III.7.
Rodzice wrócili niedługo. Najpierw przyszła mama, potem przyjechał tata. Mama zaraz wzięła się za robienie kolacji, a tata wyciągnął mnie na spytki.
– Tato, błagam, mama już mnie przemaglowała w południe. Nie możecie sobie tego sami wyjaśnić? – spytałam. Byłam już trochę zła o to ich niańczenie.
– Ale ja chciałem nie z tobą, tylko z tym twoim motocyklistą porozmawiać. – Tata zniżył głos.
– On też chciał z tobą porozmawiać rano, jak mnie odwiózł. Był prawie zawiedziony, że mu się nie udało – przyznałam. – Nie rozumiem was ani trochę.
– A to znaczy, że dobrze zapamiętał lekcję.
– Co???
– No, to co mu powiedziałem wczoraj wieczorem. Że ma zdać mi raport, jak cię odwiezie.
Gdzie ja trafiłam? Czy to nadal dwudziesty pierwszy wiek?
– Możesz już sobie darować wzywanie go do raportu. Był szarmancki i dbał o mnie jak o złote jajko. Spędziłam z nim bardzo miło czas i na pewno jeszcze się spotkamy. Czy to wystarczy, żeby cię uspokoić?
Tata podrapał się po brodzie.
– Dobrze, skoro tak mówisz. Uspokoiłaś mnie trochę.
– Cieszę się.
Nagle rozległ się głos mamy:
– Gaëlle, chodź do kuchni, pomożesz mi!
– A ja też? – dopytał tata.
– Ty idź się umyć, śmierdzisz rybą – zawołała mama.
Parsknęliśmy śmiechem. Tata był ochroniarzem w porcie, więc to było jakby wpisane w zawód, że dawał rybami po powrocie z pracy.
– Jak każe mi się tak dokładnie myć, to znaczy, że coś będzie. – Puścił do mnie oko. – Lecę do łazienki, córeczko.
O Boże! Czy tata właśnie oznajmił mi, że będą z mamą uprawiać seks?! Dziś wieczorem? To może lepiej się ewakuuję na dłużej?
Okazało się, że mama nie miała dla mnie żadnej szczególnej roboty, tylko chciała mnie wyrwać z przepytywanki od taty.
– Nic się nie stało – uspokoiłam ją. – Tata poszedł się wykąpać.
– A już myślałam, że cię męczy o Cédrika.
Jakbyś wcześniej nie robiła tego samego.
– Mamo, a propos Cédrika właśnie, wychodzę dziś po kolacji do oberży. On dziś pracuje u rodziców, a ja obiecałam mu, że wpadnę na chwilę.
– A. – Mama mieszała gulasz i nic więcej nie powiedziała.
– Ale jakbyś chciała, to mogę zostać tam dłużej. On kończy pracę o północy, to mnie odwiezie. Mogę też zostać... na noc, jeśli chcecie mieć wolną chatę.
Moja mama udała, że zakrztusiła się śliną. Dopiero po dłuższej chwili odchrząkiwania się odezwała:
– Skąd taki pomysł, że chcielibyśmy być sami?
– Tata mi powiedział.
– A. – No i znowu te samogłoski. Mama była czerwona na twarzy i uparcie wpatrywała się w garnek z cassoulet.
– Jakbym miała wrócić wcześniej, napiszę ci SMS-a, okej?
– Dobrze, córciu.
No to się dowiedziałam.
Podałam talerze i sztućce na stół, żeby nie stać bezużytecznie w kuchni.
Niedługo przyszedł tata, wykąpany, ogolony i wypachniony swoimi perfumami. Puścił oko do mamy, która zrobiła się znowu czerwona. Coś jest ewidentnie na rzeczy.
Potem siedliśmy do kolacji. Cassoulet mamy było genialne, jak zresztą wszystko, co gotowała. Zaczęłam się zastanawiać, o ile cięższa wrócę do Paryża po tych wakacjach u rodziców. Doszłam do wniosku, że od jutra zacznę wstawać wcześniej i jeździć rowerem przed południem. Dla zdrowia i figury.
Po kolacji poszłam się przebrać w coś cieplejszego: dżinsy, bawełniana bluzka z rękawem trzy czwarte, skarpetki i trampki, bo czekał mnie półtorakilometrowy spacer. Wzięłam ze sobą kurtkę, którą miałam wczoraj na motorze, i wyszłam w stronę Quemper-Guézennec spacerkiem.
Po drodze spotkałam Patricka, który wybrał się z żoną na spacer po kolacji.
– Cześć, Gaëlle – przywitał się, a jego żona, Jeanne, skinęła mi głową. Była od nas młodsza, ale kojarzyłam ją ze szkoły podstawowej.
– Cześć. A gdzie zgubiliście dziecko?
– Mama pilnuje. Dziś mamy wieczór dla siebie – zaśmiał się radośnie, a kobieta się zarumieniła.
– To miłego spaceru... i reszty wieczoru – palnęłam i wyminęłam ich. Za plecami usłyszałam tylko chichot Patricka, a potem i insynuację, że jego brat też będzie miał udany wieczór. Taaa, jasne. Udany wieczór za barem.
Zapomniałam, ilu ludzi zbierało się w oberży u Le Royów wieczorami. Nawet fakt, że był dopiero wtorek, nie odstraszył niektórych amatorów blondynek czy brunetek w płynie*. Cédric uwijał się jak w ukropie, bo właśnie zaczął się wieczorny szczyt: ludzie przychodzili po kolacji albo kończyli kolację w oberży i życzyli sobie więcej piwa. Jako barman Le Roy też był niczego sobie. Zdałam sobie sprawę, że widziałam go już w różnych odsłonach i żadnej nie mogłabym powiedzieć „nie". Te podwinięte rękawy koszuli, odsłaniające umięśnione ramiona, i zawadiacki uśmiech robiły robotę. Było nawet parę pań, które siedziały przy barze i puszczały oczka do przystojnego barmana. On jednak na żadnej nie zatrzymał wzroku dłużej niż chwilę, choć swoje uśmiechy rozdawał po równo. Dopiero kiedy podeszłam i zauważył mnie, jego twarz nabrała zupełnie innego wyrazu.
– Cześć, rudzielcu. – Mrugnął do mnie. – Jakie chcesz piwo?
– A nie masz dla mnie czegoś lepszego?
– Mam, ale to dopiero po pracy. – Wyszczerzył się, nie zważając na to, że kobiety siedzące przy barze zaczęły przyglądać nam się dziwnie.
– Do picia, młotku! – zaśmiałam się.
– Do picia, jedzenia... lizania. Co tylko zechcesz, skarbie. – Uśmiechnął się profesjonalnie, ale jego oczy płonęły dla mnie.
Siedzące przy barze klientki ostentacyjnie zaczęły odchodzić. Niektóre nawet nie dokończyły piwa czy drinka.
– No i widzisz, słoneczko, przepłoszyłaś mi klientki. – Puścił do mnie oko.
– Wybacz, zaraz to naprawię i sobie pójdę – burknęłam.
– Ani mi się waż. – Teraz już jego oczy miały inny wyraz. – Nie pójdziesz nigdzie, dopóki cię nie przelecę przynajmniej na trzy sposoby.
– Co??? – W tym momencie cieszyłam się, że przy barze nie było nikogo innego.
– Nie mów, że o tym nie myślisz od rana.
No, miał rację. Myślałam ze trzy razy.
– O której kończysz pracę?
– O północy.
– Tak myślałam.
– I?
– To może poczekam?
– Ale nie będziesz już przeganiała mi klientek? – zaśmiał się.
– Bo zaraz zmienię zdanie! – zagroziłam.
– Żartowałem, rudzielcu. Udowodnię ci. – To mówiąc, wyszedł zza baru, obszedł kontuar, a potem podszedł, objął mnie ramionami i pocałował. Ale nie tam jakiś buziak. To był normalny, pełnowymiarowy, namiętny pocałunek. – Teraz już wszyscy wiedzą, że mam na ciebie oko.
Oboje się roześmialiśmy. To było takie... spontaniczne i słodkie.
W barze było dość głośno, więc nie mogliśmy swobodnie porozmawiać bez konieczności wydzierania się na cały głos i ryzyka, że całe miasteczko będzie wiedziało, o czym mówimy. W pewnym momencie do baru podszedł pan Le Roy.
– Moja żona już uśpiła wnuczka, więc przyszedłem pomóc – zwrócił się do nas. – Synu, możesz się zająć swoim gościem.
– Spokojnie, poczekam – zaoferowałam się.
– Ja wiem, ale wyrwałbym się zza baru choć na jeden taniec. – Spojrzał na mnie pytająco.
– Dobrze, jeden taniec – zgodziłam się. – Ale potem nie będę już przeszkadzała ci w pracy.
– Nie przeszkadzasz – powiedział stanowczo, po czym przyciągnął mnie do siebie. – Sam się zaprosiłem, pamiętasz?
– Bo pewnie nie wiedziałeś, że będę przeganiała ci klientki – zaśmiałam się.
– Byłem tego pewien – odparł, po czym obrócił mną wokół własnej osi w rytm muzyki.
Prawnik, motocyklista, barman, a do tego tancerz? Ile ten facet ma jeszcze ukrytych talentów? Tego mój odurzony emocjami mózg nie był w stanie pojąć. Było tak dobrze, że aż nierealnie.
Po skończonym tańcu Cédric mnie przytulił, a potem szepnął mi do ucha, że nie może już doczekać się północy. No cóż, ja też nie mogłam.
Pan Le Roy zaoferował się, że zamknie bar i posprząta, skoro jego pierworodny spędził tam cały dzień, więc mogliśmy wyjść nawet wcześniej, ale Cédric nie chciał zostawiać ojca samego z robotą. Pomogliśmy mu więc w sprzątaniu, zanim wyszliśmy.
– Odwieziesz mnie teraz do domu? – spytałam niepewnie, widząc, że zbliżamy się do motoru Patricka.
– A w życiu! – parsknął śmiechem. – Myślałem o tym, żeby zabrać cię do jednego z wolnych pokoi gościnnych, ale mimo wszystko wyobrażam sobie, że czułabyś się niezręcznie.
– To prawda – przyznałam.
– Dlatego wymyśliłem coś innego. Rozłożyłem nam namiot pod lasem. – Wskazał kierunek.
– Że co?
– Oj, nie mów, że nigdy nie nocowałaś pod namiotem, Gaëlle.
– Nocowałam. Jakieś dwadzieścia lat temu. – Pominęłam fakt, że mój pierwszy raz z chłopakiem z liceum miał miejsce właśnie w wakacje pod namiotem. Miałam wtedy osiemnaście lat, a nie dwanaście, więc to było trochę później niż dwadzieścia lat temu.
– No to masz niepowtarzalną szansę, żeby to nadrobić.
A co mi zależy? Chyba nie zmarznę z nim? – pomyślałam i odpowiedziałam bez wahania:
– Zgoda.
W nagrodę dostałam naprawdę gorącego buziaka, a potem Cédric podał mi kask i nakazał:
– Wsiadaj, maleńka.
Znowu poczułam przyjemne dreszcze na dźwięk tembru jego głosu.
----
* Po francusku na jasne piwo (bière) mówi się blonde (blondynka), a na ciemne brune (brunetka).
Dzień dobry w poniedziałek :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro