Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX.4.

Próbowałam zaprotestować, ale nie miałam nic do gadania w obliczu gniewu Maxa. Posłusznie poszłam do samochodu za nim i Milesem.

Tej nocy nie spałam dobrze. Martwiłam się o Alexandra. Postanowiłam, że wstanę wcześnie i zmuszę Maxa, żeby mnie zabrał ze sobą. A jak nie, to pojadę do szpitala autobusem. Alex nie miałby siły, żeby mnie za to opieprzyć.

Rano byłam na nogach już przed szóstą i zeszłam na śniadanie wcześniej niż zwykle.

– Tylko jedna brioszka i mała kawa – poprosiłam kucharza. I tak nie mogłam za bardzo jeść, ale wolałam nie wychodzić z domu całkiem głodna. – Max już był? – spytałam po chwili.

– Nie, jeszcze go dziś nie widziałem, ale pan Lagrange nie wstaje tak wcześnie. Co by się musiało stać?

Jakby wykrakał, bo po chwili w drzwiach kuchni pojawił się zaspany Max.

– Co ty tu robisz tak wcześnie? – spytał zamiast przywitania.

– Zawsze wstaję wcześnie. Zwykle jem śniadanie razem z Alexandrem. Omawiamy sobie plan dnia.

– Taaa, jasne, plan omawiacie – żachnął się Max. – Albinie, potrzebuję jajecznicy na wynos dla pana Hughesa. Pewnie w szpitalu nie karmią najlepiej, nawet jak jest się jego udziałowcem.

– A dla pana to co zwykle?

– Oczywiście.

Kucharz szybko przygotował dwie jajecznice. Jedną porcję zapakował w pojemnik utrzymujący ciepło, a drugą dał na talerz Maxowi.

– Chcę jechać z tobą do szpitala – oznajmiłam.

– Nie ma mowy – zaprotestował Max od razu i zajął się pochłanianiem śniadania.

– Nie przyjmuję odmowy.

– Gaëlle, zaraz jadę zobaczyć, co z Alexem. Wytrzymaj chociaż godzinę, zanim zaczniesz robić zamieszanie wokół siebie – poprosił, ale tak złośliwym tonem, że odechciało mi się z nim rozmawiać.

– Chcę wiedzieć, jak on się czuje.

– Ja też. Dlatego tam jadę. Miles dał mi właśnie znać, że nasz pacjent się obudził.

– Chcę jechać z tobą!

– Możesz o tym zapomnieć. Nigdzie nie jedziesz. Jak Alex poczuje się lepiej, to sam zdecyduje, czy jesteś mu do czegoś potrzebna.

– Co to ma znaczyć?

– Oboje dobrze wiemy, że nie trzyma cię tu i nie płaci ci takiej pensji dla twoich dziennikarskich kompetencji – prychnął i wrócił do jedzenia.

A to buc. Ja mu pokażę!

Wróciłam do swojego pokoju, żeby obmyślić plan wymknięcia się z rezydencji. Z przyzwyczajenia jednak najpierw sprawdziłam, co ciekawego w świecie. Mój telefon służbowy, który miał chyba zaprogramowane Alexander+Hughes jako słowa kluczowe, wypluł mi na przywitanie pierwszą stronę brukowca, na której było zdjęcie budynku Altus Houston Hospital z zewnątrz, a tytuł pogrubioną czcionką głosił, że „Alexander Hughes, miliarder i playboy, wpadł po pijaku do pustego basenu w swojej rezydencji i teraz leży na oddziale chirurgii rzeczonego szpitala, którego jego firma jest udziałowcem.

Nikogo nie oszczędzą, a pamięć mają krótszą niż insekty – pomyślałam wkurzona, przypominając sobie artykuł sprzed kilku miesięcy, w którym inny pismak z tego samego brukowca zachwycał się dobroczynnością Hughesa, który zafundował darmowe szczepienia dla nieubezpieczonych dzieci w tym samym szpitalu.

Ja się nie przydaję jako dziennikarka? Ja??? Zaraz mu pokażę! – syknęłam, przypominając sobie słowa Maxa. Usiadłam do laptopa i napisałam oficjalny komunikat prasowy na temat tych bzdur, przywołując całą działalność charytatywną Alexandra z ostatnich miesięcy i powołując się na „pewne źródła", które twierdziły, że Hughes raczej stroni od alkoholu, a basen kryty w jego rezydencji właśnie przechodzi remont i to był nieszczęśliwy wypadek. A ludzie, zamiast się wyzłośliwiać, lepiej by się modlili o powrót do zdrowia swojego dobroczyńcy.

Wysłałam komunikat do najważniejszych agencji prasowych w Teksasie jeszcze przed ósmą.

Max nie zadzwonił, więc postanowiłam poprosić Vincenta o podwiezienie do szpitala. Niestety, Evan jeszcze spał po nocnej zmianie w szpitalu, bo on by mnie zawiózł bez szemrania. Vincent przez chwilę kręcił nosem, ale w końcu zgodził się pojechać bez pytania Maxa o zdanie.

Do szpitala weszłam bez problemu, bo nie miałam ze sobą aparatu ani mikrofonu w przeciwieństwie do pozostałych tłoczących się przed wejściem ludzi. Hieny – pomyślałam tych, którzy kalali mój ukochany zawód. Rzetelne dziennikarstwo nie było w cenie. Za to szmatławe brukowce jak najbardziej. Ciekawe, co powiecie, jak przeczytacie mój komunikat prasowy? Zrobi się wam choć odrobinę wstyd?

Poszłam prosto na oddział chirurgiczny. Od razu poznałam, gdzie leży Alexander. Przed drzwiami stał jeden z jego „największych" ochroniarzy i robił groźną minę do ludzi, którym jakoś udało się przemycić aparaty na teren obiektu.

– Cześć, Jeff – przywitałam się.

– Cześć, Gaëlle, co tu robisz? Nie widzisz, co się dzieje?

– Widzę, dlatego przyjechałam. Jak szef?

– Nie wiem. Był u niego Max, ale już pojechał. Kazał nikogo nie wpuszczać.

– To nie dotyczy mnie – odparła pewnie. – Vince stanie tu z tobą, żeby pomóc w odstraszaniu hien.

– Wchodź. – Jeff nie wahał się długo.

Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Alexander miał zamknięte oczy. Podeszłam bliżej łóżka.

– Gaëlle. Poznałem cię po zapachu – odezwał się, zanim otworzył oczy.

– Przynajmniej węchu sobie nie uszkodziłeś – zażartowałam. – Jak żebra? Płuco? I te wszystkie siniaki?

– Już lepiej.

– Mnie nie oszukasz, Hughes!

– No dobra. Bolą jak cholera, jak tylko przestają działać leki. Co tu robisz, Red?

– Przyszłam zobaczyć, jak się czujesz. Max nie chciał mnie zabrać ze sobą – poskarżyłam się.

– Jak to?! A mnie powiedział, że to ty nie chciałaś przyjechać.

– Co za gad! Nie lubi mnie.

– Mnie nie oszuka. – Alex próbował się zaśmiać, ale powstrzymały go bolące żebra. – Od początku ma na ciebie oko.

– To chyba nie mój problem, że nie umie się zachować profesjonalnie w pracy?

– Teoretycznie nie. W praktyce oboje pracujecie dla mnie, a on jest jeszcze wspólnikiem i przyjacielem. A ty...

– ...tylko asystentką, która w dodatku kończy kontrakt za niecałe trzy miesiące – weszłam mu w słowo, kończąc wypowiedź.

– Źle mnie zrozumiałaś, Red. Ty też jesteś ważna i potrzebna. I wcale nie musimy kończyć współpracy w sierpniu.

– Umowa, to umowa, Hughes – przypomniałam mu. – Jadę z tobą do Cannes, a potem wracam do Paryża. Albo do Bretanii na jakiś czas.

– Jeszcze o tym porozmawiamy.

Naprawdę chcesz, żebym została?

– Jesteś chory. Skup się na wyzdrowieniu, szefie. Twoje zdrowie leży na sercu wielu ludziom. Gasiłam dziś już pierwszy pożar medialny.

– Jesteś nieoceniona.

– Przynajmniej robię to, na czym się znam. Ale ratowanie reputacji playboya przed brukowcami, to nie jest prawdziwe dziennikarstwo. Chcę wrócić do tematu Derennes'a.

– A ratowanie upadłego anioła? – zażartował cicho.

– Upadłego i to dosłownie – odpowiedziałam też prawie szeptem. – Rąbnąłeś o ziemię jak kłoda.

– Koledzy mnie trochę wyhamowali.

– Widziałam.

– Mnie nie oszukasz, Gaëlle – powiedział w końcu. – Martwiłaś się o mnie. – Zrobił słodkie oczka.

Zaśmiałam się. Cholera, przejrzał mnie.

– Tak samo bym się martwiła, gdyby wypadek miał Max albo których z chłopaków – odparłam, siląc się na obojętność. – Powinniście bardziej na siebie uważać. Poza tym zepsułeś mi urodziny – dodałam z pewnością w głosie.

– A miało być tak pięknie... W końcu rzuciłabyś mi się na szyję w zachwycie i rozłożyła przede mną nogi... albo coś innego – rozmarzył się.

Debil.

Alexander wyglądał naprawdę kiepsko, ale ciągle był tak samo wkurzający jak zawsze. I to się chyba nie mogło zmienić.



----

Uwielbiam ich potyczki słowne <3 To była najprzyjemniejsza część pisania tej historii :-D Ciekawi, co dalej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro