Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czternasty

𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆

Chociaż moje życie kręciło się głównie wokół hokeja, to rodzice nigdy nie pozwoliliby mi postawić wszystkiego na jedną kartę, tym bardziej że sportowcy szybko odchodzili na emerytury, albo po prostu kończyli kariery przez kontuzje.

Dlatego też Jonathan i Margaret Riversowie namówili mnie, żebym uczył się marketingu i zarządzania. To znaczy, mówiąc "namówili", mam na myśli, że za inne kierunki nie mieli zamiaru płacić.

Mógłbym to olać, znaleźć pracę, ale jeśli chciałem dalej trenować ukochany sport, żeby w przyszłości zająć się nim zawodowo, nie było szans, żeby to ze sobą połączyć. W trakcie sezonu więcej czasu spędzałem na lodowisku niż w domu.

Jeszcze tylko kilka miesięcy, pomyślałem. Musiałem postarać się, dać z siebie wszystko, aby jakaś drużyna z NHL wybrała mnie w drafcie. Stanę się niezależny, pójdę na swoje i w końcu będę mógł zapomnieć o tym całym koszmarze.

Właśnie wychodziliśmy z chłopakami z areny po ciężkim treningu. W najbliższy weekend mieliśmy rozegrać mecz wyjazdowy, a trener poniewierał nami, jak szmacianymi lalkami.

Ostatnia wygrana nie ostudziła jego temperamentu. Wszyscy byliśmy więc zmęczeni, ale to nie przeszkodziło moim mięśniom spiąć się, kiedy obok swojego auta dostrzegłem Troya wraz z całą ekipą z Players' Club.

— Mamy iść z tobą? — zapytał cicho Cameron.

— To chyba jakieś nagłe spotkanie, kapitanie — Grady zacisnął dłoń na moim ramieniu. — Chodźmy to sprawdzić.

Cameron zrozumiał, że nie może mi pomóc. Ledwo dostrzegalnie kiwnął głową i odszedł z Daxem oraz Liamem.

Byłem delikatnie zestresowany. Niepokój spływał wzdłuż mojego kręgosłupa, ale nie dałem po sobie niczego poznać. Utrzymywałem kamienny wyraz twarzy, nawet wtedy, kiedy zorientowałem się, że Parker przyprowadził przegrywów z klubu szachowego. Dołączyli do nas, bo chcieli trochę podrasować swoje umiejętności w wyrywaniu lasek. Niestety, tak jak na zachowanie potrafiliśmy wpłynąć, tak na wygląd była jedna rada: operacja plastyczna, białko i siłownia.

— Co się tu dzieje? — zapytał Grady wszystkich piętnastu zgromadzonych mężczyzn.

— Też chcielibyśmy to wiedzieć — mruknął niezadowolony Blake. — Parker zwołał nas tutaj, ale nikt nie wie, o co chodzi.

— To może nam to wyjaśni? — Spojrzałem znacząco na baseballistę.

Siniaki idealnie pokrywały jego szczękę i policzki, a złamany nos spuchł. Najwidoczniej ktoś mu go już nastawił, ponieważ był w miarę prosty, zaklejony plastrami z postaciami z bajek.

— Podobno udzieliłeś Bambi wywiadu, a wszyscy wiemy, jaką zapłatę za to pobierasz. Więc pytanie brzmi, czy masz nagranie?

Przymknąłem na moment powieki. Miałem go dość. Żałowałem, że w obecnej sytuacji nie mogę go po prostu poćwiartować. Ten typ wzbudzał we mnie mordercze zapędy.

— Słuchaj, dupku — zaczął Grady, uprzedzając mnie. — Mogliśmy spotkać się w siedzibie klubu, nie musiałeś zwoływać wszystkich pod naszą arenę. To nie w porządku. Następnym razem może wszyscy wpierdolimy się na twoje boisko, co?

Troy podniósł dłonie, a nerdy przeskakiwali wzrokiem od jednego do drugiego. Napięcie stawało się namacalne.

— Wolałem wziąć go z zaskoczenia. Wczoraj podobno wychodził z jej akademika. Sypiasz z nią?

— Zazdrosny? — syknąłem wściekły. — Bo wybrała mnie, nie ciebie?

— Nie wierzę, że tylko po to nas tu ściągnąłeś, Parker — odezwał się Grant, młodszy kolega z drużyny Blake'a.

— Bo zachowanie Riversa jest, kurwa, niezgodne z zasadami. PC, pamiętacie? Przeleć i zapomnij. A ty się z nią spoufalasz? — Wymierzył we mnie palec wskazujący w osądzającym geście.

Czy on prosi się o kolejną bójkę?

— Nie spałem z nią — odparłem twardo. — Wciąż nad tym pracuję. — Nie chciałem już dodawać, że sam bawił się z nią w jakieś związki.

Wszyscy zamarli. Ciszę przerywały rozmowy studentów przechadzających się obok i ryki silników dochodzących z ulicy.

— I udzieliłeś jej wywiadu... tak o? — Chłopak z wydziału komunikacji, którego imienia za cholerę nie potrafiłem zapamiętać, postanowił pierwszy się odezwać i zapytać o coś, co wszyscy musieli wiedzieć.

— Czasem, żeby dostać najlepsze, trzeba też najlepsze poświęcić — odpowiedziałem tajemniczo. — Na pewno dostaniecie ten filmik, a teraz stąd spierdalać. Następnym razem możemy spotkać się w siedzibie, a ty — spojrzałem na Troya, a moje usta wykrzywiły się w pogardliwym grymasie — postaraj się używać męskich plastrów. Jesteś już wystarczającą pizdą, nie musisz tego podkreślać.

Parker zrobił dwa kroki do przodu, żeby się na mnie rzucić, ale zatrzymali go Blake z Grantem. Odepchnęli chłopaka w tył, jego ramiona poruszały się szybko, kiedy brał kolejne wdechy. Członkowie klubu szachowego odsunęli się na bok.

— Kiedyś wepchnę ci ten twój kij hokejowy w dupę — zagroził, na co przewróciłem oczami.

— Trzymaj swoje gejowskie zapędy z dala ode mnie — splunąłem, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę swojego auta.

Nie miałem nic do homoseksualistów. Cholera, byłem pewien, że w drużynie mamy jednego, czy dwóch gejów i nigdy w niczym mi nie przeszkadzali. Człowiek jak każdy inny. Tekst, jakim rzuciłem w kierunki baseballisty, wynikał z mojej frustracji z powodu jego obecności i tego, że próbował poniżyć mnie oraz Bambi na oczach wszystkich członków Players' Club. No cóż, nie wyszło mu.

Grady potruchtał za mną zaraz po tym, jak powiedział coś do Troya.

— Wiesz, że musisz się tym zająć jak najszybciej? On nie odpuści.

— Mam gdzieś, co myśli damski bokser — fuknąłem w stronę kolegi.

— Nie chodzi tylko o niego, a o twoją reputację. Rozumiem, że Bambi to fajna dziewczyna, ale nie możesz tego odwlekać nieskończoność.

Gdyby tylko miał pojęcie, o czym mówił.

Kroki, jakie stawialiśmy z tym wystraszonym Jelonkiem w naszej relacji, przypominały spacer stópkami. Nie dało zrobić się większego bez konsekwencji, które mogły oznaczać stratę.

— Nie będę — obiecałem. — Wracasz ze mną?

— Nie, Kristin po mnie przyjechała. Zobaczymy się w domu albo jutro na treningu. — Zbiliśmy piątkę, po czym zniknął za rogiem.

Jeśli przyjechała po niego blondi, oznaczało to, że Grady kogoś przeleci. I że na pewno nie zobaczę go w domu. Miałem cichą nadzieję, że nie spotkam tam także Camerona, ani Liama i Daxa. Kilka sekund później zdałem sobie sprawę, że wcale nie chcę tam wracać. To nie z kolegami z drużyny miałem ochotę spędzić czas. Potrzebowałem kogoś, kto idealnie wyciszy huragan szalejących myśli.

Wyciągnąłem telefon z torby. Wahałem się tylko przez chwilę, a potem moje palce same zaczęły wystukiwać wiadomość.

Ja: Co robisz?

Przygryzłem wewnętrzny policzek, kiedy czekałem na odpowiedź. Trzy kropeczki wskazywały na to, że Bambi odpisuje. Wiadomość pojawiła się na ekranie kilka sekund później, mimowolnie się uśmiechnąłem. Nie olała mnie.

Bambi: Aktualnie staram się zrobić analizę dziennikarską ostatnich wyników naszych footballistów.

Ja: A czemu nie hokeistów?

Bambi: Bo nie wszystko kręci się wokół hokeja?

Na widok emotki imitującej przewracanie oczami parsknąłem szczerym śmiechem. Droczenie się z dziewczyną było ostatnimi czasy moim hobby.

Ja: Twój świat powinien kręcić się tylko wokół hokeja.

Dodałem sugestywną minkę, żeby nie miała wątpliwości, że próbowałem z nią delikatnie flirtować. Przypominało to na razie badanie terenu, ale wiedziałem, że w końcu uda mi się zburzyć ten mur, który wokół siebie wybudowała.

Bambi: Przeszkadzasz mi, Rivers.

Ja: To dobrze. Musisz zrobić sobie przerwę, Jelonku. Za dużo się uczysz.

Zastanowiłem się przez chwilę, czy pomysł, jaki zaczął kiełkować w mojej głowie, będzie wystarczająco dobry. Miałem zamiar wpuścić ją do mojego świata, pokazać coś tylko swojego. Bałem się, ale z jakiegoś powodu czułem także podekscytowanie, że istniał ktoś, z kim mogłem się tym podzielić.

Ja: Zbieraj się. Będę po ciebie za godzinę.

Bambi: Za godzinę będzie już ciemno, a nie jestem pewna, czy ufam ci na tyle, żeby włóczyć się z tobą po nocy.

Chciałem odpisać, że to nie przeszkadzało jej, kiedy wracaliśmy z naszej pierwszej randki, ale wolałem nie powracać wspomnieniami do tego momentu. Do psychiki dziewczyny wkradłby się wtedy najprawdopodobniej Troy, co skutkowałoby wycofaniem. Szybka kalkulacja wystarczyła, żebym wymyślił odpowiednią odpowiedź.

Ja: W takim razie uznajmy to za test. Jeśli Cię nie zamorduję, będziesz mogła mi zaufać.

Bambi: Bardzo zabawne. Jak mnie zamordujesz, nie będzie to już miało znaczenia.

Przewróciłem oczami.

Ja: Obiecuję, że będziesz zadowolona. Nie daj się prosić.

Minęła minuta.

Dwie.

Kiedy już myślałem, że poległem, przyszła wiadomość zwrotna.

Bambi: Dobrze. Niech to będzie w takim razie test zaufania, Rivers. Będę gotowa o dziewiątej.

Zacisnąłem pięść w triumfalnym geście.

Skoro udało mi się wyciągnąć ją z domu bez większego wysiłku, wychodziło na to, że moje szanse u dziewczyny nie były na najniższym poziomie. Może zaplusowałem, kiedy obiłem mordę Troyowi w jej imieniu, a może wtedy, kiedy do niej przyjechałem i z nią zostałem aż do późnego popołudnia. Wymknąłem się tylko dlatego, że poczułem się w jej towarzystwie zbyt swobodnie, a to w jakiś sposób mnie przerażało. Spanikowałem i po prostu wyszedłem, kiedy zapadła w głęboki sen.

Potem przez pół godziny stałem pod budynkiem i zastanawiałem się, czy nie wrócić. Nie mogłem się jednak do tego przemóc. Zaczynałem czuć się rozdarty, a to nie zwiastowało niczego dobrego.

W tamtej chwili prawdopodobnie również popełniłem błąd, że w ogóle wpadłem na pomysł, by ją gdzieś zabrać. Nie mogłem się jednak powstrzymać. Chęć zobaczenia jej była silniejsza.

W pierwszym odruchu zajechałem do domu. Ignorując nawoływania współlokatorów, wbiegłem po schodach na piętro i z prędkością błyskawicy wpadłem do swojego pokoju. Rzuciłem torbę treningową w kąt. Przebrałem się w jeansy i białą koszulkę, na ramię zarzuciłem bluzę z logiem Uniwersytetu Północnej Dakoty. Schowałem portfel do tylnej kieszeni, wypsikałem się perfumami, a potem zbiegłem do kuchni.

Zacząłem szukać w szafkach kosza wiklinowego, kiedy do pomieszczenia wpadł Cameron. Zignorowałem jego obecność, bo tak po prostu było łatwiej.

Niestety, po pięciu minutach znalazłem koszyk i musiałem odwrócić się do niego, stawić czoła temu, co miał mi do powiedzenia.

— Gdzie się z tym wybierasz, na grzyby? — zakpił.

— Na piknik — sprostowałem, na co wybałuszył oczy i natychmiast się wyprostował.

— Czekaj... Na pilnik? Z kim?

Przymknąłem na moment powieki. Czy w obecnej sytuacji, biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia, kiedy widział, jak martwię się o przyjaciółkę jego dziewczyny, kłamanie miało jakikolwiek sens?

— Z Bambi.

Szok, jaki wymalował się na twarzy Camerona, był nie do opisania. Dłuższą chwilę trawił otrzymaną informację. Miałem wrażenie, że zaraz dostanie wylewu.

— Po co to robisz?

— Ale co takiego? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie, całkowicie zbity z tropu. — Co złego robię, Cam?

— Dajesz jej fałszywą nadzieję — oznajmił na pozór spokojnie, choć widziałem napięte mięśnie jego ramion. — Udajesz, że ci zależy.

— Niczego nie udaję — zaprotestowałem twardo. Czy każdy musi mnie dziś tak wkurwiać? — Staram się odwrócić jej uwagę od ostatnich wydarzeń — skłamałem gładko. W głębi serca czułem, że to nie był powód mojego zachowania.

— Od tego jest Paige — zauważył trafnie, ale nie dałem po sobie poznać, że miał trochę racji. — Ty nie musisz się martwić jej stanem.

— To zwykły ludzki odruch, nie pójdę za to do piekła — wypowiedziałem dokładnie to samo zdanie, jakie rzuciła do mnie Bambi w dniu wywiadu. Nie miałem pojęcia, dlaczego zapisały się w mojej pamięci. Nie wiedziałem też, z jakiego powodu potrafiłem powtórzyć każde wypowiedziane przez nią tamtego dnia słowo. Co gorsza, pamiętałem też wszystkie kłamstwa, które jej wtedy opowiedziałem.

Ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. Nie potrzebowałem umoralniających gadek przyjaciela. Doskonale wiedziałem, co robiłem. To, że bałem się konsekwencji, było inną kwestią.

— Zostaw ją w spokoju. Wystarczająco dużo wycierpiała przez ten wasz klubik — warknął, po czym zniknął na schodach.

Potrząsnąłem głową, żeby wyrzucić jego słowa z umysłu. Nie miałem dziś na to siły ani czasu.

Złapałem kocyk z przedpokoju i wybiegłem na zewnątrz.

Dwadzieścia minut później znalazłem się w supermarkecie. Wpakowałem do sklepowego wózka białe winogrona, ser pleśniowy Camembert, bezalkoholowe wino o brzoskwiniowym smaku, gotową sałatkę w opakowaniu oraz kanapki. Wziąłem również plastikowe kubeczki, sztućce i talerzyki, choć nie było to zbyt ekologiczne. Jednak w obecnej sytuacji nie byłem w stanie wymyślić czegoś lepszego. Rozmowa z Cameronem tak mnie rozstroiła, że wolałem szybciej uciec z domu, niż zapakować potrzebne rzeczy. Postanowiłem też zaopatrzyć się w świeczki typu tea light i zapalniczkę.

Kiedy zapakowałem zakupy do auta, sprawdziłem godzinę. Miałem jeszcze dwadzieścia minut, zanim będę musiał zjawić się po Bambi.

Wpadłem na szalony pomysł. Nie było nic ani nikogo, żeby mnie od tego odwieść. Podskoczyłem więc do kwiaciarni i równe dwadzieścia minut później stałem przed wejściem do akademika dziewczyny z wielkim bukietem białych róż. Nie, żebym interesował się takimi bzdetami, ale trochę poczytałem w internecie, ponoć symbolizowały czystość i niewinność. Nic nie pasowałoby bardziej do panny Jackson.

Coś ciężkiego osiadło na moim żołądku, kiedy ją dostrzegłem. Kolejny raz poczułem mdłości.

Plisowana, kremowa spódniczka kończyła się w połowie uda. Spod cholewki długich, czarnych kozaków sięgających kolan, wystawiały rąbki białych zakolanówek. Czarna bluza z modnym nadrukiem sprawiała wrażenie oversize'owej na dziewczynie, niemal w niej tonęła. Jasnobrązowe fale spływały kaskadami, a kiedy zawiał delikatny wiatr i odsłonił jej szyję, gdzie wczoraj dostrzegłem malutki pieprzyk, czas zwolnił.

Był to moment, w którym zrozumiałem, że Bambi Jackson może okazać się moją zgubą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro