Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

UPS...

Euforia po wydarzeniach w pałacowych ogrodach zalewała umysł księżniczki Holi obrazami i planami na przyszłość; przyszłość, w której Tija wybudziła się ze swojej magicznej śpiączki i będą razem, we troje, tak jak tego zawsze pragnęła.

Nie mogła zasnąć. Nie chciała. Przewróciła się na prawy bok, ścisnęła przytulankę i z wytęsknieniem wyglądała pierwszych oznak świtu, jednak zmęczenie w końcu wygrało i jej świadomość zrobiła sobie przerwę.

Płytką drzemkę przerwały pierwsze promienie jesiennego słońca. Księżniczka poderwała się z łóżka jak oparzona, zawołała służkę, żeby naszykowała jej ubrania i ruszyła wprost do przypałacowego zieleńca.

O tej porze roku, wczesne ranki witały pierwszych zaspanych służących, chłodem i wilgocią, a mgła szczelnie otulała kwietniki i rabaty. Ogrodnicy dopiero zbierali się do pracy, więc byli nieco zdziwieni, widząc jak królewna, mokra od porannej rosy, z uporem zrywa nieliczne już cyranki.

Dziewczynka nie przejmowała się spojrzeniami, tylko odwzajemniała zaciekawienie, promiennym uśmiechem.

Gdy bukiet był już gotowy, a sukienka mocno przesiąknięta, Ichti wróciła do zamku i pobiegła wprost do sypialni Tijanor zostawiając po sobie mokre plamy na kamiennej posadzce.

Teraz była pewna, że śpiąca siostra ją słyszy, zatem opowieści: o sobie, o Wilusiu, Brenie i całym najbliższym otoczeniu, stały się bardziej szczegółowe; mówiła o wszystkim, co tylko przyszło jej do głowy, energicznie przy tym gestykulując.

Godziny mijały jak sekundy i kompletnie zatarły granicę pomiędzy „Mam jeszcze czas" a „Jestem spóźniona na śniadanie z Wilem". Spojrzała na naścienny zegar, który wybił dziesiątą.

– O kurczaki! – poderwała się z aksamitnej, białej pościeli, pocałowała siostrę w czoło i przytrzymując suknię, szybko pobiegła w stronę jadalni. Na miejscu zauważyła, iż stół jest już nakryty, a Wilfred nerwowo tupie nogą, co rusz kierując wzrok ku wejściu.

– No proszę! W końcu jaśnie pani zaszczyciła mnie swoim towarzystwem! – skomentował jej przyjście, nie szczędząc uszczypliwości. Dziewczynka jak gdyby nigdy nic przysiadła po przeciwnej stronie owalnej ławy.

Wilfred wyjrzał zza stołu i łypnął na jej sukienkę.

– Nic mi nie powiesz?

– Cesarzowi nie przystoi tak jawnie okazywać emocji – upomniała go z wielką gracją i spokojem, niczym dama od lat praktykująca dworską etykietę.

– Ty mała lisico... – wstał i doskoczył do siostry.

– Za zniewagę Cesarza czekają cię tortury! – zaczął ją łaskotać. Księżniczka wiła się na krześle, śmiejąc wniebogłosy, aż w końcu razem upadli na podłogę.

– Ha... dobra, pod... ha! – zanosiła się od śmiechu. – Poddaje się! Ha, ha, ha... Proszę, przestań, bo się posikam.

– Księżniczce nie przystoi sikać w majtki – odwdzięczył się podobnym żartem i przerwał tortury.

– Przepraszam za spóźnienie – orzekła nadal drgając na wspomnienie łaskotek.

– No... Tak lepiej – oznajmił Wilfred, dumny ze zwycięstwa – A teraz jedz, bo wystygnie i mów, co było ważniejsze od twojego ukochanego, zatroskanego braciszka.

Ichti otarła oczy z łez radości.

– Ukochana siostra oczywiście – wypaliła. – Teraz kiedy wiem, że niedługo się obudzi, opowiadam jej wszystko: musi nadrobić zaległości.

– I znowu się zaczyna... – sapnął Wilfred, przewracając oczami.

– Naprawdę ją widziałam! – zarzekła się Holi, marszcząc gniewnie brwi – Babel mnie zaprowadził!

– Już o ty rozmawialiśmy. Jedz proszę: kucharki się przyłożyły – lekceważąco zmienił temat.

– Nie wierzysz mi, to spytaj Breny! – krzyknęła Ichti, nadymając policzki.

– Breny...?! – parsknął. – Ona powiedziałaby, że jest makrelą byleby cię kryć. – Wyśmiał jej pomysł. Nie wierzył w to, że jego młodsza siostrzyczka komunikuje się z najstarszą z rodzeństwa za pośrednictwem konia – ciężko mu się z resztą dziwić.

– Jak mi nie wierzysz, to nie mamy, o czym rozmawiać – księżniczka rzuciła sztućce na talerz i wstała od stołu.

– No już, bez grymasów... Żartowałem – powiedział spokojnie Wilfred, zmieniając taktykę. Nie chciał prowokować kolejnej awantury.

– Wiem, że bardzo chciałabyś się z nią zobaczyć, ale wymyślanie historii z kucem od ciotki Erny, który rozmawia z Tijanor to tylko twoja wyobraźnia – starał się ją udobruchać, ale skutek był całkowicie przeciwny. Buzia księżniczki jeszcze bardziej poczerwieniała, a piąstki zacisnęły.

Poderwała się od stołu.

– On nie jest od ciotki!!! – palnęła i szybko zasłoniła usta. Za późno, słowa już padły.

– Jak to nie? – Wilfred zrobił wielkie oczy i przewał jedzenie – Przecież sama mi powiedziała?

– Poprosiłam, żeby skłamała – wydusiła z siebie niepewnie Ichti. – Bąbel pojawił się po tym jak wyznałam Tiji, że chce dostać konia. To wtedy znalazłeś go w pałacu! Wierzysz mi teraz?! – stała po przeciwnej stronie stołu patrząc na brata załzawionymi oczami.

Cesarz spąsowiał.

– Chcesz mi powiedzieć, że mnie oszukałaś? Po tym jak błagałem pod twoimi drzwiami, żebyś to MNIE, wybaczyła kłamstwo! – uderzył pięścią o stół. Holi zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Jej złość zmieniła się w strach. Zaczęła myśleć o konsekwencjach swojego czynu.

– Braciszku ja... ja nie mogłam. Inaczej byś go nie przyjął.

– Wystarczy! – warknął; był wściekły – Pomimo mocnych argumentów Diasira, cały czas broniłem tego stworzenia, bo wiedziałem jak ważny jest dla ciebie. A teraz!? Teraz wyszedłem na idiotę! – Wezbrał w nim gniew, nad którym powoli tracił kontrolę.

– Zabiliby go, gdyby nie ja! – wrzasnęła Holi, a łzy polały się strumieniem.

– Dosyć! Nawet nie chcę tego słuchać! Naraziłaś nie tylko siebie, ale cały pałac! Jeszcze dziś to coś zniknie z naszej stajni!

– Nienawidzę cię!!! – wydarła się a rozpędzone gniewem słowa, wbiły się Cesarzowi w samo serce i przebiły je na wylot: takie ciosy mogą zadawać tylko wyszkoleni zabójcy i ukochane osoby.

Ichti wybiegła, trzaskając drzwiami.

– Holi poczekaj... Holi! – Nie usłuchała. Wilfred przysiadł przy stole i złapał się za głowę.

– Dlaczego jej tu nie ma, kiedy tak bardzo tego potrzebuje? – spytał los, który jak zwykle pozostawał niemy. Lejla zawsze służyła mu radą, będąc kojącym źródłem otuchy w trudnych sytuacjach. Lepiej też rozumiała zachowanie dorastającej Holi.

– Cesarzu... – Do jadalni wszedł szambelan. – Wszystko gotowe do przeglądu wojska – zameldował.

– Niedługo przyjdę, Ralfie. Poinformuj księcia Felixa, żeby czekał na mnie przy mównicy obok koszar – oznajmił władca i dał sobie jeszcze kilka minut, na zebranie myśli i wystudzenie emocji.

Zgodnie z obowiązującym prawem, Cesarz sprawował władzę nad całym wojskiem: wspólne bezpieczeństwo było niczym pas spinający razem ten miszmasz odmiennych kultur i obyczajów, jakim był Sungard. Oczywiście, w praktyce, codzienne zarządzanie armią od strony logistycznej odbywało się z poziomu każdej z prowincji z osobna, ale pod bacznym okiem mianowanych, oruńskich oficjeli.

Niemniej jednak coroczny przegląd Wojska i – co najbardziej istotne – przemowa mu towarzysząca, były swego rodzaju demonstracją, kto tak naprawdę stoi na czele tego ogromnego narodu i jego siły militarnej.

Podczas tej ceremonii, która urosła do rangi święta, na znak zjednoczenia trzech największych krain, u boku imperatora zawsze stał namiestnik Walonu i członek Jokiwarskiej rodziny królewskiej. Niestety ze względu na szerzącą się zarazę, Mezmir Galat poprosił o zwolnienie z obowiązku uczestniczenia, na co Wilfred przystał.

Całe szczęście książę Jokivaru był na miejscu, więc wszystko miało odbyć się zgodnie z planem – a przynajmniej była na to spora szansa.

Felix powolnym, powłóczystym krokiem, przeciągając się leniwie, podszedł do lustra, a jego powieki z trudem rozwierały wąską szczelinę, wpuszczając światło na zaspane źrenice.

– No przystojniaku, pora się ogarnąć – powiedział do odbicia i klepnął w twarz, żeby wspomóc powrót na jawę. W tym czasie jego talię chwyciły dwie, silne dłonie, a zza pleców dobiegł równie zaspany głos.

– A ty już uciekasz? – Felix poczuł oddech na karku, a jego ciało przeszył dreszcz ekscytacji. W lustrze odbiła się sylwetka wysokiego młodego mężczyzny.

– Musimy kiedyś wyjść z tego łóżka, wiesz... – uśmiechnął się opierając głowę o umięśniony tors.

– Ja nie muszę – uśmiechnął się tajemniczy kochanek, całując księcia w szyję.

– No tak zapominałem, że jesteś tu w gościnie u samego cesarza, Politerze.

– Tak i z tego, co pamiętam, to miałeś o mnie zadbać: to był rozkaz – młody rycerz powoli brnął rękoma niżej, ku wyraźnej uciesze Felixa.

Moment uniesienia przerwało pukanie do drzwi i głos Szambelana.

– Książe Felixie. Cesarz wzywa waszą wysokość na przegląd wojska.

– Oż kur... Zapominałem! – Felix wzdrygnął i zdzielił się otwartą dłonią w czoło.

– Przekaż im, że zaraz będę! – krzyknął do stojącego pod drzwiami wysłannika.

– Przysłać garderobiane, do waszej w książęcej mości?

– Nie... – zmieszał się. Kim są garderobiane? Pomyślał: w Jokiwarze nie było takiej służby... Zresztą nieważne; lepiej, żeby nikt nie wiedział o tym, że miał gościa. Pałac to prawdziwa wylęgarnia plotek i intryg.

– Nie trzeba! – powtórzył bardziej pewny siebie. Szambelan odmaszerował spod komnaty

– Coś się stanie, jak się spóźnisz? – spytał Pieśniarz, nie rozumiejąc zamieszania, którego jest świadkiem.

– Tak! To ważne wydarzenie, no i Wilfred będzie zawiedziony – Wyjaśnił, gdy w końcu przewinął oba rękawy białej koszuli na jedną stronę.

– A no tak... Wilfred... – burknął Politer. – Przecież nie możesz go zawieść – dodał z wyczuwalną zazdrością, wrócił na łóżko, legł na nim na wznak i wlepił zagniewane oczy w sufit.

Felix, pomimo zaciekłej walki z nogawkami od spodni, poczuł satysfakcję, iż w końcu ktoś jest zazdrosny o niego, a nie na odwrót. Wpełzł na łóżko i spojrzał Pieśniarzowi w oczy.

– Niedługo wrócę. Do tej pory możesz tu spać. – Politer nic nie odpowiedział, udając obrażonego, ale na jego ustach zarysował się mimowolny uśmiech, który bezskutecznie próbował zdusić. Książę wrócił do poszukiwania spodni.

Od pasa w górę był prawie gotowy, natomiast poniżej brakowało mu wszystkiego oprócz bielizny. Koniec końców udało się skompletować całość i wybiegł z sypialni kierując wprost do koszar.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro