34
- Kochanie, wychodź już z tej przebieralni, bo ja też chcę. - wywróciłam oczami i przebrałam się w swoją białą, luźną bluzkę. Tak jak każda kobieta miała w zwyczaju - zamiast jednego swetra wybrałam jeszcze drugi, bluzę w odcieniu ciemnego fioletu oraz czarne spodnie, które z materiału nie przypominały zwykłych spodni, a raczej takie miękkie, dresowe. Pociągnęłam za klamkę, zostawiając w środku swoje rzeczy, które miałam zamiar kupić. - Nareszcie, ale wiesz co? Możesz wejść ze mną.
- Nie, jednak zostanę... - nie dał mi dokończyć, ponieważ wciągnął mnie do środka. Zaczął ściągać swoją koszulę, przypierając mnie do ściany naprzeciwko drzwi. Odwróciłam wzrok, gdy miałam doskonały widok na jego klatkę piersiową udekorowaną tatuażami.
- Spójrz na mnie. - uniosłam głowę, spotykając się z jego zielonymi tęczówkami. Chwycił moją dłoń w swoją, o wiele większą od mojej i położył sobie na lewej piersi. Nachylił się, złączając nasze usta. Ścisnął mocno moje uda, podciągając mnie do góry. Oplotłam nogi wokół jego bioder, pogłębiając pocałunek. - Obiecaj mi, że nigdy więcej nie uciekniesz. Nie zniósłbym, gdybyś mnie zostawiła.
- Nie mogę ci tego obiecać. Co jeśli znowu pójdzie coś nie tak? Wtedy na pewno wyjadę.
- Nie dam ci już powodu do wyjazdu. Kocham cię. - uśmiechnęłam się i jeszcze raz cmoknęłam go w środek ust.
- Przymierzaj. - zeskoczyłam na podłogę, podając mu koszulę, którą sobie wybrał. Wzięłam dla niego również sweter, gdyż nie mógł cały czas chodzi wyłącznie w koszulkach.
- I jak?
- Szczerze?
- Tak.
- Nie umyłabym nią nawet podłogi. - zerknął na mnie z zawodem i aż mi się przykro zrobiło. Szybko tę szmatkę z siebie zrzucił i odwiesił na wieszak. - Jeśli ci się podoba to kup.
- Nie, nie chcę.
- Przepraszam.
- Daj spokój. Dziękuję za szczerą opinię. - odwróciłam go do siebie przodem i zarzucając mu ręce na kark, stanęłam na palcach, aby go pocałować. Wdrapałam się z jego pomocą z powrotem na jego ciało, obejmując go nogami w pasie.
- Nie chciałam, aby zrobiło ci się przykro. Przepraszam, kochanie, nie...
- Powtórz.
- Przepraszam? - odpowiedziałam niepewnie, widząc jego wielki uśmiech.
- Nie, nie to. Nazwałaś mnie kochaniem.
- Musiało ci się przesłyszeć.
- Nie, na pewno nie. Nazwałaś mnie kochaniem.
- Chyba całe H&M już to wie.
- Dobra, to teraz ten sweter.
- Harry, jeśli ta koszula serio ci się podoba to kup.
- Nie ma sensu skoro powiedziałaś, że nawet na szmatę się nie nadaje. - ugryzłam się w język, przykładając swoje wargi do skóry jego szyi. - Jesteś jakoś bardzo skłonna do uczuć.
- Bo mam wyrzuty sumienia.
- Powiedzieć ci coś?
- Hm?
- Wziąłem tę koszulę tylko po to, abyś źle ją oceniła i mnie pocieszyła.
- Ty kłamczuchu!
- Myślisz, że wybrałbym takie gówno z własnej woli?
- Tak. - kiwnęłam na potwierdzenie głową, wprawiając go tym samym w cichy śmiech.
- Przepraszam, ale siedzą tam państwo już prawie półgodziny!
- I będziemy siedzieć kolejne jeśli moja żona poprosi o drugi orgazm!
- Czyś ty oszalał?! - krzyknęłam szeptem, uderzając go w ramię. Dał mi buziaka i szybko przebrał się w sweter, który zaproponowałam mu ja. Mi się osobiście podobał i pewnie dlatego go wziął. Z opuszczoną głową wyszłam z pomieszczenia, starając się nie spoglądać na osoby czekające przy naszej przebieralni.
- Moja żona lubi w miejscach publicznych. - złapałam się za włosy, biorąc od Harry'ego swoje rzeczy. Nigdy nie było mi tak wstyd.
- Ostatni raz z tobą poszłam na zakupy.
- Podobało ci się.
- Teraz ludzie sądzą, że uprawialiśmy tam seks. To było okropne.
- Kiedyś będziesz mnie błagała o chociaż palcówkę w przymierzalni.
- Przestań! - staliśmy przy kasie, gdzie byli także inni ludzi, którzy słyszeli jego słowa. Próbowałam się nie oglądać, żeby nie wiedzieć jak zareagowali na to inni.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. - podaliśmy ubrania szatynce, która od razu zaczęła usuwać te białe plastiki, których nie znosiłam, bo cały czas mi przeszkadzały.
- Jak rozumiem, zakupy osobno.
- Nie, dlaczego?
- Och, sądziłam, że taki przystojny facet...
- Ma żonę.
- To ty masz żonę? - zapytałam głupio. Wiedziałam, że mówił o mnie, lecz nie byłam jego małżonką. Do cholery, co mu odwaliło?
- Emma... - dał mi kuksańca w bok, dlatego odpuściłam i postanowiłam się w to bawić.
- No tak! Po prostu się zgrywałam. Mój mąż tego nie lubi, bo to liczący prawie dwa metry sztywniak. - spory nacisk użyłam na słowo "mąż", chociaż kobieta tego nie zauważyła.
- Sztywny to ja jestem w spodniach każdego wieczoru. - ja pieprzę, nigdy więcej zakupów w jego towarzystwie.
- No dobrze... - widocznie była zmieszana, ale nie tylko ona. Aczkolwiek ja była bardziej zażenowana. - Ale nie widzę obrączek.
- Pies zjadł.
- Ukradli. - odpowiedzieliśmy w tym samym czasie, zerkając na siebie.
- To znaczy... najpierw pies zjadł, a potem nam je ukradli.
- Skoro zjadł to jak mieli ukraść?
- Pies się wypróżnia, a obrączki nie są strawne. - trzymajcie mnie.
✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro