Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ V: Skąd? Jak? Dlaczego?

Późnym wieczorem, kiedy ostatnie promienie słońca uciekły już za horyzont, miasto-świątynia Girzel powoli traciło swój majestat. Splendor złoconych iglic ustępował miejsca mistycznej otoczce splecionej z sakralnych obrzędów, woni kadzideł i ochronnych modlitw szeptach na rytualne pożegnanie dnia. Nic w tym dziwnego, nie tu; nie w miejscu, gdzie światło postrzegano jako manifestację najwyższego bóstwa, symbol nadziei płynącej ze stworzenia. W takim miejscu mrok nocy to napastnik, cichy skrytobójca, który czyha za każdym węgłem, żeby rzucić się na ofiarę i odrzeć ze świętości.

Gdyby tak wznieść się ponad zabudowę i z lotu ptaka spojrzeć na ciasno upakowane mieszczańskie domy dzielnic pozaświątynnych, to miasto przypominałyby kamienne ciasto posypane kruszonką z gontów: pokrojone, ale pozostawione w formie.

Wąskie uliczki prowadziły własny nocny żywot i tylko główny brukowany szlak, który rozcinał Girzel na dwa identyczne skrzydła, mienił się ciężkim magicznym blaskiem solasowych lamp wymieszanym z lekkimi, płochymi płomieniami oliwnych zniczy w rękach pielgrzymów. Brukowany trakt sam w sobie był świątynią, drogą do oczyszczenia, znakiem pielgrzymki wiodącym od głównej bramy miejskiej aż do świętych wrót wysoko w górach – a na upartego można by rzec, że zaczynał się już w Oruun.

Selekta uznała, iż z małym chłopcem powinna trzymać się najbezpieczniejszej drogi tak długo, jak to możliwe i tylko pod koniec trasy skręcić we wskazane przez chłopca miejsce. Miała chęć wypytać młodego o przyczyny pobytu w Girzel – w końcu Atma miała go zabrać do bastionu Starszych – ale zbyt dużo nieznajomych i ciekawskich uszu wokół stłamsiło jej zapędy.

Po dość żmudnym przeciskaniu się pomiędzy pielgrzymami, Eliot wskazał odnogę obok kramu z dewocjonaliami. W końcu mogli zboczyć z deptaka i skręcić w jedną z bocznych uliczek stanowiących odgałęzienie traktu. W Girzel wszystko zdawało się architektonicznie przemyślane – wszytko prócz obrzeżnej dzielnicy poza murem; tam kwitła samowolka, bo miasto formalnie nie przyznawało się do tej narośli z biedoty i niezbawionych pielgrzymów.

Selekta przystanęła na chwilę. Tutaj mogli złapać oddech i porozmawiać swobodnie. Jeszcze raz omiotła wzrokiem okolicę. Coś ruszyło się za beczkami. Safonka przesunęła malca za plecy i kopnęła w pękatą baryłę. Spłoszony pies czmychnął w ciemność z cichym piskiem.

– Dobra, dosyć paranoi. – Przykucnęła naprzeciw malca. – Jak długo jesteście w Girzel?

– Kilka tygodni, pani Selekto, nie wiem dokładnie. – Eliot wzruszył ramionami.

– A dotarliście do Sefalos?

– Tak! – ożywił się widocznie. – Poznałem ciotkę Hewlaskę, ciotkę Sylfię i takiego wysokiego skrzydlatego pana... Ale straszny gbur był z niego.

– Myślę, że ciotka Atma będzie miała więcej do powiedzenia.

Selekta poczochrała Eliota po włosach, złapała za rączkę i razem skręcili w nieco szerszą alejkę wiodącą do wskazanego przez Eliota domu. Głęboka, nocna cisza, tak typowa dla peryferii miasta, niosła pogłos nerwowej rozmowy, która zakrawała na awanturę.

– Mówię po raz ostatni: nie wiem, gdzie jest mój bratanek!

– Jeśli pani go ukrywa, to poniesie pani konsekwencje. Rodziny przeklętych dzieci muszą zostać przeniesione do Zaułka.

– Przeklętych! Czy ty, człowieku, sam siebie słyszysz! – Atma w iluzji korpulentnej kobiety podeszła do zalęknionego kapłana Imaltis. Orędownik Matki przyszedł pod kamienicę w towarzystwie strażnika oraz dwóch chłopców. To oni wskazali dom Eliota i teraz stali z minami zbitych psów. – Eliot to normalne dziecko, które w dodatku zaginęło i od kilku godzin samo błąka się po mieście, a pan, dziesiętniku Sander – rzuciła w stronę Girzelskiego gwardzisty, podkreślając oburzenie palcem wycelowanym w rozcięcie w hełmie – pan powinien szukać mojego chłopca, a nie sprowadzać fanatyków pod dom samotnej kobiety.

– Pani Ataro, ci chłopcy twierdzą...

– Ci chłopcy mają smarki pod nosem i bujną wyobraźnię! Nie będę tego dłużej wysłuchiwała! Jeżeli straż miejska nie chce zająć się szukaniem mojego siostrzeńca, to sama go poszukam. A panu, kapłanie, panu życzę długiej nocy! – syknęła i obróciła się w stronę wejścia do smukłej kamienicy.

Życzenie kapłanowi Matki Światła długiej nocy było jedną z tych bardziej wyrafinowanych obelg, których zastosowanie można porównać do dobrze wbitego ceremonialnego krisu. Atma domyśliła się, że Eliot użył mocy lub wypuścił Arię, więc przyjęła najlepszą strategię obronną: atak – w dodatku wymieszany z udawaniem ofiary. Wszystko po to, żeby odwrócić bieg rozmowy na własną korzyść.

Kapłan pokraśniał i rozdziawił usta – po części z oburzenia, a po części ze zdziwienia – i był gotów walczyć o swoje, ale...

– Ciociu! – krzyknął Eliot i wystrzelił w stronę obejścia kamieniczki jak bełt z solasowym grotem.

– Na litościwą Imaltis... – Atma wykreśliła znak słońca na czole. – Eliot! – Chłopiec wpadł jej w ramiona i utonął w troskliwym uścisku. – Nigdy mi tego nie rób, dziecko. Już i tak za dużo przeze mnie wycierpiałeś.

– W niezłą kabałę się urwis wplątał – skomentowała Selekta, obrzuciwszy srogim spojrzeniem grupkę za plecami Atmy.

– Mistrzyni Selekta? – Po tęczówkach starszej kobiety przebiegły poblaski złota.

– At...?

– ... tak, to ja, Atara – przerwała jej Starsza i weszła w światło pobliskiej latarni. Po przejściach ze świątynią w Watenfel, brutalnym przesłuchaniu okraszonym wyimaginowanymi oskarżeniami i ciemnym karcerem na deser, bes-Atani wolała nie używać prawdziwego imienia, a tym bardziej postaci, przy czym ludzka forma musiała zostać nieco... zmodyfikowana. – Mistrzyni, miło spotkać znajomą twarz w tym – obróciła się do strażnika – WROGIM mieście.

– Pani Ataro – wychrypiał bramogłowy gwardzista. – Świątynia ma prawo sprawdzić każdy trop i każdego podejrzanego o używanie magii. To dekret burmistrza.

– Mam większe uprawnienia – rzuciła Selekta i pokazała karwasz z cesarskim glejtem.

Girzelski strażnik oświetlił symbol trzymaną latarnią, obrzucił Safonkę podejrzliwym spojrzeniem i pocmokał kilkukrotnie zza barbuty.

– Glejt prawdziwy – oświadczył i nawrócił do kapłana. – Nic tu nie poradzę, ojczulku... Wyższa instancja – wzruszył ramionami.

Kapłan obruszył się, przeklął i rozsierdzony poczłapał w stronę świątynnej drogi. Niedoszli koledzy Eliota podarowali mu kilka badawczych spojrzeń i dali susa do ciemnej uliczki. Strażnik zaś pokłonił się czołobitnie i ruszył do posterunku, gdzie czekały kości i młode wino.

– Dziękuję, lady Weil; odkąd do miasta przybył ten oruński hierarcha, sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Ale o tym w środku... Wejdź, proszę. – Zaprosiła Safonkę do środka. – Zaparzę herbaty; te późnojesienne wieczory potrafią wyziębić człowiek na ogryzek.

Eliot złapał Selektę za rękę i wprowadził do domu, a Atma omiotła jeszcze wzrokiem ciemność przyczajoną przed gankiem i zatrzasnęła drzwi.

***

Wnętrze kamieniczki było skromne, ale schludne. Lampy oliwne rozwieszone w dwóch izbach nadawały pomieszczeniu ciepły charakter, a masa przypraw i suszonych ziół przesycała powietrze feerią cudnych zapachów.

Selekta spoczęła na zydlu przy stole ze sfatygowanych desek i zerknęła w mały kąt, gdzie rozstawiono sporo słoików opisanych inicjałami, pełnymi imionami lub – jak się domyślała – nazwami specyfików.

Atma rozstawiła dwa kubki na tacy i uzupełniła paterę o talerz z nieco podeschłym ciastem oraz imbryk ciepłej herbaty. Z całością ruszyła do stołu, ale skupienie Selekty na prywatnym laboratorium alchemicznym nie uszło uwadze Starszej.

– Z tego nas utrzymuję – uprzedziła pytanie, które kołatało się na ustach Safonki. – Ciężko tu o składniki, ale nawet to, co uda mi się zdobyć, wystarcza na wiele prostych mikstur, o których ludzie już zapomieli.

– Już zapomnieli?

– Już, bo znali je od nas, a nas już tu nie ma od tysięcy lat. Wiedza ma to do siebie, że wymiera wraz z jej nosicielami, jeśli nie zostanie spisana. – Atma podniosła mały słoiczek i potrząsała nim przed Trybadą. – Jeżeli dorzuci się do tego trochę starej magii, to można zdziałać cuda – dokończyła z uśmiechem i usiadła naprzeciw Selekty.

– Dlaczego tu jesteście? Bo przyznam szczerze, że was to tu się nie spodziewałam, choć... – Trybada siorbnęła herbatę tak brutalnie, że Eliot ukradkiem zatkał uszy – to miasto ma więcej tajemnic niż kuweta Sebil.

– Lepiej trzymać się z dala od wielkomiejskiego życia, dlatego ta ciemna nora tymczasowo służy nam za lokum.

Atma popiła kawałek ciasta: gładko i niemal bezszelestnie, ale wyłapywanie subtelnych sugestii, nie należało do mocnych stron Safonki. Łyk wzięty jakby w odwecie miał siłę kruszyć skały.

– To, że nie paradujesz po ulicach, trzepocząc piórami, to akurat rozumiem... Nie rozumiem, dlaczego nie jesteście w Sefalos? – spytała nieco podejrzliwie Selekta.

Eliot wskoczył Atmie na kolana.

– Ciocia mówi, że musimy poczekać, aż ten duży, biały pan trochę ochłonie.

Selekta założyła ręce na siebie.

– Czyli rozumiem, że pierzasta rodzina nie przyjęła dobrze, że tym... jak to było... Sucharem...

– Sehelem.

– Jeden rejwer! Nie wyszło za dobrze z tym Sehurem, tak?

– Tak, wystąpiły pewne... komplikacje i uznałam, że na razie bezpieczniej będzie przeczekać z Eliotem tu, u podnóża Girazel On Sefalos... Niestety okazało się, że to również niezbyt dobre rozwiązanie. – Atma popiła herbaty. Uznała, że przemilczy sprawę Hewlaski dopóty, dopóki sama jej nie rozgryzie.

– Ktoś uprzykrza wam życie? Bo ja z chęcią pomogę... Nudzi mi się tu jak jasny piorun! – Selekta opróżniła kubek i zapchała się ciastem. Oczywiście sztućce pozostały nietknięte.

– W cesarstwie nigdy nie ceniono różnorodności, ale odkąd ostatni raz tu byłam, sporo się zmieniło – westchnęła Atma. Dotarło do niej, że przez kilkaset lat u ludzi zmieni się więcej niż u nieśmiertelnych. – Na pewno kiedyś było spokojniej niż obecnie, ale ostatnio zrobiło się wyjątkowo podle. Odkąd ten oruński hierarcha zagnieździł się w strukturach lokalnej świątyni, orędownicy są bardziej zdeterminowani w wyszukiwaniu magicznie uzdolnionych i podejrzliwi co do cudzoziemców.

– Każdy z nich ma więcej na sumieniu niż niejeden bandyta! – Selekta splunęła na podłogę.

Atma wymierzyła jej karcące spojrzenie.

– Przepraszam. Taki odruch stresowy. – Safonka roztarła plwocinę butem. – I co z tym w sutannie?

– Większość Białych jest przeciętna... Eliot zmykaj, bo ciotkę boli kolano. – Delikatnie zepchnęła chłopca z odrętwiałej nogi. – Bo większość orędowników Matki to zwykli ludzie z pospólstwa i biedniejsi mieszczanie: jedni lepsi, drudzy gorsi, ale ten hierarcha... on jest inny. Ma dziwną twarz, od której widoku aż ciarki przechodzą po plecach. Mam wrażenie, że po tym, jak ukazałam mu się w Watenfel, to mnie właśnie szuka...

– Zaraz, zaraz... – Selekta uderzyła dłońmi o blat... – Chyba mi nie powiesz, że to ten sam typ, co cię przesłuchiwał!

– Ten sam, ale jakby odmieniony. – Starsza zapatrzyła się w okno i próbowała coś dopić z niemal pustego kubka. – Ale ten człowiek to tylko kropla w rwącym nurcie problemów – zmieniła temat. – Rozgadałam się, teraz twoja kolej. Mów proszę: co ciebie sprowadza do Girzel, lady Weil? Miasta pełnego bram, za którymi jest jeszcze więcej bram, które prowadzą do bram.

– Przestań! Taka ze mnie „lady" jak z ciebie mieszczanka. Wystarczy Selekta – żachnęła się Trybada i dopiła napar.

Wyczuła w nim tę samą ziołową nutę, co w nalewce Matki Karevis, tylko w tym wypadku alkohol nie wypalał przełyku – i tego jej brakowało.

– Zatem, Selekto? Opowiadaj. Czy Telmonton...?

– Stoi w przeciwieństwie do mostu nad Baskirem. – Safonka posmutniała i zaczęła kręcić palcem po krawędzi kubka.

– A arkanistka... lady Winter, jeśli dobrze pamiętam, jest tu z tobą?

– No właśnie, ona... Zawzięła się, że zawali ten przeklęty most i... Ona przeceniła własne siły, magia coś jej zrobiła. Nie wiem, co dokładnie, ale nie jest w swojej postaci. Odkąd tu jesteśmy, cały czas próbujemy jej szukać, ale... Ech, długo by gadać.

– To ja przygotuję więcej naparu. – Atma delikatnie poklepała Selektę po dłoni i wstała z trzeszczącego zydla. – Chyba, że chcesz czegoś mocniejszego? Zawsze trzymam trochę alkoholu, do leków oczywiście.

– Nie chcę, nie piję alko...holu. – To stwierdzenie nadal więzło Selekcie w gardle. – Wystarczy herbata i przyszykuj się na sporo dziwacznych wieści.

– Nic mnie już nie zaskoczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro