³⁵ - ɪᴛ'ꜱ ᴇᴀꜱy ꜰᴏʀ yᴏᴜ, ᴄᴀᴜꜱᴇ yᴏᴜ'ʀᴇ ᴩʀᴇᴛᴛy
↷ 당신은 나를 사랑
할 것입니다
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej dochodził do tego, że te całe "pójście na łyżwy", było złym pomysłem.
Miał zły humor i nie wyspał się za bardzo.
Z samego rana odwiedzili go jego przyjaciele w towarzystwie min-min hyunga, upierając się przy tym, że pomogą mu się przyszykować.
Nie mając zbytnio wyjścia, dał im wolną rękę, w duchu modląc się o to, by nie wyszedł wyglądając jak klaun, albo dziwka z przydrożnego baru.
Znał pomysły Jungwoo oraz jego brata i wiedział, że to nie może za bardzo się udać.
Pierwsze półtorej godziny kłócili się o to, jakie majtki ma założyć Sicheng, nie bardzo wiedząc, co ma z jazdą na łyżwach wspólnego kolor albo krój bielizny wspólnego.
Ale co on się tam zna, prawda?
Po dwóch godzinach Taeil się poddał i uciekł do kuchni, gdzie podjął się przygotowania śniadania.
Chińczyk gdyby tylko mógł, to też by uciekł, ale Jungwoo biega dość szybko, a przy jego braku formy, to nie ma najmniejszych szans.
Będąc z góry przegranym, z bólem serca oglądał, jak maltretują jego włosy różnymi kremami i jakimiś emulsjami, które dostały mu się do oczu.
Ubrany w czarne spodnie z kilkoma łańcuchami, które zwisały swobodnie z paska, czarną koszulę ze złotymi wzorami oraz eleganckie czarne buty, które Taemin sprowadził aż z Włoch, był gotowy do wyjścia.
Spryskany był taką ilością perfum, że nawet ludzie bez węchu go czuli.
Przez dużą ilość lakieru do włosów, jego fryzura przypominała ptasie gniazdo, niż normalne uczesanie.
Ilość osób na tym lodowisku też nie należała do zadowalających.
Było ich zbyt dużo i chciał kilka razy nawiać, gdyby nie Yuta i jego mocny uścisk.
— Nie będzie tak źle, Sichengie — Zapewnił go po raz czterdziesty, gdy stali w kolejce po bilety.
Przed nimi były jeszcze ze cztery osoby, także kwestią czasu było, jak zaczną jeździć i będą mogli miło spełnić czas.
— Tego nie wiesz — Burknął, zakładając ręce na piersi, wyglądając przy tym dość komicznie — Skąd wiesz, czy nie złamie nogi, jak tam wejdę?
— Bo ja będę zaraz obok ciebie, asekurując twoje kroki i nie pozwalając ci zrobić sobie krzywdę — Powiedział spokojnie, jednak to go wcale nie uspokoiło.
Denerwował się tym, iż był sam na sam z tancerzem.
Był to scenariusz typowo randkowy.
Widział takie rzeczy w filmach i wiedział, jak to się skończy.
Albo raczej jak się nie skończy.
Wyglądał komicznie i nie było opcji, by dzisiaj zadziało się między nimi coś znacznie więcej, niż tylko miłe słówka.
Nie jest mu dane poczuć się wyjątkowo.
Milion scenariuszy chodziło mu po głowie i mógł się założyć, że wyglądał jak dziecko specjalnej troski, stojąc tam i intensywnie patrząc się w jeden punkt.
Zawiesił się na tak długo, że nie zorientował się, że stali w szatni, z której mogli już kierować się prosto na lodowisko.
— Sicheng, ruszaj się, bo nie mam siły cię tak targać cały czas, jesteś dość ciężki — Zamrugał kilkukrotnie, spoglądając na Yutę, który znajdował się obok niego, trzymając go mocno za rękę.
— Sorka, zawiesiłem się
— Wiem — Odpowiedział niewzruszony — Jak się zawieszasz, to zaczynasz się ślinić
Wolną ręką zaczął wycierać swoją buzię, przypominając sobie o tym, iż był umalowany, a do tego miał na sobie ubrania min-min hyunga.
Nie chcąc nawet widzieć plam od podkładu, prawdopodobnie znajdującego się koszuli, która kosztowała więcej, niż całe jego życie, rozejrzał się po pomieszczeniu.
Masa łyżew, mocno używanych leżała poupychana na półkach potężnych szaf.
Zapach starych trampek drażnił jego nozdrza.
Jego wyobrażenia odnośnie takich miejsc runęły jak domek z kart.
Nie przypominało to pięknej szatni, którą widział w dramach, gdzie bohaterowie nie mogli się od siebie odczepić niczym dwa rzepy.
— Domyślam się, co chcesz powiedzieć i ani słowa, jasne? — Trochę już znał chińczyka i potrafił rozpoznać, gdy ten planuje powiedzieć coś głupiego, przez co będzie się wstydził, niczym dorodny pomidor.
Sam nie był za bardzo zachwycony panującymi tam warunkami, jednak tego dnia chciał spędzić romantyczny dzień z Dongiem i nie wyobrażał sobie, że coś może go zepsuć.
— Nic nie powiedziałem
— Ale chciałeś
— Jak ty mnie dobrze znasz
— Jak własną kieszeń, skarbie — Odpowiedział, gładząc kciukiem jego dłoń, na co Sicheng w środku zaczynał się gotować przez emocje, które w nim siedziały.
Niby mały gest, jednak nie dla niego.
Miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu za to, że tak reagował na takie małe, nic nie znaczące rzeczy.
W ciszy zajęli się zmienianiem butów na łyżwy, które Winwin miał problem, by założyć.
Niezbyt ogarniał instrukcję obsługi, którą wyjawił mu japończyk i przez dobre piętnaście minut męczył się bezskutecznie.
Z pomocą przyszedł mu jego książe z anime, jednak zapomniał mu powiedzieć, by ten się nie wiercił, w efekcie czego prawie dwa razy został pozbawiony oka i cudem uniknął złamania nosa.
Ostatecznie odnieśli sukces i mogli wejść na lodowisko, na którym powinni być od czterdziestu minut.
Gdyby nie Sicheng i jego przepowiednie, którymi nastraszył go Jungwoo.
Z trzęsącymi się nogami, jakoś udało mu się wyjść, przy okazji trzymając się jak najbliżej ściany się dało.
Z tyłu słyszał nawet śmiech Yuty, ale postanowił głąba zignorować.
Prawdziwe gwiazdy się nikim nie przejmują i idą swoim własnym tempem.
Wcielał powoli w życie plan małych kroków, podczas których stał w jednym miejscu, pozwalając mijać się małym dzieciom i staruszkom.
Ważne, że on czuł się bezpiecznie i pewnie, będąc w tej pozycji.
— Sichengie, rusz się z miejsca i naucz się jeździć — Próbował go namówić po raz kolejny, jednak było to tak efektywne jak próba rozmowy z jego szynszylem, który łatwo mylił ludzki palec z kawałkiem marchewki.
Mógłby się łatwo poddać, słysząc jak chińczyk na niego syczy, wymachując ręką, jednak obiecał mu dobrą randkę i tego zamierzał się trzymać.
Niewytrzymując, złapał go za dłoń i pociagnął w swoją stronę.
— Nakamoto ja cię zabije — Zaczął krzyczeć, czym skoncentrował na sobie uwagę kilku osób, milknąc z chwilą, podczas której zorientował się, że wciąż stoi na nogach — Dlaczego ja nie leżę plackiem na lodzie?
— Bo podświadomie umiesz jeździć, tylko twoje lenistwo próbuje ci wmówić, że jest inaczej — Poinstruował go, na ten tylko zatrzepotał rzęsami, stojąc z szeroko otwartą buzią, nie bardzo rozumiejąc co ten do niego mówi.
— Czyli umiem jeździć?
— Po części, dlatego ja cię teraz nauczę — Powoli Winwin pokiwał głową na zgodę i tak zaczęła się ich nauką jazdy, która nie wyglądała zbyt normalnie.
Sicheng komentował każdy krok i to tak głośno, że ludzie nie chcieli nawet jeździć obok nich.
Dramatyzował za każdym razem, gdy tracił na chwilę równowagę, płacząc, że umrze i połamie sobie twarz.
Gdy Yuta próbował go kilka razy przytulić, a jego ręka spoczęła niego niżej, niż na jego plecach, ten zaczął wyzywać go od zboczeńców i groził urwaniem pewnej części ciała.
Ale on i tak patrzył na niego z uśmiechem.
Im dłużej go znał, tym bardziej docierało do niego, że woli go takiego, jakim jest - czyli dziwnym miłośnikiem historii, który nie potrafii nawiązywać kontaktów z ludźmi i śpi w piżamie z hello kitty.
Miłość bywa przewrotna, zwłaszcza, jeśli chodzi o uczucia.
Nigdy by nie pomyślał, że to właśnie taki ktoś, jak Dong będzie jego ideałem.
Wcześniej nawet nie wiedział kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, a teraz potrafi ją opisać i scharakteryzować od początku do końca.
Nauczył się tego, by zaimponować chłopakowi, który był z niego niesamowicie dumny, gdy tylko to usłyszał.
Nieważne, że nie rozumiał połowy rzeczy, o których mówił.
Jeździli naprawdę długo.
Trwać mogło to nawet wieczność i dłużej, jednak nie w ich towarzystwie.
Bawili się dobrze, a fakt, iż chińczyk nauczył się jako tako jeździć, był dla niego okropnie ważny.
Wszystko, do dobre musi się kiedyś skończyć i gdy Sicheng zaczął marudzić, jaki to głodny nie jest, musieli zejść, by pojechać do najbliższego fast foodu w okolicy.
Nie byli świadomi, a w szczególności Yuta, że od dobrej godziny ktoś im się przygląda i to dość intensywnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro