Rozdział dwudziesty czwarty
𝑹𝒊𝒅𝒈𝒆
Kochałem takie poranki. Mogłem szybko zmniejszyć napięcie seksualne po obu stronach — mojej i Bambi.
Dziewczyna stawała się coraz bardziej uległa, co niesamowicie mi się podobało, ale z tyłu głowy ciągle miałem przeświadczenie, że gdyby nie ten głupi zakład, wcale bym jej nie poznał. Kto wie, może właśnie bzykałbym kolejną przypadkową studentkę?
Mocniej zacisnąłem dłonie na kierownicy. Nie potrafiłem sobie tego nawet wyobrazić. Bambi pochłonęła mnie w całości. Pragnąłem zawładnąć jej umysłem i ciałem. Zastanawiałem się, czy jeśli w końcu pójdę z nią do łóżka, cała ta fascynacja minie?
Może tak byłoby łatwiej. Nie musiałbym jej się z niczego tłumaczyć, ale myśl, że mógłbym ją zranić, doprowadzała mnie do szaleństwa. Serce zaciskało mi się na wyobrażenie, że mogłaby czegokolwiek dowiedzieć się na temat klubu i zakładu.
Postanowiłem więc zrealizować wymyślony wczoraj wieczorem plan.
Olałem zajęcia i skierowałem się najpierw do swojego domu, a potem miałem zamiar odwiedzić bractwo Sigma Chi, gdzie w jednym z pokoi mieściła się nasza siedziba. Płaciliśmy przewodniczącym odpowiednią kwotę, żeby wynajęli nam jedno pomieszczenie. Dodatkowo dostawali od nas cynki o laskach chętnych na jednorazowe przygody. Układ idealny.
Zanim dotarłem na miejsce, napisałem na grupie wiadomość. Zwołałem zebranie w porze lunchowej, ponieważ wtedy większość studentów miała okienko. W głowie zakotwiczyła się nadzieja, że Bambi skorzysta z okazji i faktycznie coś zje. To cholerne jabłko nie wystarczyło, żeby miała energię na cały dzień.
Zatrzymałem auto pod domem, ale nie wysiadłem od razu. Wcisnąłem potylicę w zagłówek i przymknąłem powieki. Powrót myślami do dziewczyny przyprawił mnie o wyrzuty sumienia. Błagałem parszywy los, żeby wszystko się udało, a ona nie dowiedziała się, że wszedłem w jakikolwiek zakład z jej byłym. Znienawidziłaby mnie za to, a na samą myśl, że mogłaby znów żywić do mnie negatywne uczucia, robiło mi się słabo.
Przełknąłem głośno ślinę i wszedłem do domu. Przywitała mnie cisza. Ciążyła mi na sercu. Chyba wolałbym, żeby któryś z chłopaków zagadał mnie, odciągnął moje myśli od tego całego chaosu, który sam na siebie sprowadziłem.
Zdecydowałem się zrobić to szybko.
Wpadłem do pokoju, przebrałem się w dresy, a potem wygrzebałem z szafy różową koronkę, rozerwaną na szwach. Przez chwilę mieliłem materiał w dłoniach, ale tylko mnie to dobijało, więc szybko wsadziłem je do przedniej kieszeni spodni.
Wypadłem z domu, żeby po dwudziestu minutach dotrzeć do siedziby bractwa. Wszedłem do środka jak do siebie, bo ci idioci nigdy nie zamykali drzwi na klucz. Prowadzili typowo studenckie życie, przez willę przewijało się mnóstwo różnych osób, o epickich imprezach nie wspominając.
Zawahałem się przed drzwiami. Jeśli pokażę im dowód, nie będzie już odwrotu. Wziąłem głęboki wdech. Tylko spokój może mnie uratować.
Nacisnąłem klamkę.
W środku znajdowała się już większość członków klubu. Pomieszczenie nie było za duże, ale mieściło się w nim kilka sof, stół, tablica i regał. Pod oknem rozwiesiliśmy sznurek, na którym wisiała bielizna naszych podbojów. Ostatnia para stringów należała do Margot, zdobyczy Blake'a.
W nozdrza uderzył mnie zapach trawki. Troy zaciągnął się skrętem, po czym wypuścił gęsty dym, skanując mnie spojrzeniem. Od razu dostrzegłem jego przekrwione białka i rozszerzone źrenice. Mrugał powoli, powieki zaczynały opadać.
— Jest i nasz przywódca — wymamrotał, sam śmiejąc się ze swojego żartu. Nikt mu nie zawtórował. — Masz dla nas filmik?
Przewróciłem oczami, rzuciłem się na kanapę obok Grady'ego. Kolega posłał mi sugestywne spojrzenie, uniósł brew do góry w zaintrygowaniu.
— Nie mam filmiku, Bambi nie chciała go nagrać — odparłem, nerwowo przeczesałem włosy. — Mam coś innego. — Sięgnąłem do kieszeni, skąd wyciągnąłem bieliznę.
— Chwila, chwila — zaoponował, poprawiając pozycję na fotelu. — Zakład dotyczył filmiku. Skąd mamy mieć pewność, że to nie są gacie jakiejś przypadkowej laski? Albo, że nie wylizałeś jej po prostu cipki? — zapytał ordynarnie. Zacisnąłem dłonie w pięści, ledwo nad sobą panowałem. Już wstawałem, żeby mu przywalić, ale zatrzymał mnie głos Grady'ego.
— Słyszałem ich.
Wszyscy spojrzeliśmy na mojego kolegę z drużyny i współlokatora. Wzruszył nonszalancko ramionami, jakby to było nic takiego. Blake rozszerzył oczy w zaskoczeniu, a Grant chował uśmieszek pod dłonią.
— Że co? — zapytałem zbity z tropu.
— Moja wina, że mamy, kurwa, cienkie ściany w domu? A ja dodatkowo mieszkam tuż obok ciebie? — warknął w moją stronę, po czym pomasował skronie. — Nie mogę wyrzucić tych jej jęków z głowy.
Ja pierdolę, ale wtopa.
— Więc poświadczasz za niego? Jesteś pewien, że to była Bambi Jackson? — dopytywał Troy.
— Tak, widziałem, jak potem wychodziła z jego pokoju, w jego ciuchach — odparł pewnie.
Zmarszczyłem brwi. Nie było to możliwe, bo Bambi wyszła ode mnie nad ranem, w swojej sukience. Szybko pojąłem, że współlokator pomaga mi w całej tej farsie, a spojrzenie, jakie mi posłał, tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
Troy klasnął w dłonie, po czym wstał i wziął w nie majtki. Zaczął je oglądać z każdej strony, owładnęła mnie zaborczość. Podszedłem do niego i wyrwałem różową koronkę z jego dłoni.
— Nie dotykaj tego — syknąłem mu prosto w twarz.
— Zdobycz ląduje na sznurku — wskazał kciukiem na okno za sobą. — Twoje zasady.
Cholera, wiedziałem o tym. Sam wymyśliłem tę głupotę, czego teraz żałowałem. Idealny przykład, jak działania podejmowane w przeszłości, mają wpływ na przyszłość.
Nie chciałem tego robić. Jeśli przypnę bieliznę należącą do Bambi w tym miejscu, będzie to oznaczało, że już ją zdobyłem. Stanie się dla wszystkich jedynie skreślonym nazwiskiem na mojej liście.
Z kolei, jeśli bym tego nie zrobił, cała ta farsa z nią dalej by się ciągnęła, a to zaczynało mnie męczyć.
Przełknąłem głośno ślinę, a następnie przypiąłem materiał do sznurka spinaczem do prania. Nie podobał mi się ich widok wśród pozostałych, ale była to niewielka cena za spokój. Bambi nigdy się o tym nie dowie. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Wróciłem na swoje miejsce, a wokół wybuchły gromkie brawa. Przyjąłem gratulacje, których, kurwa, nie chciałem. Uśmiechałem się fałszywie, udawałem poczucie zwycięstwa.
Musiałem jednak zrobić coś jeszcze.
Podszedłem do Troya i wysyczałem mu prosto w twarz:
— Nie zbliżaj się do Bambi.
Głosy wokół nas ucichły. Każdy wiedział, że od pewnego czasu mam z Troyem konflikt i tak jak wcześniej był mi po prostu obojętny, od czasu zakładu niemiłosiernie mnie wkurwiał. Tym bardziej, kiedy dowiedziałem się, co robił mojej dziewczynie ze swoimi koleżkami z drużyny.
— Czemu? Przecież to nie tak, że jest twoją własnością. — Wygiął usta w perfidnym uśmieszku. Bałem się myśleć, co narodziło się w tej jego posranej głowie.
— Jest. Bambi jest moja — oznajmiłem tak głośno, żeby wszyscy to słyszeli. — Lex Cordis.
Zapadła głęboka cisza. Oczy Parkera zwęziły się w małe szparki, poczerwieniał na twarzy. Kątem oka widziałem, że Blake i Grant przysuwają się bliżej nas z jednej strony, a Grady z drugiej. Jako najbliżsi koledzy wiedzieli, że ja i Troy to wybuchowy duet.
Nie będę ukrywał, czekałem tylko na odpowiedni moment, żeby spuścić mu wpierdol.
Nagle Troy parsknął prześmiewczo.
— Nie wierzę. — Pokręcił głowa na boki. — Wpieprzyłeś się w związek z tą małą kurwą tylko po to, żeby ją wyruchać?
Nie wytrzymałem. Słowa, jakimi określił Bambi, były zapalnikiem mojego wybuchu. Nie powstrzymała mnie dwójka footballistów i hokeista. Po prostu wbiegłem w Troya, przewaliłem go na ziemię, a następnie zacząłem okładać pięściami po twarzy. Widziałem na czerwono. W pewnym momencie waliłem już na oślep. Z moich ust padały różnorakie wyzwiska pod jego adresem.
W życiu nie nienawidziłem kogoś tak bardzo, jak Troya Parkera.
Nagle zostałem podniesiony. Oddychałem szybko i płytko, wciągałem powietrze do ust ze świstem. Ramiona Grady'ego zaciskały się wokół mojego pasa. Odciągał mnie do tyłu, a ja na przekór jego działaniom, parłem do przodu.
Krew wypływała z nosa Troya, chyba ponownie go złamałem. Rozciąłem mu także łuk brwiowy i wargę. Na policzku pojawiało się zaczerwienienie, z czasem będzie z tego niezły siniak. Drugie oko miał spuchnięte, widniało pod nim limo kształtem idealnie pasujące do mojej zaciśniętej dłoni.
— Kurwa, kapitanie. Jutro rozgrywamy mecz, trener cię zajebie, jeśli będziesz w złym stanie! — krzyknął. — Chyba nie chcesz zniszczyć sobie kariery przez takiego zjeba!
Zanim zorientowałem się, zostałem wyciągnięty z pomieszczenia. Chwilę później znalazłem się na zewnątrz. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem.
Mały szmaciarz obraził mojego Jelonka.
Nie było opcji, żebym puścił mu to płazem. Miałem zamiar go jeszcze dorwać, musiałem tylko poczekać na odpowiedni moment.
Ułożyłem jedną dłoń na dachu mojego auta, drugą podparłem się pod bok. Zwiesiłem głowę i oblizałem usta. Zaśmiałem się sucho pod nosem. Opanowanie furii nigdy nie było prostym zadaniem. Czułem, jak krąży w moim krwiobiegu, potrzebowałem znaleźć dla niej ujście.
— Wszystko w porządku, Rivers? — zapytał Blake.
W odpowiedzi zwinąłem dłoń na dachu w pięść i uderzyłem z całej siły. Pojawiło się na nim niewielkie wgniecenie, widoczne tylko, jeśli ktoś się dobrze przyjrzy.
— Nic nie jest, kurwa, w porządku.
— Co się z tobą dzieje? — mruknął naburmuszony Grady. — Pójdę za tobą w ogień, ale wytłumacz mi swoje zachowanie.
Ukryłem twarz w dłoniach. Dopiero po chwili zorientowałem się, że są całe ubrudzone we krwi. Kolejny raz zdarłem sobie kostki na ciele tego złamasa.
— Nie wiem, sam nie rozumiem tego, co czuję — przyznałem, uważnie oglądając swoje ręce. Czułem się nieswojo z myślą, że miałbym spojrzeć im w oczy, kiedy rozmawiamy o moich uczuciach.
— Naprawdę jesteś z Bambi? — dopytywał Grady, na co ciężko westchnąłem.
— Nie pytałem, czy chce być moją dziewczyną, mamy się jedynie na wyłączność. Ja... tak, coś chyba do niej czuję... tak myślę? — Bardziej zapytałem, niż oznajmiłem.
Blake parsknął śmiechem i poklepał mnie po ramieniu.
— Stary, nie ma nic złego w zauroczeniu się w kimś. Sam nie sądziłem, że poczuję coś do Margot po tej całej akcji, a tu proszę. Zaczęliśmy się spotykać. — Pokręcił głową, jakby sam nie mógł uwierzyć w taki obrót wydarzeń.
— Serio? — Zły humor i wściekłość zaczęły ze mnie ulatywać na rzecz rozbawienia i nadziei.
— Znasz to uczucie dziwnego bulgotania w żołądku, jakby chciało ci się rzygać, ale tylko w obecności dziewczyny?
— No, i co w związku z tym?
— To nie wymiociny, tylko pieprzone motylki — wyrzucił z siebie na jednym wdechu. — Na początku nie przyszło mi to nawet na myśl, ale kiedy powiedziałem do Margot, że jakoś dziwnie czuję się w jej obecności i chyba mi słabo, postawiła trafną diagnozę. Od kiedy pogodziłem się ze swoimi uczuciami do niej, jest mi lżej. Polecam.
Wypuściłam sfrustrowany oddech z płuc. Słowa Blake'a trochę mi pomogły, ale nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim sądzi Bambi. Też się we mnie zauroczyła? Co zrobię, jeśli nie? Przecież nie chciałem jej stracić, a jak zacznę poważną rozmowę i mi powie, że nic z tego? Ja cię kręcę, nigdy w życiu bardziej się nie stresowałem.
— Popieprzyło mi kolegów — jęknął Grady.
— A co z Kristin? — Uniosłem sugestywnie brew. — Ostatnio często u niej sypiasz.
— Tylko się bzykamy, nawet nie rozmawiamy. — Wzruszył nonszalancko ramionami. Na ustach pojawił mu się głupawy uśmiech. — Mi ten układ odpowiada. Mam seks bez ograniczeń i nie muszę słuchać o żadnych pieprzonych motylkach w brzuchu.
Wszyscy zaśmialiśmy się na jego słowa. Ja i Blake wiedzieliśmy, że prędzej, czy później, trafi kosa na kamień, ale żaden z nas nie powiedział tego głośno.
Po chwili znów zrobiło się poważnie. Oparłem się pośladkami o drzwi auta i skrzyżowałem ręce na piersi. Wzrok wbiłem w ziemię.
— Nie wiem, co zrobię, jeśli ona dowie się o tym zakładzie — mruknąłem pod nosem, ale obaj koledzy dobrze mnie słyszeli.
— Nie dowie się — odparł twardo Grady.
— Skąd ta pewność?
— Bo stoimy za tobą murem, więc Troy nie odpierdoli takiego szajsu. Wie, że nie miałby życia w Grand Forks, musiałby zmienić uniwerek — powiedział Blake. — Dlatego kłapie jadaczką i mówi te wszystkie świństwa, bo tylko to mu pozostało.
— Może macie rację. — Podrapałem się po karku.
— Mamy. Cały zakład pozostanie naszą tajemnicą, nikt się o nim nie dowie. — Grady klepnął mnie po ramieniu. — A teraz jedźmy do domu. Musisz się ogarnąć przed treningiem.
Spojrzałem na footballistę.
— Zabierasz się z nami, Blake?
Pokręcił przecząco głową i wskazał kciukiem na dom bractwa za sobą.
— Wrócę do tego burdelu po Granta i ruszamy na zajęcia. Zobaczymy się jutro na imprezie.
Kiwnąłem mu głową na pożegnanie. Zanim wsiadłem do samochodu, gdzie Grady zdążył się już umieścić, wyjąłem telefon. Przygryzłem dolną wargę, dłonie zaczęły mi się trząść. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie mogłem dłużej odwlekać poważnej rozmowy z Bambi. Nazywałem ją swoją dziewczyną, ale pragnąłem, żeby stało się to oficjalne. Musiałem usłyszeć jej tak, żeby mieć pewność.
Ja: O której masz rozmowę o pracę?
Wiadomość zwrotna nadeszła w ciągu kilku sekund.
Bambi: O siódmej, a co?
Ja: Odbiorę cię.
Bambi: Wiesz, że nie musisz? Na pewno będziesz zmęczony po treningu.
Ja: Nieważne. Muszę z tobą o czymś porozmawiać.
Bambi: Mam się bać?
Zaśmiałem się. Oczami wyobraźni widziałem, jak zaczynała teraz analizować każde moje zachowanie z ostatniego czasu. Pewnie doszukiwała się czegoś, co zrobiła nie tak, kiedy w rzeczywistości było zupełnie odwrotnie.
Ja: Nie myśl o tym za dużo ;) Skup się na nauce.
Miałem już zablokować ekran, ale po chwili dopisałem:
Ja: Mam nadzieję, że coś jadłaś.
Z zamyślenia wyrwał mnie klakson. Schowałem telefon do kieszeni dresów, a następnie wsiadłem za kierownicę.
Odpowiedź jednak już nie nadeszła, co samo w sobie było potwierdzeniem, że Bambi po raz kolejny olała posiłek.
Miałem ochotę przetrzepać jej tyłek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro