Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ I: Weź się w garść!

***** Z cyklu: krople wiedzy****

Domeny magii... Nieokiełznane siły natury frapujące badaczy na całej Ilteris. Na przestrzeni wieków utożsamiano je z różnymi rzeczami: z kolorami, z rodzajami wszechobecnej mistycznej mocy, zjawiskami paranormalnymi, wiązano z konkretnymi emocjami oraz bóstwami. Z biegiem czasu wszystkie wymienione sposoby klasyfikacji i zrozumienia domen wymieszały się i przeniknęły, tworząc jeden wszechstronny i spójny opis.

Syliren... wieczna i cierpliwa patronka tego, co trwałe; utożsamiana z nieskończonym morzem zieleni Ilterańskich lasów. Arkturos: niestabilny, nieprzewidywalny... szary bóg wiatru i zmiany; symbol przemijania. Murkir: mściwy i wysycony gniewem wojownik, szkarłatny sumedzki smok; inkarnacja dzikiego ognia. Lejdarel zwana Lejdą: zimna i wyrachowana, bezstronna patronka równowagi i ładu; lodowa królowa, błękitne spoiwo symetrii magicznego pola.

No i matka Imatlis... Światło istnienia, nadzieja płynąca z nowego; kreacja i odbudowa; poranek stworzenia...

*********************************************************

– Panie. – Strażnik pokłonił się, wkroczywszy do największej z bocznych komnat ratusza w Telmonton.

– Nie teraz. – Wifred zbył go, nie odrywając oczu od rozłożonej na granitowym stole mapy cesarstwa wyrysowanej starannie na wysokiej jakości wyprawionej skórze.

– Tak, panie. – Odszedł, a Cesarz przesunął mosiężnego pionka w kształcie kruka z twierdzy w Vesting na stolicę północy: Watenfel.

– Wojska gromadzą się coraz bliżej granicy – pomyślał na głos, jakby miało mu to pomóc się skupić. – Nie ma co się łudzić. Będzie wojna. Szlag!! – Uderzył pięściami o blat i raptownie poderwał się znad mapy. – Dlaczego to się dzieje? – Odgarnął czarne włosy, chwytając się za skronie i wziął kilka głębokich wdechów. – Mam nadzieję, że chociaż spod Baskiru przyjdą dobre wieści. Właśnie! Sebil! – Ruszył w stronę drewnianych masywnych drzwi, za którymi czuwał strażnik.

Nim zdążył chwycić za mosiężną klamkę, skrzydło uchyliło się samo. W progu stanęła pulchna kobieta w średnim wieku i z sympatycznym wyrazem twarzy. Wilfred łypnął na oruńskiego strażnika w skrzydlatym hełmie, który zastygł w miejscu z otwartymi ustami i ręką wystawioną w przód, jakby chciał kogoś zatrzymać.

– Właśnie do ciebie szedłem, Sebil; wejdź, tylko nie rozpraszaj iluzji. Nigdy nie wiadomo, kto zechce tu wejść.

Mistyczka poprawiła pozę zaczarowanego miecznika na bardziej pasującą do pełniącego wartę, po czym niezgrabnym ociężałym krokiem, podążyła za Cesarzem w głąb komnaty.

– Nie mogłaś przebrać się za posłańca albo wojskowego? Byłoby bezpieczniej – stwierdził Wilfred i spoczął na obitym skórą siedzisku wprost przy mapie.

W ratuszu nie było stałej służby, bo nikt tu nie mieszkał. Budynek pełnił najczęściej funkcję sali balowej lub przestrzeni do bardziej prestiżowych spotkań. Niemniej jednak pobyt Cesarza wymusił obecność straży i gońców.

– Długotrwałe zaklęcie wymaga magicznego rusztowania, a to zaplotłam w konkretnym celu z możliwością drobnych modyfikacji – wyjaśniła Sebil.

– No tak... ale mimo wszystko więzień nie powinien włóczyć się po ratuszu – skomentował, dając do zrozumienia, że, nawet w bardziej neutralnym przebraniu niż iluzja Matki Karevis, cela to nadal nie karczma: nie można z niej wchodzić i wychodzić wedle uznania.

– Nudziło mi się... – rzuciła bez przejęcia. – A poza tym mam wieści o Lejli – dodała od niechcenia.

Wilfred poderwał się szarpnięty emocjami. Strach i nadzieja przystąpiły do bitwy, której zwycięzcę mogła wskazać tylko mistyczka, a Sebil... Sebil zbytnio się nie spieszyła, drapiąc ciało tu i ówdzie z grymasem dyskomfortu wyrysowanym na twarzy.

– Mów, proszę, bo zaraz mnie Murkir opęta!

– Tak jak przypuszczałam, czarodziejka nie zginęła w wybuchu mocy, tylko użyła teleportacji tuż przed zapadnięciem się kręgu wzbudzeń. – Fragment iluzji powlekający rękę Sebil rozsypał się bez ostrzeżenia, ukazując ciemne umaszczenie Bruki.

– Przepraszam, zdekoncentrowałam się. – Przywołała piaski i uzupełniła przebranie.

– Sebil... GDZIE!? Gdzie się teleportowała? – cedził przez zęby, gdy cierpliwość ustępowała pod naporem irytacji.

– Girzel. Tyle wiem.

– Girzel?

– Przecież mówię! – Lewy policzek spłynął mistyczce na ramię. Poprawiła iluzję.

– No tak, ale dlaczego akurat tam? Dlaczego nie tu albo do Oruun? – Oparł ręce na mapie i przełożył jednego z pionków na rycinę miasta przed Świetlistymi Wrotami w górach Chamankadar.

– Tego nie wiem, ale jest coś jeszcze. – Przywołała do porządku osuwającą się pierś.

Cesarz zadarł głowę.

– Coś jej grozi?

– Nie o to chodzi. Miałam na myśli to, czym się stała.

Wilfred pobladł.

– Chodzi o tę dziwną formę Bruki, którą mi pokazałaś, prawda? Wiedziałem... Cholera! Mówiłaś przecież... – przerwał i odwrócił wzrok. – Trzymaj ciało w ryzach, proszę – upomniał mistyczkę, której czoło spłynęło na oczy.

– Za długo trwa ta maskarada – ponarzekała Sebil i naciągnęła skórę na miejsce.

– Mówiłaś, że to tylko jakieś zakłócenia?

– Wiem, co mówiłam! – burknęła niemiłym tonem.

Nikt nie lubił się mylić, ale Sebil należała do tego grona osób, które tego wręcz nienawidzą, a w szczególności, jeśli zostaną na tym przyłapane. – Nie martw się. To zapewne efekt uboczny przeciążenia kręgu. Zdarza się.

– Chcesz powiedzieć, że zmiana we włochate monstrum to nic takiego?

– Wypraszam sobie! – obruszyła się. Obie ręce rozsypały się na marmurową posadzkę.

– Chyba się zapominasz! – Wilfred upomniał ją szorstko, ale natychmiast spokorniał: prowokowanie mistyczki nie leżało obecnie w jego interesie. – Wybacz, nie chciałem, ale okaż choć trochę szacunku. – Powoli przesunął dłońmi po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej złość. – Przez tę sytuację sam już siebie nie poznaję – dodał, nadymając policzki, po czym wypuścił zgromadzony stres wraz z nienaturalnie rozciągniętym wydechem. – Kontynuuj. – Ponownie przysiadł na fotelu z zamiarem spokojnego wysłuchania.

Sebil gotowała się od środka, ale przełknęła dumę: trochę go rozumiała. Odbudowała iluzję i wróciła do rozmowy:

– Miałam na myśli to, że jestem całkiem zdolna, jeśli chodzi o czary. – Rozsypała się od pasa w dół, odsłaniając włochate wdzięki.

– Właśnie widzę – skomentował po cichu. I odwrócił wzrok.

– Niech to Arkturos oszczy! Dłużej tak nie pociągnę, muszę się zregenerować...

– Wróćmy do Lejli...

– Jest duża szansa, że uda mi się ją naprawić. – Wyszeptała inkantację i odnowiła habit, zakrywając zgrabne nogi. – Magiczne przemiany są na ogół odwracalne... A jak nie to wasza wysokość będzie miał nowe łóżkowe doświadczenia.

Cesarz zerknął z ukosa, czy już naprawiła zaklęcie.

– Wolałbym tego uniknąć – oświadczył i szybko odrzucił myśli niosące przedziwne ludzko-brukijskie akty. – Kiedy wróci Selekta wraz z Matką Karevis?

– Rozbili obóz w pół drogi. Spotkali dwóch Belantrejskich magów węszących przy moście. Nie chcą ryzykować podróży po ciemku.

– Belentrejczycy – warknął. – Jeszcze sępów mi tu trzeba. No cóż, dziś już nic nie zdziałamy. Jutro zdasz... to znaczy Matka Karevis zda oficjalny raport przed sędzią i Garneforem, i będziesz wolna. Ja rozmówię się z Selektą w sprawie poszukiwań.

– Jakbyś nie zauważył, wasza miłość... mamy problem. – Jej piersi wyciągnęły się i spłynęły po brzuchu na posadzkę niczym miód po krawędzi baryłki. – Zbyt długo podtrzymuję to zaklęcie. Wszystko zaczyna się sypać.

Cesarz podszedł do Mistyczki i podniósł jej biust z podłogi.

– Czego potrzebujesz, żeby temu zaradzić? Czym prędzej poślę kogoś do zakonu. – Oddał Sebil sztuczne piersi.

– To dobrze. Potrzebuję, żeby mnie tam ktoś zaniósł – oznajmiła, kreśląc na ciele runy podtrzymujące i przytwierdziła wszystko na swoim miejscu.

– Wykluczone! Jeśli się wyda...

– Jeśli mi coś odpadnie podczas przesłuchania, to na pewno się wyda. – Ponownie mu przerwała, ewidentnie testując cierpliwość. – Muszę zanurzyć się w srebrzystych piaskach. Godzina wystarczy. Masz tu kogoś zaufanego?

– Na Imaltis, dlaczego z magią nic nie może być proste – westchnął. – O północy podstawię powóz. Do celi wejdzie cesarski strażnik, prawa ręka Hektora. Bądź łaskawa otumanić wartownika przy kratach. Garnefor pewnie już go przekupił.

– Panie! – Przez drzwi wbiegł kapitan Istenwal Draweret i dobył miecza. – Cesarzu! Nic waszej...

Sebil cisnęła mu w oczy piachem, paraliżując w miejscu i czasie.

– Zwariowałaś, Bruko!! – wrzasnął Wilfred.

– Spanikowałam! – odkrzyknęła.

– Co ja mam teraz z nim zrobić?! Pewnie przeraził się na widok żywej rzeźby przed wejściem!

– Nic nie będzie pamiętał, tylko niech go wasza wysokość postawi przed drzwiami. Ja to załatwię. Na litość Szarego, jaki nerwowy... – oburzyła się Sebil, stąpając ociężale w szerokim rozkroku ku żywemu posągowi kapitana.

Razem z Wifredem przenieśli drugą ludzką kukłę za próg, ale Cesarz dostrzegł list z pieczęcią oruńskiego skryby przytroczony do pasa Istenwala. Przechwycił pergamin i przebrnąwszy przez pierwsze wersy, błyskawicznie przemknął kolorem twarzy przez kilka odcieni purpury i burgundu.

– Zdradziecki, jokivarski PIES!! – Zgniótł stronicę i cisnął nią o ścianę. W ślad za listem poleciał niewielki zydel i świecznik.

– Coś się stało? – spytała Sebil zaciekawiona treścią.

– Nie twoja sprawa! – zganił ją za wścibskość. – Dość już namieszałaś! Powóz! O północy! Masz dwie godziny.

Mistyczka, pojmując, iż to nie są już zwykłe docinki, zagryzła język i wyszła. Już prawie miała rzucić zaklęcie i zniknąć w piaskowej chmurze, ale uśmiechnęła się niepokojąco złowieszczo i z trudem przesunęła żywą kukłę kapitana Istenwala erotycznie blisko młodego strażnika.

– To będą mieli zagwozdkę, kiedy się wybudzą, he – zaśmiała się szyderczo i pstryknęła palcami, rozpraszając czar wokół mężczyzn; sama rozpłynęła się w obłoku z pustynnego pyłu.

– Kapitanie. – Zasalutował zaskoczony miecznik i odruchowo odchylił głowę.

– Co u licha? – Kapitan cofnął się, pokraśniał, otrzepał mundur, chrząknął kilkukrotnie, jakby czyścił gardło z flegmy i spojrzał na strażnika.

– Kontynuuj wartę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro