ROZDZIAŁ I: Gra Pozorów
Odkąd otwarto granicę Sungardu i przywrócono szlaki lądowe, kusząca woń pieniędzy ściągała do Telmonton przedstawicieli rożnych młodszych gatunków, a najliczniejszą grupę stanowili kupcy Lemachów z Mor-Galen i Gua-Kidul. Ten gatunku inteligentnych istot zamieszkiwał górskie podziemia i zasłynął z talentu do handlu, w szczególności związanego z obrotem kamieniami szlachetnymi i minerałami: wyczulone oczy bez trudu wykrywały skazy i falsyfikaty, co w połączeniu z kodeksem kupieckim Sudagar czyniło z lemachów doskonałych partnerów w interesach. Bruków natomiast można by policzyć na palcach kończyn jednego człeka: ze stepów Rana-Medanamarh prowadziła długa i niezbyt bezpieczna droga wijąca się pośród granicznych gajów Centralnej Puszczy; mało który porośnięty burą sierścią koczownik porywał się na taką podróż więcej niż raz. Ochoczo natomiast najmowano ich do obrony karawan na spokojniejszych szlakach. Brukijski mężczyzna z aparycją siedmiostopowego dwunożnego rysia wywoływał trwogę w sercach potencjalnych zbirów samym byciem w pobliżu kupieckiego orszaku, a sława bezwzględnych morderców jeszcze zwiększała skuteczność odstraszania.
Lejla w końcu poczuła się lepiej, bo okrągły plac targowy tętnił normalnym, miejskim życiem. Złapała głęboki oddech i rozpuściła aurę swobodnie. Ludzie krzątali się pomiędzy stoiskami w poszukiwaniu najlepszych towarów w okazyjnych cenach, a można tu było znaleźć produkty z całego cesarstwa: suszone mięso jokivarkich rupak, skóry ogromnych węży, marynowany skrzek slagów czy planferckie wino, brakowało natomiast dóbr z północy. Nieurodzaj wywołany zarazą sprawił, że Walończycy sami konsumowali i tak marne zbiory.
Na szczęście Lejla poszukiwała czegoś zupełnie innego.
Obojętnie mijała stoiska z rybami, wędzonkami i płodami rolnymi, nie zwracając również uwagi na amulety, figurki i całą resztę pseudomagicznych bibelotów. Bez trudu wyczuwała nawet najsłabszą magię wplecioną w przedmioty, a tu nie wyczuwała żadnej prócz lichych aur ludzi, zapewne nawet nieświadomych z posiadania takowych. Niemniej jednak kamienie na miłość, bransolety na szczęście i runy przeciw chochlikom działały jak wabik na naiwnych lub zdesperowanych z nadwyżką remów w sakwie.
Co bardziej świadomy czarodziej – a takich w Sungardzie poza zakonami i jedyną gildią było jak na lekarstwo – wiedział, że przedmioty posiadające właściwości astralne znajdzie u podziemnych.
Lemachowie rozstawiali kramy na uboczu, w cieniu wewnętrznego muru. W dziennym świetle osłaniali oczy ciemnymi goglami, a miejski rumor wpuszczony w uszy nawykłe do jaskiniowej ciszy brzmiał, jak ciągłe walenie młotem o miedzianą misę. Jedyną cechą fizyczną podziemnego, która pomagała w życiu zarówno pod, jak i nad ziemią, były cztery smukłe ręce osadzone parami w wąskim zbitym tułowiu – dodatkowa para rąk do pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a ta była podarowana przez naturę i nie wołała o zapłatę.
Lejla niejednokrotnie spotykała lemachów w akademii czy w zatłoczonych uliczkach Taledark; widok czterorękiego bezskrzydłego nietoperza o rozmiarach niewysokiego człowieka nie wzbudzał w niej lęku – raczej podsycał ekscytację: belatrejskich podziemnych mistrzów alchemii z Anub-Ghar uważano na najlepszych w swym fachu, ale pozostałe obecne tu klany również miały się czym poszczycić.
Nie sztuką było rozpoznać stragany tych łagodnych, ciemnolubnych istot; wystarczyło poszukać okrągłego namiotu z rozłożystą markizą nad wejściem i nadrukowanym herbem danej frakcji. Podziemni z Rdzawych Szczytów Mor-Galen oznaczali swoje stoiska dwoma trójkątami, jeden pod drugim, w lustrzanym odbiciu, klan z Gua-Kidul zaś wyróżniał jurty symbolem drzewa z długimi korzeniami formującymi trójkąt: to na znak związania z Centralną Puszczą.
Lejla dostrzegła kilka takich przybytków na uboczu targowiska. Przed wejściem do najbliższego z namiotów młody śniady człowiek wykładał towary na drewnianych pulpitach. Na widok bogato ubranej kobiety przerwał pracę i uśmiechnął się wdzięcznie.
– Witaj u starszego Sudagar, panienko. Przepraszam za rozgardiasz – przemknął wzrokiem po niemal idealnie ułożonej ekspozycji – ale nie spodziewałem się klienta tak wcześnie nad ranem; nie wszystko jeszcze przygotowane. Nazywam się Malwin i odbywam praktyki u mistrza Trigorjasa. Czego panienka szuka? Eliksirów miłosnych, amuletów na szczęście, a może jakiś specyficznych ziół?
Chłopak miał gadane i był nad wyraz zaangażowany w swoją pracę – jak każdy dobry naciągacz.
– Na'resen, Malwinie – pozdrowiła chłopka po belatrejsku i przeszyła spojrzeniem. Nie posiadał aury, nawet znikomej. – Czy naprawdę uważasz, że potrzebuję eliksirów i ziół, żeby kogoś w sobie rozkochać?
Chłopak spąsowiał, a cała jego pewność siebie uleciała niczym obłok z wypalonej balaby. Dopiero dostrzegł białe włosy ukryte głęboko w kapturze, a namawianie czarodziejki na bezwartościowe błyskotki, było handlowym strzałem w kolano.
– Na'resen. Skądże, nie to miałem na myśli... Ja tylko... – podjął niezbyt udaną próbę wytłumaczenia się z powstałego ambarasu.
– Już, już, żartowałam, nie przejmuj się. Nie mam za dużo czasu, więc przekaż swojemu mistrzowi, że tanas Arkijana chce zobaczyć jego najlepszy towar.
– Tak, pani.
Malwin wartko zniknął w namiocie, ale po chwili wyłonił się z jurty z jeszcze szerszym uśmiechem wyrysowanym na twarzy.
– Mistrz Trigorjas zaprasza. – Uchylił szeroko kurtynę zakrywającą wejście.
Lejla podziękowała skinieniem głowy i weszła do środka.
Wewnątrz jurty panował półmrok, gdzieniegdzie przeganiany przez bagienne błądniki zamknięte w porozwieszanych kandelabrach, gęste powietrze zaś wysycała woń kadzidła wymieszana z oparami dobrej jakości tytoniu. Lejla poczuła miękkość pod trzewikami; targową posadzkę wyłożono dywanami, co pozwalało zapomnieć, iż w istocie stoi się na brukowanym miejskim placu. Pod ścianami z grubej tkaniny rozciągniętej na drewnianym szkielecie rozlokowano masywne gabloty z kasetkami, słojami i minerałami wszelkiego rodzaju. W miejscu najdalej od wejścia panujący mrok ujawniał jedynie zarys biurka a za nim niewyraźną sugestię ruchu. Leja rozproszyła aurę i rozbiła pole, wyciągając zeń więcej ładu. Penetrująca fala błękitu rozeszła się po wnętrzu. Szkło w gablotach zmętniało od pary, zupełnie jakby jakiś niewidzialny ciekawski byt chuchał na szyby, ale magia uderzyła w słoje i szkatuły tylko po to, żeby odbić się od zaklętych barier.
– Nic z tego, tanas Arkijano. – Basowy głos wybrzmiał zza zacienionego biurka. – Regały są odporne na takie sztuczki. O towary należy pytać sprzedawcę – dodał nieco rozbawiony.
Krępa sylwetka okutana w luźną szatę z płowego sukna poruszyła się kilkanaście stóp od czarodziejki. Lejla zespoliła aurę i spojrzała w stronę zapalającej się lampy. Lemach krzątał się przy jednej z półek i mrucząc coś pod nosem, przekładał artefakty z miejsca na miejsce.
– Widzę, że dobrze trafiłam. – Zakamuflowała irytację beznamiętnym spostrzeżeniem. – Pierwszy namiot i specjalista w swoim fachu. – Podeszła bliżej.
– Dziękuję, panienko. – Podziemny odstawił szkatułkę ze srebrami do przeszklonej komody. – Tak się zastanawiam... Cóż robi nadworna czarodziejka Cesarza, tak daleko od Oruun?
– Jest pan zaskakująco dobrze poinformowany, sudagar Trigorjasie.
– Wiedza jest moim źródłem utrzymania, lady Winter – przerwał pracę i odwrócił się w jej stronę, unosząc wszystkie cztery ręce w geście ciepłego pozdrowienia.
Skóra po wewnętrznej stronie jego trójpalczastych dłoni układała się w formę membrany. W grotach przyssawki służyły do wspinaczek po wilgotnych ścianach jaskiń, a pod otwartym niebem pozwalały na pewniejszy chwyt.
– Przejdźmy zatem do interesów – zaordynowała Lejla i zasiadła w szerokim krześle naprzeciw lemacha. Siedzisko obito bardzo przyjemną i z pewnością nietanią skórą.
Trzeba będzie się targować, przemknęło jej przez głowę.
– Pomyślałam, że sudagar z południa w dodatku obeznany w magicznym fachu na pewno będzie miał odłamek jadeitowej żyły uznanej za najczystszą na kontynencie. Posiada pan taki skarb, Trigorjasie?
– Widzę, że panienka wie, czego chce i chce najlepszego, zatem przedstawię ofertę z najwyższej półki. – Odwrócił się i dosłownie sięgnął na najwyższą półkę, wyciągając niewielkie podłużne puzderko zdobione runami pochłaniającymi. Otworzył pojemnik i pokazał Lejli zawartość. – Fragment żyły, której szukasz, tanas Arkijano. Żaden wrażliwy nie miał jej w rękach, więc jest czysty jak łza.
Zielony nieco mętny kryształ promieniał osobliwą aurą: nie fizyczną, ale i nieastralną zarazem; zjawisko typowe dla tego minerału.
– W rzeczy samej, sudagar Trigorjasie, towar z najwyżej półki, ale cena zapewne też? – spytała z lekkim przekąsem.
– Na pewno doskonale rozumiesz łaskawa Arkijano, iż wartość tego szlachetnego klejnotu nie bierze się z chciwości, lecz wyłącznie z trudu, jaki musiałem sobie zadać, by wejść w jego posiadanie.
– Doskonale rozumiem, że fach kupiecki zmusza do ryzyka – sprytnie połechtała ego podziemnego: z umiarem i bez przesadnej sztuczności. – Ile? – rzuciła niecierpliwie.
– Pięćset remów, tanas.
– Sudagar Trigorjasie, z cały szacunkiem, ale za tyle to można kupić trzy takie. Mogę dać dwieście.
– Ha! – Roześmiał się w głos, co w przypadku jego rasy nie było miłym doświadczeniem dla ludzkich uszu. – Cała przyjemność z handlu to targowanie. Czterysta pięćdziesiąt, panienko, niech stracę część wynagrodzenia. Ciężkie czasy nastały... Zaiste ciężkie. – Zrobił minę zbitego nietoperza i teatralnie spuścił długie uszy wzdłuż pociągłej głowy.
Gdyby Lejla była naiwną, bogatą mieszczanką, jego drobny emocjonalny fortel odniósłby lepszy skutek.
– Mistrzu, trzysta remów, więcej nie mam. Możesz mi sprzedać ten kryształ albo poczekać na innego czarodzieja, których rzecz jasna mnóstwo w tym mieście.
– Daruj sobie sarkazm, tanas. Trudnię się tym fachem od lat i wiem, że prędzej czy później na wszystko znajdzie się kupiec. A to nie jest szybko marniejący towar. Trzysta pięćdziesiąt. Niżej nie zejdę; kodeks sudagar zabrania sprzedawać po kosztach. Jeżeli panienka nie posiada odpowiednich funduszy, to mam jeszcze inne towary w bardziej przystępnej cenie. Na pewno coś dla siebie znajdziesz, Arkijano.
– Trzysta pięćdziesiąt zatem... Mistrzu, zabierasz resztek funduszy młodej, ubogiej, kobiecie...
Uśmiechnął się szeroko, prezentując pierwszy rząd szpikulcowatych zębów.
– Za prawdę robić z panienką interesy to sama przyjemność. Mogę opuścić jeszcze pięćdziesiąt, jeżeli panienka raczy zdjąć kaptur. O urodzie nadwornej czarodziejki krążą legendy.
Sięgnął po lampę z bursztynowym błądnikiem i przysunął bliżej twarzy arkanistki.
– Za dusery to ja powinnam płacić, a nie mistrz, ale zgoda.
Zsunęła okrycie głowy i rozpuściła włosy. Błękitne oczy zalśniły w świetle latarenki, a długie popielate pukle zsunęły się na ramiona i dekolt, jak śnieżna lawina po górskim zboczu.
– Na uszy starego Gorgasa! – krzyknął Lemach. – To ty! – Upuścił pudełko z jadeitem.
Lejla poderwała się z fotela. Do namiotu wparował Malwin.
– Co się dzieje, sudagar! – Uchylił pochwy od miecza.
– Nic! Spokojnie. Poniosły mnie emocje, usiądźmy, proszę, zaraz wszystko wytłumaczę.
Lodowe bruzdy skuły witraże pobliskich regałów.
– Nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń! – zagrzmiała czarodziejka. – Nie wiem, co tu się dzieje, ale poszukam jadeitu gdzie indziej. Żegnam!
Narzuciła kaptur i ruszyła do wyjścia.
– Panienko, poczekaj, proszę. – Trigorjas chwycił ją delikatnie za rękę. – Pozwól mi wyjaśnić.
Lejla przystanęła, choć sama nie wiedziała dlaczego.
– Dobrze, ale jeden podejrzany ruch i będę się bronić, a potrafię dość skutecznie. – Zastrzegła. Jej oczy żarzyły się morskim błękitem, a oddech smużył w powietrzu.
– Nie wątpię, ale nie będzie to potrzebne. Malwin! Schowajże ten miecz na litość Naratany i przynieś nam herbaty! Usiądź, proszę, tanas.
Oboje ponownie przysiedli przy biurku. Atmosfera nadal ciążyła na inrze gęstą mieszanką magii i emocji, ale te drugie zelżały po chwili milczenia.
– Mistrzu wytłumacz, proszę, swoje zachowanie – poprosiła spokojnie, ale z wyczuwalnym naciskiem.
– Oczywiście. – Podrapał się po łysym wysokim czole i złożył ręce na blacie. – Dwa dni po ostatnim nowiu rozbiliśmy z Malwinem namiot na placu Ef'no-Garal w Batismanur. Późnym wieczorem u progu jurty stanął zakapturzony mężczyzna. Pomimo lichego, nawet jak na mnie, oświetlenia dostrzegłem zarys jego twarzy: ciemna karnacja, wydatne usta i szare oczy, koczownik, najpewniej senidczyk, nieistotne... Pozdrowiłem go i zaprosiłem, ale odmówił wejścia do namiotu. Spojrzał na Malwina i stwierdził, iż chce rozmawiać na osobności. Muszę przyznać, że trochę mnie to przeraziło, ale jego spokojny basowy głos zadziałał uspokajająco. No i gdyby chciał mojej krzywdy, to zaatakowałby z zaskoczenia.
– Do sedna sudagar: mój czas i tak jest mocno uszczuplony.
– Już kończę. Przybysz nie podał swojego imienia, wspominał jedynie, że w Telmonton spotkam kobietę naznaczoną przez Lejdę; nie będzie wiedziała, że mnie szuka. Myślę sobie „jakiś bełkot obłąkanego, ale wysłucham do końca".
– Naznaczoną? Chodzi o włosy? Belatrejczyk raczej nie powinien być zdziwiony magiczną mutacją.
– Tanas, moje oczy widzą więcej niż twoje, astra wypływa z ciebie jak górski strumień spomiędzy skał.
– Pierwsze słyszę, ale wierzę na słowo. – Nigdy żaden podziemny nie wspominał, że coś z niej wypływa, więc potraktowała taką rewelację z należytą i zrozumiałą rezerwą. – Wróćmy do tego ciemnoskórego mężczyzny.
– Tak, panienko, koczownik poprosił o przekazanie małej paczki. Nie chciał nic w zamian, tylko wręczył mi posrebrzane pudełeczko. Wiedziony zawodową ciekawością przyjąłem pakunek i nim zdążyłem dopytać, mężczyzna zniknął w otchłani pochmurnej nocy.
– I gdzie jest to tajemnicze pudełko, którego nie szukam, a znajdę? – spytała, starając się nie przewrócić oczami.
– Tutaj – oświadczył Trigorjas i wyciągnął spod blatu srebrną kasetkę.
Skrzyneczka wyglądała bardzo niepozornie i nie miała widocznego zamka. Lemach położył ją delikatnie na pulpicie i przesunął w stronę Arkanistki.
Malwin postawił przed nimi dwa kubki i imbryk na tacy.
– Dziękuję chłopcze, teraz idź i pilnuj wyłożonego dobytku – odprawił go Trigorjas.
Lejla omiotła pudełko aurą: zdawało się jałowe magicznie.
– Co jest wewnątrz, sudagar? – spytała podejrzliwie.
– Nie mogę otworzyć; próbowałem nie raz – rozłożył bezradnie górną parę rąk.
– Ha! Nie wierzę! A to dobre! – Arkanistka buchnęła śmiechem.
Skonfundowany lemach rozwarł szeroko i tak już ogromne oczy.
Lejla zreflektowała się i zdusiła rozbawienie.
– Tajemnicze pudełko, od tajemniczego mężczyzny, tylko dla mnie. Ile za to chcesz, sudagar Trigorjasie?
– Nie obrażaj mnie, dziewczyno! – Grzmotnął czterema pięściami o biurko. – Od lat mam renomę Utama w swoim fachu; nie zniżyłbym się do używania tak łajdackich sztuczek! Wracaj, skąd przyszłaś: stoisko zamknięte! – Malwin! – Chłopak zajrzał do jurty. – Odprowadź panią do wyjścia. Życzę miłego dnia – wyprosił ją oschle.
Dla Sudagar nie istniała większa obraza niż zarzut oszustwa, ich kodeks handlowy był w tym aspekcie nadzwyczaj restrykcyjny.
Podziemny wrócił do nerwowej grzebaniny w jednej z gablot, ignorując obecność arkanistki.
Lejli zrobiło się potwornie, wręcz przytłaczająco, głupio: zachowała się jak niezbyt rozgarnięta ignorantka. Chciała przeprosić, ale wyczuła, że Trigorjas nie będzie z nią rozmawiał, sama by nie chciał ze sobą rozmawiać, gdyby ją ktoś tak obraził.
Wstała, pokłoniła się garbatym plecom podziemnego i czym prędzej wyszła z namiotu. Na zewnątrz, poranna bryza ostudziła emocje i przypominała czarodziejce o konieczności zakupu kilku drobnych rzeczy na podróż do Walonu.
Na myśl o wykładzie z dyscypliny, który ją czeka po powrocie do zakonu, poczuła dreszcz biegnący po plecach. W głowie układała już chytry plan jak ugłaskać rozgniewaną Selektę – w końcu już nie raz jej się to udawało.
Po nabyciu niezbędnych wiktuałów szybkim marszem ruszyła do klasztoru i gdy już prawie pokonała kładkę przykrywająca mulistą pozostałość fosy, usłyszała zasapany głos za plecami.
– Pa...o Lej... Panno... Le... Lejlo! – Malwin walczył o każdy oddech.
Pomimo braku czasu czarodziejka przystanęła w obawie o jego zdrowie.
– Dzięki Matce! W końcu panienkę dogoniłem. – Chłopak przykucnął, próbując uspokoić serce. Musiał biec całą drogę i to szybkim tempem.
– A cóż takiego strasznego się stało, że mnie szukasz, Malwinie?
– Nic strasznego... – wziął kilka wdechów. – Sudagar mnie posłał, żebym panienkę znalazł. Kazał przekazać te dwa pudełka i przeprosić za swoje zachowanie. – Lejla od razu rozpoznała obie paczki: w jedną z nich spoczywało jadeitowe oko, druga natomiast, była tą tajemniczą przesyłką, o którą rozpętała się cała kłótnia.
– Przekaż, proszę, Trigorjasowi, że to ja go przepraszam. Nie powinnam była posądzać go o takie tanie sztuczki. – Chwyciła za sakiewkę. – Weź, proszę: trzysta pięćdziesiąt remów, na takiej kwocie stanęły nasze rozmowy.
– Nie, panienko. To prezent od mistrza, żeby nie wątpiła panienka w nasze szczere intencje. – Posłał jej chłopięcy uśmiech i wystawił obie skrzyneczki przed siebie.
Lejla poczuła ekscytację, ale powstrzymała wybuch radości i odpowiedziała Malwinowi w stonowany sposób:
– Powiedz mistrzowi, że nasza kłótnia nie miała miejsca, a jego kram będę polecać gdziekolwiek zawitam.
– Bardzo dziękuję i szczęśliwej drogi, panienko – odpowiedział jej uradowany: lemach zabronił mu wracać, dopóki Arkijana nie przyjmie przeprosin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro