Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.1

Cała ta odprawa, paszporty i wszystko było dla mnie niczym w porównaniu ze świadomością, że za chwilę będę się unosił tysiące metrów nad ziemią.

Za każdym razem jak o tym myślałem, normalnie czułem jak krew odpływa mi z twarzy. No ale cóż zrobić, nie było innej opcji. Skoro już kupiłem wycieczkę, wydrukowałem co trzeba było, przewędrowałem w pocie czoła ogromne lotnisko, to chyba nie mogłem porzucić tej sprawy, przez mój paniczny strach przed lotami.

Mimo tego, obraz, który malował się za szkłem, a mianowicie wielki naśladujący ptaka potwór sprawiał, że nogi się pode mną uginały i miałem ochotę położyć się tutaj na ziemi i już nigdy więcej nie wstać.

Walcząc, jak się dało, z tym okropnym odczuciem, wprost oblany bielą, powlokłem się niczym duch za ludźmi, gdy oznajmiono, że wreszcie po czterdziestu pięciu minutach opóźnienia, nasz transport jest gotowy do startu. Jakimś nieśmiesznym cudem wdrapałem się ostatni do małego wejścia do maszyny. Nogi nieprzerwanie trzęsły się pode mną, gdy słyszałem ciężki warkot silnika.

Stewardessa, kiedy mnie zobaczyła, wyglądała, jakby zastanawiała się na poważnie, czy może nie wezwać karetki, czy może nie zaproponować mi torebki na wszelki wypadek, jeśli chciałbym zwrócić z powrotem batonika, którego spożyłem przed lotem. Jednak nie miałem na to ochoty, zwłaszcza, że to głupie opakowanie pełne cukru kosztowało mnie przeszło fortunę. W każdym razie brunetka, finałowo, jedyne co zrobiła to życzyła mi udanej podróży.

Burknąłem tylko coś pod nosem, nie całkiem wiedziałem co to miało być i przeciskając się pomiędzy ludźmi, zacząłem szukać mojego siedzenia. W końcu udało mi się do niego dotrzeć. Na moje nieszczęście, musiałem klapnąć sobie przy oknie. Bagaż rzuciłem pod nogi i z depresyjnym wyrazem twarzy, jak najwygodniej się dało, skuliłem w kącie, rzucając niechętnym spojrzeniem wokoło.

Obok mnie istniało jeszcze jedno miejsce, dalej rząd z czterema po środku, a następnie znów dwójka. Aby odciągnąć od siebie stresujące myśli, próbowałem zastanowić się, kto mógłby usiąść obok mnie. Może będzie to jakaś ładna, miła blondynka? Doradzili byśmy sobie a propo włosów. Albo staruszek? Ujdzie, byleby tylko nie był to jakiś bachor, bowiem od jego głupich krzyków i komentarzy, zdechłbym jak pies.

Przesunąłem niechętnie spojrzenie na okno. Rozciągał się za nim widok na liczne i bardzo długie pasy startowe, przyozdobione kolorowymi światełkami. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze, a ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć.

Niespodziewanie poczułem ruch powietrza obok siebie. Odruchowo obróciłem głowę w tamtą stronę. Jak się domyśliłem, znalazł się mój towarzysz podróży. Lecz nie takiego kogoś się spodziewałem. Nie sądziłem, że będzie to najzwyklejszy w świecie mężczyzna, który ciemnymi oczami lustrował wnętrze swojego plecaka, zapatrzony w nie, jak w lusterko. Jego czarne, lekko krzaczaste, a co najważniejsze, krótkie włosy opadały mu na czoło. Czyli nie będziemy mieć wspólnych tematów rozmów.

Ledwie zdążyłem mu się przyjrzeć, a stewardessa zaczęła prawić gadkę o bezpieczeństwie i drogach ewakuacyjnych. Słuchałem jej uważnie , starając się zapamiętać każde słowo i modląc się w duchu, abym nie musiał się do nich stosować.

Gdy kobieta skończyła mówić cały samolot drgnął. Dało się wyczuć, jak przesuwa się po pasie. Widok za oknem również leniwie się zmieniał. To sprawiło, że miałem wielką ochotę jednak zwrócić tego batona. Kiedy zaczęło mi się robić słabo, sięgnąłem do mojego bagażu. Znalazłem odpowiednią rzecz i odetchnąłem z ulgą. Przyznaję, lepka glina do ugniatania była dla mnie zawsze najlepszym przedmiotem do odstresowania się. Chwilę miętoliłem ją w dłoniach, czując się troszeczkę lżej na duchu, aż usłyszałem nieznajomy głos:

- Co to? - Zapytał. Przez krótki moment zastanawiałem się czy pytanie, aby na pewno zostało skierowane do mnie, lecz z racji, że nie było żadnej riposty, musiałem spojrzeć na mojego towarzysza.

Moje oczy nabrały nienaturalnie dużej wielkości, gdy ujrzałem pełną twarz bruneta. Wcześniej nie zwracałem na niego, aż tak wielkiej uwagi, nie miałem nawet zamiaru się kumplować, więc nie przeszkadzało mi gdy był obrócony bokiem i reszty nie dało się ujrzeć. Teraz gdy tak się na niego, raczej chamsko, patrzyłem potrafiłem stwierdzić, że gdyby nie te wszystkie blizny, pewnie byłby popularny wśród płci pięknej.

- C-co? - To jedyne co przeszło mi przez gardło. Wszystko wyleciało mi z głowy, w obliczu jego niespotykanego wyglądu. Nie pamiętałem nawet, o co mu biegało.

- Pytałem, co to? - Nic mi to nie mówiło, nie ogarniałem co dokładnie takiego chciał wiedzieć, a przynajmniej do czasu gdy nie wskazał miękkiej substancji w moich dłoniach. Od razu wszystko mi się rozjaśniło.

- Aaa... O to ci chodzi! - Nie ukrywałem, że ucieszyło mnie, że w końcu ktoś się tym zainteresował. Normalnie ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, woląc nie zagłębiać się w te tematy. Bo jaki duży człowiek, bawi się gliną w miejscach publicznych?

- Sztuka hm! - Odpowiedziałem od razu entuzjastycznie, na co on zrobił zdziwioną minę. Miałem nadzieję, że nie czuł się źle, z faktu, że wciąż się mu przyglądałem.

- Sztuka?

Nie udało mi się na czas poprzeć moich przekonań, bo samolotem szarpnęło. I gdy zdałem sobie sprawę, że on startuje, oblał mnie natychmiast zimny pot. Palce zacisnąłem na moim małym artyźmie, mając nadzieję, że nie wyglądam jak trup. Niestety, na darmo.

- Wszystko okej? - Zapytał mój kompan, kładąc mi rękę na ramieniu. Zastanawiałem się, skąd się urwał, że dotyka nieznajomego w jakikolwiek sposób, ale już zbyt zaaferowałem się lotem, aby reagować na takie rzeczy.

- T-tak hm. - Bąknąłem. Policzki paliły mnie że wstydu, ale nic nie mogłem poradzić na mój strach. Całe wnętrze krzyczało wyraźnie, abym do jasnej cholery wracał na stabilny grunt, póki jeszcze żyję, a nie leżę w płonących szczątkach w jakimś lesie. Gdy potężna machina oderwała się od ziemi, wzdrygnąłem się. Serce waliło mi w piersi na tyle mocno, że sprawiało wrażenie, jakby miało za chwilę wybuchnąć.

- Boisz się latać? - Bardziej stwierdził niż spytał brunet, patrząc na mnie z wyraźnym współczuciem w oczach. Skrzywiłem się, była to ostatnia rzecz teraz mi potrzebna. No może, z wyjątkiem rozbicia samolotu.

- Nie twoja sprawa hm. - Prychnąłem, niezbyt miłym tonem, wracając do mojej gliny. Miałem nadzieję, że facet się odczepi. Nie żebym coś do niego miał, ale troszkę zaczął mnie irytować. Nie chciałem przecież, wpaść w kolejną upierdliwą sprawę, ledwie udało mi się zwiać od mojego serdecznego, aczkolwiek stukniętego przyjaciela Hidana.

- Może i tak. - Ku mojemu zadowoleniu i lekkiemu zdziwieniu, mężczyzna cofnął rękę, dzięki czemu udało mi się rozluźnić na tyle ile obecna sytuacja pozwalała.

- Obito Uchiha.

- Co hm? - Rzuciłem zdezorientowany, na moment przerywając cackanie się z białą substancją, zamkniętą między moimi plecami.

- Moje imię i nazwisko. Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć. - Brunet uśmiechnął się przyjaźnie w moją stronę. Już chciałem mu wygarnąć, że to co powiedział nie było prawdą, ale przekupił mnie swoim wyrazem twarzy. Mimo tych wszystkich blizn, wyglądał... Całkiem ładnie. Nie żeby mi się podobał czy coś, tak tylko luźno stwierdziłem.

- Deidara. - Mruknąłem w jego stronę, bo tak czy siak wypadało się przedstawić, jeśli on zrobił to pierwszy. Po za tym, mężczyzna nie był na tyle podejrzany w jakkolwiek sposób, bym miał wątpliwości co do podawania imienia.

- Dobrze wiedzieć. - Rzucił Obito, schylając się do plecaka. Dopiero w tym momencie zauważyłem, jak bardzo samolot wzniósł się w górę. Szczerze, nie spodziewałem się, że rozmowa z ciemnowłosym mężczyzną tak mnie zajmie, że nie zauważę takich elementów.

Obudziło mnie dość silne szturchnięcie w ramię. Zamrugałem oczami, przecierając je jedną ręką. Kompletnie nie przypomniałem sobie, w którym momencie postanowiłem się zdrzemnąć.

- Deidara, chodź! Wylądowaliśmy szczęśliwe - Usłyszałem znajomy głos. Skąd ja go kojarzyłem? Rozglądnąłem się wokoło, aby przekonać się, że byłem we wnętrzu samochodu. Mój umysł działał jeszcze na zwolnionych obrotach, więc nie skojarzyłem faktów, przez co w krótki moment cały się spiąłem.

- Gdzie...

- Wylądowaliśmy, śpiochu. - Zaskoczył mnie ktoś drugi raz. Obróciłem głowę w jego stronę i jęknąłem w duchu. Niestety, stał tam mój nowy znajomy... Jak mu tam było? Obito? Coś w ten deseń. W każdym razie, w rękach trzymał bagaże, w jednej mój, a w drugiej swój.

- Cali hm? - Niezbyt ogarnąłem, że jeśli jeszcze żyliśmy, to wszystko z nami w porządku. Ale nawet gdybym to wydedukował, to przecież nie wiadomo jak się człowiek czuje po śmierci. Może byliśmy martwi? Ta myśl przyprawiła mnie z łatwością o dreszcze.

- Nie rozwaliło nam kółka przypadkowo, ani...

- Nie, nic się nie stało, Deidara. - Uspokoił mnie towarzysz. Odetchnąłem z ulgą, czując się o wiele lepiej, pod względem psychicznym.

- Przespałeś wszystkie turbulencję, więc nie ma problemu. - Dodał z nutką rozbawienia w głosie. Zakręciło mi się w głowie. Strach objął mnie szczelnie swoimi ramionami. Tyle myśli napłynęło do mnie od tak, że myślałem, że wybuchnę i zginę w eksplozji. A to takie niedorzeczne, prawda?

- T-turbulencji?! Kiedy?! Gdzie!?! Dlaczego do jasnej ciasny mnie nie obudziłeś?! Mogliśmy zginąć!! To wszystko z powodu jakiejś burzy, tak?! Czytałem o tym, jeszcze by nas piorun trafił! Wiesz co się dzieje gdy samolot zostaje trafiony przez piorun?! - spanikowałem kompletnie, paplając prawie, że bez sensu. Byłem blisko wyrywania sobie włosów, trzęsącymi się dość bardzo rękoma.

- Spokojnie, oddychaj. Zakrztusisz się powietrzem. - Powiedział spokojnie mój kompan, lecz ja zwyczajnie nie mogłem nic na to poradzić. Miałem wrażenie, że cały świat mi się ściemnia, a wokoło robiło się tak jakoś duszno. Ponad to, cały drżałem niczym podczas czterdziestu dwu stopniowej gorączki. Ale cóż miałem poradzić. Wizja naszego samolotu, lecącego w kawałkach w dół, wprost do oceanu sprawiała, że zwyczajnie wariowałem z przerażenia.

- Dobra, uspokój się już. Żartowałem, okej? - Te słowa sprawiły, że się we mnie zagotowało. Mimo, iż czułem niesamowitą ulgę i lekkość z powodu wiadomego, paliła mnie również wściekłość. On doskonale wiedział, że się tego bałem i wykorzystał to przeciw mnie.

- Ty pieprzony chuju! - Niezbyt panując nad ludzkimi odruchami chwyciłem go za koszulkę i zacząłem potrząsać, czerwony ze złości.

- Jak mogłeś hm?! Zrobiłeś to... Zrobiłeś to celowo!!! - Nie przejmowałem się, że ludzie przeciskający się do wyjścia, rzucali nam dziwne spojrzenia i szeptali między sobą. Sytuacja była aż nazbyt skrajna dla mojej osoby, bym zwrócił na to uwagę. A on musiał dostać nauczkę.

- Tak... Sumimasen, Deidara. - Westchnął brunet, ale ja tylko pokręciłem głową. Nie zasłużył sobie na zwyczajne wybaczenie takiego zachowania. Bezczelnie skłamał, przez co wyglądałem co najmniej jak mały dzieciak, który panicznie boi się ciemności. Co z tego, że ci wszyscy ludzie wokół nas prawdopodobnie wcale mnie nie kojarzą i nigdy więcej nie spotkają. Jednak to krępujące. A granie na czyiś emocjach jest bezdyskusyjnie wstrętne.

- Pieprzony idiota hm. - Wysyczałem, wyrywając mu swój bagaż. Chciałem dorzucić mu jeszcze jakieś inne rzeczy, aby poczuł jak największe wyrzuty sumienia, ale coś mnie powstrzymało. Nie byłem z tego dumny, lecz przecież nie przeciwstawie się mojej wewnętrznej woli. Do tego momentu zawsze miała rację.

Z tego też powodu, jedyne co zrobiłem to wykrzywiłem twarz wrogo, po czym mrucząc pod nosem niezbyt miłe słowa, ominąłem go i zacząłem kierować się jakoś do wyjścia. Na szczęście, czy nieszczęście nie miał nic przeciwko.

×××

Konbanwa!

Jak widzicie, napisałam pierwszy rozdział mojej nowej książki z takim oto shipem.

Mam nadzieję, że wam się podoba i brzmi to jako tako, że nie ma też jakiś bilionów błędów, ani pomyłek. Oraz, najważniejsze, że charakter Deidary i Obito jest chociaż trochę podobny do oryginalnych postaci.

Nah, nie wiem co więcej napisać. Na tytuł nie miałam żadnego grama weny, więc jest taki jaki jest. Może wpadnę na inny, ale w tej dziedzinie nie wróżę sobie sukcesów.

To chyba tyle na dziś, nie wiem co więcej napisać.

Bayo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro