Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Śledztwo

Dochodziła północ, kiedy Nadia zdecydowała się zacząć działać. Przebrała się w czarne dresowe spodnie i czarny sweter, mając nadzieję, że w ten sposób uda jej się uniknąć czyjegokolwiek ciekawskiego spojrzenia... chociaż i tak wątpliwym było, by ktokolwiek o tej porze postanowił zajrzeć do pustego mieszkania.

Być może postąpiła lekkomyślnie, targając karteczkę z pogróżkami na drobne kawałki i wrzucając je do kosza, przecież mogłaby użyć jej jako dowodu... ale nie miała zamiaru nigdzie tego wykorzystywać. Ostatnią rzeczą, której chciała, to po raz kolejny angażować policję, która zapewne ponownie uzna, że dziewczyna przesadza.

Teraz zaś, po tym wszystkim, co wydarzyło się tego dnia, przekonana była, że coś złego przytrafiło się Malinowskiej. Jak bardzo złego, trudno jej było jeszcze określić, ale wydawać się mogło, że ten sam człowiek, który właśnie wkradł się do mieszkania Nadii, by przekazać jej ostrzeżenie, był osobą, która skrzywdziła w jakiś sposób jej sąsiadkę... i Nadia mogła jedynie mieć nadzieję, że Malinowska jeszcze żyła.

Założywszy rękawiczki, tak na wszelki wypadek, dziewczyna spojrzała przez okno. Była noc jak każda inna: blade latarnie rzucały słabe światło na pokryte rzadkim śniegiem chodniki. Jako że nie była to gęsto zaludniona dzielnica, żadni maruderzy nie zostali na zewnątrz i nie wracali zmarznięci do domów: było zupełnie pusto, no, może nie licząc bezdomnego kota, który właśnie próbował coś wygrzebać ze śmietnika.

– Idziemy, Pimpuś? – spytała cicho Nadia, spoglądając na kota, który stał już przy drzwiach, jak gdyby czekając, aż jego pani je otworzy. Młoda kobieta nie mogła się nie uśmiechnąć. – Wydajesz się być bardziej zdecydowany niż ja... na pewno jesteś odważniejszy.

Kot dumnie wyprężył ogon, po czym otarł się lekko o łydkę swojej właścicielki. Nadia uśmiechnęła się lekko, po czym otwarła drzwi, czując, że serce wali jej jak szalone. Kot posłusznie maszerował tuż przy niej, kiedy ostrożnie stawiała kroki ku drzwiom prowadzącym do mieszkania Sandry Malinowskiej.

– No to jedziemy – wyszeptała Nadia i przyklęknęła przy drzwiach, chcąc wypróbować swoje nowe umiejętności, które nabyła wcześniej tego dnia. Jednak dłoń dzierżąca wsuwkę do włosów drżała jej lekko i okazało się to być jeszcze trudniejsze, niźli się z początku zdawało.

A jednak okazało się, że szczęście jest po jej stronie, gdyż niemal w tym samym momencie podparła się na klamce, która z cichym szczęknięciem ustąpiła i drzwi otwarły się na oścież. Nadia zamrugała. Niemożliwe, by policja zostawiła drzwi otwarte... nie naraziliby przecież dowodów...

Kiedy to sobie uświadomiła, poczuła niemiły ucisk w żołądku. Czyżby to znaczyło, że ktoś wchodził tu jeszcze później...?

Starając się nie myśleć o tym, że mógł to być ten sam człowiek, który zostawił w jej mieszkaniu karteczkę, Nadia przekroczyła próg i zamknęła drzwi tak cicho, jak tylko potrafiła.

Wokół panowała zupełna cisza i nieprzenikniona ciemność. Zasłony były zaciągnięte, wobec czego nawet słabe światło latarni nie wdzierało się do środka; tylko jedna wąska smuga prześwitywała pomiędzy zasłonami, jak gdyby dzieląc pokój na pół. Nie było słychać zwykłego tykania zegara, więc ten zapewne wymagał nakręcenia.

Jeszcze nigdy Nadia nie czuła się tak nieswojo. Z wolna zaczęła wchodzić w głąb mieszkania. Pimpuś jednak nie ruszył się z miejsca, kuląc się przy drzwiach.

– No chodź – próbowała zachęcić go właścicielka, ale ten wydał jedynie cichy, żałosny jęk i zaczął drapać po drzwiach. – Nie, nie, Pimpuś, cicho, cicho! Ktoś nas usłyszy!

Oczywiście, szanse na to były nikłe, lecz nie zmieniało to faktu, że zachowanie kota sprawiło, że strach w sercu Nadii przybrał niewyobrażalne rozmiary. Nie miała pojęcia, co powstrzymało ją od wyjścia. Może fakt, że wiedziała, że nikt inny nie będzie mógł odnaleźć Malinowskiej, jeżeli ona sama się za to nie weźmie.

Odetchnąwszy głęboko, Nadia wsunęła spinkę z powrotem do kieszeni, po czym włączyła kieszonkową latarkę, rozglądając się dokoła.

Stała w miniaturowym przedpokoju, w którym nie znajdowało się nic prócz półki na buty, wieszaka oraz niewielkiej szafki na klucze. Żadna z tych rzeczy nie wyglądała podejrzanie, wobec czego zaraz przesunęła strumień światła na bezpośrednie przejście do pokoju.

Mieszkanie było zbudowane niemal dokładnie tak samo jak jej własne, wobec czego nie miała problemów z poruszaniem się po nim. U szczytu salonu znajdowało się zasłonięte okno. Na podłodze z kolei położony był niewielkich rozmiarów puchaty dywan, na którym postawiono stolik kawowy. Z jednej strony stolika usytuowana była dość sfatygowana kanapa, z drugiej – dwa pasujące do kompletu fotele.

Nadia podeszła do stolika i rozejrzała się dokoła. Za kanapą stała staromodna komoda, a na niej niezawodne radio oraz parę wazonów z uschniętymi już kwiatami. W rogu postawiono wąską półkę na płyty. Z drugiej strony pokoju znajdowało się parę biblioteczek zawalonych książkami, lecz i w tym pokoju nie znajdowało się nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę Nadii. Był to po prostu pusty pokój starej panny.

Z tego pokoju można było przejść do dwóch kolejnych: po lewej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do kuchni, po prawej – do sypialni, skąd można było wejść do łazienki. Nadia zdecydowała się wpierw zobaczyć kuchnię. Raz jeszcze rozejrzała się po pokoju i postawiła pierwsze parę kroków. Zatrzymała się na moment, by otworzyć komodę, lecz nie znalazła w niej nic ciekawego: ot, zapasowe komplety obiadowe, sztućce oraz parę eleganckich obrusów, zapewne na wypadek gdyby ktoś jednak zdecydował się ją odwiedzić. Kobieta stwierdziła, że widok ten jest z jakiegoś powodu wyjątkowo przygnębiający, więc szybko zamknęła drzwiczki i skierowała się ku kuchni.

Po chwili zastanowienia uniosła dłoń i dość niepewnie zapaliła światło. Kuchnia rozjarzyła się miłym, żółtym blaskiem, lecz i tu nie można było znaleźć nic ciekawego. Po prawej stronie niezbyt długi blat, w rogu wpuszczony zlew, a nad nim wąskie okno. Po lewej stronie zwyczajna systemowa zabudowa. Kiedy Nadia otwierała poszczególne szafki, nie zobaczyła nic poza tym, co zazwyczaj można zastać w kuchennych szafkach: garnki, talerze, sztućce, następnie słoiki z ryżem i makaronem, pudełka z przyprawami... nic, co mogłoby zdradzić miejsce pobytu właścicielki tego wszystkiego.

Nadia wyciągnęła dłoń ku lodówce stojącej w rogu z pewną opieszałością. Być może było to spowodowane jej nazbyt bujną wyobraźnią, lecz oczyma umysłu już widziała ciało Malinowskiej poćwiartowane, wsadzone bezceremonialnie do słoików i zamknięte w lodówce... Nabrała więc powietrza w płuca i szybko otwarła drzwiczki.

Lodówka wydała charakterystyczny odgłos, ale Nadia nie spostrzegła żadnych słoików. I tu nie było nic, czego nie można byłoby się spodziewać: karton z przeterminowanym mlekiem, butelka soku pomarańczowego, tacka spleśniałego już sera, kostka masła, parę plasterków szynki... W zamrażarce nie było lepiej, chociaż trudno było rozróżnić produkty, jako że wszystkie pokryte były lodem.

Nadia wyprostowała się i westchnęła. Z pewną rezygnacją otwarła piekarnik, lecz i tam nie znalazła niczego. Musiała się wreszcie pogodzić z faktem, że w kuchni nie odnajdzie żadnych poszlak. Było to po prostu kolejne zwyczajne pomieszczenie.

Kiedy wyszła, spojrzała raz jeszcze ku drzwiom. Pimpuś nadal kulił się z przerażeniem pod drzwiami, piszcząc cichutko, jakby to mogło przekonać jego panią do wyjścia, lecz Nadia nie miała zamiaru wychodzić. Nie teraz... jeszcze było tyle do sprawdzenia.

– Zaraz do ciebie wrócę, Pimpek. Zaraz wychodzimy – obiecała mu, po czym skierowała się ku drzwiom sypialni.

Gdy zaświeciła światło, uderzyło ją, jak pedantyczną kobietą musiała być Malinowska. Niewielki pokój zdawał się być niemal sterylny. Stojące po prawej stronie łóżko okryte było beżową kapą, pod którą kryła się zupełnie biała pościel. Nadia nie zobaczyła ani kropli krwi, która mogłaby świadczyć o tym, iż było to miejsce zbrodni. Nic takiego. Nawet pod łóżkiem nie znajdowało się nic prócz pary różowych kapci.

Po tym niezbyt pasjonującym odkryciu wyprostowała się i przejrzała wszystkie szafki, które znajdowały się w tym pokoju. Ale i tam nie znalazła nic prócz ubrań, ręczników i różnych rzeczy, których codziennie używała Malinowska.

Nic.

Nadia poczuła palącą pustkę w środku. Czyżby policja miała rację i rzeczywiście Sandra Malinowska po prostu wyjechała, nikomu nic nie mówiąc? Może potrzebowała odpoczynku od tego wszystkiego, a Nadia zwyczajnie zaczęła panikować, podjudzana przez swoją nazbyt bujną wyobraźnię...?

Wszystko na to wskazywało i dziewczyna musiała to przyznać, czy tego chciała, czy też nie. Jedynym miejscem, które pozostało jej do przeszukania, była łazienka, lecz i tam nie spodziewała się znaleźć zbyt wiele. Owszem, w wannie mogły leżeć rozkładające się zwłoki, lecz Nadia sama zdawała sobie z tego, jak absurdalny to był pomysł.

Przekręciła więc gałkę w drzwiach z rezygnacją. I tak, jak się spodziewała, nie znalazła niczego interesującego, prócz pedantycznie czystego pomieszczenia, które pachniało dość dziwną mieszanką kurzu i proszku do prania. Niezależnie od tego, ile szafek otwarła, ile rzeczy poprzestawiała, żadna buteleczka z pigułkami na ból głowy nie chciała stać się arszenikiem, a żadna szczoteczka do zębów nie miała w sobie ukrytego sztyletu, którym można by zabić kogokolwiek.

– Chyba miałeś rację, Pimpek – zwróciła się do kota, który nadal stał przy drzwiach, kiedy zamykała drzwi do łazienki. – Nic tu nie było... trzeba było zrezygnować z tego pomysłu, nim w ogóle tu weszliśmy. Tylko niepotrzebnie ryzykowaliśmy.

Kiedy wreszcie mogła dostrzec kulącego się w progu kota, zobaczyła, że zwierzę raz jeszcze zaczyna niecierpliwie drapać po drzwiach, jakby czegoś się panicznie bało.

– Hej, Pimpek, uspokój się – zbeształa go Nadia, marszcząc czoło, po czym zaczęła szybkim krokiem przemierzać salon. – Przecież nic takiego się nie dzieje.

Podeszła do kota i schyliła się, by go podnieść. Pimpuś jednak wydał z siebie dziwaczny odgłos, machnął łapką, drapiąc właścicielkę po dłoniach, i dał susa pod komodę. Nadia syknęła, krzywiąc się z bólu: na jej dłoni pojawiły się trzy dość głębokie szramy, które czerwieniały z każdą chwilą coraz bardziej.

– Pimpek, co do cholery... – warknęła, po czym wróciła do pokoju, by wydobyć kota spod komody. Ten jednak przycisnął swoje ciałko do ściany, nie dając się dosięgnąć.

Nadia wstała i ruszyła ku kuchni, wiedząc, że Malinowska trzymała w niej miotłę, której można by użyć do wygonienia kota spod mebli. Nim jednak dopadła drzwi po lewej stronie, poczuła, jak coś – a może ktoś? – chwyta ją za szyję.

Dziwnie znajome, chłodne uczucie, paraliżujące ją od stóp do głów.

Zimne palce zaciskały się wolno na jej gardle, sprawiając, że dziewczynie zakręciło się w głowie z braku powietrza. Była jednak zbyt przerażona, by choćby próbować zobaczyć, kto to mógł być. Bo teraz już wiedziała, że był to ktoś. Czuła czyjąś obecność tuż za sobą, czyjeś wysokie ciało stało dokładnie za jej plecami...

– Mówiłem przecież – usłyszała chrapliwy szept tuż przy swym uchu – żebyś się w to nie mieszała.

A potem była już tylko ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro