Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. "Kładziemy ulubione dodatki"

Chłopak siedział naprzeciw Gnomika i trzymał ją za rękę. Oboje się uśmiechali i zawzięcie o czymś dyskutowali śmiejąc się co jakiś czas.

Po piętnastu minutach siedzenia w krzakach dziewczyny podskoczyły z zadowolenia. Mężczyzna o kobaltowych oczach wstał, zapłacił i razem ze swoja towarzyszką wyszli z pizzeri trzymając się za ręce.

Czarne masy podążyły za nimi uważając, by ich nie zauważono.
Para skierowała się w stronę parku. Szli powoli, jakby chcąc, by ta chwila trwała jak najdłużej. A nie, wróć. Czarnowłosy kulał na jedną nogę, bo dzień wcześniej Ruda kopnęła go dość skutecznie w kostkę za to, że nie uważał przy omawiania szczegółów spotkania.

Wzrok chłopaka biegał po parku i szukał ławki w ładnym miejscu. Nagle zauważył - niedaleko fontanny, tuż pod płaczącą wierzbą, pośród łagodnych promieni księżyca, próbujących przebić się przez cieniutkie gałązki drzewa. Bingo.

Podeszli i usiedli, dziewczyna nadal trzymała róże, od czasu do czasu obracając ją w palcach.
Dwójka niepełnosprawnych umysłowo ninja schowała się w krzakach za ławką, podsłuchując rozmowę zakochanców.

- No więc, jak zmusiły cię do przyjścia tutaj? - miniaturowa polska murzynka delikatnie się wyszczerzyła. - Bo nie uwierzę w to, że pojawiłeś się tu z własnej, nieprzymuszonej woli.

- W takim razie muszę cię mocno zdziwić. - na twarzy chłopaka również pojawił się uśmiech. - To ja kazałem im, żeby mi pomogły wszystko przygotować

- Szkoda, że nie powiedział jej jaką cenę za to zapłacił - Rudełke próbowała zdusić śmiech, jednak słabo jej to wychodziło. Brzmiała bardziej jak krztusząca się żaba.

Perspektywa Gnoma.

O dziwo całkiem dobrze nam się rozmawiało. Znaczy, to nie tak, że nie przepadam za Levim, bardzo go lubię, ale po prostu nie myślałam, że można z nim normalnie pogadać. Zawsze w moim towarzystwie był taki jakiś dziwny, najczęściej kiedy ja się zbliżałam to on przechodził gdzieś dalej, a kiedy go o coś pytałam odpowiadał jakimiś pojedynczymi literami. Co nie zmienia faktu, że po powrocie do domu po prostu zajebie te idiotki. Przez nie czułam teraz w brzuchu tuzin motylków tańczących Harlem Shake. Chociaż może były to po prostu upośledzone ćmy? Albo larwy z Parkinsonem. To jest teraz nieważne. Bardziej zastanawia mnie ten chleb wyskakujący z krzaków. Normalnie jak duży toster.

Po jakichś dziesięciu minutach chlebowy krzak zakończył swój atak na nas. Przez te parenaście minut zdążyłam zauważyć, że ten chleb nie był najświeższy. To było niczym grad małych, cholernych kamieni na mą piękną facjatę.

W pewnym momencie z tych samych krzaków dało się słyszeć głośne "GRUCH, RUCH! GRUCH, RUCH!".

- What the fuck? Co tu się dzie... - przerwała, kiedy zobaczyła chmurę czegoś, co leciało prosto na nich.

Dużo, cholernie dużo gołębi. Wszystkie leciały prosto w naszą stronę. Teraz zrozumiała działania gadajacego krzaczko-tostera. TO JEST JAK NIC NAPAD!

Po chwili wokół nas (a nawet na nas) siedziały gołębie i jadły najspokojniej w świecie chleb. Nie chcieliśmy się ruszać, bo ptaki wyglądały co najmniej majestatyczne. No, ale tylko w momencie kiedy jadły.

Po chwili ptaki wzbiły się w powietrze, bo krzak zaczął głośno klaskać i przybijać sobie piątkę. A w momencie wzlotu ptaków na roślinie wyrosły dwie czarne parasolki.

Jak można się domyślić - ptaki w odwecie za przerwanie kolacji zaczęły bombardowanie. Po chwili dało się usłyszeć mój krzyk, bądź co bądź ta sukienka była dość ładna, a następnie głośny plusk. Tak - ten idiota pociągnął mnie w stronę fontanny, wziął na ręce tuż przed nią i wskoczył do wody...

Kiedy ptaki odleciały nad powierzchnią wody w fontannie dało się zauważyć dwie mokre wystające główki. Nasze, of course.

A po jakichś dwóch minutach do uszu wszystkich dotarł charakterystyczny dźwięk kogutów policyjnych. Oraz znowu mój krzyk. Chociaż z tego co dziewczyny później opowiadały to podobno bardziej brzmiało to jak okrzyk godowy wściekłego karła. No tak, kąpiel w fontannie pod kamerą to nie jest najlepszy pomysł.

- No, no, nooo. Co my tutaj mamy? Ale wie pan, panie koleżko, że mokra fontanna to nie najlepsze miejsce na randkę z dziewczyną? Do tego o takiej porze. Ee, Wiesiek! Przynieś no dwa koce, bo nam się gołąbeczki przeziębią jeszcze, he he! - grubawy policjant krzyknął w stronę niebieskiego pojazdu, z którego właśnie próbował wygramolić się jego klon, ale dwa razy chudszy. Ciekawe ile pączków jest w stanie zmieścić się w jednym policjan-... Tfu, radiowozie!

- Eee, bo... My... My przed gołębiami uciekaliśmy i... Jakoś tak, no ten... Eeee... Wyszło... - Ooo, jak słodko się jąka! Ee, znaczy nie. Jednak nie.

- Tak, tak. Nie tłumacz się już chłopcze, he he he! Już ja swoje wiem. - mrugnął okiem w stronę chłopaka po czym pomógł nam wyjść z fontanny.

- No to co, Wiesiu? Co z nimi robimy? Mandacik czy puszczamy wolno?

- No to może, hehe, wyliczaneczka? - mężczyzna w podeszłym wieku zaczął się śmiać, opluwając sobie przy tym wąsy. Trzeba napisać do komendanta, żeby zainwestował w jakieś niebieskie śliniaczki.

- Hehe, no pewnie! Tym razem moja kolej. Raz, dwa, trzy, cztery - zaczął, na zmianę pokazując to mandat, to na dróżkę w parku - maszerują oficery,
ptaszek myślał, że to żołnierz
i na-ro-bił mu na koł-nierz - dokończył, dzieląc wyrazy na sylaby. No to nieźle wstrzelił się z tym wierszykiem w sytuację...

- No, czyli mandacik! Dowodziki do kontroli, drodzy państwo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro