Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54

- Na pewno wrócisz?

- Harry, przecież powiedziałam, że tak.-mruknęłam, wyrywając dłoń z jego uścisku. Wiedziałam, że się starał i naprawdę to doceniałam, lecz nie potrafiłam ot tak zapomnieć o nieudanym wypadzie do Australii. Pożegnałam się z nim chyba z trzeci raz i wreszcie zdołałam przejść przez barierki.

Po wylądowaniu w Anglii miałam już dość lotów, lecz obiecałam brunetowi powrót. Z lotniska odebrali mnie rodzice, którzy byli różnie nastawieni do tej sprawy. Mama nie miałam pojęcia o rzekomej rozmowie taty z Harry'm, więc była przeciwna, aczkolwiek ojciec próbował nic nie mówić. Jedyne co powiedział to to, że jest to moje życie i miałam prawo do takiej zmiany Naprawdę musieli poważnie pogadać, chodziło mi tu o bruneta i mojego staruszka.

- Kochanie, nie rozumiem. Przecież miałaś studiować.

- Mamo...

- Daj spokój, Rose. Jest dorosła.

- Po prostu się martwię. - przytuliłam się do starszej kobiety, by odpędzić ją od zmartwień. Naprawdę sobie poradzę i nie dopuszczę do kolejnej takiej sytuacji.

Kiedy wróciłam do domu, szybko się spakowałam i zadzwoniłam do mojego kilkudniowego szefa, aby powiadomić go o mojej rezygnacji. Nie był dumny z mojej szybkiej decyzji, jednakże nie mogłabym u niego dłużej pracować przez to, że wyjeżdżałam. Ponownie. Boże, jak podliczę te wszystkie wyjazdy i przyjazdy to spadnę z krzesła.

Na następny dzień odebrałam papiery i wyjaśniłam całe zamieszanie na uczelni, w której miałam studiować. Przeprosiłam za niepotrzebny bałagan i wróciłam do domu, by przygotować się do lotu.

We Francji przywitał mnie Harry z bukietem białych róż. Westchnęłam, wciąż kierując się w jego stronę. 

- Hej. - uśmiechnęłam się, odbierając od niego kwiaty. Jak typowa kobieta wsadziłam nos w ich pączki, wąchając zapach. - Piękne, dziękuję.

Pociągnął mnie do wyjścia, a potem do samochodu. Był niezwykle cichy jak na siebie, ale nie starałam się o odpowiedź, dlaczego tak się zachowywał.

- Jak minęła ci podróż?

- Mam już dość samolotów. Nigdzie już nie lecę. - oparłam się wygodniej o fotel. Nie to, że wcześniej przesiedziałam prawie dwie godziny. Po prostu te siedzenie było o wiele bardziej komfortowe. 

- To dobrze. - spojrzał na mnie krótko, szybko wracając wzrokiem na jezdnię. Chyba się śpieszył, ponieważ dotarliśmy na miejsce dość prędko. Otworzył przede mną drzwi, a potem zrobił dokładnie to samo, lecz z drzwiami frontowymi.-Zrobiłem dla nas obiad, a-ale jeśli nie będzie smakować...

- Na pewno będzie dobre. - zapewniłam, widząc jego wahanie oraz zakłopotanie. Nie przypominał mężczyzny, którego poznałam dwa lata temu i szczerze zaczęłam myśleć, że strasznie się myliłam. Wszystkim przedstawiałam go jako aroganckiego, chamskiego, pewnego siebie dupka, bajerującego każdą kobietę. Tak naprawdę bał się zostać sam, nie wierzył w swoje możliwości. Stworzył doskonałą skorupę, która pękła i chwała Bogu.

Po ściągnięciu kurtki, weszłam do kuchni. Zaraz potem znalazłam się w jadalni, w której dostałam małego szoku. Na stole stał dzban z sokiem, ale na górze była delikatna pianka, dlatego musiał być świeżo wyciskany. Obok znajdowała się miska z sałatą. Na moje oko były tam małe pomidorki, różne rodzaje zieleniny, brokuły oraz papryka, którą lubiłam, a on nie znosił. Na środku postawiony był talerz z piersiami kurczaka. 

- Pięknie pachnie. - bąknęłam, zajmując miejsce. Usiadł naprzeciwko mnie i wyglądał na zestresowanego. Nie powinien się tak przejmować. W końcu to zwykły obiad. Nałożyłam sobie wszystkiego po trochu i zaczęłam powoli jeść. - Bardzo dobre.

- Naprawdę?

- Mhm. - to nie była do końca prawda. Przesadził z przyprawami w mięsie, jednak nie miałam serca mu tego mówić. Cieszył się i to było najważniejsze.

Byłam jeszcze bardziej pozytywnie zdziwiona, gdy pokazał mi szafkę całą wafli. Nie jadłam ich od paru dni, więc natychmiast pochwyciłam jedno z opakowań. Namówił mnie również na wspólne spędzenie czasu przed telewizorem. Był spór pomiędzy "Harry'm Potter'em" a "Igrzyskami Śmierci", ale wygrał mój czarodziej.

- Nie wierzę, że dałem się tak stłamsić. 

- Nie miałeś wyjścia. - wystawiłam mu język i opatuliłam się mocniej kocem. Każde z nas było na końcu kanapy i tak zostało przez resztę filmu.

Po skończonym filmie żadne z nas się nie ruszyło. Siedzieliśmy w ciemności. Jedynie świeczka, która powoli gasła, dawała jakieś światło.

- Harry?

- Hm?

- Twoja rodzina nie wiedziała, że coś jest nie tak? Że ich potrzebujesz?

- Nie interesowali się tym. Dbali o mnie jak byłem mały, ale potem zacząłem sprawiać problemy jak to nastolatek. Wtedy poświęcili się całkowicie Gemmie. - kiwnęłam głową, zdając sobie sprawę, że było mi go żal.

- Dlatego nie masz z nimi takich kontaktów. Nie obchodzi cię, co robią, bo po prostu nie mogłeś na nich polegać. - to były raczej moje myśli, które zwyczajnie wyjawiłam na głos. Potwierdził skinięciem. Widziałam to dzięki temu małemu płomieniowi.

- Nigdy o mnie nie myśleli, nie byłem im potrzebny. Sądziłem, że zwrócę ich uwagę. Nawet jak mnie odrzuciłaś to mnie nie wsparli.

- Szukałeś uwagi. - stwierdziłam, podchodząc do niego na kolanach. Otarłam samotną łzę z jego policzka i przytuliłam się do jego ciepłej klatki piersiowej.

- Wiesz co się stało szesnastego listopada?

- Nie. - przyznałam, unosząc głowę, by mieć widok na jego lekko uśmiechniętą twarz.

- Szesnastego listopada nareszcie poczułem się naprawdę potrzebny i kochany. Wtedy powiedziałaś, że mnie kochasz. - odsunął się ode mnie na milimetry i przeciągnął koszulkę, później rzucając ją na podłogę. Lustrowałam jego klatkę piersiową, aż doszłam do lewej części, gdzie wcześniej był opatrunek. Teraz mogłam wyłącznie dostrzec datę, a dokładnie 16-ty listopada 2015 roku.

✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro