Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ I: Kudłate ciacho

– Ani kroku dalej! – zagroziła Belantrejczykom Matka, pomagając wstać poturbowanej Selekcie.

– Nie mamy złych zamiarów – oznajmił Lemach i poprawił coś przy przyciemnianych binoklach chroniących jego oczy przed słońcem. – Opuść broń, Arq! – nakazał barczystemu Brukowi.

Ten niechętnie, ale bez słowa sprzeciwu, wykonał rozkaz, a fragmenty stalowej rękawicy powróciły na kikut i uformowały dłoń.

Milena nie spuszczała gardy, śledząc każdy ruch nieznajomych.

Bądź gotów, przyjacielu, pomyślała.

– Nawet się nie waż wypuścić tego... czegoś!– przesłała Sebil. – Na trzy oddasz mi kontrolę a ja...

– Nie dasz im rady bez dostępu do ołtarza – przerwała jej Matka.

– Ekhe... – chrząknął krępy czteroręki czarownik i podszedł nieco bliżej – Może, gdy nas przedstawię, wszystkim nieco ulży – przemówił elokwentnie i z zaraźliwym spokojem. – Alangras Ferkot: strażnik portalu w Batismanur, a ten nadgorliwy młodzieniec to Arq. – Bruk skinął głową, sztywno, od niechcenia. – Miło panie poznać i przepraszam za tę gwałtowną interwencję. To wszystko zabrnęło zbyt daleko – kontynuował Lemach i pokajał się nisko.

Milena chwilowo przyjęła neutralne nastawienie wobec nieznajomych, a Safonka podniosła miecz i ani myślała wsunąć go do pochwy.

– Schowaj to! – nakazała Matka.

– Ale...!

– Schowaj, powiedziałam! I tak nie mamy z nimi szans: to belantrejscy magowie.

Selekta niechętnie usłuchała i wsunęła Oddech Arkturosa w pochwę za plecami.

– Milena Karevis – odpowiedziała Lemachowi. – Matka zak... – przerwała nagle, a oczy zagarnęła jej szarość.

– Co tam się u licha dzieje! – przemówiła Sebil. Metaliczne gałki Mileny obróciły się w stronę Arqa. – Miii-jał – wypowiedziała wargami Matki i oblizała spierzchnięte usta. – Co to za kudłate ciacho?

– Sebil, nie teraz, proszę. – Milena zacisnęła powieki, próbując zakończyć wymuszone połączenie.

Dwaj Belantrejczycy patrzyli na całe przedstawienie z widoczną konsternacją, a Selekta nadal mierzyła Bruka wrogim spojrzeniem. Arq nie pozostał jej dłużny i odwdzięczył się szyderczym uśmieszkiem.

– I już... – oświadczyła Milena, gdy jej oczy przybrały normalną barwę. Poprawiwszy nakrycie głowy, wróciła do rozmowy: – Więc wytłumacz Alangrasie z Belantres: co tu robicie? – spytała, siląc się na wyrafinowaną grzeczność.

– Jako iż to ta młoda dama raczyła pierwsza dobyć broni, liczyłem na waszą odpowiedź na to samo pytanie. – Rozłożył wszystkie cztery ręce w serdecznym geście. Wklęsłe przyssawki ulokowane po wewnętrznej stronie dłoni nie zachęcały do wymiany uścisków.

– Pff... – fuknęła Safonka, przewracając oczyma.

– Dobrze – oświadczyła Milena z zamiarem odpowiedzi w dyplomatyczny sposób: nic bezpośrednio, nic konkretnego, a przede wszystkim, tylko tyle prawdy, ile to konieczne. Zawsze twierdziła, że dyplomatom od mówienia prawdy wyrastają polipy w gardle. – Niedawno miał tu miejsce magiczny incydent, który nasza mistyczka wykryła aż w Telmonton. Wyczekałyśmy, aż zainteresowanie pobitewne przygaśnie i przybyłyśmy, aby to sprawdzić.

– No tak... źle się dzieje w polityce – pokiwał stożkowatą głową. – Niemniej jednak nasze cele się pokrywają, Matko Karevis! – uradował się Ferkot, zmieniając temat. – Astralna anomalia dotarła również do astrolabium w Batismanur, dając się również we znaki tym z darem aury. Rozległa fala z rozrzedzonego żalu i strachu przemknęła przez magiczne pole wiedziona słowem...

– Angarax – przerwała mu Milena.

– Czyli wszyscy usłyszeli to samo? – bardziej spytał, niż stwierdził.

– Ja osobiście, nie, ale nasza mistyczka, owszem. I oto jesteśmy.

– Śmiem sądzić, że gdzieś tutaj jest źródło mocy, stare jak sama przeprawa. – Lemach wskazał na obszar z kręgiem wzbudzeń, w którym inwokowała Lejla. Magiczny piaskowy relief ukryty głęboko pod ziemią nie zdradzał w pełni swojej obecności. – Arq szukał w tym miejscu, a ja przy rzece: nic z tego, niestety... Jakby coś nam umykało.

– Ha! – Selekta parsknęła. – Przecież...

Oczy Matki ogarnęła szarość. Zdzieliła Safonkę łokciem bez ostrzeżenia.

– Za co!?

– Ręka mi opadła: stare stawy – warknęła Sebil ustami Mileny.

– Zadziwiający sposób komunikacji, muszę przyznać – skomentował Alangras, zakładając górne ręce za siebie. – Czy to przypadkiem nie są bliźniacze perły pustyni?

– Tak – odrzekła szybko Matka, z trudem tłamsząc jaźń mistyczki rozpychającą się w głębi umysłu.

– No cóż, na nas już pora, Arq. Dziś już nic nie wskóramy. Chodź, chłopcze.

Jedno oko Matki zaczęło się obracać niezależnie, wodząc spojrzeniem za umięśnionym kształtnym i owłosionym zadkiem Bruka.

– Przestań, Sebil – syknęła Milena, zasłaniając szarą gałkę dłonią.

Alangras odwrócił się, by pomachać, więc wraz z Selektą wysiliły się na to samo. Safonka wyszczerzyła przy tym zęby w tak nienaturalny uśmiech, że przypominał atak potężnego skurczu twarzy.

– Siedzę za ciebie w więzieniu, a ty nawet oka tyłeczkiem nie dasz nacieszyć – przesłała Sebil.

– Przypominam ci, że to moje ciało i moja godność! – odpowiedziała na głos Matka. Nerwy sprawiały, iż górę wziął odruch, a ten słusznie założył, iż mówi się ustami.

– Uuuu... Kogoś tu pod ogonem swędzi, ha! – szydziła Selekta. – Auu...! – Mistyczka zdzieliła Safonkę ręką Mileny.

– Przestańcie, natychmiast! Zapomniałyście już, po co tu jesteśmy! – Karevis zrugała obie i obejrzała się za Belantrejczykami, którzy dosiedli wierzchowców i zniknęli za resztkami Palisady. – Zacznijmy, zanim noc nas zastanie. Co mamy robić, Sebil?

– Wejdź do kręgu i daj mi pełną kontrolę. Selekta też musi być w środku.

Matka przekazała instrukcje i zakonnice ustawiły się we wskazanym miejscu. Brukijka wzbudziła zaklęty krąg, łamiąc symetrię między domenami. Glif o średnicy dwudziestu łokci wynurzył się spod warstwy gleby i zaschłego mułu. Sekwencja run wyrytych w kamieniu utrzymywała magię w stabilnej pętli z istnienia i anihilacji.

– Teraz słuchajcie mnie uważnie. Muszę zakotwiczyć zaklęcie na aurze czarodziejki – wypowiedziała za pośrednictwem Matki.

– Po ludzku, Sebil! – warknęła Trybada.

– Zewrzyj jadaczkę i skup swoje myśli na Lejli! Mileno przywołaj wspomnienia z tamtej chwili, gdy czarodziejka zwolniła zaklęcie. – Matka westchnęła ociężale. – Nie będzie to miłe, ale dobrze.

Ziemia zadrżała. Starożytny krąg wzbudzeń wypełnił się mocą płynącą potokami zbudzonej astry. Jaźnie kobiet zespoliły się. Mgliste wspomnienia i emocje związane z tamtym tragicznym dniem formowały się chaotycznie i penetrowały sprzężone umysły. Niektórych momentów Karevis nawet świadomie nie pamiętała. Szczegóły zatarte i przygniecione codziennymi troskami teraz wydawały się ostre i wyraźne.

– To działa – oznajmiła Sebil.

Selekta zacisnęła pięści. Bruka wyczuła strumień cierpienia i wyparcia, który spłynął do magicznego wiru.

– Wkrótce skończymy, wytrzymasz; pomyśl, że to nie stało się naprawdę – pokrzepiła ją mistyczka.

Siedząc w celi, rozprószyła nieco piasku z oblekającej ją iluzji i zakreśliła runę na wilgotnej podłodze. Projekcja nad rzeką zwarła się w spójną całość i spowolniła chaotyczne migawki wspomnień. Matka przywołała obraz z chwili tuż przed zburzeniem mostu. Arkanistkę oblepiała błękitna poświata, która przybierała na jasności.

– Teraz, spójrzcie!

Lejla upadła na kolana. Rozległ się głośny ryk lwa. Szafirowa łuna wybuchła rażącym blaskiem. Słup światła wystrzelił w powietrze, porywając za sobą głazy wielkości powozu. Niskie chmury rozciął sierp z jasności i skręcił na zachód. Lewitujące fragmenty przęseł runęły na chwiejący się most i oszołomionych wojowników Ugwuru.

– Teleportowała się – oznajmiła mistyczka.

– Gdzie?! – krzyknęła Selekta, choć nie musiała: magia i tak niosła myśli z taką siłą, że penetrowały nawet barierę z ciała i kości.

– Nie wiem, ale się dowiem; skup się, myśl o niej intensywnie.

Selekta wywlekała wszystkie wspomnienia związane z Lejlą. Mgławe obrazy w szalejącej astrze wycinały się w coś na kształt okrętu.

– Skup się, powiedziałam!

– Jak się jeszcze bardziej skupię, to się zesram! Robię, co mogę! – wrzasnęła poirytowana Trybada, a obraz ponownie się przerzedził i zgubił wyrazisty kontur łodzi.

– Myślałam, że nie będę do tego zmuszona... Mileno. – Matka opuściła głowę i wyciągnęła spod habitu pakunek przewiązany sznurkiem.

– Co to? – spytała Trybada, mrużąc podejrzliwie brew.

– Nefryt, który z ciebie wyciągnęłam – odpowiedziała Sebil

– O nie... Nie zrobisz mi tego! Nie pokażesz mi! Nie!

– Inaczej się nie da. – Milena pochwyciła Selektę i po krótkiej szamotaninie przytknęła fioletowy kamień do czoła Safonki. Cały ból, jaki Selekta odczuwała po stracie Lejli, uderzył niczym młot odlany z rozpaczy.

– Działa – orzekła mistyczka.

Obraz w magicznym wirze zespolił się w wyraźną wizję. Ogromna świetlista brama spajająca dwie góry. U jej podnóża domostwa; ciągnęły się przez kilkadziesiąt przecznic.

– Starczy! Już wystarczy! Proszę... – błagała Safonka. Czuła, jakby żywcem zdzierano z niej skórę. Matka ze łzami w oczach odsunęła nefryt. Wojowniczka upadla na kolana.

– Girzel. Jest w Girzel... – oznajmiła Sebil, roniąc przez nikogo niewidziane łzy wprost na usypany w celi kształt. Brama do doliny Artem: to przedstawiał.

Przy moście zaczął padać deszcz. Safonka klęczała, oddychając szybko i nierówno.

– Już po wszystkim – powiedziała Matka.

– Wiedziałaś, że ona mi to zrobi, prawda?

– Tak, ale ty nie mogłaś, bo byś...

– Nic nie mów... Idź osiodłać konie – nakazała spokojnym, stanowczym tonem Trybada.

Milena nie dyskutowała. Odeszła, w towarzystwie potwornych wrzasków przepełnionych żalem, krzywdą i tęsknotą. Krąg zapadł się pod ziemię, a wir astry wygasł i pełgał na granicy pęknięcia symetrii.

– I co o tym sądzisz mistrzu? – spytał Bruk, spoglądając przez gogle

– Myślę, Arq, że te damy doskonale wiedzą, co tu zaszło.

– He – prychnął Bruk z podłym uśmieszkiem na pysku.

Obaj magowie skryli się za palisadą i obserwowali wszystko z oddali, przez dziwne podwójne wizjery Lemacha.

– Czy mam iść spytać ponownie, mistrzu?

– Nie potrzeba nam tu kolejnej jatki, Arq. Widziałeś ten miecz. One z pewnością trzymają jeszcze niejednego asa w rękawie.

– Czyli mamy tak po prostu dać im odejść?

– Tak, Arq, ale my pójdziemy za nimi. Chciałbym poznać tę ichniejszą mistyczkę. Może to o niej mówił Mas-tanas Gladin.

– Może – mruknął Bruk. – Pójdę poszukać Merfa. Pewnie znowu poluje na szczury.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro