• 54 •
- Jak to?! - wysyczałem do telefonu następnego ranka. Zayn leżał zakopany jeszcze w pościeli, pochrapując cicho. Podszedłem ubrany jedynie w dół od piżamy do okna i odsłoniłem zaledwie fragment zasłony, by zerknąć na ogród. Cały pokryty był wciąż spadającym z nieba śniegiem.
- Nie możemy lecieć w taką pogodę Panie Horan, nie chce ryzykować - odpowiedział mój pilot, a ja zacisnąłem wściekły zęby i odsunąłem telefon od ucha rozłączając się. Położyłem komórkę na parapecie i usiadłem na łóżku wpatrując się w mojego chłopaka - Zayney - wymruczałem przyklejając na twarz delikatny uśmiech. Odgarnąłem z jego czoła kosmyk włosów, a on rozchylił sennie powieki - Hej kochanie - szepnąłem, gdy jego usta wykrzywiły się w uśmiechu zaraz po ziewnięciu.
- Hej - odpowiedział zawijając się bardziej w kołdrę, tak, że widziałem wyłącznie jego twarz od nosa w górę. Położyłem się obok niego na pościeli, unosząc dłoń i wplatając palce w jego roztrzepane włosy - Na coś zaspałem? Myślałem, że lecimy rano do domu - wymamrotał unosząc się gwałtownie, a ja w ostatniej chwili zabrałem dłoń.
- Jeżeli o to chodzi - wstałem i pomogłem chłopakowi wyplątać się z pościeli, podprowadzające go następnie do okna - Zamknij oczy - poprosiłem stając za nim i układając jedną dłoń na jego biodrze, a drugą sięgając i pociągając zasłonę w bok - Już - szepnąłem mu do ucha, całując je. Usłyszałem jak Zayn wciąga powietrze na widok pięknego ogrodu przystrojonego białym puchem.
- Pięknie - wyszeptał - Magicznie.
- Przez tą magię nie możemy wrócić do domu - westchnąłem. Malik spojrzał na mnie przez ramie - Pilot powiedział, że nie chce ryzykować lotu w taką pogodę. Przepraszam Zee.
- Nie masz za co - zaśmiał się - Poradzimy sobie.
- Pojedziemy gdzieś. Pokaże ci fajne miejsce - wymruczałem zaczynajac składać pocałunki na szyi brązowookiego.
- Brzmisz jakbyś chciał zaciągnąć mnie do piwnicy, by pokazać mi swoje kotki - zachichotał obracając się w moich ramionach. Spojrzał mi w oczy zarzucając ręce na moją szyje.
- Mogę ci pokazać tu i teraz - wymruczałem - Nie potrzebujemy żadnej piwnicy, ani nawet kotków - przesunąłem nosem po jego policzku by złożyć na nim mały pocałunek. Pomimo tego, że moje wargi były już na jego policzkach, nosie, czole a nawet płatku ucha, nie wiedziałem czy mogę musnąć jego usta - Ubierz się, pojedziemy na śniadanie, a potem w specjalne miejsce - pocałowałem go w czoło i pozwoliłem mu wyplątać się z moich objęć. Ruszył do łazienki, z której wyszedł po dwudziestu minutach ubrany i odszykowany - Wyglądasz pięknie - powiedziałem biorąc swoje rzeczy.
Wychodząc z domu wyłącznie przywitaliśmy się z moimi rodzicami nie wdając się w zbędne konwersacje. Wsiedliśmy do limuzyny, a Zayn zachwycał się śniegiem. Po śniadaniu pojechaliśmy do chatki, która należała do mojej rodziny. Mały drewniany domek otoczony, białym o tej porze, lasem.
- Nie wierzę - powiedział Zayn wysiadając z limuzyny. Pochyliłem się do kierowcy prosząc by przyjechał po nas jutro rano - Teraz powinieneś mieć na sobie czerwoną koszule w kratę, wziąć siekierę i iść narąbać drzewa - zachichotał wyjmując mi z dłoni klucze do zamka w drzwiach. Weszliśmy do chłodnej chaty, która miała jedynie duży pokój z aneksem kuchennym i łazienkę. Przy ścianie pod oknem stało duże łóżko, a na podłodze przed kominkiem leżała imitacja futra - Typowe - prychnął rozbawiony klękając przy dywanie i przesuwając po nim dłonią. Obserwowałem go z uśmiechem.
- Rozpalę w kominku żeby było nam ciepło - powiedziałem wrzucając do kominka kilka kawałków drewna, które leżało obok kominka. Po pół godzinie mogłem w końcu zdjąć kurtkę i ciepłe buty, tak samo jak Zayn.
- Tu jest naprawdę niesamowicie - wyszeptał siadając na łóżku - Dziękuje, że mnie tu zabrałeś.
- Chcę spędzić z tobą czas. Tu jesteśmy tylko sami, z dała od mojej rodziny, mojej pracy, problemów - odparłem zajmując miejsce obok niego. Złapałem niepewnie dłoń Malika przesuwając kciukiem po jej wierzchu - Musisz wiedzieć, że jesteś dla mnie naprawdę ważny. I powinienem był powiedzieć ci to dużo wcześniej, ale zrozumiałem to dopiero, gdy cię straciłem.
- Kocham cię - wyszeptał nagle patrząc mi w oczy. Rozchyliłem wargi wpatrując się w niego aż uśmiechnąłem się delikatnie.
- Czyli mogę cię pocałować?
- Cholera tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro