Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V - Ras le bol!

Paryż, sierpień 2021

Zbliżał się termin kastingu na nową asystentkę Alexandra Hughesa. W zasadzie na jedną z asystentek miliardera, bo on miał ich zawsze kilka. Nie wiadomo dlaczego. A raczej – wiadomo, ale nie ze mną te numery. Nie wiadomo było też, dlaczego tym razem szukał francuskiej asystentki i ogłosił to aż dwa miesiące wcześniej. Ale kto, jak nie ja, by się dowiedział?

Szykując się do zawodowego wyzwania życia, odebrałam nowy dowód osobisty, zmieniłam dane w banku i w pozostałych instytucjach, z którymi musiałam mieć do czynienia. Na szczęście opłaty za utrzymanie mieszkania i media robiłam na nazwisko właściciela. Skontaktowałam się nawet z fikcyjnym byłym szefem, prezesem firmy Landa, który zgodził się spotkać ze mną i Olgą. Urządziliśmy równie fikcyjne, ale prawdziwe pożegnanie w firmie, w której nigdy nie pracowałam. Zrobiłam kilka zdjęć. Jedno ze mną i szefem pojawiło się nawet na ich stronie. To była naprawdę dziwna firma, bo nikt nie zająknął się nawet, że szef nie miał nigdy takiej asystentki. Potem okazało się dopiero, że z prezesa było niezłe ziółko i tych kobiet „nie-asystentek" trochę się przez jego biuro przewijało, w końcu pracownicy Landy stracili rachubę, kto u niego pracował, a kto... nocował. Na swoje usprawiedliwienie prezes Cormary miał fakt, że był wdowcem od wielu lat i nie ożenił się ponownie. Dla mnie nawet lepiej, to tylko uprawdopodobniło moją historię.

Byłam perfekcyjnie przygotowana. Znałam swoją fikcyjną historię zatrudnienia na pamięć. Nie było to trudne, bo cała reszta „mnie" była prawdziwa: imiona i nazwisko, rodzina, miejsce pochodzenia, edukacja, początki kariery dziennikarskiej. Motyw zmiany pracy też miałam dobry. W końcu u Hughesa zarabiało się o wiele lepiej, a miałam kredyt do spłaty. Na kredyt zresztą też wymyśliłam historię.

Tuż przed moim wyjazdem na południe, zadzwonił do mnie Cédric. Chciał przyjechać, ale się nie zgodziłam. Wolałam usłyszeć to, co ma do powiedzenia przez telefon. Okazało się, że Layla powiedziała prawdę. Była z nim w ciąży, co potwierdziły badania. Próbował jeszcze mnie przekonać, że to nie oznacza, że będę razem, ale nie chciałam tego słuchać.

– To jest nasza ostatnia rozmowa – oznajmiłam mu. – Zajmij się żoną i dzieckiem nie dzwoń do mnie więcej. Zresztą, niedługo wyjeżdżam za granicę na rok, pamiętasz?

– A więc to już pewne, że na rok?

– Pewne – skłamałam. Nic nie było pewne oprócz tego, że nie chciałam nigdy więcej cierpieć przez mężczyznę. Ras le bol! Dość tego!

– W takim razie życzę ci powodzenia, Gaëlle. Chcę, żebyś wiedziała, że możesz się do mnie zwrócić, gdybyś czegoś potrzebowała. Zawsze ci pomogę.

Nie możesz mi dać tego, czego od ciebie potrzebowałam – pomyślałam.

– Dziękuję, ale wolę radzić sobie sama. Życzę ci szczęścia.

Rozłączyłam się i rozpłakałam. Czemu ja zawsze muszę się wpakować w jakąś kabałę?


12 sierpnia

Do kastingu zostały cztery dni. Miałam już zarezerwowany samolot do Nicei na trzy dni przed kastingiem, niedrogi hotel w okolicach Cannes, blisko rezydencji wakacyjnej Hughesa. tego dnia miałam w planach fryzjera, małe zakupy i pakowanie.

Djenaba spisała się na medal. Moje włosy zdążyły już odrosnąć, a ich naturalny skręt się poprawił. Fryzjerka ożywiła mi jeszcze sam kolor, który teraz dostał ciemnomiedzianą podstawę z kasztanowymi pasmami, bo stwierdziła, że w słońcu i tak nieco się rozjaśni.


13 sierpnia

Podróż z lotniska Charles de Gaulle do Nicei trwała półtorej godziny i była bezproblemowa. Mój samolot wylądował na lotnisku Nice Côte d'Azur* o osiemnastej. Kiedy tylko wyszłam z klimatyzowanego samolotu, uderzyła we mnie fala gorąca. Zupełnie nie rozumiałam już mojego narzekania na upały w Bretanii w lipcu. Jeśli tam były upały, to teraz trafiłam do piekła. Trzeba było jednak z godnością unieść ten ciężar.

Czy ja narzekałam na upał na lotnisku? W ramach oszczędności postanowiłam przejechać się do hotelu transportem publicznym. Owszem, bilet na autobus kosztował niecałe trzy euro, ale nie miałam pojęcia, że to oznacza ponadgodzinną mordęgę w zatłoczonym pojeździe, gdzie klimatyzacja działała tak sobie, a miejsca siedzące mieli tylko ci, którzy wsiedli pierwsi. Stałam więc przy oknie z walizką pod nogami, torebką na ramieniu i laptopem w ręce. Drugą trzymałam się uchwytu, żeby nie przewalać się po całym autobusie, który również gwałtownie ruszał i skręcał, co hamował.

W końcu ledwo żywa wysiadłam na odpowiednim przystanku. Na szczęście nie miałam daleko na miejsce, bo chyba bym nie doszła. Mimo że była prawie dwudziesta, temperatura powietrza ciągle była wysoka, a słońce dopiero zaczynało chylić się ku zachodowi.

Zameldowałam się w hotelu, zatargałam walizkę do pokoju, bo w tym standardzie wnoszenia nie było, a potem z ulgą zamknęłam za sobą drzwi. W pokoju przynajmniej była klimatyzacja. Inaczej taki człowiek północy jak ja zupełnie by się roztopił. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było pozbycie się przepoconych ciuchów i wejście pod prysznic. Dopiero kiedy zmyłam z siebie pot i kurz, włożyłam najlżejszą sukienkę, jaką miałam, sandały i kapelusz z szerokim rondem.

Mój pokój miał do wyboru opcję tylko ze śniadaniem, więc na kolację musiałam się gdzieś wybrać. Miałam dwie możliwości: albo kupić sobie coś w pobliskim sklepie i tkwić w pokoju do jutra, albo rozejrzeć się po okolicy, korzystając z tego, że szukam restauracji, i zjeść coś dobrego w pięknych okolicznościach przyrody. Na szczęście zwyciężyła ta druga opcja, bo kiedy wyszłam z hotelu okazało się, że słońce odpuściło i robi się coraz przyjemniej. Zaczynał się cudowny wieczór.

W Cannes wybrzeże było niższe niż w Bretanii, plaże były łagodniejsze, a nie strome, wiatr nie urywał głowy jak na północy, ale delikatnie chłodził po gorącym dniu. I było mnóstwo restauracji z widokiem na zachodzące słońce. Byłam oczarowana.

Zamówiłam pierwsze lepsze danie z owocami morza w pierwszej knajpce, na jaką trafiłam, która miała taras i odpowiedni widok. Czekając na podanie kolacji, popijałam zimną wodę mineralną i podgryzałam paluszki chlebowe, które podano jako aperitif. Zrobiłam sobie selfie na tle zachodu słońca na zatoką i – zadowolona z efektu – wrzuciłam je na prywatny profil na Facebooku. Cédric nie zaakceptował wtedy tego zaproszenia, które mu wysłałam, więc usunęłam je dla pewności. Nie chciałam, żeby oglądał moje zdjęcia. Tak było lepiej dla nas obojga. Nie umiałam jednak tak zupełnie wyłączyć serca, więc było mi smutno, kiedy tylko znowu sobie o nim przypomniałam. Nawet zdrada Charlesa nie bolała mnie tak jak fakt, że znowu mężczyzna, któremu oddałam swoje serce, okazał się być nie dla mnie.

Wieczorem zasypiałam pełna nostalgii. Przede mną były dwa dni na rozpoznanie terenu, a trzeciego miał się odbyć kasting.


Cannes, 14 sierpnia

Następnego dnia po śniadaniu wybrałam się na rozpoznanie terenu. Musiałam wyjść wcześnie, zanim zrobiło się naprawdę gorąco. Château Soligny**, który należał do Hughesa i w którym spędzał on co roku swoje bajeczne wakacje we Francji, był położony niecały kilometr od mojego hotelu. Tam też, w wielkiej sali bankietowej na dole, miał odbyć się kasting na nową asystentkę miliardera. Nie podobała mi się ta nazwa. Zamiast normalnej rozmowy kwalifikacyjnej, ten zadufany w sobie buc urządził imprezę na miarę kastingów na modelki lub aktorki, gdzie będzie mógł przebierać w panienkach gotowych na wszystko, żeby dostać tę posadę. Wkurzało mnie to, ale nie ja o tym decydowałam. Musiałam się dostosować i jakkolwiek wyróżnić, żeby choć zechciał spojrzeć na moje kwalifikacje.

Obejrzałam sobie jego pałac z daleka. Posiadłość była obwarowana wysokim murem, przy bramie była budka ochrony, wszędzie były kamery. Udałam, że po prostu tamtędy przechodzę i poszłam dalej. Potem zatoczyłam koło i wróciłam inną drogą, żeby obejrzeć sobie cały teren dookoła. Nie zobaczyłam jednak o wiele więcej niż od frontu. To była prawdziwa twierdza.

Wracając, minęłam się z biegaczem. Facet miał na sobie letni strój do joggingu, czapkę z daszkiem i okulary słoneczne. W sumie był ubrany podobnie jak ja. Też miałam krótkie spodenki, koszulkę na szerokich ramiączkach, czapkę z daszkiem, pod którą ukryłam moje oczobitnie rude loki, i okulary słoneczne.

– Już nie biegasz? – zaczepił mnie, obracając się.

– Wcale nie biegałam – odparłam zaskoczona. – Spaceruję, korzystając z porannego chłodu.

– Widać – odpowiedział po chwili, lustrując moją sylwetkę.

Mimowolnie spojrzałam na swoje nogi, a potem na jego. U niego były same mięśnie, a moje, no cóż, wyglądały zupełnie zwyczajnie. Nie zamierzałam mu jednak tego przyznać. Prychnęłam tylko i poszłam dalej bez pożegnania. On też ani za mną nie szedł, ani nic już nie mówił, tylko pobiegł z swoją stronę.

Zanim wróciłam do pokoju hotelowego, byłam już spocona. W takim klimacie człowiek po ci się, wychodząc już spod prysznica – uświadomiłam sobie i westchnęła zrezygnowana.



----

* fr. Nicea Lazurowe Wybrzeże – nazwa lotniska w Nicei.

** fr. Zamek Soligny.

Kochani! Wiem, że na to czekaliście :-D Jak klimat? ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro