Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VI: Cisza przed burzą

Selekta opierała się o stajenny murek i patrzyła z ukosa, jak Sebil pakuje nieliczne tobołki na konia i szykuje się do drogi powrotnej. Mistyczka odziana w iluzję telmiańskiego gwardzisty milczała posępnie; czuła te sto dwadzieścia funtów czystej pretensji za plecami, które tylko czekają na chwilę uwagi, na przerwanie milczenia. Więc Sebil milczała jak grób, sprawdzając popręg i mocowania przy siodle. Obie nigdy w życiu nie doświadczyły tak głośnej i natarczywej ciszy.

– Myślę, że to nie jest dobry pomysł – wyrzuciła w końcu z siebie Safonka, przecinając napiętą do granic wytrzymałości niewidzialną strunę z milczenia .

– A według ciebie, co powinnam zrobić?

– Zostać! I nie chodzi mi tylko o pomoc w walce. – Trybada dostąpiła do mistyczki i spojrzała jej głęboko w oczy. – Tam – wystawiła ramię w kierunku równin – czają się jakieś kurewstwa, które nie mają skrupułów. Słyszałaś, co opowiadał ten waloński śmieć!

Sebil przestała oporządzać kulbakę, nabrała powietrza i wypuściła z kojącym nerwy świstem.

– Czy ty uważasz, że jestem delikatnym domowym kotkiem, którego należy chronić? – Obróciła się. Jej oczy zmieniły się w kocie. – Czy uważasz, że boję się jakiś dziwnych pomiotów? – Naparła ciałem na Selektę.

Trybada wycofała się o krok.

Mistyczka już nie próbowała się uspokoić, teraz wydech zapaliłby powietrze. Zapachniało przytłaczającą mocą, konie zaczęły prychać niespokojnie.

Oblicze bruki nagle złagodniało.

Poskromiła gniew, zwarła aurę i wróciła do oporządzania siodła.

– Wiesz, czego ja się boję?

– Czego zatem boi się potężna mistyczka Arkturosa? – Selekta nie drwiła, nie tym razem. Sebil przypominała jej, kim jest, kim zawsze była.

– Boję się, że znowu was stracę; boję się o zakon, boję się, że zapadnę w sen i jak się przebudzę, to znów wszystkie znikniecie. Tego boi się wielka mistyczka Arkturosa, boi się do tego stopnia, że nie panuje nad gniewem, jak dorastające brukijskie młode.

– Ale wiesz, że ja pójdę za nią w ogień?

– Wiem i rozumiem. – Sebil pogłaskała nieco spłoszonego konia. – Dlatego wepchnęłam swoją dumę głęboko między włochate pośladki i poprosiłam Belantrejczyków o pomoc dla was. W sumie to dla ciebie, resztę mam w kuwecie.

– Ha! Chyba żartujesz!? Prędzej oni nam gardła poderżną niż czarni kapłani czy pokraki zza murów.

– Gdyby chcieli, już by to zrobili. Dałam radę temu brukowi blisko ołtarza, ale tu... Tu nie byłabym pewna zwycięstwa. No i nie wiem, co potrafi ten czteroręki kret. Jego magia jest dla mnie zagadką. – Wsiadła na konia. – Reasumując, będę bardziej przydatna blisko swojego sanktuarium, a ci dwaj wiedzą więcej o tych maszkarach niż my, mocy też im nie brakuje. Niedługo mają się zgłosić do ratusza.

– Uważaj na siebie...

– Pomińmy ckliwe frazesy, szkoda czasu na pierdoły. – Sebil sięgnęła do sakwy po mały okutany lnem przedmiot i powoli odwinęła go z materiału. Na szarej chuście opalizowała spora perła pustyni o bielszym niż zwykle zabarwieniu. – To coś to kamień pamięci. – Zawinęła minerał z powrotem i wepchnęła Trybadzie w dłonie.

– I co ja niby mam z tym zrobić?

– Zamknęłam tam wspomnienia ze swojej młodości. Chcę, żebyś to miała... Chcę, żebyś się dowiedziała i zrozumiała dlaczego...

– ... dlaczego jesteś takim dobrym, troskliwym, włochatym wrzodem na tyłku?

– Nie, z perły dowiesz się tylko, dlaczego jestem wrzodem; troskliwa i dobra zrobiłam się przez was i wiele innych zakonnic wam podobnych. Rodzina przywróciła mi namiastkę normalności i jestem gotowa jej bronić.

– Tylko nie mów mi, proszę, że mam to połykać albo gdzieś sobie wciskać.

– Nie powiem...

Ruszyła stępem w stronę wyjścia.

– Sebil!!

– Przyłóż do skóry i zaśnij!

Pogoniła konia.

***

– Otmar, ja... Nie jest mi łatwo znowu wystawiać was na takie niebezpieczeństwo.

– Skończ, Atmo, proszę. – Otmar skryła twarz w dłoniach i przygarbiła nad stołem. – Jestem już zmęczona tym wszystkim. Jeszcze całkiem niedawno byłam matką zwykłego zdrowego ośmiolatka. – Spojrzała na chłopca, który siedział na krześle i popijał ciepłe mleko. – A teraz uciekam, już sama nie wiem przed czym i gdzie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła być spracowaną hardą wiejską babą z życiem prostym jak budowa cepa. – Pani Ozir nalała sobie herbaty i wlepiła pusty wzrok w szarą łuszczącą się podłogę.

– Eliot nie może tu zostać; nie jest bezpieczny.

– A gdzie jest, Atmo!? Miał być bezpieczny z tobą, za górami; w świetlistym raju! A tymczasem ukrywacie się przed światem w tej dziurze! I po co to wszystko!!

– Kochanie... – Emir próbował uspokoić żonę.

– Pozwól jej mówić, niech to z siebie wyrzuci: ma do tego prawo.

– Przecież mógł zostać z nami! Co za różnica z kim się ukrywa?

– Ja go obronię, a wy nie.

– Więc dlaczego znowu musimy uciekać! Dlacze... – Otmar poczuła pociągnięcie za spódnicę. Eliot podszedł bezszelestnie niczym karłowata zjawa i wlepił w nią duże, żółte oczy.

Pani Ozir otarła łzy i obróciła się do syna, składając usta w wątły uśmiech przyklejony do twarzy.

– Tak, synku?

– Nie denerwuj się na panią Atmę.

Dzieci potrafią upchnąć spory ładunek emocjonalny w najprostsze zdania.

– Tylko się sprzeczamy, jak to zwykle dorośli. – Uszczypnęła go w nosek. – Idź z tatą pobawić się w konika.

Emira na samą myśl zabolały plecy, ale po spojrzeniu Otmar zrozumiał, że nie ma wyboru.

– Taaak! – Eliot wybił w górę i praktycznie wskoczył ojcu na plecy, nim zdążyli wyjść na dziedziniec ratusza.

Otmar odprowadziła ich wzrokiem.

– To gdzie tym razem uciekamy? – zapytała drwiąco, ale w tej drwinie wybrzmiewały też nuty zrozumienia i akceptacji.

– Tam, gdzie ostatnio, tylko tym razem wszyscy. Jeśli tu zostaniecie opętańcy Ojca, lub kogokolwiek kto mu służy w tym świecie, mogą was wykorzystać, żeby dostać się do Eliota.

– Mówiłaś, Atmo, że w Sefalos też nie jest bezpiecznie.

– Bezpieczniej niż tutaj i... nie mamy zbyt wielu innych opcji.

– Zacznę nas pakować.

– Jutro o zmierzchu, taki jest plan. Dostaniecie eskortę.

– A ty?

– Ja sprowadzę pomoc pod Białe Wrota. Prefekt nie może mi odmówić – Skłamała, nie była pewna niczego, ale nie chciała wlewać zwątpienia w i tak nadszarpnięte inry Ozirów. – Wyruszam o świcie. Niech Matka świeci nam wszystkim.

***

– Hektorze, wyruszycie po zmierzchu, zaraz po godzinie nocnej. Nie będzie wtedy żywej duszy na ulicach, tylko gwardia miejska, ochotnicze patrole i wasza eskorta.

– Panie, czy nie lepiej byłoby iść za dnia? Oni, te stworzenia, które opętują ludzi, one nie chcą być ujawnienie: moglibyśmy to wykorzystać.

– A jak bardzo nie chcą, Hektorze? – spytał przenikliwie Cesarz. Jego głos zawisł w powietrzu jak gęsty dym z kopcącego znicza.

Hektor się speszył i spuścił wzrok.

– Nie wiem, panie...

– No właśnie, przyjacielu. – Władca zasiadł w fotelu w prywatnej komnacie burmistrza. Otaczała go aura, która zwykle otacza ludzi z dużym bagażem życiowym. Dawna werwa i gorąca krew jakby wyparowały, pozostawiając tylko twardy, zimny i wyrachowany szkielet. – Kimże bym był, gdybym ryzykował życie tysięcy obywateli.

– Oczywiście, panie... – Hektor pokłonił się nisko.

Jeśli wcześniej czuł wobec Wilfreda ojcowskie emocje i chęć opieki, tak teraz wypełniał go tylko szacunek wobec władcy; władcy, któremu powierzyłby własny żywot.

– Nie będziesz sam, Hektorze. Mistrz Argil obstawi dachy pieśniarzami, a Walończyk będzie wypatrywał oznak tych bestii czy opętanych mnichów. W sumie z tymi drugimi będzie ciężko, ale godzina nocna obowiązuje również duchownych. Każdy mnich, który będzie się szwendał po trakcie, zostanie poddany rewizji, a wtedy mogą się ujawnić.

– A ty panie?

– Ja zostanę tutaj, w ratuszu. Imers powiedział, że przy uprzednim skupieniu może na małym dystansie wykryć tych bezkształtnych nawet wewnątrz ciał nosicieli. Kazałem mu sprawdzić budynek ratusza. – Wilfred sięgnął po kielich uprzednio naszykowany przez serwich. Rubinowy płyn powoli spływał po ściankach pucharu, wykazując oleistość typową dla wysokiej jakości win.

– A potwory?

– Jeśli zechcą mnie pojmać, to nie pójdzie im łatwo. Poza tym, gdybym miał wybierać pomiędzy rzezią w mieście a własną śmiercią, wybrałbym to drugie. – Napił się. Wytrawny smak z bogatą owocową nutą pogłaskał zmysły. – Atma zapieczętowała podziemia glifami maskującymi, ten chłopak je wzmocnił, a Imael wyczuwa potwory na milę. Jeśli, zrobi się paskudnie zdołamy się schronić.

– To chyba dobry plan, panie...

– Chyba dobry... – Wilfred pokiwał głową i dopił na raz.

– A co po tym wszystkim? Kiedy księżniczki będą już bezpieczne?

– Cieszę się, że nie powiedziałeś „Jeżeli będą bezpieczne", to znaczy, że faktycznie według ciebie mamy szansę. – Wilfred uśmiechnął się i podał Hektorowi pokal z trunkiem.

– Potem odzyskamy skradziony kraj.

– Cieszę się, że nie powiedziałeś „spróbujemy", panie.

Wznieśli toast.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro