Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI - W poszukiwaniu odpowiedzi

No, jeśli cokolwiek wywołało jakieś zaskoczenie na twarzy Hughesa w Paryżu, to było to miejsce mojego zamieszkania. Zmieszał się, kiedy taksówka podjechała pod apartamentowiec.

– TU mieszkasz? – spytał zdziwiony.

– Tak się złożyło – odparłam skromnie.

Kiedy jednak podeszłam do windy, Alex spanikował.

– Nie pojadę tym czymś – wskazał na dźwig osobowy, pochodzący z lat osiemdziesiątych, ale przecież regularnie konserwowany.

– A jak chcesz się dostać na dwudzieste piętro?

– Po schodach. Pokażesz mi, którędy mam iść?

– Ty mówisz serio? – Zrozumiałam.

– Serio.

– Tamta klatka schodowa. – Wskazałam mu drzwi. Jak na paranoika miał dziwne podejście do bezpieczeństwa. Korytarze i wejścia do wind były monitorowane. Klatka schodowa już niekoniecznie. Ale jego sprawa. Najwyżej kiedyś go tam znajdą...

Oczywiście, Alex poszedł schodami, a ja musiałam czekać na windę z dwiema walizkami. Jakoś jednak dałam radę. Kiedy dotarłam na dwudzieste piętro, pan magik stał sobie przed drzwiami windy i nie wyglądał nawet na zmęczonego. A może on jednak umie się teleportować? To dopiero jest niesprawiedliwość! Ja, taszcząc tylko dwie walizki z windy, byłam już spocona jak szczur.

Otworzyłam drzwi mojego apartamentu i zaprosiłam pana wyględnego do środka, a potem zamknęłam za nim.

– Tu mieszkasz? – powtórzył wcześniejsze pytanie.

– Tak.

– To twoje mieszkanie?

– Nie.

– Wynajem pewnie kosztuje fortunę? Stąd kredyt?

– Nie.

– Odpowiesz mi pełnym zdaniem?

– A po co? To prywatne pytania, szefie.

– Czy to mieszkanie należy do twojego obecnego lub byłego faceta? – drążył dalej.

– Nie.

– Gaëlle! – Widać było, że się frustrował.

– Słucham, Alexandrze? – spytałam przesłodzonym tonem.

– To ważne ze względów bezpieczeństwa.

Przewróciłam oczami na te bzdury.

– Nieprawda. Po prostu jesteś ciekawski. Ale ja nie wiem, czy mogę ci zaufać, więc pozwól, że na razie nie będę ci opowiadała całego swojego życia.

– Ale ja muszę wiedzieć – upierał się.

– Nie czujesz się ze mną bezpieczny? – spytałam, ustawiając się tak, żeby Olga miała dobry widok z kamery na jego twarz. Na pewno już domyśliła się, kto to.

– Ja po prostu – podrapał się za uchem – muszę kontrolować otoczenie.

– I poświęciłeś się tak, że przyleciałeś ze mną rejsowym samolotem? – niedowierzałam.

– Zależało mi, żebyś się zgodziła.

– Więc zaufaj mi, że tutaj nic ci nie grozi. A jutro wrócisz swoim samolotem do Cannes, a stamtąd do domu. To tylko jedna noc w nowym miejscu.

Gadałam do niego jak do dziecka, złapałam się na tym, że miałam ochotę po przytulić i poklepać po plecach. To nie było normalne. O dziwo, Alex się rozluźnił.

– Masz coś do jedzenia? Umieram z głodu – oznajmił, kierując się do mojej kuchni.

Nigdy nie przyzwyczaję się do jego ekspansywności – pomyślałam, ale poszłam za nim.

– Nie było mnie w domu przez kilka dni. Mam tylko suchy prowiant. Ale jak chcesz, to zamówię nam coś z dowozem. Może być?

– A to pewne?

– Jem w tej restauracji od lat, nigdy mnie nie otruli – zakpiłam.

– Dobrze, to poproszę cokolwiek, byle szybko.

– Było biegać po schodach? – zaśmiałam się, bo nie miałam innego wytłumaczenia dla jego nagłego głodu.

– Po treningu zawsze jestem głodny – odparł lakonicznie.

Okej, czyli bieganie po schodach to rodzaj treningu – zrozumiałam. To by wyjaśniało jego nogi i tyłek. Było na czym oko zawiesić.

– Ryż, makaron czy frytki?

– Ryż.

– Mięso, ryby czy wegan?

– Mięso i warzywa. Ryb nie znoszę. – Zrobił minę dzieciaka, któremu proponuje się coś niesmacznego.

– Okej. – Wyjęłam telefon i wybrałam numer restauracji na dole, ale zatrzymałam się po chwili. Przecież oni znali mnie pod innym nazwiskiem. Po zastanowieniu wybrałam inny numer. Tam chodziłam rzadziej i nigdy nie zamawiałam do domu, więc była szansa, że nie skojarzą adresu z nazwiskiem. – Halo, dzień dobry – weszłam w słowo pracownikowi, który się przedstawiał. – Poproszę risotto bolognese i z krewetkami.

– Razem? – zdziwił się pracownik restauracji. Chyba jakiś nowy.

– Nie, dwie porcje. Osobno z mięsem, osobno z krewetkami. – Siłą woli powstrzymałam parsknięcie. – I oba z dowozem na rue de Javel. Tour Espace deux mille – dodałam.

– A. – Pracownik restauracji zwiesił się na chwilę i chyba coś notował. – Powtarzam. Jedno risotto bolognese i jedno z krewetkami. Dowóz na rue de Javel. Razem pięćdziesiąt cztery euro. Płatność gotówką, czekiem czy kartą?

– Kartą.

– Proszę zaczekać. – Kasjer wystukał coś w komputerze. – Imię i nazwisko właściciela karty?

– Gaëlle Morvan. M-O-R-V-A N – przeliterowałam, bo to zwykle było konieczne.

– Data ważności karty?

– Lipiec dwa tysiące dwadzieścia pięć.

Oké, Madame. Jeszcze ostatnie cztery cyfry i kod weryfikacyjny.

Podałam mu wszystkie dane i po chwili dostałam powiadomienie o potwierdzeniu płatności internetowej na kwotę 54 euro i kod SMS do tego potwierdzenia.

– Może mi pani podać kod?

– Tak. – Podałam mu sześć cyfr z SMS-a.

– Dziękuję. Zamówienie jest w trakcie realizacji. Proszę spodziewać się dostawy w ciągu godziny.

Chłopak się rozłączył.

– Kiedy będzie jedzenie?

– Za godzinę.

– Naprawdę nie masz w domu nic?

– Czekaj.

W lodówce był tylko jeden jogurt. Podałam mu go. Pochłonął go od razu. W zamrażarce znalazłam paczkę bułek do odpiekania. Szału to nie robiło, ale było szybko i na ciepło. Wrzuciłam wszystkie cztery do piekarnika.

– Jestem tak głodny, że mógłbym je zjeść mrożone – zażartował sobie Alex.

– Poczekaj jednak dziesięć minut. Będą lepsze. Jadłeś coś w ogóle dzisiaj?

– Nie zdążyłem zjeść obiadu przez ciebie – wyjaśnił.

– Przeze mnie???

– Tak. Jak Max mi powiedział, że nie chcesz przyjechać i ze mną zjeść, wkurzyłem się i postanowiłem złapać cię na lotnisku.

– Max nie wspomniał nic o obiedzie. Powiedział, że chcesz ze mną porozmawiać. A jak to się stało, że zdecydowałeś się jednak polecieć tym samym samolotem?

– Kierowca mi powiedział o tobie i Maxie.

I znowu wyglądał jak obrażony chłopczyk. Boże daj mi siłę – poprosiłam w duchu, bo byłam już pewna, że prędzej czy później po prostu mu wleję, a wtedy na pewno mnie zwolni. I będę sama galerować* na ten kredyt.

– Nie ma takiego pojęcia jak „ja i Max" – uświadomiłam mu. – Po pierwsze, ledwo się znamy, a po drugie, jeśli mamy razem pracować... dla ciebie, to najgorszy z możliwych pomysłów. Lubię Maxa, mam nadzieję że ze wzajemnością, ale jasno postawiłam sprawę. Żadnych romansów w pracy. – Alex miał bardzo dziwną minę, więc pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – Wiem, jak to dla ciebie niepojęte, ale taki jest mój warunek pracy dla ciebie. Mam w nosie, co robisz z pozostałymi asystentkami czy innymi kobietami, które dla ciebie pracują. Ja jestem nietykalna dla ciebie i twoich ludzi. Czy to jasne?

– Jasne – odpowiedziały jego usta. Karmelowe oczy mówiły jednak zupełnie co innego.

Trudno. To nie mój problem.

Jeśli wcześniej zastanawiałam się, co potencjalnie może być nie tak z Alexandrem Hughesem, teraz, kiedy poznałam go osobiście, miałam jeszcze więcej pytań, a odpowiedzi wcale się nie pojawiły. Najbliższe dwanaście miesięcy miały być dla mnie czasem poszukiwania odpowiedzi. Jeśli kiedykolwiek pozwoli mi je znaleźć.



----

* Nieprzetumaczalne inaczej, bardzo nadużywane francuskie słowo galérer. Tak, od galer właśnie. 

Miłego popołudnia :-) Ja dziś galeruję w pracy ;-) I znowu za dwie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro