Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.3

Głośny łomot do drzwi, był ostatnim czego pragnąłem tego ranka.

- J-już idę hm! - krzyknąłem pierwsze, co nadchodziło mi na myśl, gdy słyszałem właśnie taki odgłos. Kto wie... Może na swój sposób było to takie przyzwyczajenie, aby na wskutek tego charakterystycznego dźwięku, rzucać się do wrót prowadzących do mego małego pokoiku. W końcu w moim rodzinnym miasteczku, prawie, codziennie ktoś zadawał sobie trud aby nachodzić takiego głupka jak ja.

Niestety, tam ludzie byli troszkę bardziej cywilizowani, niż ten osobnik stojący w progu.

- Deidara, czemu już nie jesteś gotowy? - zapytał Obito, a ja dziękując w myślach, że mam do czynienia z mniej upośledzoną formą tego Uchihy, zająłem się przecieraniem zaspanych wciąż oczu.

- A powinienem hm? - Zadałem pytanie, niezbyt przejmując się obecnym stanem rzeczy. Myślami wciąż błądziłem gdzieś w snach, starając sobie przypomnieć ich szczegóły, od tak dla jakiegoś zajęcia. Póki jeszcze są jakiekolwiek szanse, że coś skumam w tej branży.

- Za chwilę jedziemy, jeśli nie wiesz, a właśnie tak wyglądasz. - W pierwszej chwili nie przyjąłem jasno do wiadomości jego słów, aby następnie zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Nie sądzę, aby się tego spodziewał, również ja nie planowałem tego na ten poranek. Nie miałem bladego pojęcia ile czasu jeszcze mogę zmarnować, więc prędko znalazłem szczotkę do włosów, którą zacząłem je chaotycznie rozczesywać. Dziękowałem siłom wyższym, jeśli owe tam były, że wczorajszego wieczoru nie raczyłem przebierać się w inne cichy, co powodowało, że teraz mogłem zwyczajnie je wygładzić, póki jeszcze były w użytku.

W żadnym stopniu nie chcąc, aby ludziki z autokaru, musiały na mnie czekać, wraz z głośnym trzaskiem i przerzuconym niechlujnie plecakiem przez ramię, ponownie już nadwyrężyłem zawiasy wrót mojego zamku. Prawie, że przy takim postępowaniu, przywaliłem Obito w nos, ale stwierdziłem, że nie ma się czym przejmować.

Prędko zjechaliśmy na dół, ja cały w nerwach. Korzystając z lustra w windzie, zdołałem postawić na czubku mojej głowy stojący kucyk i przeczesać parę razy palcami grzywkę, zanim ten czas upłynął.

Mój kompan, mimo iż zmienił tożsamość, na swoją bardziej upierdliwą wersję, jakoś wiele się nie odzywał, co dawało mi nadzieję, na spokój. Gdy weszliśmy do autokaru, niemal wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Na szczęście, brakowało paru uczestników wycieczki, na co odetchnąłem z ulgą. Bycie ostatnim byłoby krępujące.

W każdym razie, prędko rozwalilśmy się na odpowiednich fotelach. Skupiłem moją uwagę na sprawdzeniu, czy z roztargnienia nie zapomniałem wziąć pieniędzy, ani telefonu. Niestety, natarczywe spojrzenie Tobiego na plecach, nie pomagało mi w owej czynności. Coś przeczuwałem, że za chwilę Uchiha wplącze mnie w jakąś głupią konwersację.

- Deidara-senpai. - Tak, bo jakżeby inaczej? Chodźmy powtarzał setki razy, za każdym razem nazwie mnie tym samym tytułem. Mimo faktu, że wciąż nie rozgryzłem czy akurat ta osobowość była młodsza ode mnie, w jakiś sposób taka odzywka wpieniała. A może to jego głos był takim zapalnikiem?

- Co hm? - Burknąłem niezbyt przyjemnym tonem, nie posyłając mu żadnego spojrzenia. Nie obchodziło mnie, że nie miałem czego szukać już w moim bagażu, więc dla pozorów miotałem po jego wnętrzu rękami.

- Tobi pomyślał, że Deidara-senpai będzie głodny, więc zwinął mu co niego ze śniadanka. - Nie zaprzeczę, iż zdziwiłem się, że mężczyzna myślał. Chyba, że wtedy pałeczkę trzymał Obito? Kto wie. Tym razem nie mogłem powstrzymać się, żeby nie najechać na niego wzrokiem, który prędko prześlizgnął się na pudełko, jakie trzymał w dłoniach.

- Proszę, weź to, inaczej potem będziesz skuczał, żeś nic nie jadł. - Ta nagła zmiana tonu lekko mnie zdenerwowała, bowiem zdałem sobie sprawę, jak słabo jeszcze ogarniałem ten mechanizm. Chociaż cóż miałem rzec, znamy się tak krótko, że nie powinienem się dziwić.

Wracając do jego podarunku, przez moment nawet miałem ochotę go wziąć, lecz powstrzymałem się. Coś mnie ostrzegało, że facet może mnie otruć. Nie wiem skąd mi się wzięła taka myśl, lecz innego argumentu na swoje postępowanie nie znalazłem.

- Nie potrzebuję tego. Mogę sobie coś kupić hm. - prychnąłem, prostując się i zakładając ręce na piersi. Wpatrzyłem się w okno, czysto teoretycznie zastanawiając się, czy mój kompan chociażby umył łapska, nim wziął cokolwiek do jedzenia.

- Naprawdę, nie ma potrzeby abyś szastał kasą na wszystkie strony. - Westchnął ciężko Obito, na co na zmieszałem się, w duchu przyznając rację temu półgłówkowi. Mimo wszystko, każda rzecz tutaj była okropnie droga, a przynajmniej dla mnie. Kupiłem już przykładowo batona wartego cały majątek porządnego szlachcica. Nie uśmiechało mi się, rzucanie pieniążkami tu i tam.

- Może masz rację... - wymamrotałem na tyle cicho, aby nie miał sposobności cieszyć się, że poparłem go w jakiekolwiek sprawie. Sięgnąłem po jego niewielki podarek. Ku mojemu zdziwieniu dostałem nawet plastikowy widelec, czego nie oczekiwałem, zakładając jedzenie łapkami, jak na ludzkie korzenie przystało. Już miałem zabrać się za pyszne papu, jakim okazała się złoścista kukurydza (co on z nią ma?) gdy zdałem sobie z czegoś sprawę.

- Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem biedny hm? - zapytałem, wbijając w niego wrogie spojrzenie, które zdecydowanie nie świadczyło o mojej sympatii do bruneta.

- Oczywiście, że nie. - Rzekł spokojnie, uśmiechając się lekko. Nie byłem pewny jak zareagować na coś takiego, więc postanowiłem skupić się na śniadaniu. Przyznam, nie było takie złe, jak zakładałem, że będzie. Gorzej, że gdy je jadłem wciąż czułem na sobie wzrok mojego kompana, przez co nie mogłem powstrzymać wrażenia, że ten tylko czeka, aż wypuszczę to z rąk, albo rzeczywiście się potruję.

Ku mojemu zaskoczeniu i zadowoleniu, nie padłem martwy na posadzkę przez całą, dość krótką drogę, jaką podróżowaliśmy autokarem, aby dotrzeć na szczyt Góry Oliwnej. Co było dla mnie wielką pociechą, dopóki nie zacząłem żałować, że nie skończyłem jako trup, a mianowicie w momencie gdy wyszliśmy na świeże powietrze.

- Ale upał hm. - jęknąłem niemalże, czując jak żar leje się z nieba strumieniami. Mój towarzysz przygód chyba był w takim samym szoku termicznym jak ja, po wyjściu z klimatyzowanego pojazdu, sądząc po jego zbolałej minie. Aż mi włosy dęba stawały, na myśl, że jeszcze długi, ale to długi czas będę się smażył na takiej patelni.

Nie widząc innej rzeczy do roboty, powlokłem się w stronę niskiego murku naprzeciw nas. Zza niego rozciągała się ogromna i piękna panorama Jerozolimy. Długi mur koloru piasku, oraz białe niskie domki nadawały jej charakteru, a złota kopułą świeciła, przez odbijające się od niej poronienie słoneczne. Byłoby wręcz idealnie, gdyby nie fakt, iż z łatwością można było dostrzec stok naszego wzniesienia, który po brzegi zapełniono grobami. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, gdzie podziały się te wszystkie drzewa oliwne, z których znany jest nasz pierwszy punkt wycieczki.

- Niech Deidara-senpai się odwróci! - usłyszałem nagle, na co odruchowo wykonałem polecenie, nie bacząc na konsekwencje tegoż czynu. I w ten sposób, spotkałem się twarzą w twarz, czy raczej twarzą w obiektyw, z aparatem Uchihy. Nim mój tępy mózg, przyjął do siebie, że pora natychmiast jakoś zareagować, brunet już zrobił zdjęcie.

- Ale ładnie wyszedłeś. - skomentowała jego poważniejsza wersja, wpatrując się w niewielki ekranik z uśmiechem. Zakipiałem ze złości, wyraźnie czując pieczenie na twarzy.

- Jak śmiałeś hm?! Mówiłem kiedyś, chodźby wspomniałem, że pozwalam ci robić zdjęcia mojej osobie?! - Wydarłem się na niego wściekle, machając rękami, jakbym co najmniej chciał zaalarmować nadlatujący samolot. Jedyne czego zwróciłem uwagę, to parunastu ludzi, którzy teraz gapili się na nas, jak na kosmitów.

- Spokojnie, to tylko na pamiątkę. Nikomu więcej nie pokażę. - Rzekł, lecz i to mnie nie uspokoiło. Bądź co bądź, znamy się mniej niż dwa dni, czemu więc miałbym robić cokolwiek dla tego mężczyzny? Po kiego zasranego grzyba jest mu moje zdjęcie, jeśli nie brać pod uwagę, tych tak zwanych "pamiątek"?

- To nie zmienia faktu! - zasyczałem z jadem w głosie, nie zmieniając nic w swojej postawie, co mogło by znaczyć zmniejszenie mej wrogości. Prywatność przecież zwycięża, wszelkim innym ważnym rzeczom.

- Nie dałem ci cholero żadnej, ale to żadnej zgo...

- No, już, już. - przerwał mi, z dość rozbawionym wyrazem twarzy. Co za wstrętna żmija, która śmieje się z głupawych reakcji innych. Jak mnie okropnie denerwuje. Bladego pojęcia nie mam jak przetrzymam z nim jeszcze tak wiele czasu.

- Zrób tak ponownie, rozbije ci te twoje urządzonko pod twoimi nogami hm! - warknąłem i obróciłem się naburmuszony w stronę panoramy. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, więc starałem się nie reagować na jego zaczepki. Ale cóż. To naprawdę nie jest możliwe.

Przez cały czas, kiedy leźliśmy dróżkami w stronę Ogrójca i Bazyliki Wszystkich Narodów, ten upierdliwy typ dotrzymywał mi kroku. Zmienił się znów w Tobiego, który całkowicie nie zrażony moją niechęcią rozmawiał jakby nigdy nic. Skłoniło mnie to do kolejnych przemyśleń, a propo działania tych dwóch, czy jednego człowieka.

Również gdy oglądaliśmy mozaikę na wielkiej świątyni, wciąż dziecięca wersja bruneta paplała bez żadnego składu ani sensu. Wtedy, z przykrością zdałem sobie sprawę, że wcale, ale to wcale nie mogę tego poskładać w całość. Niestety, beznadziejny był ze mnie psycholog.

W końcu, znaleźliśmy się pomiędzy niskimi białymi domkami w tłoku ludzi, różnie ubranych. Rzeczywiście, jak wcześniej ostrzegał mnie Obito, kiedy jeszcze jechaliśmy autokarem, Droga Krzyżowa bardzo, ale to bardzo różniła się od tej, którą wyobrażali sobie ludzie. Wszędzie były kramy, sprzedawano w nich biżuterię, ubrania i inne tego typu badziewia. Starałem się ogromną uwagę przykładać do tego, aby zwyczajnie się nie zgubić.

- Swoją drogą, Deidara. - odezwał się niespodziewanie mój towarzysz, który jak można było się, trafnie, spodziewać bez przerwy dotrzymywał mi kroku, gdziekolwiek bym nie poszedł. No, może z wyjątkiem toalety.

- Wcześniej cię o to nie pytałem, ale dość mnie ciekawi, co cię tutaj sprowadza. Jesteś Chrześcijaninem? - Przyznam, nie spodziewałem się takiego pytania.

- Nie, coś ty... - zacząłem, lecz widząc jego spojrzenie, zamilkłem zawstydzony i nerwowo podrapałem się po karku. - G-gomen (przepraszam). Nie miałem tego n...

- W porządku. - brunet machnął ręką lekceważąco, mimo iż widać było, że jest troszeczkę bardzo urażony. Miałem ochotę się palnąć w czoło. Może i za nim nie przepadam, ale jak mogłem być tak nietaktowny?

- Wierzysz w Boga hm. - stwierdziłem.

- A ty nie. - kiwnąłem głową.

- W takim razie, czemu tu jesteś? Nie wyglądasz na specjalnie zainteresowanego wycieczką, nawet nie chce ci się założyć słuchawek, aby słuchać przewodniczki. Boisz się też latać samolotem. Sprawiasz wrażenie, jakby ktoś cię zwyczajnie zmusił do tego wyjazdu.

Poczułem, jak pieką mnie policzki z zażenowania własną osobą. Również zaskoczyło mnie co powiedział, w końcu kto by się spodziewał, że brunet nie będzie taki głupi, jak każdy by pomyślał na pierwszy rzut oka.

- Czyli nie jesteś aż takim idiotą. - skomentowałem, zanim zdążyłem się powstrzymać. Mój kompan nie miał uradowanej winy, ale wciąż oczekiwał wyjaśnień. Chyba zacznę go szanować, za cierpliwość.

- Widzisz... Ta sprawa jest naprawdę skomplikowana. - Zacząłem ostrożnie dobierając słowa. Wahałem się, czy aby na pewno mu to powiedzieć, lecz zwyczajnie coś mnie do tego pchało. Jakbym miał do niego zaufanie. A przecież tak nie było.

- Wyobraź sobie, iż każdy z sąsiadów, jacy mieszkają na twojej ulicy wyznaje inną religię. I bez względu, na porę dnia czy nocy, pragnie cię na nią przeciągnąć. - Obito podniósł jedną brew do góry. Miał minę, która świadczyła, że niezbyt dawał wiarę moim słowom.

- Przyjmijmy, że jako tako, wiem, że nikomu tego nie powiesz. - wziąłem głęboki oddech. - Jak się domyślasz mieszkam w Tokyo, w końcu stamtąd wylatywał samolot. Jest tam, na całkowitych obrzeżach miasta, takie niewielkie osiedle, zaledwie parę domów. Tak właśnie mieszkam, przy pewnej ulicy. - Dałem mu chwilę na przyswojenie informacji, aby kontynuować:

- Jeśli już masz to przed oczami, pomyśl, że na tej samej przecznicy, żyje szalony marionetkarz szatanista, trzymający w domu broń palną, strzelał nią kiedyś do psa, mieszkającego na przeciwko Jashinisty...

- Co to, Jashinista? - przerwał mi. Jak zwykle nikt tego nie kojarzy. Zastanawiało mnie kiedyś nawet, czy aby Hidan, nie był pojedynczym przypadkiem opętania, albo czegoś w tym stylu.

- Taki ktosiek, który wierzy w boga mordu, więc znosi do swojej piwnicy szczury i odprawia na nich chore rytuały. - wytłumaczyłem naprędce, aby móc kontynuować:

- Z nim mieszka bardzo, ale to bardzo religijny żyd, łasy na pieniądze jak na powietrze. Ilekroć mnie odwiedza, ciągle coś mi kradnie. Dalej chrześcijanin, swoją drogą ma takie samo nazwisko jak ty. - stwierdziłem luźno, przypominając sobie odruchowo tego wnerwiającego Uchihę.

- Dzieli miejsce zamieszkania z pewnym, wielkiego wzrostu, Islamistą. Nie mam pojęcia, jak oni się dogadują. Jest tam też rudy masochista i jego dziewczyna, oboje należą do jakiejś chorej sekty. Oraz taki dziwny osobnik, który ma cały dom oblepiony roślinami, chyba buddysta.

Obito pokiwał głową, chociaż widać było, że niezbyt daje wiarę moim słowom. Ale cóż na to nic mu nie poradzę.

- I Deidara-senpai mówi, że każdy chce go przeciągnąć na swoją stronę, tak? - Poczułem się beznadziejnie, gdy nagle pojawił się Tobi. Zwłaszcza, że nie mogłem wyłapać momentu gdy się przestawił. Oj, jak słabo idzie mi ta sztuka.

- Dokładnie hm. - potwierdziłem, na co ten pokiwał głową. Miałem coś jeszcze dorzucić, gdy nagle objął mnie ramieniem. Otworzyłem buzię, nie wiedząc z początku co zrobić. Zrobiło mi się goręcej niż powinno. Mógłbym też przyrzec, że byłem czerwony jak burak. Chciałem mu przywalić, albo go odepchnąć, gdy on po prostu skręcił w prawo, tam mnie kierując i natychmiast puścił. Momentalnie ukryłem piekącą twarz a dłoniach, zastanawiając się, o jak głupich rzeczach myślałem. W końcu, to niemożliwe, aby on cokolwiek do mnie czuł, nie mówiąc już o wzajemności.

×××

Witajcie!

A więc, w końcu jest nowy rozdział. Trochę długo z nim marudziłam, ale cóż, tyle miałam jakiejś upierdliwej nauki w tym tygodniu, że nie miałam sposobności niczego dobrego stworzyć.

W każdym razie, jest nowa część. Mam nadzieję, że się podobała^^ i nie ma w niej setek błędów.

Mam też dość wiekową już nominację, od Shikamaraaa

1. Tak^^

2. Narutoooo

3. Jeny 😅

1. Deidara z Naruto

2. Kakashi Hatake z Naruto

3. Tobi czy jak kto woli Obito Uchiha z Naruto

4. Ginko z Mushishi

5. Guts z Berserka

6. Zack z Aniołów Zbrodni

7. Naruto Uzumaki z Naruto

8. Decim z Death Parade

9. Włochy z Hetalii


10. Tomoya Okazaki z Clannad


4. Blok

5. Miasto

6. Noc

7. Nie mam

8. Jedzenie...?

9. 8.18

10. Rany... Nah..

- Mam kotkę

- Lubię filmy Marvela

- Jestem Otaku (kto by pomyślał?)

11. Wąż chyba

12. -Anax-

Melliska111

sakurcia-chan0

_Amelinium_

Hasio_Haduo

justkk145

UndeadGrace

MangoZjebLikeNaruto

I to tyle^^

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro