Rozdział 42
- Co jest? – zapytał, kiedy odeszli na bok.
- Lou, zachowujesz się jakoś dziwnie. Tommy' go zabijasz wzrokiem, a ja normalnie nie mam czym oddychać, bo cały czas się kleisz. Możesz mi powiedzieć, dlaczego tak jest?
- A może to ty mi powiesz, dlaczego on tak się na ciebie gapi i jeszcze, dlaczego się przytulaliście? – warknął.
- Boże Louis, tylko nie mów mi, że jesteś zazdrosny. Nie masz powodu by, być i musisz wiedzieć, że nie lubię być kontrolowana. Tommy to mój przyjaciel. Dlatego się przytulaliśmy. A oczy ma, więc może się patrzeć – była coraz bardziej zdenerwowana. Nie lubiła, kiedy ktoś był zazdrosny, czy chciał przejąć kontrolę. Kontrola jest po to, aby ją tracić.
Przez chwile panowała niezręczna cisza. Szatyn przetwarzał każde słowo wypowiedziane przez nastolatkę. Odchrząknął i rzekł:
- Dobra przepraszam. Nie powinienem tak reagować.
- Nic się nie stało. A w ogóle to jak mogłeś pomyśleć, że ja i on...
- No nie wiem, po prostu, kiedy was zobaczyłem przytulonych i tak dalej to... - nie dokończył, ponieważ niebieskooka mocno się do niego przytuliła. Bez namysłu objął jej drobniutkie ciało i lekko podniósł do góry.
- Kocham cię ty mój pajacu – szepnęła z rozbawieniem.
- Ja też kocham mojego maluszka – zaśmiał się i postawił ją na ziemi.
- Ależ ty mi lubisz wypominać, mój wzrost – żachnęła się.
- No a jak. Chodź mała – chwycił ją za rękę.
- Mała to jest walizka, a ja jestem niska – odgryzła się.
On tylko się na to zaśmiał i przygryzł wargę.
- Uwielbiam, gdy się ze mną droczysz. – wymruczał – Idziemy ma... niska – uśmiechnął się cwaniacko.
- Zazdrościsz, bo mam lepsze kontakty z ziemią? – tym razem ona posłała mu chytry uśmieszek.
- Kotku, wole mieć lepsze kontakty z niebem – rzucił.
- Kotki to są w schronisku – burknęła, ale w środku tarzała się ze śmiechu.
On tylko wywrócił oczami, szybkim krokiem do niej podszedł i przerzucił sobie ją przez ramię.
- Boże Louis, postaw mnie! – ledwo wydukała, przez śmiech.
- Nie mam zamiaru – zaśmiał się.
Jej włosy bezwładnie dyndały na wszystkie strony. Wychyliła się, chcąc zobaczyć, dokąd zmierzają. Ujrzała rozbawionych chłopaków, stojących przy samochodzie. Kiedy w końcu poczuła grunt pod nogami, zakręciło jej się w głowie, ale zaraz wszystko wróciło do normy.
- Zechce pani wsiąść, do tego zacnego pojazdu? – zapytał Louis, otwierając przed nią drzwi i się kłaniając.
- Jesteś niemożliwy – skomentowała i pokręciła głową, po czym wsiadła do auta. Zaraz za nią wślizgnął się szatyn i reszta bandy.
- Tommy powiedział, że jutro będzie w stajni o jedenastej – powiadomił Harry.
- Ok – spojrzała za okno. Budynki zlewały się w całość, ponieważ Zayn miał ponad stówkę na liczniku.
- Nie lubię, gdy prowadzisz – przyznała zamyślona.
- Dlaczego? – zaskomlał.
- Nie mogę podziwiać widoków.
Nagle auto ostro zahamowało. Dobrze, że wszyscy mieli zapięte pasy, bo na bank polecieliby do przodu.
- Zwariowałeś! – krzyknął Niall, któremu wypadła otwarta paczka chipsów, rozsypując się.
- Jeszcze chyba nie jest ze mną aż tak źle – zażartował Malik – Ty to sprzątasz – wskazał na przekąskę.
- Nie! – Niall był bardzo stanowczy.
- A kto rozsypał?
- A kto przyhamował?
- Przyhamowałem, bo Łakotka narzekała.
- A więc niech ona sprząta – orzekł Nialler.
Wszyscy na nią spojrzeli.
- Czy wyście się dzisiaj na mnie wszyscy uwzięli, czy jak? Dobra posprzątam – westchnęła ciężko – tylko ty – pokazała palcem na mulata – jedz wolniej.
- Jak panienka sobie życzy.
Collins specjalnie musiała jechać do domu Zayna, ponieważ tam chłopaki mieli spędzić resztę dnia. Kiedy wszyscy wysiedli na podjeździe, dziewczyna zabrała się za zbieranie chipsów. Było ich dosyć sporo, ale szybko sobie poradziła. Nagle ktoś objął ją w talii i krzyknął „Akuku". Tak się wystraszyła, że głową walnęła w dach samochodu.
- Auuu! Louis, mogę wiedzieć, czym zawdzięczam to... - nie wiedziała jak to nazwać. Spojrzała na niego oszołomiona i pocierała miejsce uderzenia.
- Przepraszam cię Sweety, ale po prostu mam taką cholerną ochotę cię przytulić. Tu. Teraz. Zaraz. Już – mówiąc to, przyciągnął ją do siebie i mocno się w nią wtulił.
- Haha. Zaraz mi żebra połamiesz.
- Trudno – jeszcze mocniej ją ścisnął.
- Ty pajacu. Puść mnie! – odepchnęła go delikatnie od siebie. Znaczy mocno, ale on się prawie nie ruszył.
- Przepraszam moje Puchatki, ale czy samochód jest już czysty? – zapytał Zayn podchodząc do nich.
- Tak, nasz Prosiaczku – niebieskooka się zaśmiała.
- Spadaj Słodziaku – oburzył się.
- Dobra. Spadam do domu – rzuciła.
- Podprowadzę cię – powiedział Louis.
- Nie, nie trzeba. Bawcie się dobrze – wspięła się na palce, ale Tomlinson i tak musiał się pochylić, aby dała mu całusa w policzek.
- Na razie chłopaki – pomachała reszcie.
- Pa Słodziaku! – krzyknął Harry.
- Do zobaczenia Hariet – śmiech kolegów loczka, odprowadził ją do bramy.
Przemierzała opustoszałe ulice, myśląc o wszystkim, co ją w ostatnim czasie spotkało. Najpierw Paula, potem ten wyjazd. Wampiry, wilkołaki, rodzeństwo i znowu Paulina. Normalnie ciąży nad nią jakieś fatum. Jedynym światełkiem w tym tunelu nieszczęść są jej przyjaciele i Lou. No właśnie Lou. Ten przystojny, szatyn o zawsze zmierzwionych włosach w artystycznym nieładzie nieźle namieszał w jej życiu. Nigdy by się nie spodziewała, że zostaną parą. Że pokocha takiego niegrzecznego chłopca. Ba, nigdy nie przypuszczała, że taki niegrzeczny chłopiec zakocha się, nie, zwróci uwagę na taką dziewczynę jak ona.
Takie rozmyślenia trwały, aż do momentu, gdy weszła do domu. Rodzice byli w pracy, więc mogła odpocząć. Nagle coś ją tchnęło, dlatego sięgnęła po kartkę i długopis. Zaczęła przelewać myśli na papier. Niebieski atrament zostawiał ślad na białym kwadracie w formie wiersza, jednak kiedy już skończyła, przyznała, że bardziej wyszła z tego piosenka ni jeżeli wiersz. Dokładniej piosenka o odnalezionej miłości. Zbiegła szybko na dół i zajęła miejsce na niskiej ławeczce przy swoim fortepianie. Chwilę się zastanawiała, ale zaraz potem jej palce zaczęły skakać po klawiszach, wywołując przyjemne dźwięki. Poczęła śpiewać, napisane przed chwilą słowa. Kiedy skończyła, uznała, że to było dosyć ekscytujące i fajne. Ruszyła z powrotem na górę, a utwór schowała do jednej z książek, które stały na regale w jej pokoju.
Nazajutrz wybrała się na trening do stajni. Było już grubo po jedenastej. Weszła do budynku i spojrzała na ujeżdżalnie. Z przerażeniem przyznała, że jest tam mnóstwo ludzi trenujących. Trudno się dziwić. W końcu za dwa dni zawody. Ciężko westchnęła i ruszyła do boksu swojego konia. Kiedy była już gotowa do jazdy, postanowiła wyjść na zewnątrz, gdzie znajdowała się druga ujeżdżalnia. Ucieszył ją fakt, że tam było mniej osób. Zaczęła się rozgrzewać w stępie, następnie w kłusie i galopie. Przeszła do skoków, które wychodziły jej dosyć dobrze. Kochała tego czarnego olbrzyma, który zawsze był skupiony na jazdach. To było piękne, ponieważ pracowała z wieloma końmi, które w ogóle nie chciały współpracować.
- Hej! – czyjś głos zwrócił jej uwagę. Spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Louisa i Tommy' go. Zatrzymała się przy nich.
- Co wy tu robicie?
- Jeździliśmy – odparł szatyn.
- Myśleliśmy, że cię nie ma – dodał blondyn.
- W środku było za dużo osób – oznajmiła, patrząc na nich z góry.
- Tak. – zgodził się Tom – A tak w ogóle to od kiedy jeździsz na tej bestii? – wskazał na zwierzę.
- Ah, no wiesz. Odkupiłam go od właścicieli. I wcale nie jest bestią!
- A mało to przez niego było połamanych kości i zgonów – prychnął.
- Nawiązaliśmy wspólny język – powiedziała szybko – A zresztą wiesz, że lubię wyzwania.
- Mogę wiedzieć, o czym wy mówicie – wtrącił się Tomlinson.
- A więc Louis, poznaj Sacramento – Tommy wskazał na karego olbrzyma, który miał długą, pofalowaną czarną grzywę i ogon tego samego koloru i oczy pełne nieopisanej tajemnicy, ale też wiedzy i doświadczenia.
- Dlaczego on się tak strasznie nazywa? – zapytał.
- Cóż, podobno już od źrebięcia był drański. Uwierz mi, to prawdziwy diabeł.
- Tom przestań wygadywać głupoty. On ma po prostu swój temperamencik i tego się nie zmieni – odezwała się blondynka, zsiadając z ogiera – Chodź Sacramento – zwróciła się do „bestii". Odprowadziła go do boksu. Rozsiodłała i wyszła z budynku, gdzie czekał na nią Tomlinson.
- Co miał na myśli Tommy, mówiąc, o tych połamanych kościach i zgonach? - zapytał.
- Eh, wybacz, ale dzisiaj nie mam czasu ci tego tłumaczyć. - westchnęła — Wracam do domu, bo muszę pomóc rodzicom w ogrodzie.
- A*ha, a zobaczymy się jutro?
- Loulou, przepraszam, ale jutrzejszy dzień spędzam w stajni i wolałabym, aby nit mi nie przeszkadzał.
- Ok Love, ale chociaż odezwij się wieczorem.
- Pewnie – posłała mu promienny uśmiech i szybko się do niego przytuliła.
- Pa Loulou.
- Pa Love.
Pożegnali się, a blondynka wróciła do domu. Jak zaplanowała, resztę dnia spędziła, sadząc i plewiąc kwiaty. Po kolacji wtoczyła się zmęczona na górę. Wzięła szybki prysznic i wskoczyła pod kołdrę. Napisała tylko do Lou:
- „Przepraszam Cię Loulou, ale jestem wykończona. Dobranoc mój misiu. A tak przy okazji. Oddaj mi Polarka! :*"
Zablokowała telefon i już po chwili była w Krainie Morfeusza.
- On cię zabije – złowrogi szept, wybrudził ją z koszmaru, którym była sama, wszechogarniająca czerń.
***
Witajcie! Kolejny rozdział za nami, a ja zachęcam do pozostawienia po sobie jakiegoś śladu :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro