Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX.2.

4 czerwca

Skończyłam trzydzieści trzy lata. Rodzice zadzwonili do mnie dopiero w południe, co oznaczało, że u nich była już dziewiętnasta. Dostałam też maila od Olgi z życzeniami. I tyle. Nikt więcej o mnie nie pamiętał. No... prawie nikt.

Alexander Hughes, znany jako mój szef, podrzucił mi do pokoju bilet do cyrku i wejściówkę za kulisy typu VIP. Poza tym przez cały dzień był nieobecny. Nie zjadł nawet ze mną śniadania. Zabrał ze sobą tylko Minnie i nową Nancy, które jednak wróciły przed kolacją, odwiezione przez ochroniarza, Vincenta. Maxa w ogóle nie widziałam przez cały dzień, ale wcale nie rozpaczałam z tego powodu. Ostatnio był dla mnie coraz bardziej wredny, a nie przypominałam sobie, żebym coś mu zrobiła.

Do kolacji, którą jadłam z kilkoma osobami, kucharz Albin podał tort truskawkowy ze świeczkami. To była najmilsza rzecz, jaka mi się przytrafiła tego dnia.

– Jesteś strasznie stara, Gaëlle – zachichotał młody ochroniarz, Vincent, który akurat jadł z nami. Minnie, Nancy, Tabby i Cindy mu zawtórowały. Tylko Evan, który był w podobnym wieku co ja, stanął w mojej obronie:

– Nie wiecie, o czym mówicie, dzieciaki – żachnął się. – Zobaczymy za parę lat.

– Za parę lat wy już będziecie stali nad grobem – zaśmiał się Vincent, czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie starszego kolegi. Ale dzięki temu wszyscy się już śmialiśmy.

– A jaki jest najlepszy czas na urodzenie dziecka? – spytała nagle Minnie.

Cindy, choć była jedynie lekarzem rezydentem, poczuła się uprawiona do zabrania głosu.

– Do trzydziestki – orzekła.

Nie powiem, że to nie zabolało, choć miała rację. Ale tego, co zrobił mi Fred, nie dało się już cofnąć. Do trzydziestego roku życia byłam związana z palantem, który przekreślił nasze szanse na „żyli długo i szczęśliwe". On już gdzieś miał dziecko, o ile tamta lafirynda nie usunęła ciąży. Cédric też już pewnie był szczęśliwym ojcem. Ja nie miałam na to szans.

A niech to szlag! W moich oczach pojawiły się łzy. To jednak nie były miłe urodziny.

Szybko jednak towarzystwo znalazło sobie inny temat do rozmowy, a ja wymówiłam się koniecznością wyjścia na spektakl.

– Ja cię zawiozę – zaoferował się Evan.

– To miłe, dziękuję. Będę gotowa za dwadzieścia minut.

Poszłam do swojego pokoju, żeby się przebrać. Kiedy spojrzałam w lustro, zobaczyłam zaczerwienione oczy, ale nie było już czasu, żeby się myć i robić pełen makijaż. Z drugiej strony... miałam poznać akrobatów z cyrku. Założyłam więc długą sukienkę i sandały na koturnie, przetarłam oczy chusteczką do demakijażu i pociągnęłam rzęsy moim ulubionym brązowym tuszem. Trzydziestotrzylatka, która płakała i próbuje to zatuszować.

Wzięłam torebkę i zeszłam po schodach akurat kiedy wychodził Evan. Poszliśmy do auta.

– Nie przejmuj się, Gaëlle – rzucił, otwierając mi drzwi samochodu. – Ja też mam zawsze dołek w urodziny. Wyglądasz świetnie. Pewnie jakiś cyrkowiec spadnie dziś z trapezu na twój widok – zażartował.

– Wolałabym nie.

Evan zawiózł mnie na miejsce i zostawił.

– Podobno masz wrócić z szefem – oznajmił. – Baw się dobrze.

– Dziękuję.

Weszłam do namiotu cyrkowego, podałam swój bilet i ktoś pokierował mnie na właściwe miejsce. Znowu siedziałam w loży. Wiedziałam, że były to miejsca należące do Hughesa, jako do generalnego sponsora, ale i tak to było miłe.

Choć widziałam już ten spektakl kilkanaście razy, czułam tę samą ekscytację, co za pierwszym i drugim. Obawiam się, że to przechodzi w uzależnienie – zażartowałam z uczucia, które ogarnęło mnie, kiedy zgasło światło i rozległy się pierwsze dźwięki. A potem pojawili się aktorzy i rozpoczęli show.

Dreszczyk emocji wywoływały we mnie za każdym razem gasnące światła. Tak było i tym razem, a potem... zaskoczył mnie zupełnie nowy układ. Tym razem aktorzy byli ustawieni w kilkupoziomową ludzką piramidę.

Z mojego miejsca mogłam im się dokładnie przyjrzeć. Te idealne sylwetki, napięte mięśnie doskonale widoczne pod dopasowanymi strojami. Było na co popatrzeć i to zarówno jeśli chodzi o mężczyzn, jak i o kobiety, choć oczywiście, że to męskie ciała wywoływały we mnie większe emocje. Chyba jednak jestem beznadziejnie wyposzczona – pomyślałam z żalem, bo przecież po doświadczeniach z Charlesem, przyjmując ofertę pracy u Hughesa postanowiłam sobie, że nie będę mieszać pracy i relacji osobistych. Ani z pracodawcą, ani ze współpracownikami. Nie żeby nie było tu na kim oka zawiesić, ale ochroniarze byli albo za młodzi, albo zajęci, albo byli takimi samymi playboyami jak ich szef. O Maxie nawet nie wspomnę, bo on już dawno pokazał, na co go stać. Problem był taki, że pracując u Hughesa, naprawdę nie miałam gdzie ani kiedy poznać kogoś sensownego, choćby na niezobowiązujący, ale dający dużo pozytywnych emocji seks.

Sama się oszukuję. Tak naprawdę, to miałam już dość niezobowiązujących numerków i urwanych emocji. Skończyłam trzydzieści trzy lata, do cholery! Chciałam w końcu związku trwałego i dającego oparcie. I bardzo się bałam, że znowu się zakocham i zawiodę. Chyba jednak lepiej nie rzucać się na głęboką wodę.

Patrzyłam więc z fascynacją na zwinnych aktorów, wykonujących coraz to odważniejsze akrobacje i w pewnym momencie z przerażeniem zauważyłam, że jeden z wirujących na linach akrobatów... spada.

Pozostali rzucili mu się na pomoc, ale i tak upadł, choć reszcie udało się zmniejszyć siłę jego uderzenia o podłogę.

Nastąpiła przerwa w przedstawieniu. Na szczęście, pechowiec wstał o własnych siłach, ale musiał zejść ze sceny. Dwóch poszło z nim, a reszta wróciła na swoje miejsca. Znowu zgasły światła.

I wtedy jak błyskawica przyszła myśl, że mam przecież elektroniczny identyfikator, za pomocą którego mogę wejść na zaplecze. Może i to było ekstremalnie głupie, ale musiałam się przekonać, czy nic się nie stało temu, który spadł.

Wyszłam z loży i znalazłam wejście na zaplecze. Udało mi się otworzyć drzwi identyfikatorem. A więc Alex się na coś przydał. I usłyszałam głos... Maxa:

– Co to ma znaczyć, że nie chcesz jechać do szpitala??? – darł się Lagrange na jakiegoś biedaka.

– Nic mi nie jest – odpowiedział ten poszkodowany cicho.

Poszłam tam, skąd dochodziły głosy i zobaczyłam: jednego z akrobatów, który krzyczał głosem Maxa na drugiego, stojącego do mnie tyłem:

– W tej chwili masz jechać na prześwietlenie!

– I co im powiem?

– Nie wiem, wymyśl coś. Wypierdoliłeś się przy basenie albo co! – To było podobne do Lagrange'a.

– Max, to ty? – Spytałam cicho i wtedy obaj się odwrócili w moją stronę.

– A co ona tu robi? – wrzasnął domniemamy Max, dzięki czemu nabrałam pewności, że to on.

Drugi akrobata się odwrócił, zdjął z twarzy maskę i odpowiedział:

– Zaprosiłem ją. Cześć, Gaëlle.

Ja pierdolę! Ale ze mnie idiotka!



----

Tadam :-)

Drugi bonus dziś, bo MartaMakowska6 nie mogła wytrzymać do jutra, ale teraz... musicie wszyscy wytrzymać :-P Chyba że mnie przekonacie, żeby do niedzieli wrzucić wszystko :-D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro