Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ II: Zjednoczone w płomieniach

Mobilne Ogłoszenie Autorskie

Pierwszy tom Domen napisałem dawno i jest w fazie naprawczej. Obecnie to jest ostatnia poprawiona część, a kolejne wychodzą w tempie dwóch, trzech tygodniowo. Tekst przed i po poprawkach jest spójny fabularnie, więc można czytać dalej, ale zachęcam do cierpliwości, bo dodaje sporo ciekawych elementów świata i charakterów postaci, które wyklarowały się w drugim tomie i opowiadaniach. Nowe rozdziały można poznać po konstrukcji tytułu: mają człon ROZDZIAŁ II, ROZDZIAŁ I itp...

M.K Puniek

*******

Po kolacji Eliot odprowadził Lejlę do izby dla gości. Ściągnęła kożuch i przysiadła na skromnym łóżku. Zdążyła przywyknąć do większej wygody, ale nie narzekała oczarowana doświadczeniem prawdziwej rodziny. Skłaniało ją to do przemyśleń o własnym życiu i dokąd ono zmierza. Nigdy nie poznała rodziców, ktoś zostawił ją pod drzwiami archiwów w Taledark, gdy była noworodkiem. Miejscowi mistrzowie i młoda mamka byli jedyną rodziną, którą znała, a teraz dołączył do niej jeszcze Wilfred, no i w pewnym sensie Selekta. Tylko czy to wystarczy?...

– Selekta!

Lejla zerwała się z siennika jakby wyrwana z koszmaru. W pośpiechu wyciągnęła fragment jadeitu, oplotła kamień aurą i zamknęła oczy. W myślach pojawiały się i znikały obrazy przyjaciółki, żłopała piwo, szczerząc się tym jej charakterystycznym, końskim uśmiechem. Czarodziejka poczuła spokój i radość płynącą z sympatii do Safonki.

Połączenie zadziałało.

– Mała wiem, że mnie słyszysz... – rozbrzmiał spokojny głos Safonki, ale dało się wyczuć coś jeszcze; napięcie niesione w pobudzonej astrze. – Znalazłam Weismana, wszystko gra – kontynuowała Trybada. – Jutro dołączę do ciebie, nie martw się. Szlag!...

Zerwało kontakt. Obraz się rozproszył.

– No tak, cała Selekta. Pewnie go upuściła. – Lejla odłożyła fragment kamienia na stolik i spojrzała w okno.

Dochodził wieczór, słońce osiadło na płaskim horyzoncie. Wyczerpanie ogarnęło jej ciało obezwładniającą ciężkością. Zasnęła niemal natychmiast, gdy tylko głowa dotknęła poduszki. Śniła o Oruun, o gildii, o Wilfredzie... O wszystkim, za czym tęskniła. Spleciona w podświadomości senna iluzja, przybrała kształt małej sypialni, tej tuż obok sali obrad, w której po raz ostatni spędziła namiętną noc. Cesarz stał kompletnie nagi zwrócony twarzą w stronę rozwartych okiennic. Po komnacie tańczyły języki światła, roztaczając czerwono-żółtą poświatę na kamiennej posadzce i surowych ścianach.

Nogi poniosły ją same.

Złapała go za bark. Obrócił się gwałtownie, nienaturalnie, rozmywając w przestrzeni. Zamarła. Krzyk uwiązł jej w gardle. Delikatną i silną zarazem twarz mężczyzny szpeciły głębokie blizny po oparzeniach. Odskoczyła, ale mara złapała ją za rękę. Gorące palce parzyły w skórę.

– Wstawaj... – nakazał szeptem. Żadna ze spalonych warg nie drgnęła. Ściany zafalowały i rozmyły się w fazie. – Wstawaj! – wrzasnął.

Czarodziejka obudziła się z krzykiem. Nie wiedziała, co się stało ani gdzie jest. Serce waliło jej w piersi, jakby chciało pogruchotać żebra. Świadomość wracała powoli, chaotycznie. Bursztynowe światła tańczyły na ścianach w rytm niesłyszalnej muzyki. Rozwarła okiennice. Swąd spalenizny i rozgrzane powietrze wtłoczyły się do pokoju. Wyjrzała. Prawie całe pole stało w ogniu. Pośpiesznie narzuciła kożuch i wybiegła z izby. Na środku sieni przerażona Otmar kurczowo trzymała wystraszonego Eliota.

– Gdzie Emir?

– Pobiegł ratować zwierzęta – rzuciła rozdygotana. – Nie idź. Cała stodoła płonie.

– Zostańcie tu. Wiatr wieje w stronę pola. Dom jest bezpieczny.

Gospodyni przytaknęła spolegliwie; roztrzęsiony umysł potrzebował jasnych instrukcji.

Lejla wybiegła, zasłaniając usta i nos chustą.

Ogień trawiący karłowate drzewka wspiął się na strzechę i zajął już cały dach budynku. Płomienie buchały jak oszalałe, a drewniane bele stodoły pękały od żaru. Emir wyprowadzał zwierzęta. Całą twarz miał w oparzeniach, a ciało i ubranie osmolone od skórzni aż po czoło.

Zobaczył czarodziejkę wychodzącą z dymnego kłębu i osunął się na ziemię, zanosząc od kaszlu.

– Wszy... wszystko stracone. – Chwycił drobne dłonie Lejli. – Ca... Ekhe... Cała moja ojcowizna. Ekhe! Ekhe... Co my teraz zrobimy?

– Pomogę.

Lejla odciągnęła mężczyznę od ognia i dymu. Czuła, że Ozir nie jest w dobrym stanie; inra wyciekała z niego jak woda z grubego sita – ale mógł poczekać: musiał. Stanęła naprzeciw ogarniętego żywiołem budynku. Ostatnie uwięzione zwierzęta ryczały rozpaczliwie gotowane żywcem.

Zamknęła oczy.

Rozproszona aura przeniknęła płomienie, targające symetrią jak sztorm oceanem. Fala nieukierunkowanej żądzy zniszczenia uderzyła gniewem. Lejla zespoliła się z ogniem. Całą sobą czuła wijącą się astrę, entropiczną energię w formie upajającego uczucia ekstazy. Ogień buchał i niszczył bez ograniczeń, bez arkanów z woli, ładu i sumienia. Wpuściła żywioł pod skórę, do inry, do głowy.

Otworzyła oczy. Zapłonęły fioletem.

– Poczuj mój spokój – posłała w stronę wściekłego bytu, ale to nie słowa, a mroźny błękit niesiony myślą podrażnił czerwień. – Eregas set-atun! – rzuciła zaklęcie jak nakaz do niesfornego dziecka.

Ognie przestały strzelać w niebo, przylgnęły do drewna i ziemi, tworząc płomienisty kobierzec. Czerwień astry kipiała żądzą nieistnienia, ale magia przestała podsycać żywioł, tańczyć na zgliszczach.

Czarodziejka zyskała posłuch.

Emir patrzył na spowitą błękitem Lejlę. Widział gęstą astrę, choć nie miał aury.

– Eregas set-atun!

Eksplozja ładu poniosła potężną falę z obietnicy nieistnienia. Mroźny podmuch zdusił ogień jak knot od wieczornej świecy. Resztki pożaru nadal łyskały pomiędzy deskami.

– Jeszcze raz... – szepnęła zmęczonym głosem.

Zza pobliskich drzew wszystkiemu przyglądał się Blejzer. Uznał, że załatwi sprawę z dystansu: szybko, efektywnie i bez zbędnego ryzyka. Z taką mocą należy się liczyć. Zawsze drwił z rycerzy i ich kodeksów. „Zwłoki nie mają honoru" wpajał im sierżant z walońskich Wron.

Zabójca zdjął z pleców kuszę, załadował zatruty bełt i wycelował w plecy czarodziejki. Przez chwilę napawał się nieświadomością ofiary. Lejla rozpraszała resztki gniewnej czerwieni pełgające w inrze. Zegar życia wybijał jej ostatnie chwile. Walończyk uśmiechnął się z satysfakcją i naparł na spust. Jasny błysk eksplodował przed skupionymi oczami. Wystrzelił odruchowo. Pocisk trafił w ścianę stodoły, tuż obok celu.

– Szlag by to! – przeklął.

Lejla przerwała oczyszczenie aury i spojrzała w jego kierunku.

– Pokaż się podpalaczu?!

Resztki ognistego dotyku błyskały czerwienią w tęczówkach. Przypominała Murkirowego opętańca, który stracił rozum i stał się nośnikiem żywiołu.

– No cóż, załatwimy to w tradycyjny sposób – skomentował Blejzer bez większego przejęcia i wyciągnął zza pasa dwa zakrzywione sztylety. Nie czekał na kolejne wywołanie, unieszkodliwiał już magów. Wiedział, że musiał dobiec do czarodziejki, nim ta zdoła uformować zaklęcie.

Wybiegł spomiędzy drzew.

Nie udało się...

Lejla uderzyła czystą energią astry. Zbitka mroźnego powietrza i mocy powaliła Walończyka na plecy, wyciskając oddech z płuc. Zaskoczyła go zwinnością w zaplataniu zaklęć. Zyskała przewagę. Bardziej kształtny, mentalny rozkaz poruszył symetrią. Ład i gniew wyrwały się z pustki i zatańczyły w rytm inkantacji.

Oszołomiony Blejzer z trudem uniósł się na kolana i szukał broni w krótkiej trawie.

Astralny uścisk zamknął go w niewidzialnej pięści.

Krzyknął w niebo.

Oczy czarodziejki płonęły czystym błękitem.

– Teraz powiesz, kto cię przysłał – rozkazała i poluźniła magiczny chwyt, podchodząc bliżej uwięzionego Blejzera.

Niedoszły morderca milczał, łapał oddechy, zbierał siły. Chciał dosięgnąć jednego z handżarów. Leżały tuż przed nim. Widział zdobione klingi ubrane w połyskujące symbole.

– Co ty próbujesz zrobić? – spytała z politowaniem Lejla i zacisnęła astralną pięść.

Zajęczał, ale ból dodał mu sił. Mocnym zrywem całego ciała poluźnił magiczny splot. Dosięgnął ostrza. Runy na żeleźcu błysnęły kontrzaklęciem. Astra poniosła ból miażdżonego ciała, a zaskoczona Lejla straciła koncentrację. Blejzer poczuł swobodę. Uniósł ostrze na wysokość piersi. Z sierpowatej klingi parowała skondensowana magia. Spojrzał czarodziejce w oczy i wygiął wargi w paskudny uśmiech.

Nie zdążyła go powstrzymać...

Z impetem wbił ostrze w swoje udo.

Lejla wrzasnęła i upadła na ziemię, rozpraszając resztki posłusznej mocy. Zabójca poruszył ramionami uradowany z odzyskanej swobody. Po nodze ściekała mu krew, ale na twarzy nie rysował się nawet najmniejszy grymas bólu.

Czarodziejka krzyczała, uciskając nieistniejącą ranę na gorejącym od bólu udzie. Blejzer odpiął skórzany pas, po czym zacisnął mocno na nodze tuż pod pachwiną. Ciało na jego odsłoniętym ramieniu pokrywały liczne blizny po głębokich, równych cięciach.

– Widzisz, wiedźmo... – Postawił nogę na piersiach Lejli i przycisnął kobietę do gleby. Paraliżujący ból uniemożliwiał obronę – nie tylko ty znasz fajne sztuczki – dokończył, rozcierając w palcach posokę zgarniętą z nogi. Przyłożył ostrze do podbródka czarodziejki i skierował jej twarz tak, żeby czarodziejka patrzyła na niego. Pod podbródkiem zarysowała mu się cienka rana.

– Wiesz, co jest napisane na tej klindze? – Postukał w ostrze. – Powiem ci. Al zemit ul-tłan, to znaczy: „Moja rana, twój ból". Muszę przyznać, że nieraz mnie uratował. Niezła zabawka, co nie? – Lejla patrzyła na niego z nienawiścią i strachem jednocześnie. – A teraz kończmy z tym. – Podniósł drugie ostrze z zamiarem wyprowadzenia śmiertelnego cięcia.

Ponad oprawcą rozległ się stłumiony krzyk.

– Zostaw ją dziadu!!!

Blejzer odruchowo spojrzał w górę.

– aaaaAAA!!

Coś wielkiego runęło wprost na niego z ogromnym impetem niczym pocisk wyrzucony z katapulty. Przeturlał się w pole. Popiół i pył zmąciły powietrze gęstą kurzawą. Lejla poczuła, że ból w udzie słabnie i spróbowała wstać. Kontrolnie obmacała nogę – nic.

W tumanie popiołu dostrzegła znajomą sylwetkę.

– Selekta?... – zawołała niepewnie.

– Ciebie to na chwilę nie można zostawić samej mała. He – parsknęła Safonka, stojąc nad poturbowanym, niedoszłym zabójcą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro