Rozdział 2.13
Kupiliśmy Rin te "różowe kwiaty z długimi płatkami jak kieliszki".
Potem. Dopiero gdy znaleźliśmy się na cmentarzu.
Wcześniej jednak musiałem zajść do domu i wyciągnąć z niego nawet nie tak narzekającego Deidarę. Zanim jeszcze zająłem się wyszarpywaniem marudnego śpiocha z łóżka, odstawiłem mój tajemniczy prezent od Kakashiego w papierowej torbie tuż za kanapę. Nie potrzebowałem w żadnym wypadku przecież, aby mój jutrzejszy solenizant zobaczył pakunek już dziś i pchnięty ciekawością postanowił sobie zaglądnąć do niego. A znając jego tendencję do wpychania nosa w różne ciekawe miejsca… luka za kanapą (która wyglądem swoją drogą kojarzyła mi się z takimi starożytnymi kanapami, które wprawdzie ładnie się prezentują, ale są niestety kamienne) w salonie wydawała mi się najbardziej adekwatna.
Dopiero potem przyszedł czas na przyjemności, a innymi słowy myzianie deidarowego policzka, podczas gdy sam chłopak jeszcze był troszeczkę zbyt zaspany, żeby zdać sobie sprawę, co się aktualnie dzieje; a może po prostu był zbyt leniwy lub podobał mu się ten subtelny dotyk mojej dłoni na jego rozgrzanym poliku? Najbardziej pasowała mi właśnie ostatnia wersja.
– Jest jedenasta – powiedziałem mu, wpakowawszy się na łóżko, a ten zmarszczył wyraźnie nos i wydawało mi się to wyjątkowo przeurocze, ale odpuścić blondynowi nie zamierzałem w żadnym wypadku. – Wstawaj.
– Nie – odwrócił kapryśnie głowę na bok, odsuwając się tym samym od mojej ręki.
– Tak. Chcę się z tobą jeszcze gdzieś wybrać przed twoimi... – poczułem dłoń na mojej twarzy, która odsunęła moją głowę od Deidary na długość całego ramienia. Musiałem ściągnąć jego rękę z siebie, a przy okazji ucałowałem ją krótko i dokończyłem: - urodzinami.
– Śpię teraz głupku, więc nie zaczynaj hm…! – to przynajmniej brzmiało jak jakaś żywsza i bardziej rozbudzona reakcja.
– Jeszcze nic nie zrobiłem, ale na wszystko przyjdzie pora – uśmiechnąłem się, a Deidara usiadł w końcu i nie dało się nie zauważyć rumieńca na jego policzkach. I oczywiście, skoro już artysta się otrząsnął w jakimś stopniu ze snu, to pozwolił sobie mnie pacnąć trochę niedelikatnie w łeb.
– Ba–ka – naburmuszył się, po czym ziewnął. Przyszło mi na myśl, że marszcząc nos wygląda całkiem urokliwie i tak się na tym w tym momencie skoncentrowałem, że dopiero musiałem się otrząsnąć i z czeluści mojego mózgu przywołać pytanie, które zdążył już zadać. I wprawdzie było proste, ale zdążyłem się zawahać przez ułamek sekundy, nim ostatecznie odpowiedziałem:
– Na cmentarz, na grób Rin – czułem, że potrzebuję jakoś to wyjaśnić, więc przygryzłem krótko dolną wargę w wyniku lekkiego zdenerwowania, po czym powiedziałem. – Właściwie jeszcze na nim nie byłem ani razu, odkąd… zginęła, ale teraz czuję, że wreszcie jestem w stanie i to w dużej części twoja zasługa, więc czy wybierzesz się tam ze mną?
Teraz chłopak przestał marszczyć nos, a wyłącznie przez chwilę patrzył się na mnie tymi swoimi błękitnymi oczyma i pomału kiszki zaczęły mi się skręcać na myśl, że może mi odmówi. Wcześniej nieszczególnie brałem taką możliwość pod uwagę, ale teraz… jednak pokiwał głową i wręcz poczułem przyjemne ciepło w klatce piersiowej, gdy zaobserwowałem delikatny uśmiech formujący się z pomocą jego ust.
I w tej chwili byłem tak uradowany, że po prostu położyłem dłonie na jego policzkach i dałem mu czułego buziaka.
Deidara i tak się kimnął w drodze, a wiozłem nas samochodem na miejsce, więc mógł w spokoju drzemać z policzkiem opartym na szybie. Właściwie ten widok wydawał mi się całkiem urokliwy i poprawiał mi humor, kiedy kierowałem się zgodnie z trasą do celu, a dokładniej lokalizacji, którą podał mi któregoś dnia Kakashi. Zdążyłem już dawno zapomnieć, gdzie znajdował się cmentarz, a co dopiero grób dziewczyny, nawet jeśli miałem wrażenie, że powinno utkwić mi to w głowie. Ale w końcu nie wybrałem się nigdy w odwiedziny oraz do ostatnich tygodni nie planowałem niczego takiego na przyszłość. Dzięki ci Boże, że mogłem się skontaktować z dawnym przyjacielem, który znał dokładne współrzędne.
Na szczęście cmentarz nie leżał w Kioto, gdzie się wychowaliśmy w trójkę (ponieważ wtedy trzeba by było poświęcić dzień i może dłużej na wycieczkę w dwie strony, a chciałem wrócić do naszego domu najlepiej przed wieczorem), a w zasadzie naprawdę blisko, bo jeszcze w Tokio na Cmentarzu Yanaka. Zaledwie pół godziny drogi od naszego mieszkania. Kakashi wytłumaczył mi, że wcześniej chowano tam przodków Rin, dopóki jej rodzina nie zdecydowała się przeprowadzić do Kioto. Jednak grobów przecież nie przeniosą nagle wraz ze swoim dobytkiem, a tradycji nie zmienią, więc Nohara po śmierci (podobnie jak inni krewni) spoczęła po prostu tutaj. Z niejasnych powodów ta historia wywołała delikatny uśmiech na mojej twarzy.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Deidara, ocknąwszy się ze snu, ziewał przez pierwsze pięć minut raz za razem i pocierał sennie swój policzek, zaczerwieniony od wlepiania się w szybę przez ponad trzydzieści minut. Na szczęście artysta oprzytomniał do czasu, aż kupiliśmy te "różowe kwiaty z długimi płatkami jak kieliszki", które wsadziłem mu w ręce, aby miał co nieść.
Chwila minęła, nim chłopak oderwał od nich wzrok, a wtedy spacerowaliśmy sobie już jedną z alejek. Próbowałem wytropić dokładnie trasę, powtarzając sobie w głowie słowa Kakashiego, gdzie powinienem się udać. Prosto, drugi zakręt w prawo, potem w lewo i tam…
– Te kwiaty dziwnie pachną – moje rozmyślenia przerwał marudny głos Deidary, który aż marszczył nos, nie spuszczając przy tym wzroku z roślin. – Trochę jak jakieś gówno popryskane sztucznym odświeżaczem hm.
– H–hej… – byłem w stanie jedynie uśmiechnąć się w zakłopotaniu, nie wiedząc zbytnio, co mu odpowiedzieć. Dławiłem się w słowach. – To cmentarz, Deidaro, a przyszedłem na niego z tobą, nie żeby...
Końcówkę zdania jakoś przed czasem uciął wzrok ukochanego, który poczułem na sobie. Był czymś na kształt miksu różnych emocji, których już wiele razy byłem świadkiem, jednak nie w ich pełnej krasie i perfekcyjnej mieszance, która w moment zamknęła moją gębę i sprawiła, że poczułem się jak pijany z miłości do tego krzykliwego blondynka. Doświadczyłem już tego wcześniej?
– Zdaję sobie sprawę, idioto – powiedział chłopak nieco naburmuszonym tonem, jednak jego twarz wydawała się mniej chaotyczna i rozbuzowana niż zazwyczaj. – Ale twoja Rin zasługuje na fajne kwiaty, a nie takie gównopachnące, nie sądzisz? Ale oczywiście ty nie masz żadnego gustu hm! Trzeba było kupić tamte żółte z tym zaglibistym…
– Nie moja. Rin nie jestem moja – poprawiłem go, nie przestając wpatrywać się w jego twarz. – Właściwie nigdy nawet nie była. Wyłącznie ty jesteś mój.
Ta dziwna mieszanka z poprzedniej chwili gwałtownie ulotniła się z Deidary, który natomiast oblał się soczystym rumieńcem. Moment później zostałem kopnięty w kostkę, ale wyłącznie uśmiechnąłem się z lekkim rozbawieniem na tę reakcję. Przyciągnąłem blondyna za to krótko do czułego pocałunku, może jeszcze podświadomie myśląc o poprzednim jego zachowaniu. Przez te niecałe dziesięć sekund czułem jak wzrasta temperatura, promieniująca z twarzy Deidary, nim wreszcie oderwałem się od niego.
– Jeszcze drugi zakręt w prawo, w lewo, w trzecią alejkę i iść po kolei grobami – tym razem powtórzyłem to na głos, a następnie machnąłem ręką zachęcająco. – Chodźmy!
Poszliśmy więc. Już przy pierwszym pierwszym zakręcie mogliśmy zauważyć urok tego miejsca. Urok w cmentarzu, to zapewne brzmi trochę niecodzienne, jednakże tutaj po prostu wszystko wyglądało tak… nie byłem w stanie dobrać odpowiedniego słowa, a bardzo bym chciał, ale wyłącznie rozglądałem się po niskich drzewach wiśni, które występowały tu często pomiędzy kamiennymi grobami (czy raczej groby pomiędzy drzewami?) i kotach, które chodziły, i odpoczywały sobie tu, i ówdzie.
Tak, kotach. Jeden z nich, bury, pręgowany w pewnym momencie akurat przeciął dróżkę, którą szliśmy i postanowił, że zaczepi dwóch wędrowców, więc wepchnął się bezczelnie pod moje nogi (Bogu dzięki, że go nie kopnąłem omyłkowo) i zaczął się o nie ocierać, a jego ogon wystrzelił w górę, niemalże prosto jak patyk. Zdążyłem wyłącznie poklepać go trochę po grzbiecie, nim zwierzak dotarł do Deidary i teraz zostawiał sierść na jego spodniach. Jednak gdy mój ukochany kucnął, aby w odróżnieniu ode mnie dać kotu porządne głaskanie, ten odsunął się od niego gwałtownie.
– Ha! – jak artysta podniósł głos, to wręcz podskoczyłem w miejscu, bo przerwano taką ujmującą, cichą chwilę. A sierściuch nieprzyzwyczajony zapewne do krzyków na cmentarzu, czmychnął czym prędzej w trawę.
– Nawet kot brzydzi się zapachem tego zielska – Deidara zmarszczył nos i wyprostował się, po czym chwycił za pierś. – I rozumie mój pociąg artystyczny i zapachowy lepiej od ciebie! Wstydź się, głupku, bo zaczynasz zostawać w tyle.
– Uh–huh. Nie wiedziałem, że jesteś kociarzem.
– Jestem artystą, a nie kociarzem hm! – nie wypominałem mu już, że jedno nie wyklucza drugiego, ale po co miałem dawać mu pomysły? Jeszcze potem znalazłby sobie kotka do miziania zamiast mnie. – Ile jeszcze?
– Wydaje mi się… – tchnięty nagłą pełną świadomością, ruszyłem szybko do przodu. Deidara krzyknął coś za mną, ale byłem zbyt wewnętrznie zaaferowany w tym momencie; zresztą moment później blondyn zrównał się ze mną krokiem, mrucząc coś niemiłego pod nosem. Ale ja jeszcze potrzebowałem paru kroków, zaledwie paru kroków i… stanąłem nad grobem, lustrując wzrokiem znaki na nim pięknie wygrawerowane. Nohara Rin, to było tam napisane.
Poczułem, że ręce zaczynają mi dygotać i zaczyna mi się robić jednocześnie gorąco oraz przeraźliwie zimno. Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że zemdleję tu i obiję sobie drugą stronę twarzy o ziemię, jednak wnet zostałem zbity tamtymi nieszczęsnymi, różowymi kwiatami, prosto w czoło i to najprawdopodobniej wybiło mnie z mojego stanu "zemdleję tu".
– Ba–ka – Deidara teraz uderzał tymi biednymi roślinami o swoją drugą dłoń, niczym jakimś kijem baseballowym i posyłał mi swoje wyraźnie pół pogardliwe, pół rozczarowane spojrzenie. – Nie dziwię się, że ta dziewczyna cię nie chciała, skoro odwalasz jej takie niefajne kwiaty i jeszcze byś się kimnął łbem na jej grobie hm! I kto tu dramatyzuje bardziej z nas dwóch?
– Że niby ja… dramatyzuję? – wymamrotałem, jednak chłopak teraz mnie zignorował, obracając się jednocześnie do mnie plecami, aby mógł wsadzić kwiaty po przejściach do jakiejś kamiennej donicy, która się tu już znajdowała. Z jednej strony gdzieś mnie ten widok złapał za serce, a z drugiej strony czułem się tak… trochę jak wyjęty z własnej skóry. – Jesteś okrutny, skarbie.
Na te słowa Deidara drgnął, po czym obrócił się w moją stronę gwałtownie, a jego policzki były czerwone jak dorodne pomidory.
– Grasz nieczysto hm! – wytknął mnie palcem.
Wzruszyłem jedynie ramionami z głupkowatym uśmiechem i za to zostałem dźgnięty w bok dość porządnie. Rozcierając obolałe żebro (czy cokolwiek znajdowało się w tym miejscu), ośmieliłem się powiedzieć:
– A ty niby nie? Szturchasz mnie nieustannie.
– Gdybyś nie był wkurzający, to bym cię nie szturchał.
– I tak mnie kochasz – teraz mogłem zaobserwować jak ostry kolor twarzy mojego ukochanego jeszcze przybiera na sile. Właściwie nigdy chyba nie doceniłem tak tego zjawiska, ale dziś na tym cmentarzu jakoś mnie tak brało na rozczulanie się nad wszystkim dobrym, co mnie spotkało, a konkretniej stało teraz obok mnie i poprawiało wysoko postawioną kitkę.
Może to te drzewa wiśni, zwisające urokliwie nad dróżką, albo koty leniwie odpoczywające w różnych miejscach. Jeśli jakikolwiek cmentarz na ziemi można nazwać romantycznym, to akurat Cmentarz Yanaka. A może to świadomość, że zdążyłem już z mojej winy stracić kogoś ważnego z czystej głupoty i ta osoba leży tutaj w ziemi, a teraz mam nową, najprawdopodobniej znacznie ważniejszego ktosia niż Rin i nie mogę popełnić nowej głupoty, muszę już na zawsze…
– Hej! – tym razem oberwała moja głowa, a chwilę później przed oczami śmignęła mi latająca w dół i w górę dłoń Deidary. – Będziesz mdleć znowu? Dla twojej świadomości, nie będę cię w żadnym wypadku ciągnąć wtedy do wyjścia hm! Znajdę ci po prostu jakąś świeżo wykopaną dziurę.
Otrząsnąwszy się trochę, parsknąłem cicho śmiechem na jego słowa, a następnie pokręciłem głową, mimo wszystko zdecydowanie.
– Nie – wykonałem znak krzyża i złożyłem ręce do modlitwy. Właściwie miałem już ją rozpocząć, jednak kątem oka zauważyłem jak Deidara patrzy się na mnie przez wąskie szparki pomiędzy powiekami.
– Muszę się pomodlić za Rin – wytłumaczyłem mu więc. – Nie robisz tego… w twoim wyznaniu?
– Hidan powiedział mi, że w Jashiniźmie nie ma miejsca, do którego idziesz po śmierci, ponieważ wyznawcy Jashina–samy pozostają nieśmiertelni! Więc mam nieśmiertelne dupsko i nie muszę się kitrać o cokolwiek ani modlić o to, gdzie pójdę. A teraz wolę się nie modlić za Rin w ten sposób, bo co jeśli nagle wróci do życia i będziemy mieć apokalipsę zombie? I to jeszcze my pierwsi zostaniemy skażeni hm! Gówno trochę.
To było… coś niebywale zabawnego dla mnie w tej chwili i podobało mi się z jaką lekkością Deidara wyrażał się o mojej zmarłej przyjaciółce. Dałbym sobie głowę uciąć, że dawniej z pewnością wytrąciłoby mnie to z równowagi i w zasadzie nie byłem pewny, czy aby raz czy dwa nie pokłóciłem się o to z blondynem na początku z naszej znajomości… ale teraz po prostu czułem miłe ciepło na sercu. Temat przestał być tabu i przestałem się go lękać, dzięki ludziom, którzy podali mi pomocne dłonie i pokazali mi światełko, a potem samo wyjście z mrocznego, czarnego tunelu, w którym się znalazłem.
Gdy wreszcie zacząłem się modlić, może i po raz pierwszy z prawdziwą pewnością siebie w mojej rozmowie z Bogiem nie błagałem o wybaczenie, nie użalałem się nad sobą, i moimi wewnętrznymi rozterkami oraz boleściami, nie kazałem się wysyłać do Piekła za grzechy, ale po prostu podziękowałem Panu Bogu za całe dobro, które mnie spotkało oraz drugą szansę. Poprosiłem go również, aby Rin spoczywała w pokoju, aby trafiła do Nieba i już nigdy nie zaznała niczego złego.
Ręce opuściłem dopiero po paru minutach, jeszcze na koniec wykonując zgrabnie znak krzyża. Potem złapałem dłoń Deidary, była rozgrzana i chłopak w żaden sposób nie próbował jej wyrywać, po czym pociągnąłem go z powrotem na ścieżkę. Jeśli chciał cokolwiek powiedzieć w tym momencie, to go wyprzedziłem.
– Następnym razem zdam się na ciebie przy wyborze kwiatów – i artysta wyłącznie posłał mi delikatny uśmiech, który ścisnął moje serce tak mocno, że moje oczy stały się mokre i miałem ochotę płakać. Deidara nawet jeśli to zauważył, to tym razem postanowił mi tego nie wypominać, a pozostał w ujmującej ciszy. Może czuł się podobnie? Trudno mi było dojrzeć jego twarz, kiedy połowę zakrytą miał włosami i w dodatku obrócił głowę na bok, akurat przyglądając się wróblowi, który usiadł sobie na kamieniu jakiegoś randomowego grobu.
– Jak niby w waszej wierze pozostajecie nieśmiertelni, jeśli nie macie miejsca, do którego trafiacie po śmierci? – przerwałem w końcu ciszę, ponieważ trochę zaczynało mnie to nurtować.
– Nie możemy umrzeć, ot co! – mówiąc to, zwrócił wzrok najpierw na mnie, a następnie na drogę przed sobą.
– To jest metafora…? Czy masz na myśli reinkarnację?
– Nie, nie. Jesteśmy jak… wampiry!
– Skoro tak mówisz – z jednej strony wydawało mi się to trochę zabawne przekonanie, ale jednocześnie wiedziałem, co to znaczy "wierzyć". Zresztą czy w chrześcijaństwie nie zdarzały się równie nieprawdopodobne rzeczy, które może i mi były znajome i normalne, jednak słuchaczowi, który nigdy nie słyszał o przykładowo tworzeniu kobiety z żebra mężczyzny, wyda się takie coś jakieś straszne i obrzydliwe? Z pewnością.
– Jeśli mogę jeszcze spytać, jak to się stało, że uwierzyłeś w… Jashina? Dobrze mówię?
Tutaj Deidara puścił moją rękę i już wiedziałem, że jeśli będzie nimi gestykulował, to trzeba się spodziewać dłuższego wywodu.
– Po tym jak Hidan pofarbował swoje włosy, wracaliśmy na moje osiedle, jak jeszcze tam moja dupa mieszkała. Hidan opowiadał mi oczywiście o swojej wierze, bo właściwie to jedyny temat, o którym się zna, nie licząc jakichś jego wyimaginowych historii o sobie, które najprawdopodobniej przeżył w swoim własnym, wymyślonym świecie i tych o jego seksownych przeżyciach. I w pewnym momencie powiedział, że jego pokręcony bóg spełnia życzenia!
Podniosłem jedną brew do góry, a chłopak zrzucił sobie na chwilę włosy z twarzy (moment później samoistnie znów na nią wpadły) i bełkotał dalej, bo jego szybkie i niewyraźne słowa z trudem było nazwać prawdziwą, ułożoną mową. Jednakże, kiedy się skupiłem, to wiedziałem, o co mu chodzi.
– A kto by nie chciał, aby spełniały się jego najskrytsze życzenia? Więc, gdy dodał, że nawet jeśli bezbożnik mocno się pomodli, to Jashin–sama spełni życzenie, to spróbowałem hm! I wyobraź sobie, że się spełniło moment później!
– Ha? Naprawdę? A czego sobie zażyczyłeś?
– Żeby… – zaczął, jednak moment później oblał się rumieńcem i obrócił głowę na bok. – T–tajemnica hm! Bezbożnicy nie mają prawa znać moich sekretów z Jashinem–sama! Ale się spełniło… udowodnię ci to właśnie teraz!
I nagle dziwnie umilkł. Domyśliłem się po jego niezwykle skupionym wyrazie twarzy (miał zaciśnięte powieki i marszczył nos w taki charakterystyczny, urokliwy sposób), że zaczął w tym momencie modlić się. Ciekawość trochę mnie wewnętrznie zjadała, jeśli chodzi o tajemniczą treść obu życzeń, ale nie przeszkadzałem ukochanemu, wiedząc z własnego doświadczenia, że to po prostu nie fajne, jeśli ktoś przerywa ci rozmowę z twoim bogiem.
Wystarczyło mi, że mogłem wpatrywać się, bez żadnych bolesnych skutków ubocznych na moim ciele, w blondyna i czerpać z tego widoku przyjemność. Zresztą poczułem się w tym momencie wyjątkowo… bardziej skory do patrzenia i podziwiania świata niż obgadywania jego walorów. Nie byłem pewny, co podziałało tak na mnie, czy to może te urzekające drzewa wiśni, zwisające nad wąską ścieżką, czy pojedyncze koty, śpiące w pobliżu grobów, czy ta cisza wokoło… trochę taka, jakby świat się wokół zatrzymał.
Aż powiodłem wzrokiem wokoło, spostrzegając jakieś wróble, zrywające się z gałęzi, ale nie mogłem dosłyszeć trzepotu ich skrzydeł. Natomiast do moich uszu doszło coś zgoła innego, a mianowicie głośne wołanie, które sprawiło, że obróciłem gwałtownie za siebie.
– Obito! – moje serce wręcz się ścisnęło, kiedy ujrzałem, kto taki drze się w świętym miejscu pochówku. – Tobi tak się cieszy, że może znów zobaczyć Obito i Deidarę–senpaia! Tobi tak bardzo tęsknił!
W tej chwili przestałem jasno i bez zarzutu kontrolować moje ciało i umysł, ponieważ poczułem tak wielką radość w piersi, że gdyby mnie zaraz rozerwało w pół, to wcale bym się nie zdziwił. Czułem jednak wyraźnie lekką boleść na mojej twarzy od uśmiechu, który się na niej teraz bardzo szeroko rozciągał.
– I jeszcze jak Tobi jest szczęśliwy, że Obito wreszcie całkowicie przezwyciężył swoje słabości! – chciałem widzieć dokładnie przyjaciela, ale przez uporczywe łzy w oczach, figurował wyłącznie jako czarno pomarańczowa plamka na zielono burym tle.
– I co? Warto było zaryzykować i powierzyć serce Obito Deidarze–senpai! Tobi dobrze mówił jak zawsze, że zna doskonale Obito i wie, że to Deidara–senpai jest jego wybrankiem.
Miałem ochotę powiedzieć mu, jak bardzo jestem mu wdzięczny za wszystko i jego ogromną pomoc, dzięki której między innymi byłem tutaj dzisiaj z moich ukochanym artystą, ale moje gardło było ściśnięte. Jednak zamaskowany mężczyzna wyłącznie machnął ręką, a przynajmniej tak mi się wydawało, co najmniej, jakby czytał mi w myślach. Albo po prostu, nawet jeśli się zmieniłem dużo od naszego ostatniego spotkania, ten wciąż znał idealnie każdy zakątek mojej głowy, więc był w stanie przewidzieć wszystko, co ze mną związane.
– Obito nie musi dziękować! – zakrzyknął tym swoim cienkim, skrzekliwym głosikiem. – Dla Tobiego była to sama przyjemność. Tobi uwielbia pomagać każdemu, zwłaszcza Obito i Deidarze–senpai! Ach! Niech Obito złoży Deidarze–senpai życzenia na urodziny od Tobiego, bo niestety Tobi nie może na nie zostać. Ale Tobi na pewno kiedyś jeszcze przyjedzie, niech Obito się nie martwi! A przynajmniej Tobi taką ma nadzieję!
W tym momencie zrozumiałem, że to już koniec naszego niespodziewanego, krótkiego spotkania i pragnąłem bardzo mocno chwycić Tobiego i nie pozwolić mu odejść, jednak zdążyłem wyłącznie wystawić rękę przed siebie, a jego już nie było. Usłyszałem znów szelest traw i liści, kołysanych na wietrze.
– Hej! Obito! – Deidara znikąd uwiesił się mi na ramieniu, co w jakimś stopniu przywróciło mnie do rzeczywistości. – Dlaczego mnie ignorujesz, jak do ciebie mówię hm?! Hola, hola… ty ryczysz? Widziałeś kogoś, tak?! Mówiłem, że Jashin–sama spełnia życzenia!
Dotknąłem powoli jednego z moich policzków i przekonałem się o tym, że rzeczywiście jest mokry. Potem spojrzałem na twarz mojego ukochanego i odwzajemniłem jego uśmiech, a następnie wziąłem go w ramiona i uściskałem mocno, wtulając twarz w jego ramię. Chłopak z pewnością był zdziwiony troszeczkę i byłem pewny, że się zaczerwienił, ale nie odsunął mnie w żaden sposób, a wręcz jego ręce wylądowały na moich plecach.
– Tobi kazał przekazać ci od niego jutrzejsze życzenia urodzinowe – usłyszałem słodki śmiech Deidary w odpowiedzi.
Kochałem tego głupiutkiego blondynka chyba najbardziej na świecie, gdy trzymałem go tak w swoich ramionach. Tobi rzeczywiście jak zawsze miał rację i właściwie mnie to radowało, ponieważ znaczyło to, że Deidarze spodoba się mój urodzinowy prezent.
Kolejny "plastikowy" kamień, jednak tym razem w srebrnym pierścionku.
ᏦϴΝᏆᎬᏟ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro