Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział osiemnasty

𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆

Świętowaliśmy wygraną w pokoju hotelowym Daxa i Grady'ego. Miałem to szczęście, że przestrzeń dzieliłem z małomównym Liamem. Nie imprezował też za wiele, wiec nasz pokój był oazą spokoju. Mogłem wrócić do łóżka w każdej chwili, ale w tamtym momencie cieszyłem się towarzystwem kolegów. Piliśmy piwo, śmialiśmy się i omawialiśmy dzisiejszy mecz. Wszystko wydawało się takie beztroskie.

Dopóki Grady nie otworzył ust.

— Wiecie, że Madison do mnie dziś pisała?

Wszystkie pary oczu patrzyły właśnie na mnie. Zdusiłem w sobie chęć warknięcia na nich. Byli jedynymi osobami, które faktycznie jakoś szanowałem i ich zdanie się dla mnie liczyło. Nawet takiego pierwszoroczniaka Eastona.

— To nie moja sprawa, przecież ja z nią tylko spałem, nic więcej nas nie łączy — odpowiedziałem na pozór spokojnym tonem, ale musiałem upić łyk z butelki, żeby nie powiedzieć czegoś więcej.

Nie chodziło o to, że byłem zazdrosny, czy zły, bo wolała odezwać się do mojego kolegi z drużyny, niż do mnie. Madison Blake od zawsze wykazywała tendencję do bycia króliczkiem. Obstawiałem, że przespała się z większą częścią drużyny, tylko nikt nie chciał powiedzieć tego wprost w obawie, że wybuchnę gniewem. Może kiedyś faktycznie tak właśnie by było, ale nie teraz, kiedy miałem inny zakład, inny obiekt westchnień.

— Walić seks. Chodzi o to, że nieźle dorabia Parkerowi rogów. Ciekawe, co tak naprawdę ich łączy, bo chyba nie są na wyłączność — zastanawiał się na głos Grady.

Przewróciłem oczami. Zachowywał się jak stara plotkara. Ogólnie, kiedy przebywało się częściej w męskim gronie, dochodziło się do wniosków, że wiedzieliśmy więcej, tylko zatrzymywaliśmy to dla siebie. Do czasu.

— To zwykła szmata — powiedział beznamiętnie Dax. — Gdyby ktoś zamachał jej kutasem przed oczami na środku chodnika, to uklęknęłaby i wzięła go do buzi.

Zaśmiałem się i mu przytaknąłem. Miał rację.

— Przypomnij mi, dlaczego nie należysz do Players' Club? — zapytał go Grady.

— Nie obraźcie się chłopcy, jesteście dla mnie jak bracia, ale takie wykorzystywanie dziewczyn to dla mnie za dużo. — Uniósł ręce w obronnym geście, jakby ktoś miał go zaatakować za wypowiedziane słowa.

— Nikt nikogo nie wykorzystuje. Fakt, robimy zakłady, ale żaden stosunek nie odbywa się bez zgody drugiej osoby. Każda studentka wie, że to jednorazowa przygoda, więc nikt nie robi sobie większych nadziei.

Podczas przysłuchiwania się tej wymianie zdań, poczułem ścisk w okolicach mostka. Grady miał rację. Tak to właśnie wyglądało, tyle że nie w przypadku Bambi. Moja relacja z nią szła w ogóle innym torem, to nie był typ dziewczyny na jedną noc. Próbowałem ją uwieść, sprawić, żeby poczuła się w moim towarzystwie wyjątkowo i oddała swój kwiat niewinności.

Pojawiał się jednak mały problem — sam już nie wiedziałem, czy to, co nas łączyło było tylko grą, czy naprawdę zaczynałem coś do niej czuć. Przez cały czas kategorycznie odrzucałem drugą opcję, bo cholernie bałem się uczuć i zobowiązań. Nie kojarzyły mi się zbyt dobrze, nie potrzebowałem tego do szczęścia.

Dlaczego więc Bambi wywoływała na mojej twarzy uśmiech? Czemu, kiedy o niej myślałem lub z nią przebywałem, w moim umyśle witał spokój, którego tak bardzo potrzebowałem? Z jakiego powodu, do cholery, ją pocałowałem? I jeszcze dałem ultimatum, że albo wchodzi ze mną w relację, albo w ogóle sobie odpuszczamy. Co ja miałem wtedy w głowie? Z drugiej zaś strony, na samą myśl, że mogłaby zniknąć z mojego życia, dostawałem jakichś posranych skurczów serca!

— No dobra, a co z kradzeniem majtek? — zapytał ze śmiechem Easton. — Grant mi napisał, że dziś Margot ganiała Blake'a po kampusie i kazała mu zwrócić swoją ulubioną parę. — Odwrócił się do mnie z przebiegłym uśmiechem. — Podobno twoja dziewczyna była tego świadkiem.

Spiąłem ramiona na tę wiadomość. Wiedziałem, że Blake był dziś z Bambi, w końcu sam go o to prosiłem. Zaangażował tyle osób, ile tylko mógł, żeby akcja krwiodawstwa rozniosła się szerokim echem po całym uniwersytecie. Nie podobało mi się jednak, że była świadkiem takiej sytuacji. W każdej chwili któryś z tych gamoni mógł palnąć jakąś głupotę.

Nie odpowiedziałem Eastonowi, choć wszyscy na to czekali. Po prostu wzruszyłem ramionami, jakby było mi to obojętne. Podniosłem się z miejsca, dopiłem piwo na raz, a pustą butelkę odstawiłem na nocną szafkę Daxa.

— Idę spać. Do jutra — mruknąłem ponuro, po czym, nie czekając na odpowiedzi kolegów, wyszedłem z pomieszczenia.

Kiedy przemierzałem korytarz, wyjąłem telefon. Z uśmiechem na ustach powitałem dobranocną wiadomość od Bambi. Od razu poczułem się lepiej, ale zdawałem sobie sprawę, że jest już późno, więc nie było sensu odpisywać i budzić jej. Musiałem wykazać się cierpliwością, co nie okazało się moja najmocniejszą stroną.

Wróciłem do pokoju. Liam już spał. Mnie jednak rozpierała dziwna energia, więc postanowiłem napisać do Blake'a.

Ja: Yo, jak poszła cała akcja?

Nie musiałem precyzować, na pewno domyślił się, o co pytałem.

Odpowiedź przyszła po dwóch minutach, kiedy już wygodnie rozłożyłem się na łóżku.

Blake: Wspaniale. Musiałem transportować twoją dziewczynę do jej akademika, ale w zamian dała mi spać na podłodze w salonie.

Z wrażenia aż usiadłem.

Ja: Co tam się, do cholery, wydarzyło?!

Na ekranie ukazały się trzy kropeczki, co oznaczało, że chłopak pisał odpowiedź. Wydawało mi się, że zanim przyszła, minęła cała wieczność.

Blake: Stary, musisz dopilnować, żeby ta dziewczyna jadła więcej. Jest lekka jak piórko, poszła oddać krew na czczo. To bez sensu. Mogło wyjść z tego więcej krzywdy niż pożytku.

Ja: Opierdolę ją.

Blake: Myślę, że Paige już wyraźnie dała jej znać, w jak nieodpowiedzialny sposób się zachowała.

Ja: Nie obchodzi mnie Paige ani to, co mówi i robi.

Zastanowiłem się przez chwilę, po czym wystukałem kolejną wiadomość, żeby zmienić temat. Poprzednie zabrzmiały, jakbym naprawdę martwił się o Bambi, i nawet jeśli rzeczywiście tak właśnie było, nikt nie musiał o tym wiedzieć.

Ja: Czyli plotki o tym, że Margot ścigała cię po kampusie, są prawdą?

Blake: Dotarło to nawet do Kolorado?

Pokręciłem głową na widok emotki z przewróconymi oczami.

Ja: Oczywiście, że tak. Hokeistom nic nie umyka.

Blake: Dobra, dobra. Nie zmieniaj tematu.

Przejrzał mnie. Serce zaczęło boleśnie tłuc się o żebra.

Blake: Gołym okiem widać, że ją lubisz. Przestań udawać.

Nie odpowiedziałem, zamurowało mnie. Nigdy nie miałem zamiaru nikomu się do tego przyznawać, a nawet jeśli, to na pewno nie jemu.

Blake: Zawsze możesz się wycofać z zakładu, Rivers.

Doskonale wiedziałem, co mi insynuował. Raz nawet przemknęło mi to przez myśl, ale nie podobał mi się fakt, że w ten sposób Troy miałby rację, przynajmniej w pewnym sensie. Jeśli bym się wycofał, na pewno nie zrezygnowałbym z relacji z Bambi, co oznaczałoby, że, tak czy siak, w końcu trafimy do łóżka, tyle że nikt by się o tym nie dowiedział. Jeszcze nie zdecydowałem, czy mogłoby mi to pasować, wstępna odpowiedź brzmiała: nie.

Ja: Ty podstępny gnoju.

Blake: Musisz przyznać, że mam talent. Dzięki temu śpię właśnie w mieszkaniu twojej dziewczyny.

Ja: To nie jest moja dziewczyna.

Blake: Coraz rzadziej temu zaprzeczasz, więc może jednak się wahasz?

Ja: Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać. Nara.

Wyłączyłem telefon i wrzuciłem go pod poduszkę. Ten zasrany footballista wyprowadził mnie z równowagi. Idealnie manewrował między moimi uczuciami do Bambi, żeby wyciągnąć ode mnie coś więcej.

Czy naprawdę nikt nie rozumiał, że podjęcie jakiejkolwiek decyzji w tym wypadku nie było łatwe? Stąpałem po cienkim lodzie, musiałem uważnie stawiać kroki, żeby nie wpaść do zimnej wody. Chociaż może by mnie to trochę otrzeźwiło, bo na razie miałem wrażenie, że tkwiłem w jakimś koszmarze.

Nie wiedziałem, jak udało mi się zasnąć, bo przez większość czasu walczyłem ze sobą, żeby nie włączyć komórki i nie napisać do Bambi. Naprawdę się wściekłem na wieść, że nic nie jadła.

Lot powrotny mieliśmy dopiero późnym popołudniem następnego dnia. Do tego czasu, dziewczyna nie napisała ani jednej wiadomości. Teoretycznie, to ona zakończyła naszą rozmowę i pewnie to ja powinien był do niej napisać pierwszy, ale nie miałem pojęcia, czy taka zasada w ogóle istnieje. W każdym razie wolałem nie ryzykować, bo mogłem napisać jej parę nieprzyjemnych słów.

Skąd brały się we mnie takie uczucia?

Do domu dotarliśmy koło ósmej wieczorem. Zdążyliśmy się przebrać, coś zjeść, zanim zaczęli się schodzić imprezowicze. Studenci nam gratulowali, klepali po plecach i wykrzykiwali nasz okrzyk zagrzewający do boju.

Lubiłem w Uniwersytecie Północnej Dakoty to, że nie miało tutaj znaczenia, jaką dziedzinę sportu kochałeś. Wszyscy wspieraliśmy się tak samo. Nie było mowy o tym, żeby coś było mniej ważne. No, może oprócz baseballu. Wcale bym nie płakał, gdyby drużyna Troya Parkera upadła jeszcze za jego kadencji, a jeśli to niemożliwe, mógłby przynajmniej skręcić kostkę, czy coś.

Dwie godziny później przechadzałem się po domu w poszukiwaniu jedynej interesującej mnie osoby, ale nigdzie jej nie widziałem. Oczywiście, że wpadłem w wir niepewności i niechcianych myśli.

Jednak nie przyszła? Czy to jej odpowiedź na pytanie o relację? Nie chce mnie? Czy to oznacza, że przegrałem zakład? Będę mógł jej jeszcze kiedyś dotknąć, chociażby przytulić?

Wielokrotnie sprawdziłem telefon, lecz nie dostałem żadnych nowych wiadomości. Zaczynało mnie to irytować. Byłem bliski tego, by zamówić Ubera i jechać do jej akademika, bo może wciąż źle się czuła.

W pewnym momencie ruda czupryna Paige mignęła mi między ludźmi. Dzięki swojemu wzrostowi byłem w stanie za nią podążać, niemal pewny, że doprowadzi mnie do Bambi. Tyle że przyjaciółka mojej dziewczyny poszła z Cameronem na piętro, a ja spotkałem wystraszonego Jelonka na korytarzu.

Nie zachwyciło mnie jednak, w jakiej sytuacji ją tam zastałem. Jakiś dupek próbował ją obłapiać, a ona nie mogła wyrwać się z jego uścisku, chociaż widać było gołym okiem, że nie podoba jej się jego dotyk, ani obecność.

Nawet nie myślałem nad tym, co robię. Po prostu zareagowałem. Głównie, dlatego że złość przejęła kontrolę nad moim ciałem.

Odepchnąłem chłopaka od Bambi. Nie wyglądał mi na sportowca, ale i tak był dobrze zbudowany, więc musiałem użyć do tego więcej siły niż zazwyczaj. Zrobił trzy kroki w tył, dzięki czemu mogłem stanąć między nim a dziewczyną.

— Wynocha z mojego domu — warknąłem w jego stronę.

Spojrzał na mnie zaskoczony, ale się cofnął. Robił to tak mozolnie, że nie wytrzymałem, złapałem go za fraki i po prostu wyrzuciłem za drzwi. Zatrzasnąłem mu je przed nosem.

Powoli odwróciłem się do Bambi. Nerwowo pocierała kark.

— Jesteś jak magnes na kłopoty, kobieto — mruknąłem niezadowolony. — I to zawsze pod moim, kurwa, dachem.

— Przepraszam. — Odczytałem to jedynie z ruchu jej warg, ponieważ głośna muzyka skutecznie uniemożliwiała mi usłyszenie cichego głosiku dziewczyny.

Zmniejszyłem dzielący nas dystans. Szybkim ruchem położyłem dłoń na jej karku, zanim ruszyłoby mnie sumienie i doszedłbym do wniosku, że nie powinienem jej dotykać. Tak naprawdę wszystkie określenia, jakimi we mnie wcześniej rzucała, idealnie do mnie pasowały.

Byłem dupkiem. Chciałem ją wykorzystać, przynajmniej na początku. Teraz już nie byłem tego taki pewny, ale tchórzyłem i nie potrafiłem podjąć odpowiedniej decyzji. Choć sam namawiałem ją do podniesienia rękawicy, stawienia czoła naszej relacji, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie, bałem się zaangażowania.

Byłem też idiotą, bo wiedziałem, że przyjdzie dzień, kiedy ją stracę, ale nie chciałem dopuszczać do siebie tej myśli.

— Nie przepraszaj mnie za takie sytuacje, bo to nie twoja wina. Nie od dziś wiadomo, że różne typy kręcą się po imprezach na kampusie. Musisz na siebie bardziej uważać. — Założyłem jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho.

Bambi spojrzała na mnie rozszerzonymi oczami. Przygryzła wargę. Trochę się przeraziłem, że zaraz się rozpłacze. Na całe szczęście, po chwili uśmiechnęła się do mnie szeroko. Nie mogłem nic poradzić na odruch przyciągnięcia jej do siebie i zamknięcia w szczelnym uścisku. Cała moja złość na nią i zmartwienie wyparowały w ułamku sekundy. Puf i nie ma.

Wsadziłem nos w karmelowe kosmyki. Zaciągnąłem się zapachem fig. Zdałem sobie sprawę, że mógłbym wąchać je codziennie, nawet jeśli wyglądałoby to dziwnie w oczach innych ludzi.

Niestety Bambi była bardziej uzależniająca, niż mogłem się spodziewać. Kiedy chwilę wcześniej powiedziałem, że przyciąga kłopoty jak magnes, miałem na myśli także siebie. Nie byłem dla niej zwiastunem niczego dobrego. Któregoś dnia powiedziałem jej, że będzie potrzebowała terapeuty, jak już z nią skończę. Byłem draniem najgorszego sortu.

Dziewczyna ułożyła brodę na mojej klatce piersiowej i spojrzała na mnie z dołu. Zjechałem dłonią z karku na talię, dołączyłem do tego drugą rękę. Mocno zaciskałem palce na jej ciele, bo na tamten moment tylko w taki sposób mogłem wszystkim pokazać, że jest moja. Co prawda, nie kręciło się wokół nas zbyt dużo ludzi, bo staliśmy na korytarzu, a nikt nie miał ochoty opuszczać imprezy przed północą.

Utonąłem w brązowych tęczówkach. Uśmiechnęła się nieśmiało.

— Tęskniłam za tobą.

Tyle mi wystarczyło, żeby podnieść ją jednym ruchem. Owinęła nogi wokół mojej talii.

Skierowałem nas do mojej sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro