Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.1

Kontynuacja na prośbę owdeidei. Swoją drogą, przepraszam, że tak długo.

×××

Spanikowałem, gdy naszyjnik spadł na ziemię.

Ku mojej niesamowitej uldze, na szczęście przeżył. Nawet się nie poobijał, a niebieski kamień z domieszką szarości był cały i zdrowy. Cieszyło mnie to, bo fakt, że mogłem zepsuć ten nieskromny prezent, przeszło godzinę po jego otrzymaniu, nie był wielkim powodem do dumy.

Chciałem się wyłącznie umyć i zostawiłem go na pralce, wcześniej zrzucając z niej jakieś przypadkowe ciuchy. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, jak stamtąd zleciał. Może to jakieś obce, demoniczne siły? A może Hidan przeklął mnie za znikanie bez zapowiedzi i teraz będę miał przesrane po całości?

Można powiedzieć, że wywołałem wilka z lasu, bo niespełna sekundę później rozległ się dzwonek do drzwi. A potem kolejny. I kolejny. Moje uszy zdychały razem ze mną. Przeto nie mogłem poleźć na dół bez niczego, więc sięgnąłem po jakieś pierwsze lepsze ciuchy i niechlujnie naciągnąłem je na siebie. 

Jak z procy wyleciałem z łazienki, co okazało się okrutnym błędem, bo zaczepiłem nogą o doniczkę z moim kaktusem (jedynym, którego jeszcze nie ususzyłem) i wyrąbałem na zagraconą ziemię jak długi. No cóż, przynajmniej nie uderzyłem w żaden sposób w klocki LEGO, które leżały nie tak daleko, bo przy łóżku. A dokładniej mówiąc, był to trochę zrujnowany myśliwiec TIE. Aczkolwiek, moja biedna stopa bolała, od malutkich, ale upierdliwych igiełek rośliny, więc płakałem wewnętrznie i skucząc jak nieszczęśliwy pies potachałem się na dół, niemalże zabijając się na schodach. 

Jednak ostatecznie udało mi się dotrzeć do drzwi, co uznałem za przeogromny sukces. I tak jak się spodziewałem, gdy tylko otworzyłem te wrota, chroniące wnętrze mojego syfiastego domu przed światłem słonecznym, ujrzałem właśnie tego gościa, którego widocznie dało się przyzwać telepatycznie.

– Deidara ty zafajdany chuju! Jak możesz kurwa tak spitalać bez zapowiedzi od nas, a potem bum! Jesteś kurna! I to jeszcze przypierdalasz w jakimś zajebiście drogim samochodzie! Tłumacz się przede mną i Jashinem-sama! – Wykrzyczał na powitanie Hidan. 

– Przecież jestem bezbożnikiem, człowieku! Nie będę rozmawiać z twoim dziwnym bogiem, hm! – Wydarłem się na niego podobnym, oburzonym tonem. Szczerze mówiąc, krzyczenie na siebie to była nieodłączna część naszej porąbanej przyjaźni. Byliśmy niczym dwa nieokrzesane bachory na placu zabaw, walczące nieustannie o czerwoną, plastikową koparkę i drące pizdy w języku krasnali. Ale to budowało naszą patologiczną przyjaźń, którą, mówiąc prawdę, całkiem bardzo sobie ceniłem.

– Jashin-sama nie jest dziwny, kurwa! To wielkie, potężne bóstwo, któremu co najwyżej możesz nogi wylizać, fiucie jeden! – Krzyknął równie głośno co wcześniej, jednak nie zdążyłem mu już odpowiedzieć w żaden sposób, bo dostałem od niego prawdziwego niedźwiedziego przytulasa. Wiedząc, że na trzeźwo chłopak nie ruszyłby mnie kijem pod względem prawdziwe seksualnym, mogłem spokojnie również objąć go rękami. 

– Cholera, blondynko! Wiesz jak się cholernie nudziłem tutaj bez ciebie?! Ta stara pizda Kakuzu ani trochę nie zna się na zabawie i nie można z nim niczego porobić prócz jebania! – Zaczął się użalać nad sobą i gderać o swojej niedoli bez ustanku niczym Zenitsu płaczący nad swym nieszczęsnym losem. Z początku staliśmy tak w progu, aż ostatecznie skończyło się na tym, że Jashinista zmusił mnie do opuszczenia mojej jaskini, po uprzednim opatrzeniu mojej poturbowanej nogi.

Pierwsze co zauważyłem to okropny chłód jaki panował w zewnętrznym świecie. A w każdym razie po tym niesamowitym upale w Izraelu i Jordanii tak mi się wydawało. Chciałem się wrócić po bluzę do domu, ale byłem już po zamknięciu drzwi i moje lenistwo nie pozwoliło mi ich otworzyć. 

Mój dom prezentował się całkiem prosto. Był niski, utrzymany w większej mierze w jasnych barwach, a urozmaicały go ciemnobrązowe deski. Na podwórku rosła jedynie trawa, bowiem moje umiejętności ogrodnicze od zawsze nie istniały. Nawet ten nieszczęsny roślinny dywan ledwo się utrzymywał, a biła od niego zadziwiająca susza i przyrodnicza tragedia. W sumie to było całkiem fajne, bo gdy stawiałeś po tym kolejne kroki, grunt tak przyjemnie chrupał.

Tym razem też chętnie przelazłem przez to, napawając się tym ciekawym dźwiękiem, a następnie ramię w ramię z mym drogim przyjacielem, wybraliśmy się na spacer. Aczkolwiek, jakaś specjalna ta wycieczka nie była, bo obejmowała zaledwie naszą uliczkę. Rozglądałem się nieprzerwanie wokoło, doszukując się jakiś zmian. Miałem wrażenie, jakbym był nieobecny przez dwa długie miesiące, mimo iż w rzeczywistości ten czas był o wiele bardziej uszczuplony. Jedynym słowem wszystko prezentowało się identycznie.

– A więc znalazłeś sobie kogoś, komu możesz dać dupsko! Wreszcie przestałeś być cholernym prawiczkiem! Już nie będę musiał się wstydzić za ciebie na mieście, DeiDei. – Rzekł Hidan, jakby to było jedyne co wywnioskował z mojej obszernej opowieści, obejmującej skróconą i spropagandowaną wersję zdarzeń podczas wycieczki.

– Ale wciąż jebiesz niezłą siarą. Ja już jak miałem niecałe piętnaście lat to… –

– Nawet nie zaczynaj hm! Nie chcę tego znowu słuchać jak wkładasz chuja w dzieciaki, zbolu jeden! – Prychnąłem, czując jak już od jego poprzedniego komentarza pieką mnie okropnie policzki z zażenowania. Potarłem je z nadzieją, że rumieńce zejdą, lecz niestety moje działania pozostawały bezowocne.

– Ej! Tłumaczyłem ci już to kurna! Ta suka wyglądała na starszą! Poza tym sama mi cipkę pokazała! Byłbym pizdą, nie facetem, gdybym dał sobie siana, gdy taka okazja mi się w życie wpierdala!

– Ale przecież na pewno cycków nie miała w tym wieku hm!

– Ja jebię, Deidei. Widać, że z ciebie kutas niedoświadczony. Dla twojej wiadomości, cepie jeden, dziewczyny mogą być płaskie. Jak ty.

– Ile mam ci razu powtarzać, nie jestem… O kurwa patrz, Uchiha! – W obecnej sytuacji, ważniejszy od tej mało inteligentnej kłótni był, jak z najnowszych informacji wynika, starszy brat Sasuke, który przechadzał się dumnie niczym paw po swoim ogrodzie i podlewał krzaczki z pomidorami. Zazgrzytałem zębami, widząc ten okropny widok. Jak widać moje starania nie dały efektów i te wstrętne warzywa, czy jak kto woli, owoce nadal rosły.

– Rzeczywiście, kurna. Co robimy? Może wrzucimy mu martwego szczura na wycieraczkę, jak… Cholera, patrzy w naszą stronę! – Wydarł się mój ułomny kompan, na co strzeliłem sobie dłonią w czoło, zachwalając w głowie jego nadprzeciętny rozum. Ale przynajmniej zostałem poinformowany i niestety, rzeczywiście tak było. Te małe, czarne oczka jak guziczki wlepione były w nasze twarze, przez co w mojej tchórzliwej duszy aktywował się alarm.

Odwróciłem się na pięcie i rzuciłem się do bezsensownej ucieczki, na łeb na szyję. Hidan przyłączył się do tego chętnie i razem potykając się przebyliśmy blisko sto metrów, nim zatrzymaliśmy się, żeby złapać oddech. Byłem okropnie nie przyczajony do takiego nagłego i okropnego wysiłku, więc zataczałem się jak pijany, mając wrażenie, że za chwilę wypluję płuca. Mój towarzysz niedoli natomiast wyglądał jakby miał zwrócić swój ostatni posiłek, a ostatecznie położył się na chrupiącej trawie i przez dłuższy moment nie wstawał.

– Ach, więc wróciła patola do patoli. – Do mych uszu dobiegł zrzędliwy, niski ton. Przeniosłem spojrzenie w tamtą stronę i jak się spodziewałem, napotkałem wzrokiem naszego osiedlowego żyda. 

– Kakuzu! – Hidanowi nagle częściowo wróciła energia, na tyle by zawiesił się nowo przybyłemu na szyi. Dyszał przy tym jak opętany, a włosy lepiły mu się do czoła. – Ten jebany krukarz nas napadł!

– Nie dotykaj mnie w takim stanie. To ubranie kosztowało, a jak je pobrudzisz, szybciej trzeba będzie je wyprać i więcej wody się zmarnuje, a co za tym idzie więcej pieniędzy trzeba będzie płacić. – Warknął niemiło czarnowłosy i moment później Jashinista tyłkiem wylądował na asfalcie. No cóż, jak widać totalnie nic się nie zmieniło pomiędzy nimi.

– Jebany zgred! – Jęknął nieszczęśliwie Hidan, ale Kakuzu typowo dla siebie go zignorował. Skupił się natomiast na mnie, co wydało mi się nadzwyczaj podejrzane. Do czasu, gdy zorientowałem się, że mężczyzna wgapia się nie w moją skromną osóbkę, ale w mój naszyjnik, który teraz dyndał mi na szyi. Po tym jak podniosłem go z ziemi oczywiście, założyłem go, bo w końcu do tego służył.

– Ten przedmiot mnie interesuje. – Mruknął w końcu gardłowo ze lśniącymi oczami. Z początku wzdrygnąłem się, ale potem uśmiechnąłem się złośliwie z całą pewnością siebie, jaką mogłem zebrać na twarzy.

– Ale jest mój hm. I to za darmochę dostałem. – Powiedziałem dumnie z wypięta piersią. Zdawałem sobie sprawę, że zabrzmiało to dość samolubnie, ale cóż, ostatecznie tak było. Aczkolwiek nie traktowałem tego jak moją własność. Za drogi i za ładny był ten prezent. Nie potrafiłem wmówić mojemu mózgowi, że kamień należy do mnie, jedyna wersja jaką przyjmowałem to, że noszę na szyi po prostu coś co należy ostatecznie do Obito i tyle. Takie myślenie miało swoje zalety, bo wtedy czułem wyraźnie, że Uchiha nie odejdzie ode mnie, a przynajmniej póki miałem ten przedmiot przy sobie.

Właśnie, Uchiha. Tego akurat, w odróżnieniu od Itachiego chętnie bym zobaczył. Strasznie uzależniłem się od jego obecności podczas wycieczki. W końcu bez przerwy przy mnie był. A teraz musiałem czekać, aż do jutra… Powoli zaczynało mnie to doprowadzać do szaleństwa, ale cóż mogłem poradzić? Ten głupek pewnie był teraz zajęty pracą w swojej firmie, więc raczej nie powinienem mu przeszkadzać. W najgorszym przypadku ubzdurałby sobie coś, że tęsknię po upływie przeszło dwóch godzin już. Niedorzeczne.

To na sto procent nie była tęsknota. Raczej czarna magia i przedawkowanie przyjemności, związanej z nieustanną bliskością bruneta. Chociaż widząc, jak Kakuzu wlecze za sobą Hidana w stronę ich domu czułem się tak nie do końca normalnie. Zazdrościłem im? Cóż, pewny byłem, że nie chciałem być ciągnięty po asfalcie przez środek ulicy. Ale chętnie ciągnąłbym tak jakiegoś człowiek.

Chcąc nie chcąc, zostałem opuszczony przez mojego nieszczęsnego przyjaciela, więc mogłem wrócić do mojej ciemnej jaskini. Z początku nie wiedziałem co robić, ale w końcu stwierdziłem, że pora nieco oczyścić to miejsce z powszechnego syfu jaki tu panował, żebym nie musiał potykać się na każdym kroku. Z tą myślą, zgarnąłem rzeczy na boki i zrobiłem przejście.

Następnie, pamiętając o nowej cywilizacji w mej mikrofalówce, włożyłem na ręce rękawiczki. Może i zdechłego szczura mogłem wziąć do ręki, albo potrafiłem wyjąć z kibla telefon, gdy wyślizgnął mi się z łap i chlupnął w odmęty klozetowej wody, jednak widok tego czegoś, czego mlekiem już nazwać się nie dało, powodował u mnie odruchy wymiotne.

Z początku zamierzałem to wyrzucić, przez balkon najlepiej, lecz w końcu wpadł mi do głowy lepszy pomysł. Wychynąłem po cichu na zewnątrz i niemal pełzając po ziemi, zawlokłem moje cielsko na podwórko Sasoriego. Bez przerwy patrzyłem się w lewo i w prawo, a serce kołatało mi w piersi. Przeto ten psychopata mógł odstrzelić mi łeb z broni palnej. Jednak ta samobójcza misja zakończyła się sukcesem i nowa cywilizacja przeniosła się na wycieraczkę mężczyzny.

Chichotałem niepohamowanie, kiedy już leżałem w moim przytulnym gniazdku w domu. W głowie jedynie tkwiły mi różne wyobrażenia reakcji tego zapyziałego marionetkarza, od wulkanu wściekłości po przygarnięcie pod swój dach nowego gatunku. Nawet myśli z Obito uleciały mi gdzieś bokiem. Dobra zabawa to jednak potrafi człowieka odstresować porządnie.

Następnego dnia jednakże od rana zawracałem sobie głowę tym upierdliwym brunetem. Strasznie mnie to irytowało, więc wyżyłem się, rzucając rzutkami w zepsuty zegar w salonie. Mężczyzna mówił, że wpadnie dopiero po południu, więc cały ranek i południe spędziłem na zniecierpliwionym jęczeniu i ogólnie rzecz biorąc, nic nie robieniu. W oryginalnych planach, zamierzałem dziś wybrać się po najnowszą część mojej ulubionej mangi, ale podenerwowanie i lenistwo nie pozwoliły mi ruszyć dupy.

Jednakże w końcu ten ułom raczył przyjść. Poinformował mnie o tym dzwonek. Plusem było, że facet nie dzwonił jak opętany (czyli jak Hidan), więc moje uszy zbytnio na tym nie ucierpiały. Za to ucierpiała poważnie moja, druga noga tym razem, gdy zerwałem się z łóżka i wdepnąłem prosto w ten nieszczęsny myśliwiec TIE z LEGO. Zawyłem okropnie jakby mnie ze skóry obdzierali, choć czułem się znacznie gorzej. Dopiero, gdy przebolałem to wszystko w akompaniamencie stęków i przekleństw stoczyłem się na dół i dopadłem drzwi jak jakieś nieokrzesane zwierzę.

Ale opłaciło się. Obito tam stał, gdy otwarłem wrota na świat. 

×××

A więc jest kontynuacja. Przewiduję jakieś dziesięć rozdziałów, ale finałowo może ich być troszkę więcej lub mniej.

Chciałabym dotrzymać poziomu wcześniejszym rozdziałom, ale nie wiem czy mi to wyjdzie. No cóż, w każdym razie zrobię co w mojej mocy.

Dziękuję za uwagę i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro