Rozdział Drugi ~ Pani Mego Pijanego Serca
Tej nocy ze snu wyrwało ją dziwne przekonanie, że coś jest tak. Przeciągnęła się i podniosła z łóżka, wodząc spojrzeniem po pokoju, ale wszystko było na swoim miejscu.
- Chyba zaczynam mieć urojenia - mruknęła w pustą przestrzeń.
I wtedy to usłyszała. Walenie w drzwi... Cóż, zdecydowanie pięścią. Do grzecznego pukania temu było daleko. Bella chwyciła po drodze parasolkę i w koszuli nocnej zeszła ostrożnie po schodach. W domu było ciemno jak w piekle.
Coraz nachalniejsze walenie w drzwi sprawiało, że włoski zjeżyły jej się na karku. Ale przezwyciężając swoje uprzedzenia i strach, wyciągnęła dłoń w stronę klamki i powoli przekręciła.
A gdy jakieś wielkie cielsko zwaliło się na nią, bez opamiętania zaczęła to walić parasolką.
- Be-Bello... Au-AUĆ! CHOLEJA JASNA, KOBIJETOO! ODŁÓŚ NATYCHMIAST TĄ PALASOJKĘ, BO MNIE ZABIJEŚ!
Bella przestała okładać Gastona po plecach i głęboko wciągnęła powietrze.
- Ty świnio! Jesteś pijany! - krzyknęła i skrzywiła nos.
Na te słowa Gaston zarechotał i przetoczył się z jej ramienia na podłogę. Dziewczyna bezradnie stanęła nad nim, zastanawiając się, co teraz może zrobić, dopóki Gaston nie zachrapał. Spał. W. Drzwiach. Jej. Domu.
Stwierdziła, że tego za wiele i pochyliła się nad śpiącym chłopakiem, z satysfakcją szczypiąc go po policzku.
- Idź do domu - wysyczała jadowicie, gdy tylko przestał chrapać.
- Jestem w djomu - odparł nieprzytomnie.
- Chyba moim!
Na te słowa Gaston przysiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu. Potem smętnie zawiesił głowę.
- Bello, okjutna z ciebie kobijeta...
Co?
- Pozwoljiłaś mi tak długo myśjeć, że jestem w naszym wspólnym domu, a ty czekaś na mój powlót... Szkoda, że rzeczywistość jest taka boleśna.
Bellę zatkało. Gaston, gdy był pijany, pod żadnym pozorem nie przypominał Gastona którego znała. On zazwyczaj zachowywał się jak dupek; był arogancki, wścibski, natrętny, jego zdanie zawsze musiało być na wierzchu i cóż, był też strasznie powierzchowny. A osoba która przed nią leżała wydawała się być troskliwa i zaangażowana (w cokolwiek sobie uroił).
Który Gaston jest prawdziwy, a który tylko udaje?
Dziewczyna westchnęła.
- Ładną masz kośulę - stwierdził prosto Gaston, patrząc się na miejsce, na które zdecydowanie nie życzyła sobie, by ktokolwiek na nie patrzył.
Bella zmrużyła złowieszczo oczy i wyszeptała.
- Jeśli spróbujesz zapomnieć o tym co teraz widzisz, pozwolę ci spać u mnie na kanapie.
Ledwo przytomny mężczyzna wydał z siebie ciężki pomruk, co uznała za zgodę. Bez większego wysiłku podciągnęła faceta ważącego dwa razy więcej od siebie na swoje ramię i doczołgała w stronę kanapy.
- Ugh, jesteś mi za to winien jakąś dobrą książkę - mruknęła zdegustowana całą tą sytuacją.
- Ymmggggg - już nawet nie mówił spójnie.
Bella okryła Gastona szczelnie kocem (stając się nie zwracać uwagi na odór alkoholu) i podeszła do drzwi, żeby je zamknąć. A gdy wracała do pokoju nie zapomniała zabrać ze sobą parasolki. Hmm, jakby się teraz zastanowić, to chyba raczej ciężko byłoby jej pokonać jakiegokolwiek włamywacza parasolką. Całe szczęście, że to był tylko Gaston... Szczęście...? Chwila, czy ja tą pijaną zmorę właśnie nazwałam szczęściem?!
Rano Bella wstała wraz ze słońcem i zeszła na palcach na dół. Jej ojciec lubił spać do późna, a Gastona z jakiegoś powodu też nie chciała budzić o nieludzkiej porze. Otworzyła w jadalni okno, żeby wywiać z mieszkania zapach pijanego mężczyzny, po czym wyszła do stajni, oporządzić swojego konia. Potem zebrać jaja od kur. A jeszcze potem przynieść do domu deszczówkę w wiadrach. Cóż... Patrząc na to wszystko, chyba nie można się dziwić, że Bella jest taka silna.
Namoczyła w wodzie ścierkę i przetarła Gastonowi twarz. Gdy tylko poczuł lodowatą wodę od razu się zerwał, ale ona jeszcze bardziej lodowatym tonem kazała mu się nie ruszać. Miał rozciętą wargę i twarz całą w błocie. W nocy, w ciemności, nawet tego nie zauważyła. A teraz ma do siebie pretensje, bo do rany dostał się brud.
- Co ty wyrabiałeś w nocy? Wyjaśnisz mi to, Gastonie? - zapytała, nie przerywając czyszczenia twarzy chłopaka.
Zamknął oczy.
- Poszedłem pić.
- A potem?
- Poszedłem się bić.
- A potem?
- Poszedłem do ciebie.
- I właśnie tego nie rozumiem.
Gaston przymknął oczy.
- Przepraszam.
Gdy tylko to powiedział, ona znowu ujrzała przed oczami tego "drugiego" Gastona, kucającego przed nią na podłodze, i mówiącego, że wyobrażał sobie ich wspólne życie. Jej policzki pokryły się szkarłatem, co nie uszło uwadze chłopaka.
- Boże, Bello, błagam, tylko mi nie mów, że jak byłem pijany to coś ci zrobiłem!
- OCZYWIŚCIE, że nie! A nawet jeśli, przecież powaliłabym cię w parę sekund! - odparła dumnie.
Gaston zmrużył oczy. Ojć, chyba trafiła w jego delikatną, męską dumę.
- Jesteś pewna?
Wraz z tymi słowami poderwał się z kanapy z szybkością, o jaką go nie podejrzewała, podniósł ją i przewiesił sobie przez ramię.
- Ha! Spróbuj mnie teraz powalić w parę sekund! - krzyknął, łaskocząc ją po brzuchu.
W tamtej chwili Bella śmiała się jak nigdy w życiu. Zataczali się w jadalni, zanosząc się tak głośnym śmiechem, że mogliby obudzić cały świat. I obudzili jej ojca, który stanął w drzwiach i obserwował tą scenę, trąc zaspane oczy.
- Chłopcze, co ty tu tak wcześnie robisz? - zapytał, ziewając szeroko.
Gaston i Bella wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które znaczyły "Lepiej oszczędźmy mu szczegółów".
- Obiecałem kupić Belli książkę.
Dziewczyna, wciąż zwisając z jego ramienia, krzyknęła z oburzenia.
- Pamiętasz wszystko ze wczoraj?! - krzyczała przerażona. Koszula nocna! NIE!
Chłopak stwierdził, że robi się niebezpiecznie, więc postawił Bellę na ziemi.
- Wszyściuteńko.
Była pewna, że zawsze zapomina się rzeczy, które robi się po pijanemu.
- Więc to będzie bardzo droga książka.
Gaston uśmiechnął się pod nosem.
- Dla pani mego serca wszystko.
Maurycy chrząknął głośno, przypominając, że on również jest w tym pomieszczeniu.
- Gastonie, ile razy mam ci powtarzać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro