Rozdział 2.2
Można powiedzieć, że naprawdę się cieszyłem, widząc jego zabliźniony ryj.
Chociaż za dużo go sobie się nie pooglądałem. Nie sądziłem, że mój chłopak jest tak przeraźliwie zajętym w życiu człowiekiem. Wprawdzie, gdy odwiedził mnie po raz pierwszy, spędziliśmy ze sobą nieco czasu. Wpierw spacerowaliśmy po moim osiedlu i pokazywałem mu domki każdego z sąsiadów, nie szczędząc przy tym, dziwnych kolorowych opisów tych osóbek, oraz wygrażania pięścią w kierunku miejsca zamieszkania Itachiego.
Następnym punktem naszego spotkania była cukiernia, gdzie przepuściliśmy trochę pieniędzy mężczyzny. Mieli tam różne, barwne cukierki i zechciało mi się spróbować ich wszystkich. Obito nie wyglądał na szczególnie nieszczęśliwego, marnując na mnie kolejne banknoty, toteż uznałem, że to nic takiego złego. Oczywiście, mogłem to wszystko kupić sobie sam, o czym dałem mu wyraźnie znać przeszło trzy razy, żeby nie miał żadnych wątpliwości.
Ale niestety to było na tyle z tej nieziemskiej frajdy i powszechnego zacieszu, ponieważ Uchihę, jak to określił z niezbyt zadowolonym wyrazem facjaty, wzywały obowiązki. Z jednej strony słysząc to, chciałem pokiwać smutno głową i powiedzieć mu: "idź w takim razie i zostaw tak biednego ukochanego na pastwę losu", żeby zaczęły zjadać go wyrzuty sumienia, lecz z drugiej strony miałem ochotę z płaczem tarmosić jego ramię, żeby został ze mną, chociaż dwie doby dłużej. Jednak moja psychika nie pozwoliła mi zrobić żadnej z tych pięknych rzeczy, a jedynie zachowałem się jak wyrozumiały partner, przez co sobie polazł gdzieś. No, ale przynajmniej pocieszałem mą duszę faktem, że odwiózł mnie do domu, oraz że mogłem zatopić moje nieszczęście w tych, zrobionych z samej chemii, słodyczach.
Może to przez to, że uprzednio brunet zawsze miał dla mnie kupę czasu, teraz wydawało mi się, że nie miał go, prawie że w ogóle? A może rzeczywiście nie posiadał go ani grama?
Ja natomiast, posiadałem sporo tego skarbu, aby przemyśleć obie teorie. Całymi dniami, które mijały później, siedziałem w domu na dupie, znajdując różne rozrywki w syfie, jaki tam panował, szwendałem się z Hidanem, wzmacniając moją patologiczną stronę, bądź, gdy miałem szczęście, Obito zapraszał mnie na spotkanie, czyli uściślając, randkę. Zazwyczaj to ostatnie nie trwało szczególnie długo, a przynajmniej do, kiedy nie trafił się mi istnie wspaniały dzionek.
Była to upalna sobota podczas której zamierzałem całą dobę leżeć na kanapie w salonie i zajadać się lodami waniliowymi, dodając w ten sposób kolejne kalorie do mojego sadełka (aczkolwiek Hidan utrzymywał, że jest ze mnie anorektyczne chucherko i jeśli tak pozostanie, to pośle mnie do lekarza). Wtem, gdy byłem w połowie wciągania tych zimnych łakoci, zadzwonił mój telefon. Zanotowałem sobie w głowie, że muszę sobie zmienić dzwonek, bo kozie wrzaski powoli doprowadzały mnie do istnego szału. Tak czy siak, odebrałem, nawet nie patrząc na wyświetlacz, i spotkała mnie miła niespodzianka.
– Hej, Deidara. – Usłyszałem znajomy głos, który należał do mojego Uchihy. Łyżka niemalże wypadła mi z dłoni.
– Hej? – Bąknąłem.
– Zbieraj się. Zabieram cię na randkę. Tylko tym razem taką porządną. Dziś mam sporo czasu, więc będziemy mogli długo razem się bawić. – Dało się słyszeć jego radosny głos.
– A gdybym powiedział, że jestem zajęty hm? – Zapytałem złośliwie. – Znaczy się, nie jestem i pójdę, ale gdybym był?
– Zabrałbym cię tak czy siak. Będę za pięć minut autem.
– Jas… Czekaj, ty prowadzisz i rozmawiasz przez telefon?
– Nie? Do zobaczenia! – Rozłączył się momentalnie. Miałem ochotę na niego nakrzyczeć, ale jak widać, będę musiał wstrzymać się, aż się spotykamy twarzą w twarz. Cóż, osobiście wydawało mi się, że po jednym wypadku samochodowym człowiek robi się ostrożny i skupiony jak Light Yagami przy planowaniu swej dalszej zabójczej działalności, jednakże widocznie byłem w błędzie i taka osoba równie dobrze telefonuje sobie w trakcie jazdy. Może jak mu się w drugą część twarzy oberwie, to facet się nareszcie otrząśnie.
W te krótkie pięć minut, które otrzymałem od losu, nie zdążyłem zrobić prawie nic. Jedynie odłożyłem resztki lodów do zamrażalnika, przeciągnąłem zaspane kości i włożyłem na siebie koszulkę podniesioną z ziemi. Była to akurat jedna z tych z półnagimi kobietkami z anime. Tę zwłaszcza lubiłem. Z zacieszem na twarzy więc pląsałem wokoło, memlając materiał w palcach. I ta balanga trwała, dopóki nie usłyszałem dzwonka do drzwi. Pojedynczego, co znaczy, że z pewnością nie nawiedził mnie Hidan.
Otworzyłem więc wrota do świata zewnętrznego i zastał mnie jakże ciekawy widok. Obito rzeczywiście był tutaj, tak jak zapowiadał telefonicznie, jednak w rękach trzymał jakiś dziwny przedmiot. Po przyjrzeniu mu się uważniej udało mi się stwierdzić, iż był to całkiem spory, gliniany krokodyl.
– Witaj. – Rzekł, uśmiechając się delikatnie, Obito.
– Jak możesz dzwonić gdziekolwiek, prowadząc samochód, ćwoku?! Hm?! Chcesz się zabić?! Znaczy… nie żebym się martwił czy coś, chociaż to, że się całkowicie nie martwię to też nieprawda, ale nie myśl o moim martwieniu się za duż… - Przerwał mi, wypijając się w moje usta. Uznałem to za całkiem miły gest, więc poruszyłem nieco wargami, aby wyłącznie on tego nie robił. Moje policzki samoistnie pokryły się czerwonymi plackami, które nabrały intensywniejszej barwy jak tylko Uchiha zakończył pocałunek i odsunął się nieco.
– Proszę skarbie, to dla ciebie. – Włożył mi w dłonie tego gada, którego tutaj przyniósł. Zamrugałem oczami, otrząsając się z oszołomienia, jakie zapanowało mną na skutek czułości na powitanie. Mruknąłem coś o niewyżytych robakach, po czym zająłem się oglądaniem ze wszystkich stron podarunku.
– Fajny ten krokodyl hm. Tylko nie musisz mi kupować rzeczy, bo mam pieniądze i sam mogę sobie je kupić. – Prychnąłem.
– W zasadzie to aligator. – Zignorowałem te zacne słowa i rozglądnąłem się za jakimś skrawkiem pustego miejsca, gdzie mógłbym odłożyć ten prezent. Na szczęście zauważyłem, że stół był w miarę uporządkowany, więc ustawiłem gliniane zwierzątko na jego środku. Wyglądało idealnie uporządkowanie, pośród tego syfu wokoło.
– Teraz możemy iść hm! – Poinformowałem głośno bruneta, jednocześnie rzucając się do butów, które naprędce włożyłem na nogi, nawet nie troszcząc się o wiązanie sznurówek. Zemściło się to na mnie jakieś dwadzieścia osiem sekund później, gdy przelazłem obok Obito, nastąpiłem na jedną z tych nieszczęsnych sznurówek i poleciałem twarzą o ziemię, jednak mój nos nie zdążył o nią zaorać. Poczułem, że ręką mojego chłopaka łapie mnie za kołnierz i udało mi się oszczędzić sobie gleby.
– Uważaj, jak chodzisz. Nieszczególnie widzi mi się wieźć cię na randkę do szpitala ze złamanym nosem. – Rzekł nieco rozbawionym tonem Uchiha, windując mnie do pozycji prostej.
– Skąd masz pewność, że złamałbym sobie tę część ciała? Wydaje się dość plastyczna. – Powiedziałem, jednocześnie macając mój poszkodowany nos i telepiąc nim na każdą możliwą stronę. Mój chłopak patrzył się na mnie, co najmniej jakby obserwował jakieś niezbyt inteligentne dziecko, ale po chwili potrząsnął głową i po prostu skierował się do samochodu. Dopilnowałem jeszcze, aby zakluczyć drzwi, żeby nasz osiedlowy żyd nie podebrał mi niczego, po czym ruszyłem za Obito, przysłuchując się jednocześnie chrupiącemu przyjemnie trawnikowi.
Wsiedliśmy do pojazdu. Mój chłopak naturalnie zajął siedzenie za kierownicą, natomiast ja klapnąłem sobie wygodnie na miejscu pasażera. Wnętrze auta było tak samo sterylne i czyste jak je zapamiętałem. Strach było gdziekolwiek ruszyć ręką, żeby przypadkowo nie zabrudzić jakiegoś materiału czy zepsuć innego elementu.
– Zapnij pasy. – Rzekł Obito, już samemu będąc zapiętym.
– Jesteś pewny, hm? – Skwasiłem się na twarzy, zastanawiając się, czy jeśli pociągnę za pas, to przez przypadek nie zadrapie go paznokciami, bądź nie naciągnę jakoś tego materiału, lecz ostatecznie, czując na sobie stanowczy wzrok Uchihy, zapiąłem te nieszczęsne, utrzymane w idealnym stanie pasy.
Następnie ruszyliśmy. Mój chłopak postanowił, że wybierzemy się do miasta, żeby tam poszukać jakichś rozrywek jak kareoke czy kręgle. Wyobrażanie sobie śpiewającego bruneta było dla mnie już wystarczającą frajdą, ale oczywiście, chętnie zobaczyłbym to na żywo, więc siedziałem podekscytowany na dupie, czekając, aż w końcu zajmiemy się zabawą.
Jednakże w naszej spokojnej i teoretycznie zaplanowanej podróży był jeden szkopuł. Spory szkopuł, a mianowicie znalezienie miejsca do parkowania. Okazało się to znacznie trudniejsze, niż oboje zakładaliśmy. Wpierw, gdy nie mogliśmy żadnego znaleźć, byliśmy jeszcze na luzie. Obito zręcznie i na spokojnie manewrował w poszukiwaniu jakiegoś pustego skrawka terenu. Lecz mijały kolejne minuty, a my szukaliśmy i szukaliśmy. Czułem się już nieco poirytowany tą całą sytuacją. Zwłaszcza że widziałem, jak mijamy za oknem bar z karaoke, do którego było mi tak pilno. Zazgrzytałem zębami, wiercąc się na siedzeniu i patrząc się to na drogę, to na mojego chłopaka.
– Ile jeszcze, hm? – Jęknąłem nieszczęśliwie. Czułem wyraźnie, jak poziom mojego zdenerwowania wzrasta z każdą kolejną zmarnowaną minutą.
– Zaraz coś znajdziemy. – Mruknął Uchiha, nawet nie posyłając spojrzenia w moją stronę. Bez przerwy rozglądał się wokół, a jego oczy latały tu i tam, żeby znaleźć wymarzoną lukę między samochodami. Chyba był jeszcze bardziej rozdrażniony całą sytuacją, niż ja, bo robił taką charakterystyczną minę, to znaczy, uśmiechał się i zgrzytał zębami jednocześnie.
– Gdy ostatnio mówiłeś zaraz trwało to, co najmniej… – Przerwałem moje narzekania, widząc coś istnie wspaniałego. - Patrz! Tam! Wolne miejsce! Obito! Patrz! Patrz! Patrz!
– Widzę… – Prędko wychwycił wzrokiem, co mu tak natrętnie pokazywałem palcem. Zamierzaliśmy spokojnie się tam udać, jednocześnie pławiąc nasze dusze w zwycięstwie, lecz w zasięgu naszego wzroku pojawiło się inne auto. Już z mostu nie lubiłem tego pojazdu. Słońce odbijało się od jego lśniącej, białej maski i świeciło nam po oczach.
– Jedź szybciej hm! Bo zabierze nam miejsce! – Zawołałem do mojego chłopaka, jednocześnie podnosząc rękę na wysokość moich ślepi, aby osłonić je nieco przed blaskiem, który mnie okrutnie oślepiał. Uchiha prawdopodobnie miał identyczny problem, jednak trzymał dłonie na kierownicy, toteż nie mógł nic na to poradzić. Dopingowałem mu radośnie, żeby przyspieszył i przyśpieszył. Za nic nie chciałem stracić jedynego miejsca parkingowego, jakie udało nam się wychwycić spośród samochodów znajdujących się w każdym kącie Tokio. Zwłaszcza że w radiu leciał opening z Shingeki no Kyojin, co dodatkowo dodawało mi entuzjazmu i tym chętniej wykrzykiwałem słowa, na co Obito po prostu zwiększał prędkość. Nawet nie byłem pewny czy zdejmował przy tym but z gazu.
Zamierzałem otworzyć okno, żeby jeszcze powietrze mi tak przyjemnie biło po twarzy, jednak zauważyłem coś, czego zdecydowanie nie chciałem wiedzieć. Pociągnąłem kierownicę w swoją stronę.
– Skręcaj! Jednak skręcaj hm! – Ale chyba było już za późno.
×××
Czuję się wspaniale, bo moja wena wróciła i czuję, że znów potrafię pisać. Podziękować mojemu kotu, którego trzymanie, z tydzień czy coś tam temu, sprawiło, iż to wszystko do mnie nareszcie powróciło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro