Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ II: Wyrocznia

Orunis wylądował na szerokim gzymsie z ciosanego marmuru: jednym z wielu obrastających szeroką wieżę rodzinnej posiadłości jak huba na martwy pień. Każdy budynek w prastarym Sefalos wyposażano w wejścia dostępne tylko dla istot zdolnych do lotu – rzecz praktyczna od strony obronności, ale podczas Buntu Szarych taka architektura wspierała zarówno ariendów, jak i ich skarlałych braci.

Prefekt poprawił tunikę, poluźnił sznurki ściągające nadmiar materiału i spojrzał na uchyloną okiennice. Ziała niepokojącą ciszą.

Poród Maew przewidywano nie wcześniej niż za pół roku: jadeitowe ziarno umieszczone w ariendzie obrastało tkanką przez około dwanaście lat, nim stworzyło własny splot. Informacja o wczesnych narodzinach nieco zaskoczyła Prefekta, i zmartwiła zarazem.

Nastroszył pióra na głowie i wszedł do środka. Stres zdjął z niego ciężkie jarzmo, dopiero gdy usłyszał cichutkie kwilenie dziecka przeplatane szeptem jego matki.

– Uff... – westchnął z ulgą i pocałował pierścień z runą słońca.

Na łożu, wewnątrz obszernej komnaty półleżała szczupła Arianka oparta plecami o wezgłowie wyłożone poduchami. Maew, widocznie wycieńczona, trzymała zawiniątko na rękach, kołysząc nim delikatnie. Tuż obok siostry Prefekta czuwał jej tanehel, Anak. Nie wydawał z siebie żadnego dźwięku i gdyby nie sporadyczny nerwowy trzepot skrzydeł można by go uznać za antyczny posąg.

Prefekt instynktownie zatrzymał się tuż za progiem.

Po przeciwnej stronie pomieszczenia jedyna akuszerka w Sefalos Besnat stała ze spuszczoną głową i recytowała modlitwy, przekładając paciorki w zwinnych palcach. Atmosfera bardziej przypominała stypę niż narodziny. Całe szczęście dziecko cały czas zawodziło, a Maew pochwyciła niewielką grzechotkę i pomachała nad rozchyloną połą betu.

Orunis wyczuwał, że coś wisi w powietrzu i gęstnieje, by runąć na niego całym ciężarem.

Dopadł do Anaka.

– Przyleciałem tak szybko, jak tylko mogłem. Dlaczego milczysz? Co tu się dzieje? Coś się stało dziecku?

– To coś nie jest z mojego ziarna! – Ariend warknął pogardliwie. Nawet nie spojrzał na przerażonego Prefekta.

– Nie pleć głupot, Anak! Rozum ci odjęło! Maew, co mu się stało!?

– Ćśś... dopiero zasnął – upominała ich. – Nie krzycz, tylko zobacz – Arienda uchyliła rodowy kocyk, odsłaniając główkę noworodka.

– Matko Imaltis! Miej nas w swojej opiece! – Ornis odskoczył od łóżka, nieopatrznie zrzucając kilka zabawek z pobliskiego stolika. Niemowlę rozwrzeszczało się na całe młode gardło.

– Ci, malutki, ćśś... Cichutko... Nie ma się, czego bać. Wujek jest po prostu zaskoczony, tyle. Ćśś... – Maew delikatnie pokołysała noworodkiem i zawodzenie ucichło.

Anak nagle odstąpił od łoża swojej tanahel, wyładował gniew na balkonowych donicach i nim Prefekt zdążył do niego podejść, wzleciał w powietrze.

– Anaku, gdzie ty...?

– Niech leci. – Maew przerwała bratu. – Musi to przetrawić.

– Przetrawić! Mówisz jakby on... – wskazał na dziecko. – Jakby był kulawy albo nie w pełni opierzony, a przecież on...

– Wiem, widzę – upomniała Orunisa łagodnym, acz stanowczym tonem. – Też mnie to martwi, ale to nadal mój wyczekiwany syn.

– Besat, możesz wytłumaczyć jak to możliwe? Przecież wewnątrz Artem nigdy nie mieliśmy jednego z nich – rzucił w stronę pogrążonej w modlitwie akuszerki.

Starsza arienda przerwała recytację i pokręciła głową przecząco.

– Zrobiliśmy wszystko zgodnie ze zwyczajem, począwszy od wszycia ziarna, poprzez surowe pokarmy, pojenie rozwodnionym miodem i nektarem, aż po naświetlnia solasem i kąpiele w wodach Fanaserad.

– Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Słyszysz!? Słyszycie! Absolutnie nikt! – Prefekt zaczął nerwowo chodzić po pokoju, szemrząc coś to do siebie, to do bliżej nieokreślonego bytu w ścianie. – Całe szczęście mamy nowego Sehela. To efekt jego długiej nieobecności – złapał się za głowę – Tak! To musi być to. Dzięki Matce wrócił w samą porę.

– Bracie, może poproś Atmę o pomoc? – spytała półszeptem Maew. – Ona będzie wiedziała, co robić.

– Nie, siostro. – Prefekt zaprzeczył stanowczo. – Betani zmaga się z własnymi demonami, zresztą jutro opuszcza miasto.

– Atma odchodzi z Sefalos?! Muszę się z nią pożegnać... – Maew zsunęła nogi z krawędzi łóżka. Cały czas trzymała zawiniątko na rękach.

Prefekt znalazł się przy niej z prędkością błyskawicy. Odruchowo chciał podtrzymać rozwijający się bet, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń, jak na widok syczącego kota.

– Nie pokazuj się publicznie do czasu, aż znajdę przyczynę tego stanu rzeczy – nakazał po raz drugi, ale z większym opanowaniem. Maew odpuściła i wróciła do pozycji półleżącej. – Dziękuję anahafri. – Pocałował siostrę w czoło. – Polecę do Suf-Baidal, a ty zostań w domu. Znajdziemy rozwiązanie, obiecuję. – Uściskał ją i wybiegł na zewnątrz, nim Maew zdążyła powiedzieć, żeby nie robił niczego pochopnie.

Za progiem okna Prefekt nadal cały dygotał, o czym świadczyły drgające skrzydła i ręce. Zatrzasnął za sobą pokaźne skrzydła, rozejrzał się po okolicy i złapał kilka wdechów, prosząc emocje o chwilę przerwy.

Wysłuchały.

Naprężył mięśnie na plecach, rozruszał zesztywniałe lotki i wzbił się w powietrze. Musiał poznać odpowiedź i musiał to zrobić szybko, a w całej dolinie Artem nie było do tego lepszego miejsca niż Suf-Baidal: potężny starożytny artefakt, dzieło inżynierii i magii jednocześnie, zegar dziejów wybudowany na początku istnienia nowej Iltery, który pełnił funkcję przewodnika dla Starszych Ariendi po odejściu Imaltis do astry.

Hewlaska pewnie już wie, pomyślał, szybując wysoko ponad wieżą i smagnął powietrze potężnymi skrzydłami.

***

Wejście do świętej groty przysłaniał niewielki górski wodospad. Obyczaj nakazywał przejść przez wodną kurtynę na znak oczyszczenia – rytuał bardzo nieprzyjemny, ale równie stary co samo Suf-Baidal.

Zimno otrzeźwiło umysł Orunisa na tyle, by mógł spokojnie czekać w progu jaskini. Nawet nagląca sprawa nie skłoniła go do samotnej wędrówki w głąb szybu, gdzie gęsta ciemność wręcz dusiła inrę pustką.

Rytmiczny stukot i taniec ognistej łuny na końcu tunelu oznaczały, że jego obecność została zauważona. Otrzepał skrzydła i tunikę niemal do sucha: gęsto pleciony materiał nie chłonął wilgoci tak łakomie, jak lżejsze sploty.

– Witaj, Prefekcie. – Arienda odziana w tradycyjna szatę pretendentki otarła mu twarz przygotowanym ręcznikiem. – Widząca czeka na ciebie – obwieściła.

Nie zdziwił się: Widząca Hewlaska umiała czytać pokrętne szepty Matki z precyzją mistrza rzemiosła.

Podążył za ariendą w dół szybu wprost do obszernej jaskini rozświetlanej kilkoma snopami zbłąkanego światła i połyskującym mchem: porosty pochłaniały wyzwoloną magię, karmiły się nią i oddawały nadmiar w postaci niebieskawej luminescencji.

Pretendentka Sylfioran stanęła przy wejściu i zaprosiła Prefekta do przepastnej wysokiej kawerny. Sama została tuż przed progiem. Jej inra mogłaby zmącić szepty Matki własnym pragnieniem.

Orunis skinął głową w podzięce i spojrzał w górę. Na sklepieniu pieczary mieniły się starożytne glify, poszarpane erozyjnymi ubytkami. Zawsze po wkroczeniu w „paszczę" Suf-Baidal nawiedzało go dziwne wrażenie, że ktoś nasłuchuje, wychwytuje słowa błądzące w ciemnościach.

Ruch w centrum groty wybił Prefekta z zadumy i ściągnął jego wzrok na piedestał otoczony sadzawką Fanaserad. Przy monumencie modliła się skrzydlata istota odziana w czarne, postrzępione, jakby zetlone szaty. Stała tyłem do wejścia, ale doskonale zdawała sobie sprawę z obecności rządcy Sefalos. Umiała czytać ścieżki astry, a w ciemnościach nawet najmniejszy błysk jarzył się niczym pochodnia.

– Dawno cię tu nie było – wycharczała nieprzyjemnie, jak ktoś, kto przez całe życie nie stronił od palonych używek.

– Men fedaj, Widząca Hewlasko. – Orunis podszedł bliżej i oddał głęboki pokłon w stronę pokracznej starowiny.

Krępa, jak na Starszą, garbata arienda zakomunikowała ruchem dłoni, żeby oszczędził sobie formalności.

– Podejdź – sarknęła.

– Już na pewno wiesz, co mnie tu sprowadza.

– Tak, Matka wyszeptała mi twojego siostrzeńca.

Obróciła się w stronę Orunisa, rozkładając potworne skrzydła. Czarne jak noc lotki pokryte licznymi tatuażami w kształcie oczu wtłoczyły w serce Prefekta niepokojące uczucie lęku.

– A wyszeptała może, co to oznacza? – przełamał odruchowy strach.

Widząca mlasnęła kilkukrotnie.

– Wszystko w swoim czasie. Podejdź. – Wystawiła ku niemu kościste palce.

Orunis musiał włożyć wiele wysiłku w zduszenie odrazy, co mogło wyglądać na zawahanie się z jego strony.

Hewlaska zbliżyła się ociężale, wchodząc w snop światła. Stara pomarszczona twarz z zarośniętymi skórą oczodołami i zwisającym podbródkiem przywodziła na myśl senny koszmar zmaterializowany na jawie.

Charknęła i przemówiła ceremonialnie:

– Tak jak pytanie poprzedza odpowiedź, tak widzenie poprzedza ofiara. Daj rękę. – Ponagliła go skinieniem szponów.

Orunis wykonał polecenie, a wieszczka nacięła skórę wewnątrz jego dłoni.

– Pytaj. – Wskazała piedestał.

Nie musiała; doskonale wiedział, co ma robić. Nie był to pierwszy raz, kiedy korzystał z mądrości Suf-Baidal.

Przycisnął ranę do niewielkiego pulpitu i zadał pytanie. Po kamiennym cokole spłynęła wąska struga jasnej krwi. Gdy dotarła do fasady, za ścianami groty rozległ się trzask poruszonych trybów i przekładni. Artefakt zareagował na ofiarę. Symbole na sklepieniu zaczęły się obracać i mieszać w pozornie nieskoordynowany sposób. Jedna po drugiej runy zmieniały kształt; podświetlały się i gasły naprzemiennie; wyrzucały magię, szarpiąc symetrię niewielkimi falami każdej z domen.

Gdy ruch ustał, kopułę zwieńczyła przepowiednia – a przynajmniej tak twierdziły wszystkie Widzące.

– Mów. Co odpowiedziała Matka? – ponaglał Orunis.

Starsza rozłożyła skrzydła, najszerzej jak mogła, eksponując jarzące się astrą malunki przenikliwych ślepiów. Ciemność wokół Hewlaski zgęstniała jeszcze bardziej, a pióra zdawały się pożerać szczątkowe światło. Wysyczała inwokację i wzniosła chude ramiona w błagalnym geście. Przypominała samą śmierć, która prosi o wybaczenie, za to, że w ogóle istnieje.

– Imaltis stworzycielko świata! Matko żywych i opiekunko martwych! Bądź nam drogowskazem!

Runy na sklepieniu zapłonęły i odbiły się na tafli płytkiej sadzawki. Wnętrze groty wypełniło echo nieznanego głosu: zbyt ciche i płonne, żeby zrozumieć słowa – ale Widząca słuchała uważnie, słuchała mrokiem.

Po chwili runy zgasły, a upiorny szept umilkł. Hewlaska opuściła ramiona, złożyła skrzydła i zwróciła się do Orunisa:

– Nie mam dobrych wieści, Prefekcie – wyrzęziła wykrzywionymi ustami. – Moc pieczęci osłabła, czego sam byłeś świadkiem. Ojcowe pomioty szykują się do powrotu i maja ku temu najlepszą sposobność.

– Czy Matka Imaltis nie wspominała, jak można to naprawić, wzmocnić zaporę?

– Nie: odpowiada tylko na jedno pytanie, ale do tego nie musimy jej budzić. Wiem, co mi powie – oświadczyła i spuściła głowę, zupełnie jakby przysnęła. Z czaszki wyrastały jej rzadkie pióra przywodzące na myśl niedokładnie oskubanego kurczaka.

Prefekt, zaniepokojony milczeniem Wieszczki wyciągnął do nie rękę.

Widząca poderwała czuprynę i wbiła w niego porośnięte skórą oczodoły.

– Pierwszy raz od stworzenia Sehelinów cała piątka jest tak młoda. Minie trochę czasu nim nauczą się trzymać Ultisa w ryzach, a do tej pory trzeba mieć się na baczności i nie tworzyć nowych ziaren, bo zrodzą skarlałe życie.

– Dziękuję, Hewlasko – Ornis przyklęknął i ucałował jej odpychające, kostropate dłonie. – Nie mów nikomu o przepowiedni, i o dziecku, proszę. Nie chcę wzbudzać paniki. – Powstał i zawrócił się w stronę wyjścia z groty. – Niebiosom dzięki, że nasz Sehel się odnalazł – wyszeptał do pustki.

– Ekhm... – Wyrocznia chrząknęła wymownie.

Prefekt spojrzał w jej stronę.

– Przyślę kogoś z całą skrzynką twojego ulubionego wina. – Uśmiechnął się i skinął głową.

– Dziękuję. W moim wieku i z takim wyglądem pozostaje już niewiele uciech na tym świecie – wycharczała smutno, odwróciła się i rozpostarła skrzydła, rozpoczynając kolejne modły.

Młoda pretendentka odprowadziła Orunisa wzrokiem, aż ten nie zniknął w świetle bijącym od wyjścia.

– Odleciał? – rzuciła w jej stronę Hewlaska, przerwawszy świątobliwe zawodzenie.

– Tak – potwierdziła Sylfia.

– To dobrze, bo już mnie wszystko tak swędzi, że zaraz zwariuję – Zaczęła drapać ciało z opętańczym zapałem. Echo poniosło po grocie wydźwięk gastrycznego wyzwolenia. – O niebo lepiej... – odetchnęła z ulgą. – Jeszcze chwila i ta przepowiednia by go zabiła.

Sylfioran przesłoniła twarz chustą i podeszła bliżej.

– Nie wiem, po co ta cała maskarada, Hewlasko?

Widząca uśmiechnęła się paskudnie. Symetria astralnego pola naciągnęła magiczne sploty, a tąpnięcie mocy poniosło po grocie kolejny grzmot. Poczynając od głowy ciało wieszczki zmieniło kształt i kolor: zniknęły starcze zwisy i bruzdy, a namalowane oczy wtopiły się w bielejące skrzydła, przemieniając starą wiedźmę w dojrzałą ariendę z figurą młodej podfruwajki.

– Gdyby nie to... – strzeliła z kręgów w karku – ... to, codziennie pod wodospadem miałabym tłum interesantów, a tak przyłażą, jak już naprawdę muszą. – Głos Widzącej przeszedł w bardziej gładki i przyjemniejszy dla ucha alt. Uniosła białą togę, by nie zamoczyć materiału w sadzawce i ruszyła w stronę Sylfi. – Pamiętam, jak kiedyś wypiłam za dużo wina – kontynuowała nieco rozbawiona – i zapominałam się przemienić przed jednym takim, co porady miłosnej szukał. Uznał to za znak od Imaltis i, niech go ojcowe plugastwo chędoży, sto lat tu przyłaził, listy pisał, jęczał pod wodospadem. Za stara już jestem na takie miłosne brednie... Jedyny z tego pożytek, że sprzedawałam zwoje na targu w Girzel: ludzie są w stanie zapłacić kolosalne sumy za cokolwiek z Artem.

– Gdyby Prefekt wiedział, że się wymykasz poza bramę, toby cię zamknął w tej grocie pod kluczem – umoralniała ją Sylfioran.

– Niech mnie pocałuje tam, gdzie pióra nie rosną, ot co! – O Matko muszę się napić – Hewlaska złapała się za głowę, a Sylfia okryła ją lnianą narzutą.

– Dlaczego nie przekazałaś mu całej treści przepowiedni?

– Nie potrzeba nam teraz rewolucji... Atma wyrusza jutro do Watenfel. Bądź tak łaskawa i poproś ją do mnie: Matka wyznaczyła jej zadanie najwyższej wagi.

– Dobrze. – Sylfia oddała pokłon i odeszła w stronę szybu.

– A! I jeszcze jedno! – Hewlaska zatrzymała ją tuż przed wyjściem z groty. – Powiedz temu uroczemu strażnikowi przy wschodniej świątyni, żeby odwiedził moją komnatę: jak zwykle, tuż po północy. Imaltis nie lubi, jak jej ulubienica zarasta pajęczyną. ¬– Zaśmiała się perliście.

– Na światło Matki... – westchnęła Sylfia, nie kryjąc zażenowania. – Czy ja też będę taka, jak zostanę Widzącą? – spytała samej siebie i wzdrygnęła ciałem, żeby odpędzić kształtującą się wizje.

– Raz, raz! – wieszczka przyklasnęła rozochocona. – Trzeba wypełniać wolę Imaltis.

Gdy Sylfioran zniknęła w ciemnościach, Hewlaska wzięła pochodnię, pokonała kilkanaście jardów w głąb groty i zatrzymała się przy niewielkiej izbie na końcu oświetlonego solasami tunelu. Samo pomieszczenie Widząca zwykła nazywać „Pokojem Kontemplacji". Właśnie tu rozmyślała nad szeptami przebudzonej Matki, które bywały bardzo zawiłe.

– Winiarnia! W końcu. Tęskniłam za tobą... – przyklasnęła ucieszona, potarła ręce i napełniła kieliszek swoim ulubionym Nektarem z Planfert. – Muszę przyznać tym młodym, że wino to robić potrafią. – Umościła się w miękkim fotelu z miejscem na skrzydła. – Trzeba będzie sprzedać tę naszą berbeluchę i uzupełnić zapasy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro