Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Oneshot #3.2 ~O Czechosłowacji

– Debilu, oddawaj to!

– Haha! To sobie to weź!

Roześmiany blondyn biegł przed siebie, trzymając wysoko w górze rękę, w której ściskał małą buteleczkę z trunkiem. Niższy od niego chłopak, wyraźnie niezadowolony, biegł za nim, ciężko przy tym dysząc.

W końcu przystanął i się pochylił, próbując złapać oddech. W tym czasie Czechosłowacja dobiegł do najbliższego drzewa i się na nie wspiął. Już zaraz cała jego sylwetka została zakryta liśćmi. PRL podniósł głowę w momencie, gdy ten zniknął mu z pola widzenia. Poczuł wewnętrzne zaskoczenie, nie widząc nigdzie swojego kompana, który uciekł z jego własnością. Zmarszczył brwi. Wyprostował się i spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Zatrzymał się znów w miejscu, gdzie ostatnim razem widział blondyna.

Oparł ręce na biodrach i rozejrzał się dookoła. Tak, jakby ten rozpłynął się w powietrzu. Nagle poczuł, jak coś stuknęło go w szyję. Prędko podniósł dłoń i przetarł nią kark, nadal wypatrując na horyzoncie chłopaka.

I wtedy znów czymś dostał. I znów. Zirytowany odwrócił się do tyłu, ale nic nie dostrzegł. Dopiero głośny i serdeczny śmiech dobiegający znad jego głowy sprawił, że spojrzał w górę. Tam na jednej gałęzi zobaczył Czecha, który z uśmiechem na ustach zajadał rosnące na drzewie czereśnie.

– Ty chuju, oddawaj mi moją butelkę! – warknął groźnie. Czechosłowacja tylko głośniej zachichotał.

– To sobie po nią tu przyjdź – stwierdził, rozkładając ręce. PRL niepewnie spojrzał na drzewo, nie mając właściwie pojęcia jak to zrobić. Bał się wspinać. Raz, jako dziecko wspiął się na drzewo i godzinami czekał, aż ktoś go ściągnie. I tak na końcu sam musiał zeskoczyć, przez co prawie złamał sobie rękę. Nikt zbyt szczególnie się wtedy tym nie przejął.

Czechosłowacja oparł wygodnie głowę o pień drzewa, jedną z nóg luźno spuścił w dół.

– Wiesz, alkohol to nie wszystko. Przynajmniej wyszedłeś wreszcie na świeże powietrze – posłał mu głupkowaty uśmiech, po czym otworzył butelkę i wziął porządny łyk wódki. To rozdrażniło bardziej Kostka, w końcu jak on śmiał pić jego zdobyczny alkohol?

Czując napływ złej energii podszedł bliżej pnia. Prawą ręką złapał najniżej rosnącą gałąź i spróbował się podciągnąć. Złapał zaraz potem gałąź drugą ręką, jedną z nóg oparł o drzewo i próbował przenieść na nią ciężar. Stopa mu zjechała, przez co poczuł na plecach zimny dreszcz, ale się nie poddawał. Już zaraz był metr nad ziemią i wspinał się dalej. Czechosłowacja przyglądał się temu z rozbawieniem, w końcu chłopak wyglądał całkiem pokracznie. "Śmiej się, śmiej. Za chwilę ci zedrę z mordy ten uśmieszek" myślał pewny swego Kostek.

Gdy znalazł się praktycznie tuż obok blondyna, natychmiast wyciągnął rękę w jego kierunku, chcąc odebrać jak najszybciej swój alkohol. I to był błąd.

Brak solidnego podparcia sprawił, że w chwili gdy przechylił się w stronę Czechosłowacji, jego noga się obsunęła. Krzyknął cicho w przerażeniu, rozpaczliwie machnął rękami. Czech widząc to w przypływie impulsu puścił butelkę, prędko złapał go za rękę i przyciągnął do siebie. PRL objął go natychmiast, jako jedyne miejsce oparcia.

Dyszał ciężko, adrenalina szumiała mu jeszcze w uszach. Patrzył w oczy kolegi, dalej nie wiedząc co się stało.

– Wszystko w porządku? – spytał z przejęciem, kurczowo zaciskając palce na bluzie chłopaka. PRL powoli pokiwał głową. Znalazł pod nogą gałąź, dzięki czemu mógł się podnieść znad Czecha. Nadal jednak go nie puszczał.

– Nienawidzę wysokości – burknął na swoje usprawiedliwienie. Czechosłowacja się uśmiechnął.

– Spokojnie. Spróbuj usiąść na tej gałęzi trochę niżej, pomogę ci – Kostek powędrował wzrokiem na wskazaną gałąź. Skrzywił się. Ostrożnie podniósł swój ciężar i spróbował się na nią zsunąć. Czech przy tym cały czas go trzymał, puścił dopiero w momencie jak ten siedział bezpiecznie.

– Dzięki – westchnął cicho i ciężko oparł się o pień. Za chwilę dobiegł do jego uszu chichot, ponownie przykuwając uwagę na towarzysza. – Co się głupio cieszysz?

– Ah... nic. Zabawna sytuacja – odparł, wzrokiem powędrował na ziemię. Butelka rozbita była w drobny mak.

– Pff... nic zabawnego nie ma w tym, że prawie się zabiłem. Poza tym wisisz mi wódę – mruknął niepocieszony. Czechosłowacja wzruszył ramionami i odchylił głowę do tyłu. Słońce przebijało się spomiędzy liści i smagało przyjemnie jego twarz. Zamknął z rozkoszy oczy.

– Kiedyś ci oddam. Teraz i tak nie mam kasy – odparł lekko. PRL zmarszczył brwi.

– Nie...? Przecież mówiłeś, że rzucasz "robotę", bo znalazłeś coś lepszego. I że cię w końcu na to stać – zauważył i z zaintrygowaniem przyglądał się blondynowi. Wyraz twarzy Czecha stopniowo poważniał.

– Bo znalazłem, ale kasę dostanę pod koniec miesiąca. Narazie muszę wyżyć na tym, co mam odłożone. Ale wiesz,  jestem skory do tego poświęcenia. Wszystko lepsze od szukania klientów na ulicy – próbował zabrzmieć bardziej optymistycznie. PRL cicho westchnął.

– Przynajmniej wyrwałeś się z tego gówna. Na początku mówiłeś, że nie ma na to szans

– To prawda. Ale się jakoś udało. Najgorzej było odmówić temu Jaworskiemu, przyszedł nawet do mnie do mieszkania. Poszantażowałem go, że jeśli cokolwiek mi zrobi, to o wszystkim dowie się ZSRR i będzie miał problem. Można stwierdzić, że wyszedł całując rączki, błogosławiąc Boga i zostawiajac mały napiwek – wyznał z zadowoleniem. PRL zmarszczył brwi.

– ZSRR? Myślisz, że w ogóle by się tym przejął? – Czech wzruszył ramionami.

– Pewnie nie, ale Jaworski o tym nie wie i próbować szczęścia nie będzie, jeśli ma trochę oleju w głowie. W końcu nie jest krajem, my mamy większy autorytet – uznał z uśmiechem. – A ty...? Dalej będziesz zarabiać na hazardzie i kantowaniu? – PRL fuknął dogłębnie urażony.

– Ja gram uczciwie, nigdy nie oszukiwałem! No... może dwa razy się zdarzyło, ale tylko wtedy, gdy zauważyłem, że typ obok też oszukiwał. Nie przewidział, że mam zgrabniejsze palce od niego – uśmiechnął się pod nosem.

– Jesteś najlepszym karciarzem jakiego znam – uśmiech na ustach białowłosego jeszcze się powiększył na tą pochwałę. Podobało mu się to, jak jego kompan do niego mówił. – Ale... spróbuj może też skończyć z tym, PRL. Odłóż oszczędności, ułóż sobie życie. Jesteś sprytny, dasz sobie przecież radę. Marnujesz tak sobie życie – wyciągnął rękę i zerwał rosnące najbliżej niego owoce. Kostek spuścił wzrok, a uśmiech opadł.

– Kretyn jestem, a nie sprytny. Jedyne co umiem dobrze robić to chlać – Czech przerwał na moment jedzenie. Posłał mu pełne współczucia spojrzenie.

– Stary nie może ci pomóc? Mówiłeś, że siedzi w Stanach, często ludzie wysyłają rodzinie kasę ze Stanów – PRL skrzywił się i podkulił nogi.

– Prędzej bym zdechł, niż go o cokolwiek prosił. Rozjebał mi życie i zdaje się, że jest z tego dumny. Woli rozpieszczać gówniarza – burknął ze słyszalnym jadem. Czechosłowacja prychnął. Znał podobną historię aż za dobrze.

– W takim razie jebać starucha. Kto w ogóle potrzebuje ojców? Tylko potrafią zawodzić. Musimy być lepsi od nich – skomentował z powagą. PRL posłał mu ukradkiem spojrzenie.

– A twój...? – spytał, wyczuwając doskonale, że Czech sam nie ma najlepszych doświadczeń ze swoim ojcem. A przynajmniej tak mu się zdawało. Chłopak wzruszył ramionami.

– Wiem tyle, że był i nagle zdechł, nic po sobie nie pozostawiając. Matka nie chciała nigdy o nim mówić, bo dostawała niezdrowych ataków. Mogę się tylko domyślać, co się z nim stało. Mam żal o to, że nas zwyczajnie zostawił. Przez to ledwo koniec z końcem wiązaliśmy, aż wyniosłem się z domu, by matka miała mniej pysków do karmienia – mruknął smętnie. PRL poczuł wewnętrzną frustrację.

– Dlaczego to jest tak wszystko niesprawiedliwe? – spytał grobowo. Świadomość, że życie nie okazało łaski również i jego towarzyszowi bardzo go dobiła. Nagle przed jego twarzą zadyndały dwie czereśnie. Zaskoczony spojrzał w górę i zobaczył, że Czech znów był cały rozpromieniony uśmiechem. To było wprost zaskakujące jak potrafił skakać ze skrajności w skrajność. Dlatego chyba PRL go polubił. Poczuł wewnętrznie dziwne uczucie, patrząc tak na swojego kolegę.

– Bo takie jest życie, ale nie możemy go zmarnować na narzekanie i biadolenie, jakie jest straszne. Trzeba to zaakceptować i mimo wszystko robić swoje – PRL wyciągnął rękę, chcąc odebrać owoce. Ich palce przez chwilę się stykały. Kostek pomyślał, jak było to niezręczne. Przez plecy przeszły mu dreszcze. Czech znów oparł się plecami o drzewo. – Odbić się od dna, znaleźć drugą połówkę. Wyrwać jakiegoś faceta...

PRL wzdrygnął się. Spojrzał na Czechosłowację jak na wariata.

– Co ty pieprzysz? – spytał zdumiony, że ten zdobył się na tak odważną sugestię. Blondyn spojrzał na niego, usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.

– Oh weź, nie zgrywaj teraz takiego niewiniątka, Lu – wyszczerzył się wrednie. – Podobało ci się w klubie dla gejów, widziałem przecież. Całujesz też nienajgorzej, aż ciekawi mnie, skąd masz taką wprawę – założył ręce pod głową. Nie spojrzał na Kostka. Zapewne widok jego przerażonej twarzy zbyt by go rozśmieszył.

– Że co...? Kiedy niby się kurwa całowałem? – spytał wyraźnie zaskoczony. Mimowolnie jego policzki nabrały intensywniejszej barwy.

– Odstaw lepiej ten alkohol, bo wiele przez niego tracisz. Chociaż... na trzeźwo możesz być bardziej sztywny – stwierdził i posłał mu krótkie spojrzenie. Oczy L-ka były szeroko otwarte.

– Z kimś się tam całowałem? I ty nic nie zrobiłeś? Zaciągnąłeś mnie do jakiegoś klubu dla pajaców i mnie nawet nie pilnowałeś? A gdyby któryś mnie na bok wziął? – zaczął wyrzucać pretensjonalnie, policzki szczypały go coraz mocniej. Parsknięcie śmiechem Czecha mocniej go zagotowało.

– Ależ ciebie pilnowałem, głupku. Nie odstąpiłem cię na krok. I dlatego chyba potem się do mnie przykleiłeś. Ale spokojnie, nie mam ci tego za złe. Po pijaku robi się różne głupie rzeczy – PRL zastygł w szoku, oczy miał już jak spodki od filiżanek. W pierwszej chwili zmroził go zimny pot, potem odczuł intensywny gorąc, którego źródła szukać można było szukać na jego twarzy. Poczuł się jak skończony idiota.

– Że... ja ciebie... – Czechosłowacja uśmiechnął się do niego ciepło. Żołądek Polaka ścisnął się nieprzyjemnie. Ciężko oparł się o pień, niezdolny patrzeć mu w oczy. Zasłonił twarz dłonią. – Ja pierdole... kurwa, najmocniej cię przepraszam stary, ja nie wiem co...

– Nie przejmuj się. Nie, żebym zajmował się czymkolwiek innym przez ostatnie lata. Zresztą jak już mówiłem, nie było tak źle – wyraźnie usiłował rozluźnić atmosferę, co zdecydowanie nie działało na L-ka. Był zbyt zawiedziony swoją osobą. To nie tak, że nie wiedział, że może jednak woli bardziej facetów, ale ukrywał to i dbał o to, żeby sprawa nie wyszła na jaw. Nie chciał mieć dodatkowych powodów, dla których inni by go nienawidzili, a za swoją "odmienność" już wystarczająco katował samego siebie. Skoro dopuszczał się do takich wybryków będąc w stanie nietrzeźwości, to musiał się poważnie nad sobą zastanowić. Wiedział, że alkoholu tak łatwo nie odstawi, bo psychicznie sobie z niczym by nie poradził. Jedynym rozwiązaniem, na jakie wpadł, była izolacja. Na tą myśl jego serce prawie stanęło.

– Nie jestem pedałem – burknął wściekły właściwie niewiadomo na kogo. Czechosłowacja parsknął szczerze rozbawiony.

– Tak, a ja nie byłem dziwką. A, nie, czekaj... – spojrzał na niego z uśmiechem. Uśmiech lekko mu opadł, gdy zobaczył jak źle wyglądał jego towarzysz. Siedział bardziej skulony, ze spuszczoną głową. Przez chwilę się przestraszył, że znowu wpadnie na pomysł, by sobie coś zrobić. Musiał inaczej rozładować napięcie.

Nabrał powietrze, czując, że to moment na trochę szczerości. Wstał i powoli zsunął się na gałąź niżej, żeby znaleźć się na poziomie Kostka. Usadowił się na gałęzi tuż obok niego. Kiedy ten nie zareagował na jego zmianę miejsca, lekko pochylił się do przodu i położył rękę na jego barku. PRL z oporem podniósł na niego wzrok. Jego oczy gdzieś tam głęboko skrywały strach. Czech posłał mu czułe spojrzenie, nie rozumiejąc, czego ten się obawiał.

– Przecież nie ma w tym nic złego, PRL. W końcu ciężko cię winić, niektórzy faceci łapią za oko – spróbował się uśmiechnąć dla otuchy. PRL lekko zmarszczył brwi.

– I niby ty na to zwracasz uwagę...? Że się za nimi rozglądasz? – spytał choćby od niechcenia. Co prawda Czechy pracował w takim zawodzie, a nie innym, jednak robił to z braku innej opcji. Choć miał do czynienia z klientkami, zdarzało się też często męskie grono. Istniała możliwość, że wewnętrznie go coś takiego nie kręciło, ale na końcu nie miał zbyt wiele do gadania. To nie on władał swoim losem.

Czechosłowacja wzruszył ramionami.

– Facet, baba. Jak dla mnie liczy się osoba sama w sobie. Chociaż chyba nie spotkałem się z nikim, z kim bym mógł się związać. Dużo zepsutych ludzi jest w tym świecie. Nie zdziwiłbym się, gdybym na końcu został sam – odpowiedź nie zaskoczyła L-ka. Mruknął cicho pod nosem. – Nie ty decydujesz o tym, kto ci się podoba. Miłość to piękna rzecz, niezależnie do kogo żywiona

– Nie musisz tego mówić mnie, nie jestem pierdolonym homofobem – wyburczał cicho. Potem zadrżał w przestrachu. – Jezu, jeśli ktokolwiek się dowie... słyszałeś o tym, co wyprawiają u mnie komuniści? Akcja "Hiacynt"? Różowe teczki? Oni tylko czekają na coś takiego z mojej strony. Będę przecież martwy! – Czechosłowacja pokręcił głową. W środku ucieszył się, że chłopak nie próbował już dalej zaprzeczać. Złapał go za rękę i ją uścisnął. PRL poczuł, jakby parzyła go skóra i nie miał pojęcia dlaczego tak się czuje. Coś było w dotyku blondyna, czego nie rozumiał. Coś magicznego, nowego. W momencie odczuł, jak zaczął się uspokajać.

Czech utkwił w nim swoje cudownie złociste oczy. W promieniach słońca zarówno one, jak i jego włosy wyglądały jakby zrobione były ze szlachetnego kruszcu. Kostek nigdy nie spotkał się z czymś takim. Jakby jego towarzysz nie był człowiekiem, a rzeźbą stworzoną z myślą o wielkich pałacach... albo więcej - choćby był skrupulatnie wyrzeźbionym Bożą ręką aniołem. I owszem, mógł poświadczyć o jego niebiańskich rysach. W końcu już go widział bez części ubrań. Czechosłowacja zabierał go czasem ze sobą do pracy.

– Przecież nikomu nie powiem, nie donosiłbym na przyjaciela – "Przyjaciela?". To jedno słowo sprawiło, że PRL poczuł, jakby uniósł się kilka centymetrów nad ziemią. Nikt nigdy go nie nazwał swoim przyjacielem, nigdy nie doznał takiego zaszczytu. Na chwilę odwrócił głowę, a na jego usta wkradł się szeroki uśmiech. – Zresztą tacy jak my musimy się trzymać razem. Świat jest zbyt niepewny

Kostek znów na niego spojrzał, nadal rozanielony wcześniejszymi słowami blondyna. Ten widząc to sam się szeroko uśmiechnął, zadowolony, że temu poprawił się humor. Puścił jego rękę, co PRL przyjął z wewnętrznym zawodem. "Tylko dlaczego..." zakwestionował samego siebie, nie zdając sobie jeszcze z niczego sprawy. Czechosłowacja cicho parsknął. Chłopak spojrzał na niego zdezorientowany.

– "Nie jestem pedałem", hm...? – spytał z wrednym uśmiechem. Kostek prychnął i zmarszczył brwi.

– A weź spierdalaj – odparł, ledwo kryjąc swoje rozbawienie. Czech zaczął się głośno śmiać, wkrótce złapał się za brzuch. Nagły wybuch śmiechu rozbawił też jego towarzysza. PRL pierwszy raz od dawna wydał cichy chichot. Było to coś miłego. Bardzo miłego.

Gdy jeszcze się tak śmiali, poświęcił chwilę, by przyjrzeć się temu promiennemu dzieciakowi. Od Czechosłowacji biła ciepła i bezpieczna energia, którą skutecznie zarażał każdego dookoła. PRL czuł, że był to ktoś wyjątkowy i nie zamierzał już nigdy więcej od niego odstępować na krok. On był jego przyjacielem. Jego pierwszym przyjacielem. Szeroki uśmiech znów rozciągnął się na jego ustach. Miał kogoś swojego.

Czech powoli się uspokajał. Wskazał na niego, zauważając jak ten się szczerzył.

– Fajne masz zęby, nigdy takich nie widziałem. Pewnie boli, gdy przez przypadek się ugryziesz – PRL automatycznie złączył wargi. Czech się zmieszał. – Oh, nie nie, czemu przestałeś się uśmiechać?

– Nie lubię ich. Znowu coś, co mnie wyróżnia – mruknął ciszej. – I boli jak cholera, ale już przywykłem. Najgorzej jest na spaniu. Poza tym... – naciągnął dolną wargę ukazując sporą bliznę, jaka się tam pojawiła z przypadkowego ugryzienia. Czech przyjrzał się jej ze zmartwieniem. "Przejął się...".

– To niedobrze. Może powinieneś pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu. Słyszałem o gumowych nakładkach, może... – PRL go więcej nie słuchał. Skupił się na nim, na jego gestykulacji, na tym, jak żywo i z zaangażowaniem się wypowiadał. Jego oczy uważnie skanowały całą twarz chłopaka, zwracając uwagę na szczegóły - mały pieprzyk nad lewym kącikiem ust, dołeczki jakie ukazywały się przy każdym jego uśmiechu. Nawet jego durnowaty nos był wyjątkowy.

Już zawsze chciał przy nim być.

...

PRL poprawił torbę na swoich plecach. Skrzywił się przy tym, odczuwając nadal skutki swojej przygody sprzed kilkunastu dni. Rany na plecach nadal go uwierały.

Zbliżył się do kamienicy i zdrowym palcem wpisał odpowiedni kod do klatki schodowej. Potem ruszył na górę.

Zgodnie z tym, co zostało ustalone między nim, a Polską, zarówno on jak i ich matka musieli wyprowadzić się ze swojego dotychczasowego domu. Niebezpieczeństwo ponownej próby uprowadzenia było całkiem realne, a żadne z nich nie chciało niczym ryzykować. Wedle ich ustaleń Pola wprowadziła się do mieszkania Polski, a PRL, choć z początku nie chciał się narzucać, trafić miał tymczasowo do swojego przyjaciela. Przy tym wszystkim byli stale pilnowani przez tajne służby, które podążały za nimi jak cień. Mieli być niezauważalni, ale Kostek w swojej paranoi zawsze ich znajdywał. W ten sposób czuł się pewniej.

PRL zatrzymał się przy oknie wychodzącym z klatki schodowej na ulicę. Dostrzegł tam siedzącego na jednej z ławek mężczyznę. Zmarszczył lekko brwi. Poprawił czarną czapkę na głowie. Ruszył dalej.

Pierwszą noc musiał przeżyć bez większości swoich rzeczy. Wynikało to głównie z tego, że ze względów bezpieczeństwa samochody z rzeczami z mieszkania przejeżdżały przez magazyn dystrybucyjny, gdzie dochodziło do wymiany pojazdów. Miało to uniemożliwić potencjalnemu obserwatorowi lokalizację nowych miejsc zamieszkania dwójki, które znalazłby na podstawie śledzonych przez niego samochodów.

PRL zatrzymał się przed drzwiami. Choć od wszystkich swoich doświadczeń ciężko mu jeszcze było się uśmiechać, to czuł wewnętrzną radość, że znów spędzi trochę czasu z Czechosłowacją. Po całej tej traumie chciał już tylko z nim usiąść i zapomnieć o Bożym świecie. Czuł przy tym również delikatną presję, gdyż pamiętał, że mieli co nieco do przegadania między sobą. "Gdyby cię miał odrzucić, zacząłby cię już wcześniej odtrącać" próbował sobie dodawać otuchy, choć wewnętrzny głos krzyczał wprost, że ktoś taki jak on nie powinien był się spodziewać czegokolwiek.

Spuścił wzrok na czubki swoich butów. Już i tak mu nic nie pozostało. Podniósł rękę i wierzchem dłoni nacisnął na dzwonek.

Na samym początku myślał, że Czechosłowacji w ogóle nie ma w domu. Nie słyszał nic po drugiej stronie, nikt też nie reagował na kilkukrotne dzwonienie. Zdziwiło to L-ka, w końcu umawiali się, że mniej więcej o tej godzinie przyjdzie i że Czech ma się go spodziewać. Odczuł zaraz bolesny zawód. Skrzywił się, czując jak znów coś ubodło go w serce. "Zapomniał."

Miał odwrócić się na pięcie i odejść, ale wtedy usłyszał głośny trzask po drugiej stronie. Potem twarde, nierówne kroki, które zatrzymały się tuż pod drzwiami. Było to dość nietypowe. Było to coś, co go zaniepokoiło. Zacisnął palce na pasku torby.

Drzwi otworzyły się zamaszyście, a zza nich wytoczył się Czechosłowacja. PRL odetchnął z ulgą widząc, że chłopakowi nic nie jest. Ulga ta jednak prędko się rozpłynęła, gdy ten zdał sobie sprawę w jakim stanie był jego przyjaciel.

Ledwo stał na nogach. Opierał się o framugę drzwi i chwiał się na boki, rozpłynięty uśmiech gościł na jego ustach. Miał przymrużone zamglone oczy, próbując wyraźnie rozpoznać osobę stojącą przed nim. I wtedy nagle jakby sobie wszystko uświadomił.

– Peerel! – zaśmiał się radośnie, przez co stracił równowagę. PRL prędko go złapał i postawił do pionu, z niepokojem się mu przyglądając. Nie umknął mu fakt, jak okropnie cuchnęło od niego alkoholem. "Jest kompletnie schlany" pomyślał z terrorem, nie wiedząc jak to czytać.

– Czechu, co się stało? – spytał próbując spotkać się z jego wzrokiem. Blondyn zignorował jego pytanie.

– Sz...liczny jesteś – wybełkotał i sięgnął ręką w stronę twarzy chłopaka. PRL zmarszczył brwi i prychnął.

Lekko odsunął Czechosłowację, co ciężkie nie było, i wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi. Odłożył na ziemię swoją torbę i schylił się, by zdjąć ze stóp buty. Wtedy jakaś siła na niego naparła i pchnęła na ścianę, na co wydał zaskoczony odgłos. Zaraz też odczuł falę bólu, promieniującego po jego plecach.

W przerażeniu patrzył na Czecha, który napierał na niego całym ciałem. Był przyszpilony do ściany i nie miał zbyt wielu możliwości na reakcję. Tylko mógł czekać na rozwój sytuacji, która w żadnym przypadku mu się nie podobała. I to nie tak, że tego nie pragnął, ale wiedział, jak bardzo było to nieodpowiednie. Nie chciał wykorzystywać przyjaciela w jego stanie nieświadomości dla własnych przyjemności.

Czechosłowacja uśmiechnął się szeroko, jego twarz zbliżyła się niebezpiecznie blisko. Jedna z dłoni powędrowała pod koszulkę przestraszonego L-ka, który nie miał pojęcia jak reagować. Jego oddech stał się szybszy, płytszy, a serce biło z prędkością światła. To było tak nie na miejscu...

Wtedy nagle zmarszczył brwi w złym wyrazie. Położył dłoń na ustach Czecha, które już były centymetry od niego.

– Jesteś kompletnie pijany, kretynie – warknął wściekły, coraz bardziej rozdrażniony tą sytuacją. Czechosłowacja złapał jego rękę i ją zabrał, używając do tego całej siły swojego ciała. Znów stracił równowagę i przywarł jeszcze mocniej do Kostka, z którego wyszło całe powietrze.

– Aale kceesz! – stwierdził patrząc mu w oczy. PRL chwilę nie odpowiadał, skupił się na chłopaku. Zazwyczaj złociste oczy blondyna były niemalże czarne od rozszerzonych źrenic. Wyglądało to przerażająco. Czechy nigdy w życiu nie doprowadzał się do takiego stanu, bynajmniej nie w jego obecności. Spojrzał mimowolnie na jego usta. Potem znów w jego oczy. Prychnął i wyprostował się.

– Nie ma to kurwa znaczenia, czy tego chcę. Schlałeś się, a w tym stanie z tobą dyskutować nie będę – burknął i odepchnął go z całej siły od siebie. Chłopak zatoczył się i wpadł na przeciwległą ścianę ciasnego korytarza.

PRL poczuł przez krótką chwilę dumę ze swojej decyzji. Wiedział, że postąpił słusznie.

Wziął głęboki wdech i sam się rozgościł w mieszkaniu Czechosłowacji. Nie rzucił mu drugiego spojrzenia. Zabrał swoją torbę i ruszył do pokoju dziennego, gdzie spał ostatnim razem. Oczywiście nic nie było przygotowane. Terror pochłaniał go mocniej od środka.

Rzucił torbę na ziemię i rozejrzał się dookoła. Czech rozbijał się jeszcze w przedpokoju, więc go ignorował. Usiadł na ziemi tuż pod kanapą i sięgnął po pilot z telewizora. Zapalił go i tępo wpatrywał się w ekran, nie skupiając się zbyt szczególnie na treści programu. Przełączył na następny kanał. I następny. I następny. Cisnął niespodziewanie pilotem. Wydarł się gardłowo, z całym bólem, jaki nim w środku skręcał. Złapał twarz w dłonie i zaczął szlochać z czystej frustracji. Zatrząsł się, targany silnymi emocjami.

Skulił się, zakrył twarz rękami. Oparł je o kolana. Dlaczego jeszcze musi mieć dodatkowe zmartwienia?

Wiedział, że powód dla którego został tak "ciepło" przywitany musiał być poważny. I albo było to coś tak ważnego, że Czech całkowicie zignorował PRL i doprowadził się do takiego stanu z całkowitej desperacji, albo problem tyczył się samego L-ka. Oczywiście, że umysł chłopaka zrzucił winę na jego samego.

"Zwyczajnie cię nie chce. Nie obchodzisz go, chciał ci to powiedzieć między wierszami, albo liczył, że po alkoholu będzie mu prościej. Jesteś dla niego nikim, znów się zbłaźniłeś i znów straciłeś w czyiś oczach" katował się, nawet jeśli do końca nie chciał w to wierzyć. Ale to był jego uszczerbek psychiczny. Głęboko zakorzeniona narracja, coś, czego nie był w stanie wyplewić, jak tego chwastu, co zatruwał jego życie.

Zapłakał głośno. Odchylił głowę do tyłu i położył ją na kanapie. Wszystko go już przerastało. Życie atakowało go z każdej jednej możliwej strony, rozbrajając na najmniejsze części. Był kruchy, delikatny, zgnieciony pod ciężarem egzystencji. Myśl o pobudce i przymusowi do ruchu była bardziej niż niekomfortowa, a wszystko to wydawało się... niepotrzebne.

Zamilkł, niespokojny oddech świadczył o tym, że coś było nie tak. Junior wychylił nos spod kanapy. Obwąchał L-ka.

Do pokoju wszedł Czechosłowacja. Spojrzał na uruchomiony telewizor. Uśmiechnął się radośnie, jakby nic się nie działo. Jakby nic go nie obeszło.

– O! Włąszyłeś... – zauważył i próbował przejść przez próg. Niestety - nogi zaplątały mu się jedna o drugą, przez co runął z hukiem na ziemię. PRL natychmiast się poderwał i z przestrachem wpatrywał się w przyjaciela. Podszedł do niego i złapał pod ramię, pomagając mu wstać. Zdawał się być cięższy niż zwykle. Kocur wystraszony hałasem uciekł do drugiego pokoju.

– Nic ci nie jest? – spytał, choć wiedział, że nie miał co liczyć na odpowiedź. Czechy zbliżył się i pocałował go w policzek. PRL odsunął głowę jak poparzony, ku radości Czechosłowacji. Zaśmiał się niewinnie jak małe dziecko. L-ek zmarszczył brwi. Blondyn nie ułatwiał sytuacji.

Pomógł mu usiąść na kanapie i sam usiadł tuż obok. Czech oparł się na nim. PRL spuścił wzrok. Usta zastygły w pustym wyrazie. I jakby wreszcie odczuł wewnętrzny spokój. Podjął decyzję.

Był środek nocy. Czechosłowacja spał w najlepsze, alkohol z pewnością już w przeważającej mierze opuścił jego ciało.

PRL ani na chwilę nie przymknął powiek. Cały czas siedział cierpliwie i oczekiwał na to, aż jego towarzysz zaśnie twardo. Spojrzał na niego beznamiętnie. To była już ta chwila. Ściągnął z siebie jego dłonie i niedbale ułożył go na oparciu. Wstał z kanapy. Wyłączył telewizor.

Przechodząc przez kuchnię zerknął na blat. Stały tam butelki po rozbojach Czecha, w żadnej już nie było ani kropli trunku. Chłopak westchnął. Obejdzie się bez.

Naciągnął na głowę czapkę i zawiązał buty. Przed wejściem usiadł kocur i z niepokojem w zielonych oczach wpatrywał się w niego. Czuł, że działo się coś niedobrego. Cicho zamiauczał, najwyraźniej próbując o coś go spytać. PRL go zignorował. Odgonił sprzed drzwi, żeby ten nie uciekł. Założył jeszcze kaptur, żeby nie został rozpoznany przez stróża.

Wyszedł z mieszkania, potem z klatki schodowej. Zapalił papierosa. Ruszył prędko w ciemne miasto. Nie płakał. Jego łzy wyschły już dawno temu.

Czechosłowacja obudził się niedługi czas później. Czuł skutki swojego upojenia, choć nie aż tak intensywne, jak co niektóry mógłby się spodziewać. Miał silną wątrobę.

Z jednej strony czuł potrzebę napicia się wody, z drugiej natomiast bardzo nie chciało mu się wstawać. Czuł się wyczerpany.

Jego leniwy i pełen bólu wzrok zsunął się na ziemię. Westchnął cicho i przymknął powieki. Musiał dorwać tabletki, głowa mu eksplodowała.

Powoli wyprostował się do siadu i z sykiem złapał się za skroń. Czuł doskonale jak pulsowała mu boleśnie w żyłach krew. Dopiero, gdy się przyzwyczaił, wstał z kanapy. Przed oczami zrobiło mu się w pierwszej chwili ciemno.

Ruszył w stronę kuchni. Złapał butelkę z wodą mineralną i jednym haustem wypił jedną trzecią jej zawartości. Potem znalazł tabletki, które połknął chwilę później.

I znów wrócił do pokoju dziennego, dzierżąc w ręku swój napój. Czuł z zadowoleniem, jak jego potrzeby stopniowo zaczynają maleć.

Dopiero wtedy zauważył leżącą na ziemi torbę. Zmarszczył brwi. Nie pamiętał, by cokolwiek tu przynosił. "Właściwie to niczego nie pamiętasz, debilu" pomyślał, uświadamiając sobie, że musiał wypić odrobinę za dużo. Nie, że nie miał powodu.

Napił się znowu wody. Przystanął. "Wygląda trochę jak torba PR..." otworzył szeroko oczy. Zimny pot przeszedł przez jego ciało.

– Kurwa – wydusił, zrywając się z miejsca. Przeszukał cały dom, po kolei każde pomieszczenie, ale nigdzie nie znalazł chłopaka. – Kurwa, kurwa, kurwa – majaczył, targając się za włosy. "Jesteś idiotą!".

Znalazł swój telefon, który wcisnął do kieszeni spodni. Na górę wrzucił kurtkę i zabrał z przedpokoju klucz. Była zbyt późna godzina, by dzwonić do kogokolwiek o pomoc. Czech musiał liczyć na siebie. Strach ściskał jego umysł. W końcu już teraz wszystko od niego zależało.

Przed drzwiami widział leżącego Lulka. Kot wyglądał na apatycznego, nie podniósł łebka na swojego właściciela. Czechosłowacja przeraził się jeszcze bardziej. Zwierzę zawsze wyczuwa więcej niż człowiek.

Wyszedł z mieszkania i próbował je zamknąć. Jak na złość nie potrafił trafić kluczem w zamek. Po dłuższej bijatyce wreszcie mu się udało. Przeskakiwał co drugi stopień, żeby znaleźć się jak najszybciej na dole klatki schodowej. Nie przejmował się tym, że mógł obudzić tym samym sąsiadów. Wybiegł z kamienicy i zwyczajnie pobiegł przed siebie. Nie miał pojęcia, gdzie zacząć go szukać. PRL nie miał ze sobą nawet telefonu.

Swoje pierwsze kroki skierował w stronę pierwszego mieszkania L-ka. Tam często spędzali wspólnie czas, choć Czechosłowacja zawsze nalegał, żeby wychodzić na świeże powietrze. PRL już nie mieszkał tam od dawna, po upadku komunizmu mieszkanie zmienił na rzecz mniejszego, które fundował mu przez kilkadziesiąt lat Polska.

Czech przeszukał okolicę. Zajrzał też do pobliskiego sadu, gdzie uwielbiał zawsze przebywać. Rosnąca tam stara czereśnia trzymała się doskonale. Była zdecydowanie wyższa, niż zapamiętał ją chłopak. Ani śladu po zaginionym chłopaku.

Nabrał powietrze. Kroki dalej skierował w stronę rynku. O tej porze kręciło się tam stado pijanych nastolatków i drugie tyle ćpunów. Czechosłowak nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, takie widoki nie robiły na nim wrażenia. Skrzywił się tylko, gdy jakiś chłopak wypluł całą zawartość żołądka, tuż za jego plecami. Zaraz poczuł woń wymiocin, od której zrobiło mu się niedobrze. Uciekł jak najprędzej, nie odwracając się za siebie. Ktoś za nim zawołał, ale chłopak zniknął za następnym zakrętem.

Dostawał coraz większego ataku paniki. Tracił wszelkie pomysły na to, gdzie mógł być PRL. Zaglądał do każdego kąta, przeglądał zawartość barów, z kolejnym pustym miejscem czując bardziej uciążliwy chłód strachu. Nie chciał go stracić. Nie chciał, by PRL coś sobie zrobił. Chciał, żeby wszystko było dobrze.

Płacz miał już na końcu nosa.

– PRL, błagam cię, znajdź się – wyszeptał, idąc kolejną ulicą. Pociągnął nosem i wytarł oczy. Łzy utrudniały mu coraz bardziej widoczność.

Był już całkowicie zrezygnowany. Najgorsze było to, że nie miał bladego pojęcia kiedy PRL właściwie wyszedł z jego mieszkania, a nawet jeśli było to tuż przed obudzeniem się Czecha, aktualnie minęło mnóstwo czasu, podczas którego Kostek mógł zrobić sobie krzywdę. W końcu Czechosłowacja podejrzewał, że PRL tylko w tym celu wyszedł. Nie wyszedłby o tak późnej godzinie, bez żadnych osobistych rzeczy.

Blondyn przystanął. Z ust wydobywał się niespokojny oddech, dłoń powędrowała na powieki.

Oczami wyobraźni zobaczył, jak policjanci dnia następnego pokazują mu czarny worek. Jak rozsuwają zamek, a on w środku widzi martwego przyjaciela. Cały siny, nienaturalnie zabarwiony, a oczy miękko zamknięte, choćby właśnie odbywał najspokojniejszy sen. I on już nigdy nie miałby okazji, by powiedzieć mu, jak bardzo go kocha. Załkał cicho.

Zsunął powoli dłoń z oczu. Podniósł zrozpaczony wzrok przed siebie. Zamarł.

Wiedział gdzie był.

Dławiący żal zacisnął swoje palce wokół jego szyi.

Most.

Rozciągnięty nad płynącą z lasu rzeką, łączył dwie dzielnice miasta - tą bardziej przyzwoitą, z której właśnie przychodził, i drugą, zdecydowanie biedniejszą. Czechosłowacja poczuł, jak dreszcz niczym ostre szpilki wbił się w jego skórę. Wizja jego przeszłości ściśle związanej z tamtą częścią miasta boleśnie wykręciła jego żołądek, aż jego zawartość cofnęła się do przełyku. Obrazy z przeszłości, jaskrawe światła, głośna muzyka. Szczury biegające po usłanych wymiocinami, szczynami czy strzykawkami ulicach. Jego samego krzątającego się z baru do baru w poszukiwaniu roboty. Każdy jeden oblech, który nadużywał chłopaka, bo mógł, choć nie musiał. Degradacja jego psychiki, która zmusiła go do nauki butelkowania swoich emocji, momenty strachu, przerażenia i - co było najgorsze w tym wszystkim - pełnego osamotnienia.

Ten most trzymał w sobie właściwie tylko jedno dobre wspomnienie z tamtego okresu.

I wtedy poczuł spływającą z niego krew. Most. PRL.

Zerwał się z miejsca i ruszył biegiem przed siebie. Szum rzeki był coraz głośniejszy, choć teraz Czech nie byłby w stanie określić, czy w uszach nie słyszał jedynie szumu własnej krwi.

Dobiegł na środek. Zatrzymał się i odruchowo wychylił się zza murku, by spojrzeć w dół. Tak ogromna wysokość przyprawiła go o zawrót głowy. W oczach zaświeciły się kolejne łzy. Wzrokiem zaczął skanować otoczenie. Nigdzie na dole nie widział czegokolwiek przypominającego ludzki kształt, choć przy tej ciemności nie mógł ręczyć, że na dole nic nie było. Serce załomotało mu szybciej. Rozejrzał się dookoła, chcąc dostrzec, czy przypadkiem nie ma gdzieś po drugiej stronie zejścia do poziomu rzeki.

I wtedy dosłyszał ciche pociągnięcie nosem.

Spojrzał w bok. Otarł łzy. Zobaczył dwie podkulone nogi wystające spod murka kilka metrów od niego.

Wypuścił powietrze. Ulga, jaką w tej chwili odczuł, nie równała się z niczym innym, czego w życiu doświadczył. Serce jego radośnie odżyło.

Podszedł prędko bliżej. Padł tuż obok chłopaka i zamknął go w czułym i mocnym uścisku, stęskniony, ale już spokojny, choćby wrócił z dalekiej podróży i mógł zjednoczyć się znów ze swoim ukochanym.

PRL podniósł w lekkim zaskoczeniu głowę, wyrwany ze swojego świata. Zrozumiał, kto do niego przyszedł. Świadomość, że go szukał, że chciał go znaleźć, rozlewała swego rodzaju spokój w jego wnętrzu. Usta skrzywiły się smutno. Odwzajemnił uścisk. Obydwoje zaczęli cicho szlochać, drżąc w swoich ramionach.

– Błagam, błagam, Lu, nie rób tego nigdy. Błagam, nie odchodź, zostań ze mną, bądź przy mnie, nie odchodź – zaczął cichutko mamrotać do jego ucha, drżącym od płaczu głosem. PRL zacisnął mocniej palce i załkał głośno.

Siedzieli wtuleni w siebie, czerpiąc wzajemne kojące ciepło. Czechosłowacja trzymał L-ka blisko siebie, tak jakby trzymał swój największy skarb i chronił go przed światem. PRL uspokajał się, wdzięczny, że mógł liczyć na swojego przyjaciela. Jego przyjemny zapach był czymś, czego najbardziej mu brakowało, gdy dochodziło do ich rozłąki.

– Masz szczęście, że jestem zbyt wielką pizdą, by to zrobić. Nie lubię wysokości – wymamrotał w końcu, bez cienia humoru. Czech odsunął się od niego i spojrzał mu w oczy. Uśmiechnął się blado.

– To, że znalazłem cię całego i zdrowego jest moim największym szczęściem. Jesteś dla mnie bardzo ważny, Lu. I w tym jednym wypadku lepiej, żebyś był tą "pizdą" – PRL spuścił wzrok.

– Dlaczego... to zrobiłeś? – spytał cicho. Czechosłowacja zmieszał się. Nie wiedział, jak miał odpowiedzieć. Następne słowa zmroziły krew w jego żyłach. – Potrzebowałem cię...

– Ja... – zawahał się. Nabrał powietrze. – Miałem gorszą chwilę... ale nie miało to nic wspólnego z tobą. Nie powinienem był tego robić, przepra... – PRL podniósł na niego gwałtownie wzrok.

– Ale Czechy, kurwa, nie alkohol...! – przerwał mu, marszcząc z przejęciem brwi. Blondyn pokiwał głową, czując potworny wstyd.

– Wiem, przepraszam – odparł niemalże szeptem. PRL cicho zamruczał.

– Co się stało...? – spytał z troską, kładąc rękę na dłoni Czecha. Ten zaczął uciekać wzrokiem.

– To... jest bardzo skomplikowane i nie wiem, czy potrafię o tym mówić

– Przemyśl sobie wszystko, nie musisz się spieszyć. Tylko nie krzywdź się tym – Czechosłowacja spojrzał w stronę miasta. Zapadła między nimi krótka cisza, podczas której Kostek ciągle patrzył na swojego towarzysza. Czuł, jak jego obecność była wystarczająca. Myśli sprzed paru godzin powoli traciły na znaczeniu. "Naprawdę potrzebujesz terapii" pomyślał ze zrezygnowaniem.

– Wiesz, gdzie jesteśmy? – blondyn zmienił temat. PRL sam się rozejrzał. Na twarzy pojawił się u niego grymas.

– Kiedyś tu często przychodziłem, ale przestałem, odkąd częściej się z tobą zadawałem – odparł, co nie do końca stanowiło właściwą odpowiedź.

– Tutaj się poznaliśmy – PRL zmarszczył mocniej brwi. Próbował przypomnieć sobie tą chwilę, ale niknęła ona w mroku niepamięci. Czechosłowacja widział jego walkę. Delikatnie się uśmiechnął. – Nie było to pewnie zbyt przyjemne pierwsze spotkanie, bo byłem odwalony jak szczur na otwarcie kanału, a ty byłeś trochę spity, ale na końcu całkiem się dogadaliśmy

– Nic nie pamiętam. Te twoje „trochę" mnie nie przekonuje – parsknął cicho. Potem westchnął ciężko, smętniejąc przy tym. – Za dużo straciłem wspomnień z tamtego czasu. Musiałem być potwornie uciążliwy

– Byłeś całkiem znośny  – Czech uśmiechnął się szerzej. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Serce jego zatrzepotało miło na tę myśl. Wstał z ziemi i wyciągnął rękę w stronę chłopaka. – Chodź, pokażę ci coś

PRL niepewnie chwycił jego rękę i wstał za nim.

– No... dobrze. Prowadź – poczuł, jak jego policzki przybierają ciemniejszą barwę, gdy Czechosłowacja nie puścił jego ręki, a jedynie pewniej ją chwycił i zaczął prowadzić w stronę splugawionej dzielnicy.

PRL trzymał się blisko blondyna, nieśmiało oplatając palcami jego dłoń. Szedł cicho, w środku bardzo żywo przeżywając to, jak ten go cały czas trzymał. Nie patrzył na niego, zawstydzony tą sytuacją.

Czechosłowacja natomiast raz po raz zerkał na swojego kompana. Widząc jego błyszczące w świetle ulicznych lamp oczy odczuł biegające w jego brzuchu ogniki. Dlaczego dopiero teraz dostrzegał jego piękno? Jego puszyste włosy sprężyście podskakiwały z każdym jego krokiem, unosiły się i opadały miękko na jego twarz. Sine wory pod oczami w jego przypadku dodawały uroku, a swym kolorem podkreślały tylko zielone oczy chłopaka. Nad nimi rozciągały się niespotykane, białe jak mleko brwi, które tak często marszczyły się i ściągały ku sobie. Długie i równie białe jak brwi rzęsy, rozpostarte jak baldachim na jego powiekach trzepotały przy każdym mrugnięciu. Na nosie i policzkach widać było mnóstwo piegów, co w całym wyglądzie chłopaka Czech upatrzył sobie jako swoją ulubioną cechę. Zastanawiał się, czy również na ramionach PRL miał ów piegi. Zabawnym było to, że nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział jego ramiona, czy też jeśli miał ku temu okazję, nie zwrócił na to uwagi. PRL bardzo dbał o to, by mieć zakryte ciało, jakby obawiał się pokazywać go światu.

– Jesteś nieznośny, gdy jesteś schlany, wiesz o tym? – mniejszy wyrwał go z jego przemyśleń. Odchrząknął i spojrzał przed siebie.

– Teraz już wiem – odparł z lekkim uśmiechem.

– Na tą terapię to powinniśmy iść razem – stwierdził lekkim tonem, choćby nad czymś się rozmarzył. Uparcie nie patrzył na blondyna. Jego towarzysz parsknął cicho.

– Kiedy masz termin? Słyszałem, że Polska coś ci miał załatwiać – PRL delikatnie uniósł kąciki ust.

– W przyszłym tygodniu. Niemcy mu polecił jakąś terapeutkę, zajmowała się jego bratem, a to podobno ciężki przypadek – Czech wygiął dolną wargę z uznaniem.

– To całkiem szybko. Dobrze, że tak rodzina się wspiera – zaśmiał się cicho. PRL przewrócił oczami.

– Ta. Rodzina. Jakoś ciężko mi wierzyć, że ta dwójka jest ze mną spokrewniona. Niewiele mamy wspólnego oprócz nienawiści do tego cholernego... – Czechy figlarnie uderzył w niego barkiem. – He...ej!

– Chodź, już prawie jesteśmy na miejscu – rzucił z rozbawieniem. Oh, jak on go uwielbiał!

PRL rozejrzał się dookoła. Nie do końca wiedział, gdzie są, szczególnie, że tutaj właściwie nic nie było. Tyły ceglanych mieszkań rzucały cień na zabite deskami lokale, które już dawno temu zakończyły swoją działalność. Zmarszczył brwi.

Czechosłowacja puścił jego dłoń, co przyjął z lekkim protestem. Przystanął i patrzył na blondyna, oczekując wyjaśnień.

Chłopak wtedy podszedł do jednych z zamkniętych drzwi. Wzrok jego przybrał degustowanego wyrazu. Splunął na bok, odganiając stare wspomnienia.

Wyciągnął rękę i złapał klamkę. Spróbował mocno pociągnąć, ale drzwi tylko głośno skrzypnęły, nie ruszając się ani trochę.

PRL przyglądał się temu z oddali. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale wtedy Czechy z całej siły uderzył w klamkę. Poniósł się głośny trzask, gdy zjedzone przez rdzę śruby puściły, a klamka odpadła.

– Czechy co ty odpierdalasz...? – spytał go zdezorientowany, rozglądał się na boki w obawie, że ktoś zaraz wyskoczy i zacznie ich gonić za włamywanie się do jakiegoś lokalu. Blondyn pchnął drzwi, które już teraz bez problemu ustąpiły. Odwrócił się w stronę chłopaka i wskazał ręką do środka. Na jego usta wstąpił szeroki uśmiech. Zignorował pytanie.

– Zapraszam do środka – PRL zmarszczył mocniej brwi. Rozejrzał się ostatni raz, by za chwilę posłusznie podejść do drzwi i wejść do opuszczonego lokalu.

W środku było całkiem obskurnie. Wszędzie leżało mnóstwo kurzu i śmieci, ściany kolorowe były od graffiti. Przez rozbite i zabite deskami okna wpadało do środka znikome, uliczne światło. PRL największą uwagę poświęcił malunkom na ścianach, które w sporej mierze nawiązywały do stosunków jednopłciowych. Była to całkiem nietypowa rzecz.

– Często się włamujesz do opuszczonych budynków, że wiesz jak takie otwierać? – spytał mimochodem, oglądając pomieszczenie.

– Nauczyłem się obserwując jak to robią w służbach specjalnych – odparł, stając z tyłu. Przyglądał się z uśmiechem chłopakowi.

– Co to za miejsce? – odwrócił się w jego stronę. Czechosłowacja zbliżył się do niego i objął ramieniem. Potem wskazał w jedno miejsce, gdzie znajdował się podest.

– Tam była scena. Czasem ktoś dobry tam grywał, ale raczej słychać było miauczenie grajków, co im się wydawało, że potrafią. Najczęściej puszczali coś z głośników, na moje szczęście – obrócił chłopakiem i wskazał na jedną ze ścian. – Tam był bar. Serwowali tu najlepszą Margaritę w okolicy, choć ze względu na charakter tego miejsca niejeden nie miał odwagi, by tu wejść i cokolwiek zamówić. Mężczyźni obawiali się o swoją... męskość – zaśmiał się, a jego wzrok przybrał dość sugestywnego wyrazu. – W końcu kręciło się tu sporo podejrzanych typów, polujących na przyjemność i kasę – stwierdził niewinnie, na co PRL parsknął.

– Ależ nie mam pojęcia o czym i o kim ty w ogóle mówisz – spojrzał na niego równie niewinnym wzrokiem. Czechosłowacja znów się cicho zaśmiał. Odsunął się od niego i podszedł do ściany niedaleko miejsca, gdzie kiedyś stał bar. – Zabrałeś mnie do byłego klubu nocnego

– Owszem, ale nie takiego zwyczajnego. Już kiedyś tu ze mną byłeś. I to nie raz – rzucił mu uśmiech przez ramię. W głowie Kostka faktycznie coś zaświtało. Rozejrzał się ostatni raz dookoła, potem podszedł bliżej swojego kompana. Czechosłowacja przylgnął wtedy plecami do ściany i odchylił głowę do tyłu. Przymknął powieki, jakby wspominał coś niezwykle przyjemnego. – Nadal pamiętam co grali tamtego jednego wieczoru, trochę to dziwne, skoro minęło tyle lat. Najwyraźniej był to duży szok dla mnie

– Pewnie to była jakaś ckliwa piosenka dla zakochanych – stwierdził żartobliwie, nie wiedząc, do czego zmierzał jego towarzysz. Patrzył, jak ten się rozpłaszczył na ścianie, potem jak w pełen gracji sposób sunie po niej rękami. Nadal miał w sobie to coś, czym niegdyś podbijał umysły głodnych klientów. Dla Kostka był chodzącą perfekcją.

Odepchnął się od ściany i spojrzał na chłopaka, jego oczy przybrały całkiem zalotny wygląd. PRL poczuł, jak jego serce przyspiesza.

– No, nie wiem, czy piosenka o grubych dziewczynach jest szczególnie ckliwa. Chociaż i tak była wyjątkowa, jak wszystkie w wykonaniu Freddiego – Kostek przypomniał sobie, jak ogromnym fanem Queenu był Czechosłowacja. Nie było dnia, gdzie by nie nucił któregoś ich utworu.

Blondyn położył dłonie na ramionach swojego towarzysza i choćby od niechcenia nim obrócił. PRL podążył posłusznie za jego ruchami, jak marionetka w rękach lalkarza.

– Udzieliła ci się ostra atmosfera – Czechosłowacja pchnął delikatnie chłopaka na ścianę. PRL otworzył szerzej oczy i nabrał powietrza, gdy jego kompan się do niego mocniej zbliżył. – Przyszpiliłeś mnie, złapałeś mnie za dłoń i... – jak mówił, to sam wykonał ten ruch, choćby chciał zademonstrować o co mu chodziło. Splótł ich palce, a rękę chłopaka gwałtownie docisnął do ściany, tuż nad jego głową. PRL rozdziawił usta, szkarłat obficiej rozlewał się na jego twarzy. Dużymi oczami wpatrywał się w Czecha, ledwie rozumiejąc, co do niego mówi. Czechosłowacja zbliżył się bardziej, prawie przylegał do Kostka. Zachowywał tylko delikatny dystans. Wolną rękę położył na policzku przyjaciela. Kciuk czule posunął po skórze, parząc wprost L-ka. Ten zachłysnął się powietrzem. – A potem było dobrze

PRL nie wiedział co ma robić. W głowie kotłowało się mnóstwo myśli, w swoim wnętrzu czuł czysty chaos. Nie rozumiał co się działo, wiedział tylko tyle, że właśnie Czechosłowacja próbował odtworzyć ich pierwszy, choć nieświadomy, pocałunek.

Zadrżała mu warga.

– Cz... Czechy... – wyszeptał tak subtelnie, że jego głos zrównać można było do ruchu wiatru. Oddychał gwałtowniej, licząc, że uspokoi to jego wewnętrzne emocje. Nieznacznie zacisnął palce na dłoni Czechosłowacji. On w odpowiedzi uśmiechnął się szerzej.

– Mieliśmy o czymś porozmawiać, wtedy, gdy wychodziłeś ze swojego mieszkania – brwi jego drgnęły nieznacznie do góry. – ...ale doszedłem do wniosku, że ciężko mi będzie mówić

PRL poczuł, jak miał za chwilę zemdleć. Serce waliło mu tak intensywnie i tak mocno, choćby miało mu wyskoczyć zaraz z piersi. Zdobył się wreszcie na odwagę, gorąc uderzył mu całkowicie do głowy. Drżącą rękę położył na biodrze blondyna. Ten skwitował to przymrużeniem powiek.

– W takim razie... nic nie mów... – odpowiedział, patrząc w złote tęczówki Czecha. Nawet w tym znikomym świetle dostrzegł, jak jego źrenice się rozszerzyły. Tym razem nie było to spowodowane alkoholem.

Czechosłowacja uśmiechnął się jeszcze szerzej, z wyraźnym zadowoleniem. Dłoń spoczywająca na policzku L-ka jeszcze dokładniej go objęła, PRL w tym samym czasie zacisnął palce na biodrze drugiego i nieznacznie do siebie przycisnął.

Czech cicho zamruczał.

– Chcę ciebie – wyznał szeptem, jego oczy spłynęły na drżące od oddechu usta chłopaka. Zbliżył się i w bardzo delikatny sposób ujął swoimi wargami wargi L-ka. PRL zamarł, tylko po to, by za chwilę zacisnąć powieki i oddać pocałunek.

Zaszumiało mu w głowie, świat zawirował mu pod nogami, które naraz ugięły się pod nim. Czechosłowacja czując to naparł na niego, swoim ciałem podpierając go o ścianę. Palce L-ka zacisnęły się mocniej na jego dłoni, a on sam cicho się zająknął.

Czech miękko pieścił suche wargi partnera, a pocałunek był słodki, jak uczucie młodej pary. Chłonął go z przyjemnością, będąc pewnym, jak bardzo tego pragnął i jak właściwym było robić to właśnie z nim.

PRL odbierał to z uśmiechem pełnym wzruszenia. Czuł, jak jego lęki i obawy zaczynają niknąć. Czuł, że z nim i tylko z nim może być dobrze, a on, przeklęty chłopak, wreszcie odnalazł swoją cząstkę szczęścia, której miał nigdy nie znaleźć. Po policzku spłynęła mu samotna łza, została ona starta moment później przez Czechosłowację.

Wreszcie blondyn odsunął się od niego, ale tylko trochę, nie za daleko. Przyspieszone oddechy zderzały się ze sobą, czerwień policzków łączyła ich w swoim kolorze. Patrzyli sobie w oczy, mówiąc tak wiele, a nie odzywając się ani słowem. Przyjemne mrowienie w ich podbrzuszach nie ustępowało, a oni w reakcji na to zaczęli się do siebie uśmiechać. Czech zetknął ich czoła.

– Co chciałeś mi wtedy powiedzieć, Lu? – spytał, choć znał doskonale odpowiedź. PRL rozciągnął szerzej usta, radosny uśmiech pierwszy raz był u niego tak wyraźny. Odzyskał wreszcie swoją odwagę.

– Kocham cię. Bardzo – Czech cicho się zaśmiał. Puścił rękę chłopaka, by móc ująć jego twarz obiema dłońmi. Kciuki głaskały go, jak najsłodszego kociaka, PRL oparł się na nich czując przyjemną rozkosz.

– Ja ciebie też, Lu. Bardzo – PRL zachichotał i objął jego szyję. Oczy rozbłysły mu żywym blaskiem.

– Pocałuj mnie. Tak ładnie, jak potrafisz – poprosił, pewnie patrząc na swojego ukochanego. Szybko musnął wargami nos chłopaka. Czechosłowacja przymrużył powieki w rozbawiony sposób.

– Tak jak potrafię...? – spytał cicho, zalotnym głosem. Jedna z dłoni zsunęła się na bok L-ka i zaczęła szukać skrawka materiału. PRL przymknął oczy, oddech zamarł mu w piersi. Czech zaśmiał się słodko. – Uroczy jesteś

PRL spojrzał na niego, czerwieniąc się z zawstydzenia. Zmarszczył brwi zniecierpliwiony. Nie lubił takiego droczenia, chciał dostać to, co chciał, najlepiej teraz, od razu.

– Przestań – burknął niezadowolony. Czechosłowacja rozczulony nachylił się i pocałował go w kącik ust.

– „Jak potrafię"... – wyszeptał mu w usta, by już za chwilę się w nie wpić. PRL uwiesił się na jego szyi, czując po raz kolejny, jak rozpływa się pod dotykiem Czecha.

Czechosłowacja złapał obiema rękami jego biodra i unieruchomił je, dociskając do ściany. PRL westchnął, na ułamek sekundy zwalniając tempa. Blondyn wykorzystał sytuację, by ruszyć do małej potyczki o dominację.

Jak jedna masa zlali się ze sobą, a ciche pomruki rozkoszy i przyjemności świadczyły o tym, jak dobrze im było razem.

Czech znalazł prędko drogę pod koszulkę Kostka, dłońmi objął jego zabandażowany tors. Zmarszczył brwi, czując chropowatą teksturę pod palcami. Zapomniał na chwilę, że PRL nadal do siebie dochodził po torturach z rąk Gestapo.

Już mając to na uwadze, z ostrożnością naparł na niego ciałem, swoimi kolanami praktycznie stykał się ze ścianą po bokach L-ka. PRL zająknął się, gdy przypadkowo się o siebie otarli. Odczuł zaraz gorąc, rozlewający się w jego ciele, który udzielił się jego partnerowi.

Odgłosy ze strony mniejszego zachęcały tylko Czecha, który choć w życiu wiele słyszał i więcej widział, w tym konkretnym wypadku, tym jedynym całkiem rozczulającym wyjątku, czuł, jak ciężko mu będzie się hamować. Chłopak był jego skarbem, jego słodyczem, którym pragnął się delektować nie z przymusu, a własnej wewnętrznej chęci. I to była rzecz, która odróżniała L-ka na tle wszystkich osób, z którymi Czech miał kiedykolwiek do czynienia. Inni się nie liczyli, nigdy nie było „innych". Były to puste czyny, słowa, akty, których nigdy w życiu nie podpisałby swoim imieniem. To, co było wtedy, było tworzone z rąk Marcy'ego. To był Marcy, a nie on, Czechosłowacja.

Czech rozkręcał się coraz mocniej, kierowany głównie naglącym pożądaniem. Palce plątały się w materiał bandaża, naciągając go i niemalże rozrywając, psując skrupulatną robotę medyków. Opatrunek tylko przeszkadzał, stał na przeszkodzie do pełnego doświadczania cudownego ciała jego kochanka.

PRL wprost się nim dławił, ale uczucie to było przyjemne, słodkie, napędzające. Czochrał przydługie włosy ukochanego, dłoń z tyłu głowy była jak cicha prośba, by ten nigdy nie przestawał.

  Niestety nasilający się palący ból w płucach zmusił wreszcie Czecha do zwolnienia tempa. Odsunął się od wilgotnych już ust chłopaka i oparł czoło o jego bark. Dyszał szybciej i krócej niż on, co mogło być niepokojące.

PRL położył dłoń na karku blondyna i przymknął powieki. Odchylił głowę do tyłu, uspokajając oddech.

– Wszystko w porządku? – spytał w końcu ze zmartwieniem, widząc, że Czech nadal się nie rusza.

– Ta...ak... musisz mi wybaczyć, ale nie mam tak wspaniałego i zdrowego ciała jak kiedyś – stwierdził z humorem, choć PRL wyczuł smutniejszą nutę w jego głosie.

Położył rękę na środku klatki piersiowej Czecha, czuł pod palcami, jak szybko się ona porusza. Czuł również serce, stukające go co chwilę w dłoń, mówiące o głębokości tego, co przeżywał w środku ukochany.

– Ale twoje ciało nadal jest wspaniałe – odparł z uśmiechem. Przesunął dłoń bardziej na bok, by lepiej czuć bijące serce. – Pozwala ci żyć, być tutaj. Pozwala ci być człowiekiem

– Jestem okropnie zły, że nigdy nie będę mógł dać tobie wszystkiego, co tak po prostu dawałem innym. Że ono mnie ogranicza. Dlaczego akurat kurwa teraz? – wymruczał z zawodem. PRL położył dłonie na jego ramionach, by delikatnie go odsunąć od siebie i móc na niego spojrzeć.

W oczach Czecha widział szczery smutek. Spróbował się uśmiechnąć. Złapał go subtelnie za policzki.

– Może to znaczy, żebyś już sobie odpoczął i pozwolił mi uszczęśliwiać ciebie? – niewielki uśmiech zagościł na ustach Czechosłowacji.

– Oh Lu... – PRL pocałował go szybko w nos.

– Marzyłem o tobie tyle lat, że nie możesz mi teraz tego odbierać. Ten stracony na żalu czas musi się w końcu opłacić – stwierdził z większym humorem. Czech cicho parsknął.

– Ale to ja- – PRL położył mu dłoń na ustach, zduszając cokolwiek chciał powiedzieć. Czechosłowacja uniósł brwi.

– Ciii, żadnego "ale". Jesteś teraz mój, więc musisz iść na kompromisy – Czech złapał jego dłoń i zsunął ją sobie z twarzy.

– Coś się tylko obawiam, że przy tobie kompromis oznacza zgodę na cokolwiek sobie nie wymyślisz – PRL uśmiechnął się niewinnie.

– Być może. Ale nie ma to znaczenia, bo mnie kochasz – wyszczerzył się triumfalnie. Blondyn odwzajemnił ciepły uśmiech.

– To prawda. Za bardzo cię kocham, by nie dać się uwieść twoim słodkim oczkom – PRL subtelnie się zaczerwienił na te słowa. Przewrócił oczami.

– P-pff... ty to głupi jesteś – westchnął cicho. Zapadła między nimi krótka cisza, podczas której patrzyli na siebie w umiłowaniu. Gdzieś w oddali słychać było syrenę ambulansu. Wiatr obijał się echem o mury kamienic.

Wreszcie Kostek zwyczajnie wtulił się w chłopaka i przymknął powieki. Blondyn opatulił go swoimi ramionami, nos zatopił w jego puchatych włosach. Mieszanka zapachowa w nich zawarta była prawdziwie unikatowa.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę – wymruczał mniejszy. – To wszystko wydaje się tak nierealne... nigdy nie myślałem, że...

– Nie myśl tyle. Zasłużyłeś na to i tyle powinieneś wiedzieć – przerwał mu zdecydowanym głosem. Zacisnął mocniej wokół niego ręce. Potem powoli powiódł nosem na jego szyję.

– Nie wiem czy potrafię "nie myśleć". Gdybym potrafił, nie miałbym większości moich problemó- – jęknął przeciągle, gdy Czech przerwał mu w połowie zdania. Wargi chłopaka wpiły się w jego skórę, a on jakby uciekając od lekkiego pieczenia odchylił głowę. Spalił porządnego buraka, zawstydzony przede wszystkim swoim głośnym zachowaniem. Znów zrobiło mu się gorąco.

Zagryzł wargę, czując na sobie język Czechosłowacji. Wydał zduszony odgłos, wymieszany z wypuszczaniem powietrza. Nabrał w drżące płuca powietrze.

– Czechy... nie tu... – wystękał, palce zacisnął mocno na barkach partnera. Ten się cicho zaśmiał. Ociągał się, znów się drażniąc z mniejszym. Chciał usłyszeć go jeszcze raz...

Nagły trzask dobiegający z ulicy sprawił, że od siebie odskoczyli.

PRL z przerażeniem spojrzał na Czechosłowację, ten natomiast wyszukiwał wzrokiem zagrożenia. Nagle z ulicy wypadła grupka mężczyzn, którzy krzyczeli coś między sobą.

L-ek panicznie rozglądał się za miejscem, gdzie mogliby się schować. Czech zerknął na niego. Pokręcił głową.

– Nie. Wiem, gdzie uciekniemy – powiedział zdecydowanie i złapał go za rękę.

Zniknęli za rogiem pomieszczenia, gdy do budynku wlazła cała banda.

– Znowu jakieś pedały tu musiały być – burknął jeden z nich, wyraźnie zdegustowany.

W tym czasie Czechosłowacja dobiegł z Kostkiem na zaplecze, gdzie jedynym źródłem światła było niezbyt duże okienko. To właśnie do niego podszedł blondyn i je otworzył na całą szerokość.

– Wyskakuj, ja będę miał oko na to, czy idą – polecił szybko. PRL skinął głową i bez słowa wykonał zadanie.

Wylądował po drugiej stronie, na środku ulicy. Zaraz dołączył do niego Czechy. Uśmiechnął się do niego.

– Bez przygód byłoby nudno, nie? – zaśmiał się. L-ek pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

– Wracajmy już. Jestem zmęczony – mruknął, na dowód czego ziewnął przeciągle. Czechosłowacja złapał go za rękę.

– Dobrze, Lu. Chodź

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro