V.8.
Lecąc do domu, zastanawiałam się, co tam się porobiło. Owszem, osiągnęłam swój cel zawodowy: Alexander Hughes chciał mnie zatrudnić i za tę kasę trudno było się nie zgodzić. Przeszkodą w podjęciu tej pracy stał się Max, a raczej jego dziwny stosunek do mnie. Wyglądało na to, że sam nie wie, czy chce być moim kolegą z pracy, przyjacielem, czy kimś więcej. Jednocześnie zarzekał się, że nie miesza pracy i osobistych relacji, a sam twierdził, że Alex jest nie tylko jego szefem, ale i przyjacielem. Schizofrenia murowana.
Trudno – westchnęłam, rozsiadając się w fotelu. Spłata kredytu była poza wszelkimi innymi priorytetami. Jakoś sobie z Maxem poradzę. Nie byłam za to pewna, jak poradzę sobie z Alexandrem i jego idiotycznymi zachowaniami, ale ostatecznie zamierzał mi za to dużo zapłacić. Bardzo dużo.
Choćby z tego powodu chciałam się już zgodzić, naprawdę, ale coś mówiło mi, że powinnam jeszcze trochę podręczyć Hughesa. Sama nie wiem, skąd mi się coś takiego wzięło. Może stąd, że ten facet działał na mnie swoją osobą jak czerwona płachta na byka? Może dlatego, że był tak bogaty i rozpuszczony? Może dlatego, że wszystkie bez wyjątku kobiety go pożądały? Może dlatego, że ja też skrycie go pożądałam? Ale to było uczucie czysto fizyczne. Takie jak kiedyś odczuwałam w stosunku do Charles'a. Czy ja mam kompleks szefa???
Z tą myślą oddaliłam się od rozważań na temat zasadności dręczenia Hughesa w stronę autoanalizy psychologicznej. Zastanawiając się, czego tak naprawdę pragnęłam, doszłam do wniosku, że najszczęśliwsza ostatnimi czasy czułam się w Bretanii z Cédrikiem. I że to beznadziejne. Znowu poleciały mi łzy.
– Czemu płaczesz? – Usłyszałam obok siebie głos, który rozpoznałam. Gwałtownie obróciłam się w lewo, gdzie na fotelu obok mnie, który jeszcze chwilę temu był wolny, siedział nikt inny jak Alexander Hughes. Jezu, ten facet się teleportuje! Mam nadzieję, że nie czyta w myślach!
– Co tu robisz, Alex?!
– Ciii, jestem incognito. – Położył palec na ustach. Rzeczywiście, jak na niego był ubrany zupełnie zwyczajnie: dżinsy, koszulka polo, adidasy, czapka z daszkiem i okulary słoneczne, teraz zawieszone na koszulce. Typowy amerykański turysta.
– Powtarzam pytanie – syknęłam. – CO TU ROBISZ?
– Nie dałaś mi odpowiedzi przed wyjazdem, więc postanowiłem dosiąść się do twojego samolotu. A ty co myślałaś? Że tu przyfrunąłem? – zakpił.
– Nic mnie już nie zdziwi – burknęłam. – Wiesz, że to jest stalking?
– Wielkie słowo! Po prostu nie lubię, jak się mnie ignoruje. Obiecałaś mi odpowiedź przed wyjazdem.
– Obiecałam ci odpowiedź dziś. Nie powiedziałam, o której godzinie – zauważyłam.
– Poczekam więc z tobą do północy, żebyś nie zapomniała, kiedy kończy się dziś.
Świr!
– Nic podobnego! Nie zapraszałam cię do siebie. I doskonale wiem, kiedy kończy się dziś.
– Czemu więc nie odpowiedz mi już? Miałabyś mnie z głowy.
– Już to widzę! Teleportowałbyś się z powrotem do Cannes?
– Gaëlle...
– Alexandrze, jesteś strasznym atencjuszem. Nie zaproponowałeś mi takiej pensji, żebym mogła cię znosić przez rok, wybacz.
– Ile więc cię usatysfakcjonuje, żeby mnie znosić? – spytał w tej samej konwencji.
– Tyle samo w euro – palnęłam, bo była to pierwsza rzecz, która mi przyszła do głowy. Przecież pensja, którą mi zaproponował, była aż nadto dobra. – Nie chcę być uzależniona od kursu dolara.
Jezu, ja naprawdę to powiedziałam???
– Zgoda.
Zgodził się ot tak na prawie dwadzieścia tysięcy euro więcej?
– I piętnaście dni urlopu na żądanie w ciągu roku. Nie wiem, co mi wypadnie przez ten czas, wolę być przygotowana.
– Dziesięć. – Tu już negocjował. – Nie zatrudniałbym cię, gdybyś nie była mi potrzebna na co dzień.
– Zgoda. – I tak wynegocjowałam całkiem sporo, nie miałam już o co się kłócić.
– Naprawdę? – zdziwił się. – Więc mamy umowę?
– Naprawdę, Alexandrze. We have a deal.
Zrobiłam to.
– Kiedy przyjedziesz do Houston?
Czy byłam gotowa na to pytanie? Nie bardzo... Trzeba było jednak się określić.
– Potrzebuję tygodnia-dwóch na ogarnięcie swoich spraw we Francji. To jednak wyjazd daleko i na długo.
– Na kiedy mam ci zarezerwować bilet? – spytał po prostu.
– Jeszcze nie wiem, ale pewnie na koniec sierpnia.
– Do końca tygodnia będę w Cannes. Mogłabyś się zabrać z nami moim prywatnym samolotem – zauważył.
Serio?! Jego prywatnym? Z nimi wszystkimi? O nie!
– Obawiam się, że mogę nie zdążyć. Możemy się umówić na trzydziestego sierpnia? – zaproponowałam.
– Wolałbym dwudziesty siódmy. Trzydziestego mam ważne spotkanie.
– I kto tu mocno negocjuje? – zażartowałam sobie.
– A kto u kogo pracuje? – odbił piłeczkę.
I tu mnie masz.
– Dobra, zgoda, możesz mi zabukować lot na dwudziestego siódmego sierpnia. W dziesięć dni powinnam się wyrobić.
– Potrzebujesz ochrony? – spytał tak, jakby to była najoczywistsza sprawa.
– Nie!
Przez dłuższy czas nie odzywał się do mnie. Ja też nie, bo podchodzenie do lądowania zawsze przyprawiało mnie o zawrót głowy. Niedługo nasz samolot wylądował w Paryżu na lotnisku Charles de Gaulle.
Alex poszedł za mną.
– Gaëlle, mogę się zatrzymać u ciebie do jutra?
– Co??? Zwariowałeś?
– Proszę. – Spojrzał na mnie oczami kota ze Shreka. – Jestem tu incognito, jak ktoś mnie rozpozna na lotnisku albo w drodze powrotnej, nie będę miał życia. A tak jutro przyleci po mnie odrzutowiec. Dziś moi ludzie nie zdążyli załatwić wszystkich formalności. Pieprzona francuska biurokracja. – Trzasnął dłonią o udo.
Zaśmiałam się. Kiedy się denerwował na francuskie urzędy, wyglądał jak urażony mały chłopczyk. Aż zrobiło mi się go żal. Była w nim jakaś niespotykana nieporadność, kiedy coś szło nie po jego myśli. Zdążyłam już to zauważyć.
A co mi zależy? Położę go w pokoju gościnnym.
– Alexandrze?
– Tak?
– Mam jeden warunek.
– Słucham.
– Śpisz w pokoju gościnnym i zachowujesz się grzecznie.
Na jego twarzy odmalowało się bezbrzeżne zdumienie.
– To znaczy, że nie zaprosisz mnie do swojej sypialni?
– Nie, szefie. I żadnego spoufalania się, kiedy u ciebie pracuję, jasne?
– A co z Maxem? – spytał nagle.
– A co ma Max do tego? – zdziwiłam się.
– Podoba ci się?
– Takie prywatne pytania, szefie – przypomniałam mu – to mobbing.
– Tylko w Europie.
Roześmiałam się.
– W Stanach też, tylko zdajesz się o tym zapominać.
– A ty co, masz dodatkowy fakultet z prawa? – zakpił.
– Z prawa pracy, jak wszyscy Francuzi – zachichotałam. – Nie słyszałeś, że jesteśmy światową potęgą, jeśli chodzi strajki generalne?
– Słyszałem – syknął. – A nawet raz tego doświadczyłem – przyznał.
To musiało być traumatyczne przeżycie – zakpiłam w myślach.
– Chodźmy po taksówkę – powiedział, kiedy odebraliśmy walizki z luku bagażowego.
– A nie jechałeś nigdy metrem?
– Czym??? Oszalałaś?! Przecież to niebezpieczne!
– Niebezpieczne? – Znowu mnie zaskoczył.
– Jak każdy transport publiczny.
– Chodź, paranoiku incognito – zakpiłam, ciągnąc go za ramię. – Weźmiemy tę taksówkę, ale ty płacisz.
– Jasne – ucieszył się.
----
Tak kończy się Rozdział V. Przed nami jeszcze cztery duże rozdziały (i ponad trzydzieści części), przy których na pewno nie będziecie się nudzić.
Nie mam nic okazjonalnego na trzeciego maja, ale w ramach świątecznego bonusu wrzucę dziś rozdział "Nie zamknęłaś drzwi" :-P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro