25
Siedziałam sama w salonie, oglądając końcówkę filmu, który miałam obejrzeć wraz z Harry'm. Jego spotkanie widocznie się przeciągnęło, z czego nie byłam zachwycona, aczkolwiek nie zrobiłam nic, żeby im przerwać. Po zakończeniu seansu postanowiłam iść do siebie, a tym samym przeszłam obok jego gabinetu.
- Ile mam powtarzać, że cię zwolnię jak będziesz się tak zachowywać.
- Nie mów, że ta dziewczyna zawróciła ci w głowie. Och, myślę, że jestem o wiele lepsza od niej i ty również to wiesz. W pierwszy dzień nie narzekałeś.
- Posłuchaj mnie. Powiedziałem ci już "nie", ale mogę powtórzyć to jeszcze raz, a teraz zejdź z mojego biurka, bo to będzie ostatni raz, kiedy u mnie pracujesz.
- Harry, oboje wiemy...
- Chyba powiedział jasne "nie". Zapraszam panią do wyjścia. - zdenerwowała mnie, każdy taki człowiek jak ona powodował u mnie białą gorączkę, gdyż jak ktoś mówił "nie" to powinno się to uszanować. Wstała niezadowolona z mebla i prychnięciem nas pożegnała.
- Chodź tu. - z uśmiechem podeszłam do niego bliżej, aż w końcu zasiadłam na jego nogach.-Byłaś nieuprzejma.
- Nie czułam się z tym jakoś szczególnie źle.
- Nie?
- Nie. - wzruszyłam ramionami, czekając, aż wreszcie złączy nasze usta. Osunął mój sweter trochę w dół przez co miałam odsłonięte ramiona. Całował je, natomiast ja zajęłam jego szyją.
- Przepraszam, że nie obejrzałem z tobą do końca.
- Musisz mi to jakoś wynagrodzić. - posłał mi bezczelny uśmieszek i ze mną na rękach podążył do salonu. Ułożył mnie delikatnie na sofie, a sam zawisł nade mną. Pocałował mnie w usta, następnie schodząc wargami na moje obojczyki.
- Ściągnąłbym to z ciebie. Mogę? Proszę, zgódź się. - pociągnął za materiał mojego białego swetra, który widocznie mu przeszkadzał. Podwinął go do góry bez mojej zgody, jednak patrzył mi w oczy. Nie chciałam tak łatwo dać mu satysfakcji, ani odczucia, że kompletnie zapomniałam o jego wybrykach. Pokręciłam więc głową i sprowadziłam jego ręce z dala od mojej górnej części ubrania. - Kochanie...
- Musisz się naprawdę postarać, żebym pozwoliła ci na tyle rzeczy.
- W jaki sposób?
- Nie wiem. Wymyśl coś. - uśmiechnęłam się niewinnie, co skomentował cichym śmiechem i cmoknięciem w nos. Wstał na równe nogi, informując mnie, że idzie na chwilę do swojej sypialni. Wrócił z kolorowym kartonem w ręku i małym pudełkiem.
- Mam nadzieję, że nie odmówisz mi gry w chińczyka? - prychnęłam śmiechem, ale usiadłam obok niego na podłodze przy stoliczku do kawy i obserwowałam jak rozkłada planszę. Małym pudełkiem okazały się być karty, jednakże poinformował mnie, że najpierw rozegramy grę starą jak świat.
Po grze, którą wygrałam przyszedł czas na partyjkę tysiąca i nie miałam pojęcia jak to było możliwe, że przegrywałam, ponieważ uczył mnie mój tata, a on grał w tę grę od zawsze.
- Oszukujesz!
- Kochanie, jak mogę oszukiwać?
- Nie mów do mnie "kochanie". Nie nabiorę się.
- Przecież siedzisz tuż obok, jak miałbym kłamać?
- Już znam te twoje sposoby. Wyjmuj te karty z kieszeni, rękawa czy czegoś innego.
- Chcesz mnie przeszukać? - podniósł brew do góry, myśląc, że chyba przystanę na jego propozycję.
- Nie, nie chcę, ale wiem, że grasz nie fair.
- Nie udowodnisz mi tego.
- Czyli jednak. Pokazuj! - wyjął karty z tylnej kieszeni od jego dresów, tym samym potwierdzając moją teorię. Odłożyłam nasze karty znakami do dołu i zajęłam miejsce na jego udach. - Kłamczuch.
- Uroczo się denerwujesz jak przegrywasz, podróżniczko.
- Przestań mnie tak nazywać.
- A jak ty mnie nazywałaś kretynem?
- To akurat było trafne.
- Jesteś w tej chwili niegrzeczna.
- Och, przepraszam.
- Wynagrodzisz mi to.
- Jak?
- Tutaj. - wskazał na swoje usta, a ja natychmiast się zorientowałam o co mu chodziło. Złożyłam na nich delikatny pocałunek, aczkolwiek widać chciał jeszcze więcej. - I tutaj.
Tym razem jego palec powędrował na policzek. Tam także pozostawiłam po sobie lekki ślad szminki.
- Ewentualnie możesz jeszcze tu. - pokazał na swoje krocze, co było kompletnym idiotyzmem. Puknęłam go w czoło, zamierzając wrócić na swoje miejsce, lecz skutecznie mnie przytrzymał.
- Jesteś głupi.
- Lubisz to. - ze śmiechem się z nim szarpałam, aż w końcu stanęło na pocałunkach. Moje dłonie znajdowały się na jego policzkach, natomiast jego były na moich biodrach. - Emmo?
- Tak?
- Nie chcę iść na ten ślub. Zawsze jak spotykałem Gemmę miałem potem koszmary. Czułem się okropnie.
- Harry, Gemma chciałaby, żebyś przyszedł na jej ślub. Nawet jeśli twierdzi inaczej to w środku marzy o twojej wizycie.
- Zawsze miałem po tym złe sny, nie potrafiłem spojrzeć Gemmie w oczy, wracałem do domu i cierpiałem, sam. Naprawdę tego nie chcę.
- Ale wcześniej nie miałeś mnie, Harry.
✫✫✫✫✫✫✫✫
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro