej proponując zmianę ustawienia, w czym znaleźliśmy kompromis.
Trzy razy obiłem się o bandę, przez co na żebrach wykwitły mi fioletowe siniaki. Na każdy przejaw agresji zawsze reagowałem tym samym. W tym wypadku jednak musiałem powstrzymać swoje żądze, bo nie mogłem osłabić drużyny i skopać tyłka swojemu zawodnikowi dzień przed ważnym meczem.
— I pamiętajcie, żadnego chlania! — ostrzegł nas, zanim weszliśmy do szatni.
— Tak jest, trenerze — odpowiedzieliśmy chórem.
Kilka minut później gorąca woda obmywała obolałe mięśnie. Stałem pod prysznicem o wiele dłużej, niż reszta drużyny, a współlokatorom powiedziałem, że wrócę sam, spacerem. W głębi duszy miałem nadzieję, że natknę się gdzieś na kampusie na Troya i będę mógł spuścić mu łomot.
Nie spodziewałem się jednak, że Bambi wparuje do cuchnącej, męskiej szatni, a na twarzy będzie miała wyraz istnej furii. Nie zmierził mnie nawet fakt, że stałem całkiem nagi, a pół ścianka zakrywała jedynie moje krocze. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, kiedy zauważyłem, że wgapiała się w mój tors. Zakręciłem wodę i sięgnąłem po ręcznik. Owinąłem go wokół pasa i wyszedłem z kabiny.
— Nieładne tak podglądać — mruknąłem zachrypniętym głosem. Krzyczenie na treningach zazwyczaj kończyło się zdartym gardłem.
Przełknęła głośno ślinę, obserwowałem, jak porusza się skóra na jej gardle. Napięcie było widoczne gołym okiem.
— Nie przyszłam cię podziwiać. — Spojrzała mi prosto w oczy. — Musimy pogadać, dupku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro