VI.8.
Kolacja była pyszna. Atmosfera też się trochę rozluźniła. Zastanawiałam się, kiedy będę mogła porozmawiać z Alexandrem o tym, co powiedział, ale on zdawał się już nie zwracać na mnie uwagi. Pan playboy jadł, śmiał się i flirtował przez stół ze swoimi pozostałymi asystentkami. Max od czasu do czasu rzucał w moją stronę pytające spojrzenie, a w końcu spytał wprost:
– Najadłaś się, Gaëlle?
– Tak, dziękuję. Było pyszne – odparłam kurtuazyjnie. Nawet wtedy Alexander na mnie nie spojrzał.
– To chodź, przejdziemy się – zaproponował, a ja z ulgą wstałam od stołu, mamrocząc pod nosem podziękowanie nie wiadomo do kogo.
– Wyjaśnisz mi tę szopkę? – spytałam, kiedy oddaliliśmy się nieco od namiotu.
– Co konkretnie?
– O co chodzi z tą biografią? Nie było o tym mowy!
– Nie mam pojęcia. Musisz porozmawiać z Alexem. Nie zwierza mi się ze wszystkich swoich planów.
– Och – westchnęłam sfrustrowana.
– Ale powiesz mi coś? – spytał nagle.
– Co takiego?
– Naprawdę jesteś znaną dziennikarką?
– Byłam – odparłam. – Zostawiłam za sobą wszystko.
– Czemu?
– Alexander na pewno to sprawdził. Spytaj jego.
– Pytam ciebie.
– Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
– Ale to tym bardziej czyni cię wyjątkową – ciągnął temat Max. – Wiesz, że Alex nigdy nie zaprosił tu żadnego dziennikarza?
– Nie wiem, czy to powód do radości.
– Dla mnie tak. – Max zrobił do mnie maślane oczy. – Jesteś taka niesamowita... – szepnął, zbliżając się do mnie powoli. Cofnęłam się nieco, ale oparłam się plecami o drzewo.
– Max, co robisz? – spytałam zdezorientowana.
– Nic, na co oboje nie mielibyśmy ochoty – odparł, zbliżając usta do moich.
– Ja nie... – próbowałam zaprotestować, ale nie zdążyłam, bo usta Maxa opadły na moje, a jego język zaczął delikatnie pieścić moje wargi. Instynktownie je rozchyliłam i zaraz zganiłam się za tę głupotę. Po co mi to znowu?
Położyłam obie dłonie na jego klacie i delikatnie, ale stanowczo odepchnęłam Maxa od siebie.
– Czemu...?
– Nie słuchasz, Max – przypomniałam mu. – Mówiłam, że niedawno zakończyłam związek, który nawet dobrze się nie rozpoczął, ale ja zdążyłam się zakochać. A ty mi go przypominasz. No, może poza oczami. Cédric ma brązowe.
– Mówiłem ci, że nieładnie porównywać ludzi do siebie. A zwłaszcza mnie do byłego faceta.
– Nic na to nie poradzę. Nie jestem gotowa na żadne nowe ryzyko. Jestem tu, żeby pracować. Jeśli nie pozabijamy się z Alexandem przez najbliższy rok, a ty nadal będziesz chciał być moim przyjacielem, pomyślimy o tym po moim kontrakcie, okej?
– Mam czekać rok???
– A nie jestem tego warta? – Może i odwróciłam kota ogonem, ale w końcu uznałam, że to facet powinien udowodnić, że jest mnie wart i potrafi się poświęcić, nie ja.
– Jesteś – odpowiedział cicho. – Ale ja się boję, że Alex cię usidli.
Parsknęłam śmiechem.
– Słyszysz się, Max? Nawet na mnie nie spojrzał po prezentacji. Zajął się swoimi dziewczynami.
– Żadna nie może się równać z tobą.
– Miło mi to słyszeć, ale to nadal niczego nie zmienia.
– Mogę cię odprowadzić do pokoju?
– Nie, dopóki nie porozmawiam z Alexandrem. – Ziewnęłam. – Nie wiem, co mam robić od jutra, o której zacznę pracę. Nic. – Znowu ziewnęłam.
– Myślę, że nic. Jutro sobota, a poza tym różnica czasów cię wykończy. Powinnaś już dawno spać. Ile godzin jesteś na nogach?
– Od ósmej rano w Paryżu plus siedem godzin do teraz.
– Dwadzieścia godzin? Kobieto! W tej chwili kładź się spać – zażądał. – Alexa biorę na siebie. Jak będzie coś chciał, to zadzwoni. Byle nie za wcześnie.
– Okej, w takim razie chyba jednak się położę. – Znowu ziewnęłam. Poczułam te dwadzieścia godzin plus lot bardzo dobrze, kiedy adrenalina już mnie opuściła.
– To ja cię zaprowadzę.
Max odprowadził mnie pod same drzwi mojego pokoju. Zanim zdążyłam zaprotestować, cmoknął mnie w czoło i uciekł. Otworzyłam sobie drzwi obrączką i weszłam do środka. W przedsionku na szafce leżał komputer, tablet i laptop. Obok była karteczka. „Przepraszam, nie zdążyłem przed kolacją. Sprzęt jest gotowy do użycia. Pozdrawiam AI". Ciekawe ma inicjały – pomyślałam, ale kiedy znowu ziewnęłam, zdecydowałam się po prostu położyć. Max miał rację. Po dwudziestu godzinach z tylko jedną drzemką w samolocie, byłam po prostu wykończona.
28 sierpnia
W sobotę obudziłam się po szóstej czasu lokalnego, przespawszy dziewięć godzin. W Paryżu byłaby trzynasta, więc byłam nieco skołowana, ale na pewno wyspana. Z ciekawości uruchomiłam służbowy telefon i odblokowałam go liniami papilarnymi palca wskazującego. Na ekranie miałam aplikację szyfrującą rozmowy, której ikonka migała, oznajmiając mi nową wiadomość. Kliknęłam w nią i ukazała mi się wiadomość od nadawcy, nazwanego w telefonie „Boski Alexander". Typowe. Godzina wysłania wskazywałam na równo szóstą. To on wstaje tak wcześnie? Przewróciłam oczami, ale przeczytałam, co ów amerykański następca Aleksandra Wielkiego mi napisał dosłownie przed chwilą. „Masz dziś wolne, Gaëlle. Wiem, że décalage horaire * może zabić najsilniejszego. Wyśpij się, odpocznij, rozerwij się, byle nie zbyt dosłownie. Wieczorem chciałbym zjeść z tobą kolację. Porozmawiamy sobie o naszej współpracy. Bądź punktualnie o 19 w mojej prywatnej jadalni. Miłego dnia."
Trzy razy czytałam tę wiadomość. Była rzeczowa, uprzejma i nieco zabarwiona ironicznie, ale jak na Alexandra, którego poznałam, wyjątkowo stonowana. To on ma prywatną jadalnię? Jak mam niby tam trafić? Uznałam jednak, że mam cały dzień, żeby się tego dowiedzieć.
Wzięłam szybki prysznic, żeby się orzeźwić, potem ubrałam się wygodnie i wybrałam na poszukiwanie śniadania. Nie zajęło mi to zbyt dużo czasu. Po prostu poszłam do kuchni, gdzie jeden z kucharzy szykował wielką jajecznicę. Mieszał w misce chyba z dziesięć jajek. Pewnie dla Alexandra.
– Dzień dobry. Czy mogłabym też liczyć na jakieś śniadanie? Mogę sobie sama ugotować, ale muszę wiedzieć, gdzie są produkty spożywcze i co mogę użyć – wyłuszczyłam sprawę kucharzowi, który zaraz się roześmiał.
– Panienka niech mi lepiej powie, co lubi zwykle jeść na śniadania – stwierdził, odkładając miskę z jajkami.
– We Francji jem zwykle bagietkę lub tosty z masłem i dżemem albo croissanta. Zazwyczaj maślanego, rzadko z czekoladą. Piję też kawę. Czarną i słodką. Da się zrobić?
– Dziś będzie tylko chleb i dżem – oznajmił kucharz – ale na jutro upiekę croissanty.
– Serio?
– Oczywiście. Skoro panienka taki ranny ptaszek jak nasz szef, będziecie się świetnie dogadywać – uznał.
Nie chciałam mu mówić, że żaden ze mnie ranny ptaszek, tylko według czasu, do którego przywykłam, jest już po południu, więc tylko przytaknęłam. Zastanawiałam się też, po co Hughes wstaje o szóstej, a wtedy przypomniałam sobie dziwne dźwięki, dochodzące rano z pokoju gościnnego, kiedy nocował u mnie. Intensywnie trenuje – prychnęłam w myślach.
Niedługo dostałam na tacy talerzyk z jeszcze ciepłą bułką, kawałek masła, słoiczek dżemu truskawkowego, chyba własnej roboty i kubek pachnącej kawy.
– Zaraz zawołam kogoś, kto zaniesie to panience do jadalni.
– Nie trzeba, sama zaniosę, ale... – zawahałam się. – Może mogłabym zjeść tutaj? Nie chcę być sama w takim wielkim pomieszczeniu.
– Proszę siadać – kucharz wskazał mi mały stolik. – Pan Hughes chyba się nie pogniewa. Smacznego.
– Dziękuję.
Zajęłam miejsce i wzięłam się za jedzenie. Wszystko było pyszne, tak jak wczoraj przy kolacji. Kucharz znał się na rzeczy. Nawet kawa smakowała świetnie, a słyszałam, że w USA to rzadkość.
Po śniadaniu podziękowałam kucharzowi i już miałam wychodzić, kiedy do kuchni wpadł półnagi Alexander. Naprawdę. Miał na sobie tylko spodnie dresowe. Goła klata, bose stopy... A kucharz w ogóle nie wyglądał na zmieszanego. Widocznie to był codzienny widok.
– Hi, Albin – przywitał się z nim Alexander. – Cześć, Gaëlle – zwrócił się do mnie. – Widzę, że znalazłaś jedzenie?
– Albo ono znalazło mnie – zażartowałam, delikatnie klepiąc się po brzuchu.
– Omlet już się smaży, paniczu Alexandrze – wtrącił kucharz.
– To dobrze, bo umieram z głodu.
– Ty tak zawsze? – zaśmiałam się, przypominając sobie proszące spojrzenie głodnego Alexa w mojej kuchni.
– Nie, normalnie wziąłbym najpierw prysznic, ale byłem zbyt głodny.
– Acha. – Nic mądrzejszego nie przyszłoby mi do głowy. Tym bardziej, że półnagi przystojny facet, w dodatku mój szef, wciąż stał naprzeciw mnie. – Gdzie mam przyjść na kolację? – spytałam, przypominając sobie zaproszenie z wiadomości.
– Musisz wejść do mojego skrzydła domu. Nie martw się, Al ustawi ci dostęp. Będziesz tam częstym gościem – dodał, lustrując moją zaskoczoną minę z wyraźnym zadowoleniem.
– Nie sądzę.
– A ja jestem pewien, słońce – odparł, po czym wyprosił mnie z kuchni ze słowami: – Zjadłaś, to mnie nie rozpraszaj.
Wyszłam, obracając w głowie jego ostatnie słowa. Mam dostać dostęp do jego prywatnego skrzydła? I tak po prostu wyrzucił mnie z kuchni, żebym go nie rozpraszała przy pochłanianiu omletu-giganta? Ten człowiek nie mieścił się w żadnej ramie. W jednym miał rację. Nie pozostało nic innego niż się przyzwyczaić.
----
* fr. różnica czasów.
Tak się kończy Rozdział VI. Przed Wami jeszcze trzy duże części, ponad 20 małych ;-) Miłego dnia <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro