Rozdział czwarty
𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆
Stworzenie okazji do spotkania się z Bambi było wybitnie prostym zadaniem. Jeszcze prostsze było wyciągnięcie z Camerona godzin wykładów jego dziewczyny, a ponieważ nie znałem Paige i Bambi od dziś, wiedziałem, że nawet na uczelni trzymają się razem.
Jedynym momentem, kiedy się rozdzielały, był koniec jakichś tam zajęć związanych z komunikacją. Paige szła wtedy na dodatkowe kursy przygotowujące do przeprowadzania profesjonalnych wywiadów w telewizji, Bambi z kolei wracała do mieszkania. Według mojego kolegi z drużyny wcale nie potrzebowała żadnych dodatkowych zajęć, bo i tak nie wyciągała nosa z podręczników.
Jej źrenice rozszerzyły się, kiedy zrozumiała, w czyich ramionach się znalazła. Nie powiedziałbym, żeby jej dotyk nie był przyjemny, ale cholera, dotyk większości kobiet był przyjemny. Miały te swoje kremiki nawilżające, perfumy i całą makijażową otoczkę, która sprawiała, że wyglądały pięknie i kusiły.
Z tej odległości mogłem policzyć piegi na nosie Bambi. Brązowe kropeczki na skórze idealnie dopasowywały się swoim odcieniem do jej włosów. Patrząc na twarz kobiety, można było odnieść wrażenie, że tworzyła harmonijną, niemal zaprojektowaną jedność, jakby każdy element jej wyglądu został starannie dobrany. Brązowe włosy, oczy, piegi i opalenizna – wszystko idealnie współgrało, tworzyło spójną całość.
Od zawsze mnie to wkurzało.
Bambi wyrwała swoją rękę z mojego uścisku, kiedy tylko zorientowała się, że za długo patrzy w moje oczy.
— Czego chcesz, Rivers? — warknęła, robiąc krok do tyłu, żeby zwiększyć dystans między nami. Nie mogłem na to pozwolić. Jeśli teraz wymknęłaby się z moich rąk, ciężko byłoby mi ponownie złapać ją w swoje sidła.
Więc za każdym razem, kiedy ona robiła krok w tył, ja robiłem krok w przód. Utrzymywaliśmy spojrzenia, żadne z nas się nie wycofało. Odnosiłem wrażenie, że ten brąz przenika mnie na wskroś, ale nie miałem zamiaru się temu poddać.
Przybrałem najbardziej beznamiętną minę, na jaką było mnie stać i grałem w jej grę. Trwało to, dopóki nie uderzyła plecami w kamienną ścianę budynku. Górowałem nad nią wzrostem. Ułożyłem dłonie po obu stronach głowy Bambi. Stała wyprostowana jak struna, nie potrafiła się ruszyć. Szybki oddech zdradzał zdenerwowanie, jakie ją ogarnęło. W głębi duszy karmiłem się dumą, że moja obecność tak na nią wpływała.
— Pogadać — odpowiedziałem na zadane przez nią wcześniej pytanie.
— Pogadać — powtórzyła. Zerknąłem w dół, a przypomnienie, jak dotykałem wczoraj jej bioder, żeby ściągnąć ją ze stołu, od razu napłynęło do mojego umysłu. Mimowolnie oblizałem usta. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku nawet po tym, jak wypiłem siedem piw. Aż dziw, że ustałem na nogach i jeszcze ją, kurwa, asekurowałem, żeby nie spadła.
Nie to, żeby był to pierwszy raz. Historia mojej znajomości z Bambi sięgała kilku miesięcy wstecz. Nie przychodziła na dużą ilość imprez, ale gdy już się pojawiała, przyciągała jak magnes. I spijała się, jakby pierwszy raz w życiu miała alkohol w ustach.
Jak na dobrego przyjaciela Camerona przystało, kiedy on zbierał pijaną Paige, ja robiłem to po cichu z Bambi. Zanosiłem ją do domu albo tylko do samochodu, w zależności, gdzie się znajdowaliśmy. Następnego dnia kłóciliśmy się, a ona wytykała mi, że nie mam prawa jej dotykać.
Ostatnim razem obiecałem jej, że więcej tego nie zrobię. Miałem zostawić ją w spokoju i pozwolić spać w salonie mojego tymczasowego domu, pośród pijanych hokeistów i innych dupków, ale kiedy tak patrzyłem, w jakim stanie jest, nie mogłem się do tego zmusić. Byłem złamasem, ale nie aż takim, żeby porzucić na pastwę losu pijaną kobietę.
Miałem tylko nadzieję, że nigdy w życiu nie dojdę do momentu trzymania jej włosów, kiedy będzie zwracać zawartość żołądka. Nic mnie bardziej nie obrzydzało niż patrzenie i słuchanie, jak ktoś wymiotuje. Samoistnie pojawiał się wtedy u mnie ten sam odruch.
— O czym? — Wyrwała mnie z zamyślenia. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że jej postawa się zmieniła.
Z przestraszonego Jelonka przeistoczyła się w pewną siebie kobietę, z założonymi na piersi rękoma. Nie dało się ukryć, że gest ten bardzo uwypuklił jej biust. Skąd brały się u niej takie skrajności?
— O naszej randce.
Przewróciła oczami.
— Nie ma żadnej randki — odparła twardo, mówiła niemal przez zaciśnięte zęby.
Złapałem kosmyk jej włosów między palce. Cholerny błąd. Były jakieś ciepłe, prawdopodobnie nagrzane od słońca i takie mięciutkie, jak polarowy kocyk. Na pewno ktoś już jej dotykał w ten sposób i tak jak ja, przywiódł na myśl, że chciałby zatopić się między nimi, żeby ukryć się przed całym światem.
Na to wyobrażenie zalała mnie dziwnego pochodzenia fala wściekłości. Bardzo szybko zdusiłem ją w sobie. Nie miałem zamiaru wkurzać się z tak błahego powodu. Bambi Jackson nigdy nie należała do mnie i nigdy nie będzie. Miałem za zadanie uwieść ją, przelecieć, oddać dowód chłopakom i o niej zapomnieć. Banalnie proste.
— Ależ oczywiście, że jest, głuptasku — zaprotestowałem ponętnym tonem. — Chciałbym, żebyś była gotowa jutro o siódmej. Odbiorę cię z akademika.
Tym razem naprawdę zacisnęła zęby i wycedziła z gniewem:
— Nigdzie. Z. Tobą. Nie. Idę.
Bawiła mnie ta złość. Jej policzki nabierały wtedy całkiem uroczych rumieńców w kolorze soczystej wisienki. Tak samo miała po alkoholu.
Wiedziony upojeniem, zawsze chciałem potrzeć je opuszką palca, sprawdzić, czy są rozpalone, czy to tylko moje wyobrażenie. Nigdy jednak się na to nie odważyłem. Bałem się nieznanego, nie chciałem próbować smaku adrenaliny, bo doskonale wiedziałem, jak uzależniająca potrafiła być. Obawiałem się, że jeśli wejdę jedną stopą w tę wodę, zaraz pochłonie mnie całego, bym finalnie utonął.
— Nie bardzo masz wyjście — powiedziałem zadowolony z siebie. Zawsze mi mówiono, żeby ogień zwalczać ogniem, a upór uporem. — Dla twojego komfortu, będzie to podwójna randka.
Dałem się w to wpieprzyć przez Camerona. Doskonale wiedział, jakie są moje zamiary względem Bambi, nie było nawet sensu mydlić mu oczu. Nie chciałem, żeby mnie wydał u Paige, bo wtedy jej przyjaciółka bardzo szybko dowiedziałaby się o moim zakładzie i znienawidziłaby mnie na zawsze. Nie obchodziły mnie jej uczucia, ale moja reputacja na kampusie. Wciąż uchodziłem za niepokonanego, nieusidlonego i taki chciałem pozostać. Jeśli Bambi Jackson okaże się pierwszą porażką, zniszczę ją.
Na całe szczęście nie szliśmy z Cameronem. Wpadłem na niecny plan.
— Z kim? — zapytała, po czym przełknęła głośno ślinę, jakby chciała zdusić w sobie kolejne pytanie lub stwierdzenie.
Widziałem, że zaczynała się łamać. Szedłem w dobrą stronę.
— Zanim to wyjawię, muszę ci o czymś powiedzieć. — Puściłem kosmyk jej włosów, w moją dłoń uderzył specyficzny chłód. — Wczoraj trochę zrobiłaś mi pod górkę. Jak wiesz, noszę tytuł naczelnego podrywacza tego uniwersytetu, a każdy, obecny i nieobecny człowiek na kampusie, widział, jak się za tobą uganiam. Czy na żywo, czy za sprawką tego pieprzonego filmiku. Wszyscy więc myślą, że coś nas łączy, Jelonku.
— Przejdź do sedna, Rivers, bo na razie pieprzysz bez ładu i składu. — Widziałem, że wolałaby prędzej stopić się w jedno ze ścianą za jej plecami, niż mnie wysłuchać. Na jej nieszczęście, nie miała wyjścia. Żadnego.
— Musisz pomóc mi przywrócić reputację babiarza — oznajmiłem całkowicie poważnie. Bambi jednak parsknęła suchym śmiechem.
— Słucham?
— Pójdziesz ze mną na kilka randek, ludzie na nas popatrzą, pocieszą się naszym ulotnym szczęściem, a potem pozwolisz mi rzucić się na jakiejś imprezie, na oczach wszystkich.
Spojrzała na mnie, jakbym był niedorozwinięty. W innym wypadku, gdyby ktoś rzucił do mnie taki tekst, sam bym go za takiego uznał, ale Bambi nie znała mojego planu. Nie wiedziała, co chciałem osiągnąć i do czego było mi potrzebne takie zagranie. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Odzyskam swój honor, ale wcześniej ona pójdzie ze mną na kilka randek. Prześpimy się. Rzucę ją. Sprawa załatwiona.
— Dlaczego nie możemy udać zerwania teraz, tutaj? — Przekręciła głowę na bok, uważnie mi się przyglądając. — Przecież i tak wszyscy nas obserwują, czekają na jeden zły ruch.
— Chcę, żeby dotarło to do jak największej ilości osób — palnąłem pierwszą lepszą wymówką. — Na imprezie będą osoby, na których zdaniu zależy mi najbardziej.
Bambi uniosła brew. Też brązową, cholera. Czy wszystko w niej musiało być tak irytująco idealne?
Zapadła chwila ciszy między nami. Pozwoliłem dziewczynie przetrawić moją propozycję. Przedstawiłem jej randkę, jako zapłatę, ale jeszcze nie wie o najlepszym. Cieszyło mnie, że tak intensywnie nad tym rozmyślała, bo oznaczało to, że się waha i może się zgodzić.
— Nie ma opcji, Rivers. — Pokręciła przecząco głową, po czym przeszła pod moim ramieniem, uciekając z pułapki, w jakiej ją zamknąłem. Zacząłem za nią biec, kiedy ruszyła w stronę parkingu. Złapałem ją za łokieć i odwróciłem przodem do siebie.
— Jesteś mi coś winna — warknąłem prosto w jej twarz.
— Nie, nie jestem. To ty — wskazała na mnie palcem — sam pozwoliłeś wyrobić ludziom o sobie taką, a nie inną opinię po wczorajszym wieczorze. Nie ja. Mogłeś za mną nie latać jak zagubiony szczeniaczek.
Prychnąłem przez nos.
— Gdybym tego nie zrobił, Cameron zajebałby mi w mordę — powiedziałem cierpko, na co wyrwała się z uścisku mojej dłoni.
— To wciąż nie jest mój problem, Rivers.
Ruszyła dalej, więc musiałem coś zrobić. Przymknąłem na sekundę powieki, kiedy już odwrócona do mnie plecami tego nie widziała. Gdyby teraz odeszła, miałbym przesrane. Nie stworzyłbym drugiej takiej okazji do zaproszenia jej na randkę. Owszem, mógłbym złapać ją na chodniku pod Wydziałem Komunikacji, czy pod jej akademikiem, ale nigdy nie zgodziłaby się ze mną pójść. To mogłoby trwać w nieskończoność, a mój czas był ograniczony.
Skoro prośba nie działała, trzeba było użyć groźby.
— Jeśli nie pójdziesz ze mną na randkę, powiem wszystkim, że ze mną spałaś. — Zatrzymała się w pół kroku. Ugodziłem ją tam, gdzie bolało najbardziej. W jej dziewictwo, które i tak miałem zamiar odebrać.
Zerknęła na mnie przez ramię z pochmurnym wyrazem twarzy.
— Coś ty powiedział?
Wiedziałem, że tym pytaniem dała mi szansę na wycofanie się, powiedzenie „nic takiego, idź już sobie". Nie skorzystałem z niej.
— Pójdziesz ze mną na randkę, inaczej wszyscy dowiedzą się, że uprawialiśmy seks.
Odwróciła się do mnie całym ciałem.
— Ale nie uprawialiśmy. Nigdy nawet nie spaliśmy w jednym łóżku. Cholera, nie przebywaliśmy sami w jednym pomieszczeniu, zawsze byli z nami inni ludzie — wypluła z siebie z na jednym wdechu.
Wzruszyłem nonszalancko ramionami, bo nie obchodziły mnie rozterki Bambi.
— Myślisz, że ktoś będzie to analizował pod tym kątem? Odpowiedź brzmi: nie. Uwierzą mi na słowo.
Łzy zaczęły zbierać się w kącikach jej oczu. Groziły nadchodzącą katastrofą, ale zanim zacznie się na dobre, mnie tu już nie będzie.
— Jesteś podły.
— I tu się mylisz. — Schowałem dłonie do kieszeni jeansów, po czym zabujałem się na piętach. — Pomagam ci.
— Grożąc mi? — syknęła rozwścieczona. — Cudowna pomoc. Mam klęknąć i ci za to obciągnąć, żeby twoje wymyślone plotki stały się prawdą?
— Nie bądź irracjonalna, głuptasie. — Przekręciłem głowę na bok. Zmrużyłem oczy, wyobrażając to sobie i momentalnie poczułem, jak erekcja nabrzmiewa w spodniach. Niedobrze. Katastrofa. Nie powinno tak być. — Troy cię zdradził, co nie?
Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale kiwnęła głową w potwierdzeniu.
— Więc będziesz miała okazję mu dopiec. A ja ci w tym pomogę, bo nienawidzę tego skurwiela. — Taka była prawda. Znosiłem go tylko dlatego, że należał do Players' Club. W innym wypadku już dawno moja pięść spotkałaby się z jego twarzą.
Troy Parker był moim największym rywalem, jeśli chodziło o podryw. Wciąż co prawda plasował się na drugim miejscu, ale niewiele mu brakowało, żeby mnie dogonić. Nie miałem pojęcia, co łączyło go z Madison, ale prawda była taka, że sprzątnął mi ją sprzed nosa i chciałem mu się odpłacić.
Dlatego powiedziałem, żeby zabrał ją na randkę ze mną i Bambi. Mógł sobie utrzymywać, że nic do niej nie czuje, a cała sprawa go kręci, ale ja wiedziałem, że jak tylko zobaczy, że dziewczyna poddaje się moim zagrywkom, wścieknie się. Nie bez powodu do niej zarywał jeszcze przed tym całym zakładem o odebranie jej dziewictwa. W gruncie rzeczy byli ze sobą kilka długich miesięcy, choć zakład trwał tylko przez jeden semestr.
— Dobry żart. — Zaczęła głośno śmiać się, ale kiedy zauważyła, jak unoszę brwi i mam całkowicie poważną minę, ucichła. Kilka sekund później wyszeptała: — Ty nie żartujesz.
— Oczywiście, że nie. Jutro o siódmej. Bądź gotowa. — Poklepałem ją po ramieniu w ramach pożegnania. Byłem tak przyzwyczajony do naszych zdystansowanych zachowań, że nawet tego nie przemyślałem. Zamiast posłać jej buziaka w powietrzu, czy cokolwiek innego, to zachowałem się jak jej kolega. Byłem nim, niczym więcej, ale musiałem chociaż zacząć sprawiać wrażenie zainteresowanego.
— Co tu się dzieje? — Głos Paige wyrwał mnie z zamyślenia.
Spojrzałem na dziewczynę przyjaciela i szczerze się uśmiechnąłem. Lubiłem ją, choć ona nie trawiła mnie ani trochę.
— Właśnie miałem sobie iść. Miło było cię zobaczyć, Jelonku. — Zwróciłem się do Bambi, puściłem jej oczko, reflektując się w kwestii pożegnania.
— Jelonku? — Paige spojrzała na swoją przyjaciółkę, a potem znów na mnie. Zmrużyła powieki. — Trzymaj się od niej z daleka, Rivers.
Nie sądziłem, żeby cokolwiek wiedziała, ale nawet jeśli by tak było, nigdy nie wydałaby mojego klubu. Nie dlatego, że była nielojalna, ale dlatego, że nie miałaby już życia na tej uczelni.
— Nie mów mi, co mam robić, Whitaker — rzuciłem na odchodne.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę swojego auta.
Gra rozpoczęta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro