Rozdział 8
Kiedy dotarli na miejsce zauważyli, że większość gości już jest. Liam zaparkował samochód i cała ekipa mogła wysiąść z auta. Łakotka czuła się dosyć dziwnie, ponieważ każdy miał osobę towarzyszącą, oprócz niej. Harry był z Darcy, Zayn z Livi, Niall z Marcelą a Liam z Daniele. Tylko ona i Louis nie mieli pary. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ po pewnym czasie stwierdziła, że nigdzie nie widzi swoich kolegów. Przed wejściem do domu stała duża grupa osób. Wysokich osób. I pomiędzy nimi się zgubiła. Kiedy weszła do środka jakimś cudem dotarła do salonu i postanowiła usiąść na kanapie i poszukać znajomych twarzy.
- Przyszła nasza kochana Łakotka! – wydarła się Paula. Parę aniołów przez to przestało tańczyć. Była ubrana w zdecydowanie za krótką i za obcisłą czerwoną sukienkę z za dużym dekoltem.
- Ona naprawdę nie zna umiaru - pomyślała niebieskooka.
Ale w sumie, większość dziewczyn na tej imprezie była tak ubrana.
– Mam nadzieję, że sama – warknęła przylepa i posłała jej mordercze spojrzenie po czym odeszła. Nagle ktoś złapał ją za ramiona i trochę brutalnie odwrócił w swoją stronę.
- Łakotka, gdzie ty się podziewałaś? – zapytała zdenerwowanym głosem Marcela, która nadal trzymała ja mocno za ramiona. Wokół niej stała cała reszta.
- Yyy... No bo ja zgubiłam się przy wejściu – powiedziała cicho.
- No nie dziwię się. Z takim wzrostem – bąknęła Darcy – kto by się nie zgubił?
- Mówiłam jej, aby założyła szpilki – powiedziała Marcelina. Z głośników zaczęła lecieć znana piosenka. Każdy poszedł na parkiet znowu zostawiając Collins samą. No prawie samą, bo z nią został Tomlinson. Usiedli na kanapie, która aktualnie była wolna.
- Zwracasz na siebie uwagę – stwierdził.
- Niby dlaczego?
- Każda dziewczyna jest tutaj ubrana w krótką kieckę, a twoja to po prostu habit.
- No, sory bardzo, ale nie będę się ubierać w coś, w czym się nie czuję dobrze. Naprawdę, aż tak źle wyglądam? A zresztą lepiej zaliczać się do niektórych niż do wszystkich -dodała nie czekając na jego odpowiedź, bo chyba sama nie chciała jej znać.
- Nie, w sumie to pasuje do ciebie taki słodki strój - a jednak nie odpuścił.
- On wcale nie jest słodki – zaczęła się denerwować.
- Jest, jest Sweety. Tak samo jak ty – wygiął wargi w łobuzerski uśmiech i puścił jej oczko. Ona tylko na to głośno westchnęła. Nie lubiła się kłócić, a może nie umiała? Po prostu zignorowała tę uwagę, bo wiedziała że nie wygra.
Resztę piosenki przesiedzieli nie odzywając się do siebie. Patrzyli na tańczących, nie zawracając większej uwagi na to, co dzieje się koło nich. Z tego amoku wyrwały ich śmiechy towarzyszy, którzy zbliżali się do nich.
- Strasznie nudna ta impreza – narzekała Livi.
- No właśnie – zgodziła się z nią Darcy. Wszyscy byli wstawieni oprócz Louisa, który miał potem wszystkich odwieźć, Marceliny i Nialla, którzy postanowili wrócić do domu, ponieważ dziewczyna źle się poczuła i Łakotki, która nadzwyczajnie w świecie, nie chciała pić. Chciała wrócić ze Stark do domu, lecz ta powiedziała, że ma zostać i świetnie się bawić. A po za tym chciała pobyć trochę sama z Horanem.
- Witam, witam! – powiedziała nagle Paulina – Jak się bawimy? – pytając o to siadła na kolanach Lou, który oplótł ją ramionami w pasie. Wyglądali jak para. Może nie do końca do siebie pasowali, ale cóż... Liczy się uczucie, którego tutaj nie było. Tu występowało jedynie zauroczenie i to tylko jednej osoby.
- Trochę tutaj nudno – sapnęła Daniele, popijając swojego drinka.
- To może zagramy w butelkę? – zaproponowała przylepa.
- Świetny pomysł – ożywiła się Livi.
- Nie wydaję mi się – powiedziała Łakotka.
- Nie słuchajcie jej, po prostu się boi, bo nigdy się jeszcze nie całowała – krzyknęła Paula.
- Wcale, że nie – odparła szybko.
- No to powiedz z kim się całowałaś?
- Nie twój interes – syknęła niebieskooka.
- Widzisz Louis, to totalna zakonnica. Nawet z nikim się nie całowała – oznajmiła przylepa. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Twarz Łakotki nieco sczerwieniała. Było jej wstyd, więc szybko wstała i skierowała się do drzwi wyjściowych. Kiedy wyszła na świeże powietrze, doszła do bramy, po czym zaczęła po prostu biec przed siebie. W ciemną noc. Ulice były oświetlone tylko przez ciemne latarnie, które były oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów. Po piętnasto minutowym biegu zatrzymała się wyczerpana. Nie miała już nawet sił aby płakać. Do jej domu było jeszcze około czterech kilometrów. Szła wolnym krokiem, ze spuszczoną głową. Było jej tak cholernie przykro. Skręciła w jakiś ciemny zaułek i od razu tego pożałowała. Na końcu ulicy, stała grupka chłopaków trochę starszych od niej. Kiedy ją zauważyli, ruszyli w jej stronę. Ona szybko się odwróciła i skręciła w lewo. To był błąd. Znalazła się w ślepym zaułku. Chciała z niego wyjść, jednak nie zdążyła, bo nieznani aniołowie zastawili jej drogę.
- Dokąd się tak śpieszysz maleńka? – zapytał wysoki, barczysty brunet.
- Do domu – bąknęła – dajcie mi przejść – powiedziała już pewniej. Sądząc po reakcji nieznajomych, rozbawiła ich tym rozkazem. Nie czekała aż łaskawie się przesuną, tylko wepchała się pomiędzy nich. Kiedy myślała, że jej plan się powiódł, niespodziewanie została złapana za nadgarstek i brutalnie pchnięta na ścianę. Jęknęła z bólu.
- Haha, zostań z nami jeszcze trochę – zagaił inny, który obleśnie jej się przyglądał. Zemdliło, ją od tego. Naglę zaczęli się do niej zbliżać. Już miała zacząć krzyczeć, kiedy jeden z nich zasłonił jej usta ręką.
- Ciiiiii malutka – szepnął jej do ucha, przygryzając jego płatek. Wtedy poczuła obce ręce, błądzące po jej ciele. To było straszne. Zaczęła się wyrywać, lecz bez skutku. Kiedy myślała już, że nic jej nie pomoże usłyszała znajomy głos.
- Markus, puść ją – powiedział spokojnie Louis, podchodząc do nich.
- Tomlinson – odparł obojętnie oprawca dziewczyny – kopę lat.
- Tak – przytaknął szatyn – ta dziewczyna nie jest dla ciebie – wskazał na nią podbródkiem.
- A co? Jest twoja? – zapytał z dziwnym wyrazem twarzy – Przecież ty nie gustujesz w takich niewinnych dziewczynkach jak ta.
- Powiedziałem, że masz ją puścić – warknął, a jego oczy zabłysły czerwienią.
Anioł trzymający Collins, popatrzył na kolegów, po czym puścił ją i zrobił krok w tył. To samo wykonali jego towarzysze. Louis podszedł do niej, złapał za przedramię i lekko popchnął do przodu.
- Następnym razem uważajcie, jaką dziewczynę zaczepiacie – syknął i ruszył wraz z Łakotką w stronę oświetlonej ulicy. Cały czas trzymał się bardzo blisko niej. Czuła jego perfumy i ciepły oddech na skórze, przyprawiający ją o ciarki.
- Kto to był? – zadała dręczące ją pytanie.
- Nie właściwe osoby dla ciebie – odpowiedział zdawkowo, cały czas patrząc przed siebie.
- Skąd ich znasz?
- Sweety, czy ty musisz zadawać tyle pytań?
- Dlaczego twoje oczy zabłysły czerwienią? – zapytała, puszczając jego pytanie mimo uszu.
- Przestań w końcu! – wykrzyczał jej w twarz – To moja sprawa.
- Dobra, jak chcesz. Dzięki za pomoc. Na razie – wyminęła go i poczęła iść w stronę domu. On szybko ją dogonił złapał za nadgarstek, odwracając w swoją stronę.
- Powiedz mi tylko jedno.
- Co? – zapytała zniecierpliwiona.
- Czy to prawda, że nigdy wcześniej się nie całowałaś? – wypalił na jednym wydechu. Dziewczyna uniosła głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy, które teraz bacznie ją obserwowały. Nie mogła odczytać z nich żadnych emocji.
- Tak, to prawda – nie mogła go okłamać. Nie, pod jego ciężkim spojrzeniem – no dalej – spuściła głowę – nabijaj się ze mn... - nie zdążyła dokończyć, ponieważ chłopak chwycił jej podbródek, podnosząc tym samym jej głowę do góry i łącząc ich usta w delikatnym pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro