Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Oneshot #2 ~O Luftwaffe

Notka od autorki
Moi drodzy, jako iż podjęłam tymczasową decyzję o zawieszeniu książki, żeby nie trzymać was zbyt długo bez niczego postanowiłam opublikować tego shota, którego właściwie przygotowałam dopiero na sam koniec historii. Nie wpływa on szczególnie na przebieg zdarzeń, jest jedynie pewną dygresją. Mam nadzieję, że wam się spodoba.

Notka od autorki #2
Oczywiście kwestia zawieszenia książki jest już nieaktualna.

TW: W shocie występują sceny erotyczne.

Wydarzenia z shota miały miejsce przed historią zawartą w książce
~•~•~•~•~

Dokładna historia tego człowieka nie jest do końca znana, a on sam raczej unika wszelkich rozmów na ten temat. Znane są jednak pewne relacje osób, które znały go bliżej.

Luftwaffe przyszedł na świat w rodzinnej chatce na górzystych terenach Bawarii. Przez trudną lokalizację jego domu rodzinnego poród przyjmowała jego ciotka. Ojciec wtedy najpewniej był poza domem i pracował.

Dzieciństwo miał całkiem normalne. Był jak każdy chłopiec w jego wieku - rozrabianie i wpakowywanie się w kłopoty było na porządku dziennym. Często lubił podkradać z kurnika od swojej niedowidzącej już sąsiadki jaja, a potem obrzucał nimi cokolwiek upatrzył sobie za cel. Mogły to być zarówno koty, jak i jego koledzy, czy przypadkowi przechodnie.
Oko miał bardzo celne, zawsze trafiał tam, gdzie chciał, a jego ulubionym miejscem był sam środek czoła.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności terror Wielkiej Wojny całkowicie ominął zarówno jego, jak i całą jego rodzinę. Przez wszystkie lata straszliwej ogólnoświatowej bijatyki Luftwaffe rozwijał się w swoim domu, pomagając ojcu ze zwierzętami. Później miał sobie wyrzucać, że zamiast heroicznych czynów na froncie zaganiał rózgą owce.

Pierwsza wojna światowa miała jednakże mimo wszystko spory wpływ na przyszłość młodego wówczas blondyna.

Pewnego poranka, gdy wracał właśnie z pastwiska, tuż nad jego głową śmignęły trzy trójpłaty. Wykonały pętlę, a następnie beczkę, by dalej skręcić w lewo i już wkrótce całkowicie zniknąć z pola widzenia Luftwaffe, pozostawiając go w całkowitym osłupieniu. Jednego z nich zapamiętał szczególnie, miał on bowiem wściekle czerwoną barwę, co jak później się okazało, świadczyło o tym, kto tak naprawdę siedział za sterami ów samolotu. Tamtego dnia sam Czerwony Baron, legenda niemieckiego lotnictwa, Manfred Von Richthofen pojedynczym przelotem swoim samolotem zaszczepił w niesfornym dzieciaku dziką pasję i miłość do skrzydlatych maszyn.

Rodzice chłopca byli wprost zdumieni tym, w jaki szał wpadł ich syn, który zamiast denerwować mieszkańców wsi, jak to zawsze robił, rozpoczął bardzo dogłębne studium na temat lotnictwa. Oprócz przeglądania wszelkich albumów ze zdjęciami i nauki poszczególnych rodzajów samolotów, chłopak bardzo upodobał sobie sklejanie modeli swoich ulubionych maszyn. Ogromna fascynacja Waffe momentami działała na nerwy jego rodzinie, szczególnie, że młody chłopak każdą rozmowę sprowadzał tylko do jednego.

Latami wzrastał swoimi marzeniami o zasmakowaniu wiatru we włosach. Grupa jego znajomych, z którymi często odwiedzał miejscowe potańcówki, już zdążyli się z niego zacząć naśmiewać, że wiecznie chodzi z głową w chmurach. Dużo dziewczyn uznało to za całkiem uroczą cechę młodzieńca, a to, jak i fakt jego przystojnej urody sprawiało, że prowadziły między sobą małe bitwy o jego względy.

Jedna, całkiem urodziwa brunetka zakręciła się trochę dłużej wokół Luftwaffe. Miała śliczne, delikatne rysy twarzy, różane usta i figurę klepsydry. Na krótką chwilę chłopak zapomniał całkowicie o Bożym świecie i skupił się na niej. Wszystkim wydawało się, że młody wreszcie znalazł sobie drugą połówkę, w końcu wyglądali na całkiem szczęśliwą parę.
Ogromnym więc zdziwieniem było, gdy Waffe nagle z nią zerwał, pozostawiając ją zrozpaczoną na ławce w centrum miasteczka. Powodu zostawienia jej nigdy nikomu nie podał.

Kolejny przewrót w jego życiu miał miejsce, gdy w roku 1933 cały rząd wcześniejszej Republiki Weimarskiej uległ zmianie. Wpływy nowej władzy, barwne przemowy polityków no i Trzeci Rzesza, który w tak młodym wieku wykazał się ogromną ambicją i postanowił zmienić mizerny los obywateli swojego kraju - te, jak i wiele innych czynników zaprowadziły Luftwaffe pod drzwi Akademii Wojskowej.

Waffe zapragnął przysłużyć się państwu. Wiele lat poważnie zastanawiał się nad dołączeniem do wojska, głównie ze względu na późniejszą możliwość dołączenia do szeregów lotników, jednak potrzebował punktu zapalnego. Małego pchnięcia, które pozwoli arcydziełu z domina ukazać swoje możliwości. Rodzina postawiona została przed faktem dokonanym, gdy chłopak otrzymał list podpisany przez sam Wehrmacht, oznajmujący o tym, że został przyjęty do Akademii. Matka niemalże straciła przytomność, a ojciec gotów był zdzielić swojego syna w twarz. Decyzja jednak została już dawno podjęta, a Luftwaffe pchany swoimi ambicjami niebawem spakował swoje rzeczy i wyruszył w podróż życia.

Nigdy nie ukrywał swojej radości z bycia w szkole. Praktycznie zawsze nosił na ustach swój szeroki uśmiech i starał się robić wszystko z jak najbardziej należytą uwagą. Był jednym z lepszych uczniaków, który okazywał spore zaangażowanie w sprawę.
Dzięki temu otrzymał możliwość trafienia do "lepszej" grupy, co postawiło na jego drodze osobistość, z którą związał bardzo wiele.

Wehrmacht był wówczas jednym z opiekunów i nauczycieli owej grupy, w której znalazł się Luftwaffe. Mimo bardzo młodego wieku, w końcu był niewiele starszy od samego Waffe, miał już ogromny respekt w całej placówce, do czego przyczyniła się jego reputacja, trzeźwe i chłodne podejście, a także bezkompromisowość. Był stanowczy, niedostępny i zwyczajnie najlepszy w swoim fachu. Jego głównym zadaniem było stworzenie jak najlepszego wojska, a kierując się tym celem stosował często kontrowersyjne metody. Koniec końców najsłabsi rekruci prędko odpadali, a pozostawała reszta, gotowa na wszystko i zwyczajnie nie do zdarcia.

Wehrmacht był zadowolony ze swojej grupy, poniekąd miała najlepsze wyniki i nie miał za bardzo do czego się przyczepić. Problem jednak pojawił się w momencie, gdy trafił pod jego skrzydła Luftwaffe. Tak, chłopak nie odbiegał swoimi możliwościami od kolegów, jednak siedziało w nim coś, co szczególnie zaintrygowało i być może zmobilizowało Wehra do podjęcia względem niego innych, bardziej radykalnych środków.

Od czego właściwie się zaczęło? Można uznać, że od pierwszych kilku dni przyszłego lotnika w elitarnej jednostce. Kiedy wszyscy mieli dość kolejnych ćwiczeń, ten zwyczajnie czekał z uśmiechem na następne wyzwania. Oprócz tego Waffe na samym wstępie rozpoznał profesjonalizm Wehrmachtu, co pragnął od razu wykorzystać i tak po każdych zakończonych zajęciach podbiegał do niego i zalewał go wprost falą pytań dotyczących wykładów czy zajęć praktycznych, które zrodziły się w jego głowie podczas ich trwania. Wehrmacht chciał zwyczajnie ugasić jego nadmierny zapał.

Jak wiadomo z innej części tej historii, to się zwyczajnie nie powiodło starszemu z dwójki. Zamiast tego między nimi rozwinęła się głęboka, przyjacielska więź. Dlatego bardzo uderzyła Waffe reakcja przyjaciela po tym, co oznajmił któregoś dnia Wehrmachtowi.

W Luftwaffe cały czas siedziała myśl o zostaniu lotnikiem, gdy więc nadarzyła się okazja złożył papiery do odpowiedniej placówki. Dzięki jego znakomitym wynikom w Akademii oraz zwierzchnictwu samego Wehrmachtu, został przyjęty niemalże od razu.
Rozradowany Waffe pobiegł od razu to oznajmić swojemu przyjacielowi, na co tamten początkowo bardzo surowo zareagował. Myśl, że tamten miał go opuścić była dla niego przytłaczająca, z czego dopiero lata później zdał sobie sprawę Luftwaffe, gdy siedząc w hangarze wspominał ten dzień. Oczywiście gdy lotnik opuszczał mury Akademii Wojskowej Wehrmacht był pierwszy do pożegnania i ich pierwszego w życiu przyjacielskiego uścisku. Wehr bowiem bardzo stronił od wszelkiego rodzaju czułości.

Mężczyzna bardzo się cieszył z powodzenia swojego podopiecznego, szczególnie, że tamten spełniał swoje marzenia. Bardziej w tym wszystkim obawiał się jego straty, pamiętając pogrom pierwszej wojny światowej i tego, jak wielu, powiedziałoby się, najlepszych niemieckich pilotów straciło życie w powietrzu. Z tego również w późniejszym czasie zdał sobie lotnik.

Szkoła lotnictwa nie była ani trochę łatwiejszym etapem życia Waffe. Znaczy się, zahartowany przez Wehrmacht charakter mężczyzny czynił go jeszcze bardziej zdeterminowanym, niż był wcześniej, problem znajdywał się w nieco innym miejscu.

Luftwaffe, który nigdy nie miał problemu z zawiązywaniem znajomości, napotkał się z czymś, z czym do czynienia nigdy nie miał - z samotnością. Ludzka zazdrość szerzona przez ludzi dookoła niego skutecznie odpychała z zasięgu jego wzroku potencjalnych kumpli. Często też padał ofiarą sabotażów, czy zwykłej złośliwości, jednakże znowu - to wszystko nie zdołało go złamać. Jeśli nie miał co liczyć na kolegów, robił wszystko, żeby być po prostu najlepszym w tym, co mu pozostało - lataniu.

Jego myśli w gorszych chwilach praktycznie zawsze wracały do miejsc najprzyjemniejszych jego sercu - słoneczne stoki Alp, beczenie stad owiec czy... Wehrmacht. Tęsknił za nim. Niestety musiał skupić się w tamtym momencie nad tym, co było najistotniejsze i nie dać nostalgii siebie złamać.

Ku ogromnego zawodu towarzyszy ze szkoły, Waffe robił ogromne postępy. Szybko stał się ulubieńcem instruktorów i generałów. To właśnie oni zostali jego pierwszymi w tej placówce bliższymi znajomymi, którzy chętnie zabierali go ze sobą na różnego rodzaju imprezy. Pili razem, śmiali się do rozpuku, wspólnie rozmawiali na tematy dziewczyn i innych przyziemnych rzeczy. Co zabawnym było to, że różnice wieku między młodym lotnikiem a jego przyjaciółmi były niekiedy spore. Nie było to jednak problemem w niczym.

Luftwaffe bardzo pozytywnie zareagował na rozpoczęcie nowej wojny. Bardzo się również ucieszył na fakt, że sam Wehr został jednym z głównych dowódców wojsk, w tym jednostki lotniczej. Waffe bardzo chciał wreszcie pokazać na co go było stać, a przynajmniej po drodze mógł pozbyć się paru Polaków. Właściwie nikt nigdy nie wiedział skąd w mężczyźnie zrodziła się taka nienawiść do owej nacji, jedni podejrzewali, że zaczęła się po jego porażkach nad brytyjskim niebem, jednak zdecydowana większość wiedziała, że wykazywał względem nich nienawiść jeszcze zanim doszło do jakiejkolwiek powietrznej bitwy.

Po jednym z pierwszych większych zwycięstw wojsko niemieckie postanowiło w bardziej rozpustny sposób uświęcić swoje dokonania, a przy okazji rozluźnić napiętą atmosferę, jaką zrodziła wojna. Luftwaffe został zaproszony przez swoich kolegów na bardziej honorową część imprezy, gdzie znajdowali się wszyscy generałowie i dowódcy. Waffe wtedy pierwszy raz od kilku lat ponownie spotkał Wehrmacht. Musieli zachować profesjonalizm, jednak żaden nie ukrywał radości z tego spotkania. Wspólnie uraczyli się kuflem piwa.

Jego znajomi z dowództwa poprosili go wtedy, żeby dał pokaz swoich umiejętności dla reszty zarządu, w tym Wehra. Blondyna prosić dwa razy nie było trzeba, a fakt ten wykorzystali nieżyczliwi piloci z jednostki, którzy rozkręcili silnik jego samolotu. Pokaz Waffe zaczął się obiecująco, jednak chłopak szybko zorientował się, że coś było nie tak. Awaryjnie opuścił samolot, wystrzeliwując się w powietrze. Na ziemi zapanowało poruszenie, niektórzy dowódcy okazali zawód, inni, ci zaprzyjaźnieni, zorientowali się, że coś było nie tak z maszyną. Znaleźli sprawców zdarzenia jeszcze zanim Waffe do nich wrócił.

Wehrmacht niespostrzeżenie ulotnił się spośród tłumu i ruszył jako jedyny na pomoc przyjacielowi. Uwolnił go ze sznurów spadochronu i dał mu swój własny bagnet, żeby w następnej podobnej sytuacji blondyn miał możliwość samodzielnej ucieczki z opresji. Waffe był cały czerwony z frustracji, gniewu i zawstydzenia, że sytuacja potoczyła się w taki sposób. Wymienił z Wehrem parę zdań, tłumacząc mu, że coś się stało z silnikiem, którego przecież parę godzin wcześniej dokładnie sprawdzał.
Gdy mężczyźni wrócili do obozowiska, Luftwaffe przeprosił wszystkich za incydent i udał się do swojego namiotu. Jego przyjaciele później wyjaśnili mu zaistniałą sytuację, oznajmując, że sprawcy zostali już ukarani. Waffe wkrótce otrzymał całkowicie nową maszynę i prędko powrócił na niebo.

Mnóstwo zwycięstw i bezbłędne taktyki uczyniły Luftwaffe jednym z asów ówczesnego lotnictwa. Szybko awansował na stopnień generalski, pozostając dowódcą sił powietrznych, okrzykniętych jego własnym imieniem. Nie wszystko jednak było tak kolorowe.
Hermann Göring, główny dowódca lotników, coraz mierniej rozporządzał zasobami i podejmował coraz mniej zrozumiałe decyzje.

Po nieudanej bitwie o Anglię Luftwaffe wściekły był gotów pójść do samego Berlina i wygarnąć wszystko mężczyźnie. Powstrzymał go Wehrmacht. Powiedział mu, że on sam próbował nieraz z nimi rozmawiać, ale nic nie przynosiło skutków. Głos organizacji nie był brany w ogóle pod uwagę.

Kolejne lata wojny mijały coraz szybciej, a im bliżej było roku 45 tym gorzej przychodziło wszystkim walczyć. Po głośnym odejściu Wehrmachtu wśród zarządu zapadła bardzo napięta sytuacja. Pozostałe dowództwo lotnictwa obawiało się tego, co nastanie dalej, szczególnie, że znali relację Waffe i Wehra.

Luftwaffe istotnie podjął swoją decyzję.
8 maja 1945 roku wydał ostatni rozkaz podczas drugiej wojny światowej, wzbijając w powietrze swoich lotników. Tego dnia, Erich Hartmann zestrzelił radziecki samolot, co było ostatnim zwycięstwem Trzeciej Rzeszy podczas tej wojny.

Po lądowaniu wygłosił swoim lotnikom krótką przemowę i oznajmił koniec wojny. Kazał im być silnymi i życzył wszystkiego dobrego. Potem złożył mundur i oczekiwał na przyjście aliantów.
Trafił do tymczasowego aresztu, a potem wraz z innymi generałami trafił przed sąd w Norymberdze. Ze względu na charakter swoich działań i przynależność do państwowego wojska, co wymagało od niego walki na jego rzecz, został uniewinniony.
Już niebawem powrócił na swoje stanowisko i pozostał w niemieckim wojsku na stopniu generała.

Co ciekawe, w swojej całej wojennej przygodzie odkrył prędko, jak często myślami powracał do swojego wojskowego przyjaciela. Zdarzało mu się to nawet częściej, niż w stosunku do myśli o jego rodzinie, czy domu rodzinnym. Już wtedy, mimo iż chciał się tego wyprzeć, zaczął coś względem siebie podejrzewać.

Przez pewien okres czasu próbował ponownie znaleźć sobie kobietę i choć było takich pełno, to z żadną się nie związał. Potem pozostało mu żyć z nadzieją, że był to zwyczajny okres, podczas którego potrzebował bliskości i z czasem to zwyczajnie wyblaknie.

Mijały kolejne lata, mur berliński zdążył zaliczyć swój upadek, a Republika Federalna Niemiec powróciła na szczyt będąc na nowo jedną z lepszych światowych gospodarek.
I właśnie wtedy, gdy siedział w swoim biurze, wśród otrzymanej nudnej korespondencji Luftwaffe znalazł jeden list, zapakowany w nieco wyróżniający się papier.

Początkowo widząc pióro samego Drugiego Rzeczpospolitej był gotów wrzucić list do niszczarki i całkowicie o nim zapomnieć. Sytuacja uległa jednak dramatycznej zmianie, gdy w ostatniej chwili wzrokiem wychwycił znany układ liter tworzący jedno imię: Wehrmacht.

Wtedy serce zabiło mu szybszym rytmem, a on płycej oddychając powrócił myślami do ich wspólnych chwil, wyraźniejszych i bardziej kolorowych niż wszystkie inne wspomnienia. Każdy wypad na drink, każdy wieczór pełen szczerej rozmowy, każdy uśmiech i posłane spojrzenie.

Przeczytał list raz jeszcze z większą uwagą, a odpowiedź na niego nakreślił od razu.
Potem wyruszył na kolejną przygodę ze swoim starym kompanem, starając się nie być zbyt oczywistym, by go zwyczajnie nie przerazić. Mimo to czuł się przy nim, jakby miał się rozpłynąć.

Kamień z serca mu całkowicie spadł po ich wspólnym wyznaniu. Mógł być zdecydowanie swobodniejszy i spokojniejszy, najpewniej ze wzajemnością. Małym problemem w tym wszystkim nadal był tylko Bundeswehra, który cały czas ich obdarzał krzywym spojrzeniem.

Choć pozory były inne, nie mieli zbyt wielu okazji do bliskości, szczególnie w ostatnim czasie. Było to bardzo frustrujące zwłaszcza dla lotnika.

W końcu każdym dniem żył pragnieniem by go złapać, odebrać mu oddech z piersi, doprowadzić do szaleństwa i...

Nerwowo chwycił kołnierz swojej koszuli, czując, jak niekomfortowo mocno zaciskała jego szyję. Rozejrzał się dookoła, jednak nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Zapewne gdyby ktoś mu się przyglądał, zauważyłby tą dziwną i nagłą zmianę w zachowaniu po tym, jak chwilę stał w zamyśleniu patrząc się w jeden punkt. Musiał się zwyczajnie opanować.

Przyłożył do ust kieliszek i jednym haustem wypił do końca resztę szampana, jaka się w nim znajdowała. Odłożył szkło na tacę przechodzącego obok niego kelnera.

Niemcy co jakiś czas organizował wystawne bale, czy jak by kto wolał bardziej w dzisiejszym języku, „imprezy" dla tak zwanej arystokracji. Miały one ocieplić stosunki między państwami i pokazać, że potomek Republiki Weimarskiej w żadnym wypadku nie ma w planach niczego złego przeciw innym krajom. Najczęściej były to zwykłe formalności, mające na celu dobitne zapieczętowanie jakiegoś większego projektu czy kontraktu z którymś z państw.

Tak też było i w tym przypadku, a głównym powodem była wspólna umowa zawarta między Niemcami a Polską. Z tego tytułu kręciło się tu mnóstwo Polaków, ku ogromnemu niezadowoleniu Luftwaffe. Cały wieczór się zastanawiał, dlaczego otrzymał zaproszenie na taką imprezę, mimo iż nieszczególnie ukrywał się ze swoimi poglądami.
„Już ciekawiej by było, gdyby ten wypłosz PRL się pojawił. Z nim przynajmniej da się trochę rozerwać, a jego braciszek nadaje się tylko do postawienia pod ścianą..."

Krążył po sali nie odnajdując się do końca w tym towarzystwie. Zawsze uwielbiał wszelkiego rodzaju imprezy, jednak sztywne bale pełne zapiętych na ostatni guzik koszul i napiętych od fryzury włosów nie były do końca jego bajką. Spuścił wzrok na swój idealnie ułożony granatowy mundur, jaki przysługiwał żołnierzom krajowej jednostki lotniczej. „Jeszcze Wehr się spóźnia..." pomyślał z goryczą zaciskając zęby.

Zatrzymał się przy stoliku z przekąskami i przyjrzał się im bez większego zainteresowania. Kawałki sera, jakieś wędliny, małe kanapki...

Jego krótką refleksję na temat tego, czy lepiej zabrać camembert z winogronem, czy brie z suszoną morelą przerwało małe poruszenie z głębi pomieszczenia. Odwrócił się od razu, jednak mnogość ludzi w tej przestronnej sali była zbyt duża, by mógł dostrzec co się stało przy samym wejściu.

Miał jednak przeczucie, a wiedział, że ono go nie mogło zawieść. Ruszył przed siebie, przeciskając się przez rozgadane grupki. Kilkukrotnie został popchnięty, raz prawie stracił równowagę, przez co spiorunował wzrokiem jakiegoś polskiego oficjela. Warknął tylko coś pod nosem, idąc dalej w obranym kierunku.

Ku jego głębszej irytacji, poruszenie zdążyło opaść zanim przeszedł przez połowę sali, a gdy dotarł pod ogromne zdobione drzwi, właściwie nie był w stanie się przekonać, czym ono było spowodowane.

Przeszedł obok niego kolejny kelner. Musiał przyznać, że podziwiał tutejszą obsługę, gdyż krążenie po tak gęsto zaludnionej sali trzymając w jednej ręce tacę z kieliszkami z szampanem bez ich rozlania było całkiem imponującym wyczynem. Przejął od niego drugą już porcję białego, musującego wina i na wstępie upił z niego porządny łyk.

Wzrokiem pobłądził po gościach, nie starając się być szczególnie w tym dyskretnym. Niespodziewanie jego oczy zatrzymały się na pewnym jegomościu, od czego zakręciło mu się lekko w głowie, a po twarzy spłynęła fala ciepła... a może to był alkohol?

Chłonął swoim spojrzeniem całą sylwetkę jego ulubionego żołnierza, z dziką satysfakcją stwierdzając, że w galowym mundurze nadal mu było diabelsko do twarzy. "A więc to on w końcu dotarł" pomyślał, uśmiechając się do siebie. Upił kolejny łyk.

Stojąc w tłumie tylko patrzył w stronę Wehrmachtu, uważnie śledząc to, jak prowadził dyskusję z dwójką ludzi. Stał tam jakiś mężczyzna i kobieta, którzy całkiem żywo zagadywali blondyna. W którejś chwili mężczyzna ich opuścił, a Wehr nadał prowadził konwersację z pozostałą panią. Nagle obydwoje wybuchnęli śmiechem, na co nieprzyjemna szpilka zazdrości ukłuła go bardzo mocno w serce. Luftwaffe przecież potrzebował dużo więcej atencji od tego mężczyzny niż jakaś tam przypadkowa "milejdi" od siedmiu boleści. Fuknął cicho, przystawiając do ust już teraz gorzkiego szampana.
Choć Wehr nie lubił towarzystwa ludzi, ludzie lubili jego towarzystwo.

Wehrmacht poczuł na sobie jego oczy. Odwrócił głowę, od razu zatrzymując się na Waffe. Ten lekko speszony w dość płynny sposób spuścił wzrok, a potem skierował go w inną stronę. "Daj mu żyć, ma prawo rozmawiać z innymi ludźmi...".

Ruszył z powrotem w głąb sali, stukot obcasów jego butów o parkiet tracił się w gwarze rozmów. Dotarł z powrotem pod stół z jedzeniem i z większą pewnością siebie chwycił jeden z ustawionych na nim talerzyków. Pusty kieliszek zostawił gdzieś na boku, szampan skutecznie podrażnił jego żołądek wzbudzając w nim apetyt.

Nałożył sobie małą kanapeczkę, którą od razu włożył do ust. Przeżuł ją, przełknął i zaczął sięgać po kolejną, gdy nagle niespodziewanie podskoczył. Orkiestra, której wcześniej właściwie nie do końca słyszał, bo grała na tyle cicho, właśnie w tej chwili weszła z głośnym przytupem rozpoczynając żwawszy taneczny numer. Zmarszczył brwi w niezadowoleniu i rzucił wzrokiem w stronę dyrygenta. I wtedy ponownie podskoczył, jak ktoś bez ogródek pacnął go w ramię.

– Co się tak boisz...? Mówią, że tak reagują tylko ci, co mają coś za uszami – spokojny, niski głos posłał falę dreszczy po jego kręgosłupie. Momentalnie się szeroko uśmiechnął i spojrzał na mężczyznę przez bark.

– A co, jeśli tak jest naprawdę...? – spytał, unosząc do góry brwi. Wehr odwzajemnił jego uśmiech i delikatnie uścisnął ramię Waffe, które nadal trzymał.

– To raczej przyjdzie mi się dowiedzieć co to było i potem zadecydować, co zrobić z tym fantem – odparł najnormalniej w świecie, przechodząc zza pleców tuż przed niego, żeby lepiej prowadzić rozmowę. Przy okazji nabił na wykałaczkę jednego pomidorka koktajlowego i wziął go do ust.

– Spóźniłeś się – wytknął mu młodszy, porzucając wcześniejszy temat. Wehr cicho się zaśmiał.

– Nie zawsze jestem w stanie być na czas. Musiałem wziąć taksówkę, bo swoim samochodem ciężko przyjechać na taką imprezę, i niefortunnym zbiegiem okoliczności złapaliśmy gumę. Byliśmy w szczerym polu, w końcu mieszkam na zadupiu, więc musiałem trochę przejść, zanim złapałem choć trochę zasięgu i mogłem zadzwonić po pomoc drogową, bo biedaka nie zostawiłbym samego na drodze. Z dużego zapasu czasowego za wiele mi nie zostało, stąd to spóźnienie – wyjaśnił, podnosząc na niego wzrok. Lotnik skinął głową.

– Faktycznie mieliście pecha... – Luftwaffe był gotów powiedzieć coś więcej, jednak orkiestra na moment ucichła, a prowadzący coś zapowiedział. Niestety niższy nie dosłyszał, co tamten mówił. Zaskoczył się więc, gdy spojrzenie jego towarzysza uległo zmianie, na nieco bardziej zalotne. Lekko się pochylił i wyciągnął w jego stronę rękę. – Wehr... co ty robisz?

– Zapowiedzieli Habanerę, mój drogi. Nie zechciałbyś zatańczyć tanga? – drugi otworzył szerzej oczy, całkowicie nie spodziewając się jego propozycji. Rozejrzał się po sali.

– Jezu... Wehro... nie będzie to przypadkiem zbyt oczywiste? Nie martwisz się o to? Tu jest cały tabun najbardziej zaciekłych ludzi... – Wehrmacht pokręcił głową.

– Koledzy z wojska często wspólnie tańczyli, niektórzy głównie z braku kobiet, inni z tego powodu, że byli samotni. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego – tak zachęcony mężczyzna wziął tylko wdech i już z pewniejszym uśmiechem złapał jego rękę. Wtedy drugi blondyn go do siebie przyciągnął i zdjął zarówno ze swojej, jak i jego głowy czapki oficerskie. Odłożył je na stolik obok nich, za moment już prowadząc go na środek parkietu.

Wkrótce instrumenty poszły w ruch. Pierwsze nuty wybrzmiały po sali. Pary ruszyły w tany.

Waffe i Wehr zaciskali na sobie dłonie, poruszając się żwawo w rytm muzyki. Przy tym cały czas patrzyli sobie w oczy.

– Kim była ta kobieta, z którą gadałeś? – Wehrmacht cicho się zaśmiał, kręcąc przy tym głową.

– Wiedziałem, że prędzej czy później zadasz to pytanie. Nieładnie się jest tak na kogoś gapić, wiesz? To jest trochę niegrzeczne. Zdaje się, że widziałem zazdrość w twoich oczach...? – Luftwaffe przewrócił oczami, lekko wbił palce w biodro partnera.

– Podziwiałem cię w mundurze. Dawno cię w nim nie widziałem, a jest ci w nim bardzo do twarzy – mruknął w odpowiedzi, odwracając wzrok. Wehro przycisnął mężczyznę do siebie mocniej niż było trzeba, co wywołało szybkie nabranie powietrza przez Waffe. „Scheiße Wehr..." przeklął w myślach, lekko się spinając. Drugi zdawał się być z siebie zadowolonym na widok reakcji mniejszego, co objawiało się głupkowatym uśmiechem.

– Po wojnie nie miałem jak nosić munduru. Poza tym... już zawsze będzie mi się kojarzyć z czymś niezbyt przyjemnym. Nie zmieniajmy jednak tematu – uniósł do góry brwi oczekując na coś. Waffe wypuścił powietrze.

– Może trochę byłem zazdrosny. Szczęśliwy? – Wehr się cicho zaśmiał.

– Nie miałeś nawet o co. Armia Krajowa już dawno jest mężatką. Całkiem nieźle się trzyma jak na to, co z nami przeżyła – lotnik otworzył nieco szerzej oczy.

– To była Armia Krajowa? Ona z tobą rozmawiała? Tak po prostu? Wehr, nie załamuj mnie

– Trochę się nawzajem podroczyliśmy. Kazała pozdrowić swojego ulubionego polonofoba – wyszczerzył się. Waffe cicho burknął coś pod nosem. Na krótki moment nastała między nimi cisza, podczas której ich taniec przybrał na intensywności.

– Nie wiedziałem, że tak potrafisz tańczyć – lotnik zmienił temat. Wehr wykonał nim bardzo szybki obrót.

– Miałem kilka okazji, żeby się nauczyć – zrobili kilka kolejnych szybkich kroków. Wokół tańczących par ustawił się wianuszek obserwatorów.

– Zawsze się odnajdywałeś na takich imprezach... – Wehr przechylił ich w bok.

– Formalności... trzeba przyjść i ładnie wyglądać, żeby usatysfakcjonować swoich przełożonych. Jestem żołnierzem Waffe, mnie kolorowe sukienki i wypolerowane buty nie obchodzą – Luftwaffe się uśmiechnął tajemniczo, czując, że rozmowa szła w dobrym kierunku.

– Przyznasz, że ta impreza jest trochę drętwa – Wehrmacht na moment się zastanowił. Stanął w lekkim rozkroku, a wtedy Waffe lekko się skręcił i założył swoją prawą nogę na prawym udzie partnera. Na ten ruch wyższy poczuł delikatną sensację w brzuchu. Lotnik przymrużył powieki.

– Cóż... Bywały zdecydowanie imprezy o bardziej interesującym towarzystwie... Nie liczyłbym na zbyt wiele tutaj, szczególnie jeśli chodzi o nas. Oni nas nie lubią, zresztą widać jak się na nas patrzą – Waffe się obrócił i ruszyli dalej. Przy okazji młodszy ukradkiem się rozejrzał, zauważając wrogie spojrzenia ze strony co niektórych. Odnotował też wtedy, że faktycznie było kilka par tej samej płci, co potwierdzało wcześniejsze słowa Wehra. Wrócił wzrokiem na niego.

– Czyli mówiąc bardziej po ludzku... jest tu drętwo – wyższy z blondynów się cicho zaśmiał. Obrócił Waffe plecami do siebie, dociskając go do piersi. Spojrzał na niego znad ramienia.

– Tak. Tak można powiedzieć – lotnik uśmiechnął się szeroko. Znowu wykonał obrót, by móc go normalnie złapać.

– W takim razie lepiej będzie się stąd szybciej ulotnić... – Wehr uniósł brew, zaintrygowany tym, do czego zmierzał jego towarzysz.

– Coś proponujesz...? – brązowe oczy Waffe błysnęły na to pytanie. Wyższy spodziewał się czegoś ciekawego.

– Zapraszam do mnie. Mam domek na obrzeżach, porozmawialibyśmy tam w spokoju, bez obaw, że ktoś nam przeszkodzi... jak za starych czasów – serce Wehrmachtu zabiło lekko szybciej. Dawno nie mieli chwili prywatności. Nie odpowiedział mu od razu, a jedynie zaczekał na koniec utworu.

Wykonali kilka obrotów, zmienili dwukrotnie kierunek. Na końcu Wehr mocno złapał Waffe i ponownie przycisnął jego biodra do swoich, pochylając go do tyłu. Muzyka się skończyła. Po sali poniosły się gromkie brawa. Mężczyźni wymienili sobie szczere uśmiechy.

Wehr nachylił się nad uchem lotnika.

– Po północy kopciuszku. Bardzo chętnie do ciebie wpadnę – odsunęli się od siebie, patrząc jeszcze w oczy.

– Luftwaffe! Podejdź tu na chwilkę, chcę cię przedstawić – nagły głos Bundeswehry przerwał ich chwilę. Wywołany odwrócił się w stronę swojego przełożonego.

– Wehra... ja cię kiedyś kurwa zabiję... – wyburczał pod nosem, co usłyszał już tylko jego towarzysz. Wehrmacht zaśmiał się cicho.

– Idź do niego. Złapiemy się potem – Waffe spojrzał na niego kątem oka. Skinął głową.

– Udanej zabawy, Wehr. Staraj się nie siedzieć za dużo przy stole, trzeba się rozerwać – wyższy przewrócił oczami z uśmiechem. Potem lotnik faktycznie podszedł do grupki, gdzie jedyne osoby jakie znał to był Bundeswehra, Niemcy i Polska. Kilkoro pozostałych ludzi pozostawało dla niego anonimowych.

Wehrmacht w tym czasie zniknął w tłumie. Jakaś para go zagadała. Potem ktoś chciał z nim zatańczyć. Mężczyzna modlił się, żeby to jak najszybciej minęło.





Założył nogę na nogę i złapał rękami swoje kolano. Był lekko zaaferowany okolicznościami, w jakich się znalazł. Być w tym miejscu sam na sam całkiem go onieśmielało.

Wehr zgodnie z tym, jak się umówił z Waffe po ich skończonej imprezie znalazł się pod drzwiami sali pół godziny po północy. Dalej razem pojechali taksówką na obrzeża miasta, gdzie znajdował się dom Waffe. Weszli wtedy do środka i pozdejmowali wierzchnią część munduru, pozostając w koszulach.

Wehr po krótkiej inspekcji mieszkanka swojego lotnika zasiadł na wskazanym przez niego fotelu. Początkowo chciał do picia samą wodę, jednak Luftwaffe szybko przekonał go do starej, dobrej whiskey. Właśnie czekał, aż jego towarzysz wróci z kuchni. Za długo nie musiał oczekiwać, bo ten przyszedł już po chwili.

–  Ty zawsze lubiłeś whiskey. Za każdym razem jak ciebie gdziekolwiek widziałem po godzinach, to siedziałeś w tym swoim pokoiku ze szklanką w łapie – podał mu alkohol. Wehr uśmiechnął się.

– Whiskey jest po prostu dobra, cóż na to mam poradzić? – odparł, wzruszając ramionami. Upił łyk swojego napoju.

– To jest twój słaby punkt. Dobrze, że to wiem – lotnik uniósł brwi uśmiechając się przy tym chytrze. Nalał sobie swoją porcję tego samego alkoholu. Usiadł na fotelu naprzeciwko Wehrmachtu.

– Czyżbyś zamierzał to wykorzystać? – Wehr oparł ramię trzymające szklankę o podłokietnik.

– Być może. Sam przecież doskonale wiesz, że najlepszym sposobem na pokonanie przeciwnika jest wykorzystywanie jego słabych punktów – starszy cicho parsknął. Podniósł szklankę pod usta.

– A więc teraz jestem twoim przeciwnikiem...? – upił kolejny łyk. Waffe poszedł w jego ślady.

– Nie, przecież wiesz doskonale, że jest to tylko porównanie, nie mające związku z dyskusją – lotnik mruknął, odwracając wzrok. To jeszcze bardziej rozbawiło Wehra.

– Oczywiście, że wiem. Ja się tylko z tobą droczę, mały Waffe – młodszy zmarszczył brwi w urażonym wyrazie.

– Mały? Skąd niby ten pomysł? Skąd taka myśl? – fuknął ostentacyjnie, wyraźnie z żartem w tonie. To całkowicie wpędziło Wehra w śmiech. Nie często się śmiał, ale jeśli już co do czego dochodziło, to było to całkiem urocze. – Bawi cię to? Chcesz się może przekonać, że nie masz racji?

– Co... hah... co chcesz przez to powiedzieć...? – wzrok Waffe wyraził wszystko, co wywołało kolejną falę śmiechu. Wehr starł łzę z policzka, która powstała z tej wymiany zdań.

Rozmowy skrapiane dobrą whiskey ciągnęły się między nimi w nieskończoność. Nie trzeba było długo ich oglądać by wiedzieć, że ich wspólne towarzystwo było dla obu czymś bardzo przyjemnym i wyjątkowym.

Niebawem panowie uzupełnili sobie szklanki. I potem znowu. Dzięki temu alkohol rozluźnił całkowicie atmosferę, a jego rozgrzewające właściwości przyprawiły ich o delikatne rumieńce.

Wtedy Wehr z niechlujnym trzaskiem odłożył szklankę na stolik. Wstał na nogi i choć starał się zachować pozory, lekko się zachwiał, zanim całkowicie się wyprostował.

– Zaraz wrócę – rzucił cicho, ruszając w kierunku toalety. Luftwaffe gdy został sam, odłożył szklankę i opadł ciężko na swoim fotelu. Ręce oparł na obu podłokietnikach.
Wziął wdech i wypuścił go z cichym westchnięciem.

Przymknął powieki, a jego serce zabiło rytmiczniej. Zdawało mu się, że lekko przysnął, a jednak do uszu lotnika dobiegły wyraźne kroki jego partnera. Otworzył oczy i utkwił w nim wzrok, odprowadzając go w ten sposób na siedzenie naprzeciwko. Dzika pokusa wstąpiła na jego umysł, a on jak uległy grzesznik przystał na jej propozycję.

Wstał powoli z fotela i obszedł stolik. Jego dłoń przemknęła po szyjce butelki bursztynowego napoju, ale nawet jej nie chwyciła. Wehrmacht spojrzał mu w oczy i się uśmiechnął, nie spodziewając się najpewniej tego, co miało nadejść.

Policzki lotnika zapaliły się czerwienią, gdy uklęknął na fotelu nad swoim mężczyzną. Wybrzmiał cichy pomruk, jak odgłos chmury przed sędziwą burzą.

Zatopił się w kochanku, dzieląc się z nim samym sobą. Zgrabne ręce jak łapy leśnego lisa na swojej ofierze szybko rozpięły pozostałe na mężczyźnie odzienie.

W momencie spragniony męczennik nachylił się nad przedmiotem pożądania, wargami próbując zaczerpnąć z jego źródła. Usta jak delikatne płatki najsłodszej konwalii błądziły po miękkiej skórze faktury jedwabiu, wprowadzając w drżenie siedzącego w niej osobnika. Słowiczy śpiew rozległ się po pomieszczeniu chwilę później.

Palce leżącego zagubiły się w strąkach włosów, zbożowym polu. Serduszka dwóch gołębi biły szybkim, wspólnym rytmem.

Złożył pocałunek na jednej i na drugiej piersi, a te pod naciskiem jego warg ugięły się w przyjemny sposób. Drżącymi palcami delikatnie sunął wzdłuż boskiego dzieła, jakie pod nimi się znajdowało, docierając coraz dalej.

Z diabelską zachłannością uznał, że nadal mu było mało. Zapragnął zobaczyć swojego najukochańszego tak, jak do tego dopuścić nie chce wstydliwość. Wkrótce i oplatający biodra jak wąż pas został zwolniony, a za nim poszło dalej to, co podtrzymywał. Z dzikim pośpiechem zdarł z niego resztki materiału, by wreszcie móc ujrzeć jego i całą jego okazałość. Kochanek jak rzeźba wykonana przez samego Michała Anioła - doskonała, delikatna z wyglądu, a jednak tak bardzo solidna i potężna.

Znajdując się w swoim osłupieniu, zachwycony najwspanialszym i ostatecznym widokiem najważniejszej dla niego osoby nie zdążył się zorientować, że sam został w podobny sposób odsłonięty. Ciepło dłoni na jego policzku przywróciło go do rzeczywistości, a miękkie usta na tych jego przypomniały o tym, do czego wszystko dążyło.

Ręce złapały się jakby w panice ciała mężczyzny, nerwowy wdech zadrżał, rozbrzmiał słodki odgłos.
Uczucie jak róża - piękna, uwodząca, pożądana, choć przychodząca z bólem i przyjemnym cierpieniem.
Miłosna melodia zagrała w bębenkach uszu, gorące poliki nieśmiało poruszały się w jej rytm.

Palce w desperacji pozostawiły za sobą ślad, piekąc i paląc, rozpaliły niewidzialny płomień.

Piekło i niebo w tej chwili zastąpiły na ziemię, by igrać ze śmiertelnikami w niezwykle emocjonującej i niebezpiecznej grze.
Oddychali wydechem swojego partnera, karmili się cierpieniem drugiego, tworzyli paradoks, masochistyczną myśl, przyjemność z jej przeciwieństwa.

Myśli wyparte przez uczucie zniknęły na tą chwilę, jeden z momentów, gdy to serce zwycięża nad umysłem.

Wreszcie rozwiązanie. Symfonia w punkcie kulminacji, wyczekiwana chwila, choć tak wymagana, przypominająca o nieuchronnym końcu.

Ciała opadły bezwładnie, poruszały się przy każdym krótkim, szybkim wdechu, pozbawione sił.

Ramiona oplotły się wzajemnie, pnącza winnej rośli. Dwóch kochanków pogrążonych tajemnicą nocy.

I choć wydawało się to wszystko tak prawdziwe, tak namacalne, tak wyczuwalne, skóra parzyła, umysł parował, uszy drżały na słyszane dźwięki...
Coś niespodziewanego wyrwało lotnika ze świata fantazji.

– Waffe...? Jesteś tam? – przejęty głos Wehrmachtu zmusił mężczyznę do rozchylenia powiek. Spojrzał w zdezorientowaniu na ukochanego, nie wiedząc w jaki sposób oboje mieli na sobie odzienie i nie znajdowali się w położeniu, w jakim byli przecież chwilę temu.

– U-uhm... tak, wybacz, trochę mi się przysnęło – Wehr podszedł do lotnika i oparł się o oparcie fotelu, żeby z powodu alkoholu nie stracić równowagi i na niego nie upaść. Pochylił się, przyłożył rękę do czoła. Miał cały czas zmarszczone brwi w zmartwionym wyrazie.

– Jesteś czerwony jak pomidor, oddychałeś conajmniej jakbyś miał atak paniki. Wszystko w porządku? – zabrał rękę. Nie spuszczał z niego oczu. Początkowo gdy wrócił z łazienki i zobaczył ukochanego w takim stanie zaczął się obawiać, że złapał atak podobny do tych, jakie miewali żołnierze po wojnie wywołane post-traumatycznym urazem psychicznym. Stwierdził jednak, że źrenice Waffe były mocno rozluźnione, co raczej nie świadczyło o żadnym odczuwanym stresie.

Lotnik zmieszał się, czując się conajmniej jak kretyn. Sięgnął ręką do szyi Wehrmachtu i wyciągnął się, by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Wehr położył dłoń na jego żuchwie i kciukiem z uczuciem przejechał po policzku.

– Wszystko w porządku kochany. Nic się nie dzieje, jest to tylko zbyt skomplikowane, by wytłumaczyć słowami – Wehr poczuł pieczenie na swoich licach, nie spodziewając się takiego określenia w swoją stronę. Cały czas nie był do końca przyzwyczajony do tego stanu rzeczy i choć czyny takie jak pocałunki były dla niego coraz naturalniejszą rzeczą, tak słodkie, szczere słowa wprowadzały go w zakłopotanie. Szczególnie, gdy był wstawiony, tak jak teraz.

– Ciężkie, by wytłumaczyć słowami...? – spytał, unosząc lekko brwi z zaintrygowaniem. Waffe skinął głową i delikatnie uniósł kąciki ust.

– Łatwiej byłoby pokazać, ale nie wiem, czy byś przypadkiem się nie przestraszył, a znam cię. Proszę, nie próbuj mnie przekonywać – Wehr krótko patrzył na niego w milczeniu. Widział powagę wymalowaną w brązowych oczach drugiego, co tylko potwierdzało jego słowa. Mężczyzna spodziewał się, że nie ma co drążyć tematu.

– Mogę chociaż liczyć, że kiedyś się dowiem...? – spytał, delikatnie przechylając głowę. Luftwaffe cicho parsknął w śmiechu. Znał przedmiot rozmowy, co tylko wprowadzało w jego głowie komizm do tego wszystkiego. Z szerokim uśmiechem położył obie dłonie na barkach Wehra.

– Tak, Wehr. Kiedyś napewno się dowiesz, jestem tego pewny. Postaram się o to zadbać – odparł, co całkiem zadowoliło jego drugą połówkę. Wehrmacht jeszcze raz go pocałował, a za chwilę powrócił na swój fotel. Waffe traktował go w tej chwili jak dziecko, jednak tak było na ten moment lepiej. Wiedział doskonale to, że Wehr nie był na wszystko gotowy, mimo iż chciał sprawiać takie wrażenie.

Luftwaffe był z kolei przygotowany aż za bardzo, ale teraz musiał się wstrzymać i zwyczajnie swojego ukochanego w spokojny sposób oswajać z nową sytuacją. Żył nadzieją, że dłużej dojrzewający owoc będzie słodszy i smaczniejszy w chwili zbioru.

Złapał swoją szklankę. Uśmiechnął się radośnie do Wehra. Upił łyk whiskey.

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro