¹³ - ɢᴜyꜱ ᴛʜᴇꜱᴇ ᴅᴀyꜱ ᴀʀᴇ ꜱᴏ ꜱᴛʀᴀɪɢʜᴛꜰᴏʀᴡᴀʀᴅ
↷요즘 사람들은 아주 간단합니다
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
Po ciężkim dniu, Sicheng nie marzył o niczym innym, tylko o kubku gorącego kakao i odcinku ulubionego serialu.
Ten dzień był dla niego zbyt intensywny i pełen dziwnych wydarzeń.
Był pogodzony z tym, że przyjaciele wynajęli mu kogoś, kto ma udawać jego faceta, jednak nie był do końca szczęśliwy, że jest nim Nakamoto Yuta.
Chłopak zachowywał się zbyt ekstrawagancko, co było zupełną przeciwnością chłopaka.
Działał mu też na nerwy, próbując zmieniać jego dotychczasowe życie.
Westchnął cicho, wsłuchując się w słowa piosenki "what did i say", śpiewanej przez jednego z ulubionych wykonawców Sichenga - Sunggyu.
Uwielbiał jej słuchać, a słowa, które swoim głosem opowiadał mu Gyu, zawsze do niego trafiały.
"Kto będzie znał cię tak dobrze, jak ja?
Kto będzie kochał cię tak mocno, jak ja?
Kto będzie rozumiał cię tak dobrze, jak ja?
Kto będzie wiedział, że zostałeś zraniony, tylko przez krótkie spojrzenie w twoje oczy?"
Te słowa za każdym razem trafiały w jego serce bardzo mocno.
Wielokrotnie myślał o poznaniu kogoś, kto będzie przy nim na dobre i na złe, służąc dobrą radą i ramieniem, na którym mógł by wypłakać z siebie wszystkie swoje żale.
Problemem jest tylko to, że chłopcy nie chcą zbyt długo przebywać w jego towarzystwie, bądź po krótkiej rozmowie z nim - odchodzą, nazywając go nudnym i nieciekawym.
Zamiast imprezowania co każdy weekend, Dong wolał przesiedzieć większość czasu na kanapie, oglądając durne seriale i jedząc taco.
Nie przywiązywał uwagi do ciuchów i wyglądu, dlatego też nie miał nic przeciwko temu, by to Taeil dbał o jego garderobę, wybierając za niego ubrania, które nosił bez żadnego narzekania, odnośnie koloru, czy wzoru.
Zamiast horrorów, czy komedii romantycznych kochał oglądać dramaty, bądź filmy świąteczne, nie zważając na to, że za oknem jest jeszcze lato.
Zawsze określał siebie mianem kogoś, kto ma inne, nieco skrzywione spojrzenie na świat.
Może zachowywał się jak starszy pan, marząc o księciu na białym koniu, który go docenii - jednak nie potrafił zachować się inaczej.
Jego dziwactwa zawsze brały nad wszystkim górę, robiąc z niego odludka, z którym wytrzymywali tylko jego przyjaciele.
Nie miał dzisiaj siły na pójście normalnie do domu, przez centrum miasta, postanowił więc dlatego przejść na skróty przez park znajdujący się nieopodal.
Wracał tak już wiele razy, a po wrażeniach z dzisiejszego dnia wolał jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju, odcinając się od wszystkiego i ignorując każdego, kto będzie chciał nawiązać z nim kontakt.
Jednak tym razem coś szło nie tak.
Czuł na sobie czyjś wzrok, jakby ktoś za nim szedł.
Starał się jednak wmówić sobie, że wydaje mu się to tylko, a on naoglądał się zbyt dużo kryminałów.
Przyśpieszył jednak kroku, tak dla pewności, chcąc pozbyć się niechcianego uczucia niepokoju jak najszybciej.
Nie udało mu się skręcić w najbliższą ścieżkę, gdyż poczuł jak coś ciągnie go za plecak, by za chwilę powalić go na podłogę.
Instynkt dobrze mu podpowiadał, że ktoś za nim szedł, co potwierdzał stojący przed nim mężczyzna, który uśmiechał się do niego obleśnie.
— Proszę proszę, szlajamy się samemu po parku? Nie ładnie chłopczyku — Zacmokał, kucając tuż obok niego i przejeżdżając wierzchem dłoni po policzku chłopaka.
Czuł, jak łzy spływają po jego twarzy, a strach wypełnia całe jego ciało.
Czy właśnie tak miał zginąć?
Leżąc na mokrej i zimnej ziemi, otoczony rozmokłymi liśćmi, będąc zabitym przez ludzką wersję knura?
Jest zdecydowanie za młody na to, by zakończyć swój żywot.
W końcu kto zaopiekuję się Jungwoo?
Nikt nie potrafi zapanować nad nim tak jak Winwin i jeśli zniknie, Taeil nie podoła samotnemu wychowaniu chłopaka.
— Proszę, nie rób mi krzywdy — Zapłakał cicho, pociągając nosem.
— Nie zrobię ci krzywdy.
Chcę tylko troszeczkę się zabawić, skoro nadarzyła mi się taka okazja —Odpowiedział, przybliżając się do niego co raz bliżej.
Czując jego ciepły i cuchnący oddech na szyi, zamknął oczy, nie chcąc patrząc na to, co miało teraz się wydarzyć.
Przygotował się na najgorsze, mając przed oczami wszystkie dobre chwilę spędzone w towarzystwie swoich przyjaciół, których kochał bez względu na to, jacy oni by nie byli.
Pomyślał nawet o Yucie i o tym, jak przez niego nie będzie mógł zapłacić za lekcję tańca i spełnić swoje marzenie.
Starając się rozmyślać o czymś pozytywnym, poczuł jak jego przyszły morderca odsuwa się od niego, a w tle słychać było tylko odgłosy szarpaniny.
Otworzył lekko oczy, by zobaczyć, jak ktoś stoi naprzeciw niego i okłada pięściami tego oprycha.
Czy aby na pewno ktoś właśnie go uratował, czy jego mózg robi sobie z niego żarty, tworząc swego rodzaju halucynacje?
Chciał wierzyć, że został uratowany i jego życie w tej chwili przypomina swego rodzaju melodramat, w którym grał główną rolę.
Skulił się nagle, widząc jak jego wybawiciel podchodzi do niego, kopiąc po raz ostatni leżącego faceta prosto w brzuch.
Chciał znaleźć się jak najdalej stąd, mając dosyć tego dnia.
Bywały chwilę gorsze, o których istnieniu wolałby zapomnieć i ta sytuacja zdecydowanie należała do jednej z nich.
— Ja chyba cię znam — Powiedział tajemniczy chłopak, podchodząc do wystraszonego Sichenga i zdejmując z głowy czapkę.
Dong mógłby odpowiedzieć to samo, patrząc na chłopaka o przenikliwym spojrzeniu i czerwonych włosach, które mimo ciemności - odznaczały się niewątpliwie, oświetlane przez wychodzący zza chmur księżyc.
Był święcie przekonany o tym, że gdzieś go widział, tylko nie mógł sobie przypomnieć dokładnie w jakiej okoliczności napomknęła mu się jego osoba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro