Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25

Siedziałam sama w salonie, oglądając końcówkę filmu, który miałam obejrzeć wraz z Harry'm. Jego spotkanie widocznie się przeciągnęło, z czego nie byłam zachwycona, aczkolwiek nie zrobiłam nic, żeby im przerwać. Po zakończeniu seansu postanowiłam iść do siebie, a tym samym przeszłam obok jego gabinetu.

- Ile mam powtarzać, że cię zwolnię jak będziesz się tak zachowywać.

- Nie mów, że ta dziewczyna zawróciła ci w głowie. Och, myślę, że jestem o wiele lepsza od niej i ty również to wiesz. W pierwszy dzień nie narzekałeś.

- Posłuchaj mnie. Powiedziałem ci już "nie", ale mogę powtórzyć to jeszcze raz, a teraz zejdź z mojego biurka, bo to będzie ostatni raz, kiedy u mnie pracujesz.

- Harry, oboje wiemy...

- Chyba powiedział jasne "nie". Zapraszam panią do wyjścia. - zdenerwowała mnie, każdy taki człowiek jak ona powodował u mnie białą gorączkę, gdyż jak ktoś mówił "nie" to powinno się to uszanować. Wstała niezadowolona z mebla i prychnięciem nas pożegnała. 

- Chodź tu. - z uśmiechem podeszłam do niego bliżej, aż w końcu zasiadłam na jego nogach.-Byłaś nieuprzejma.

- Nie czułam się z tym jakoś szczególnie źle. 

- Nie?

- Nie. - wzruszyłam ramionami, czekając, aż wreszcie złączy nasze usta. Osunął mój sweter trochę w dół przez co miałam odsłonięte ramiona. Całował je, natomiast ja zajęłam jego szyją.

- Przepraszam, że nie obejrzałem z tobą do końca. 

- Musisz mi to jakoś wynagrodzić. - posłał mi bezczelny uśmieszek i ze mną na rękach podążył do salonu. Ułożył mnie delikatnie na sofie, a sam zawisł nade mną. Pocałował mnie w usta, następnie schodząc wargami na moje obojczyki.

- Ściągnąłbym to z ciebie. Mogę? Proszę, zgódź się. - pociągnął za materiał mojego białego swetra, który widocznie mu przeszkadzał. Podwinął go do góry bez mojej zgody, jednak patrzył mi w oczy. Nie chciałam tak łatwo dać mu satysfakcji, ani odczucia, że kompletnie zapomniałam o jego wybrykach. Pokręciłam więc głową i sprowadziłam jego ręce z dala od mojej górnej części ubrania. - Kochanie...

- Musisz się naprawdę postarać, żebym pozwoliła ci na tyle rzeczy.

- W jaki sposób?

- Nie wiem. Wymyśl coś. - uśmiechnęłam się niewinnie, co skomentował cichym śmiechem i cmoknięciem w nos. Wstał na równe nogi, informując mnie, że idzie na chwilę do swojej sypialni. Wrócił z kolorowym kartonem w ręku i małym pudełkiem.

- Mam nadzieję, że nie odmówisz mi gry w chińczyka? - prychnęłam śmiechem, ale usiadłam obok niego na podłodze przy stoliczku do kawy i obserwowałam jak rozkłada planszę. Małym pudełkiem okazały się być karty, jednakże poinformował mnie, że najpierw rozegramy grę starą jak świat. 

Po grze, którą wygrałam przyszedł czas na partyjkę tysiąca i nie miałam pojęcia jak to było możliwe, że przegrywałam, ponieważ uczył mnie mój tata, a on grał w tę grę od zawsze.

- Oszukujesz!

- Kochanie, jak mogę oszukiwać?

- Nie mów do mnie "kochanie". Nie nabiorę się.

- Przecież siedzisz tuż obok, jak miałbym kłamać?

- Już znam te twoje sposoby. Wyjmuj te karty z kieszeni, rękawa czy czegoś innego.

- Chcesz mnie przeszukać? - podniósł brew do góry, myśląc, że chyba przystanę na jego propozycję. 

- Nie, nie chcę, ale wiem, że grasz nie fair.

- Nie udowodnisz mi tego.

- Czyli jednak. Pokazuj! - wyjął karty z tylnej kieszeni od jego dresów, tym samym potwierdzając moją teorię. Odłożyłam nasze karty znakami do dołu i zajęłam miejsce na jego udach. - Kłamczuch.

- Uroczo się denerwujesz jak przegrywasz, podróżniczko.

- Przestań mnie tak nazywać.

- A jak ty mnie nazywałaś kretynem?

- To akurat było trafne.

- Jesteś w tej chwili niegrzeczna.

- Och, przepraszam.

- Wynagrodzisz mi to.

- Jak?

- Tutaj. - wskazał na swoje usta, a ja natychmiast się zorientowałam o co mu chodziło. Złożyłam na nich delikatny pocałunek, aczkolwiek widać chciał jeszcze więcej. - I tutaj.

Tym razem jego palec powędrował na policzek. Tam także pozostawiłam po sobie lekki ślad szminki.

- Ewentualnie możesz jeszcze tu. - pokazał na swoje krocze, co było kompletnym idiotyzmem. Puknęłam go w czoło, zamierzając wrócić na swoje miejsce, lecz skutecznie mnie przytrzymał.

- Jesteś głupi.

- Lubisz to. - ze śmiechem się z nim szarpałam, aż w końcu stanęło na pocałunkach. Moje dłonie znajdowały się na jego policzkach, natomiast jego były na moich biodrach. - Emmo?

- Tak?

- Nie chcę iść na ten ślub. Zawsze jak spotykałem Gemmę miałem potem koszmary. Czułem się okropnie.

- Harry, Gemma chciałaby, żebyś przyszedł na jej ślub. Nawet jeśli twierdzi inaczej to w środku marzy o twojej wizycie.

- Zawsze miałem po tym złe sny, nie potrafiłem spojrzeć Gemmie w oczy, wracałem do domu i cierpiałem, sam. Naprawdę tego nie chcę.

- Ale wcześniej nie miałeś mnie, Harry.

✫✫✫✫✫✫✫✫

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro