Ostrzeżenie
Nadii znowu śniły się zimne ręce, zaciskające się coraz mocniej i mocniej na szyi. W uszach pobrzmiewał chłodny, okrutny śmiech, lecz osoba przed nią nie była już pozbawiona twarzy – miała twarz woskowej lalki. Pozbawioną emocji. Pozbawioną wieku. Ciemne oczy wpatrywały się w nią z dziwną uporczywością i fascynacją. Traciła dech. Zatapiała się w dziwnej pustce, w nicości, chciała krzyczeć, lecz nie potrafiła...
Coś zimnego i wilgotnego dotknęło jej twarzy, wyrywając ją ze snu. Krzyknęła krótko, otwierając oczy; serce waliło jej jak oszalałe.
Sądząc po pełnym wyrzutu prychnięciu Pimpusia, owym mokrym czymś był jego nosek, którym właśnie dotknął jej policzka, pewnie sprawdzając, czy pani śpi, czy nie. Była przecież pora karmienia, a jego miseczka była pusta.
Nadia znowu była w swoim pokoju, a przez okno wpadało blade światło zimowego słońca. Musiał być późny poranek, skoro słońce było już w tym punkcie... Zazwyczaj budziła się szybciej, żeby wziąć się do pracy, dlaczego więc tego dnia spała tak długo?
Bolała ją głowa. Był to ból tak niemiłosierny, że musiała zamknąć oczy. Pokój był tak jasny... Zazwyczaj ceniła sobie tę jego cechę, lecz akurat nie tego poranka. Rozmasowując skronie, wysunęła nogi spod kołdry, a usiadłszy na brzegu łóżka, na oślep zaczęła szukać pantofli. Gdy ich nie znalazła, na bosaka przeszła przez sypialnię w kierunku kuchni, gdzie trzymała różnego rodzaju pigułki przeciwbólowe.
– Cholera jasna... – zaklęła pod nosem, kiedy otwarła szafkę i spostrzegła, że nie zostało jej już ani jedno opakowanie tabletek, a ona nie mogła sobie pozwolić na żadne niespodziewane wydatki. – Po prostu cudnie.
Z rozmachem zamknęła drzwi szafki, lecz zaraz tego pożałowała, bo hałas, którego narobiła, wcale jej nie pomógł. Nie pomógł nawet Pimpek ocierający się o jej łydki i domagający się pieszczot.
– Czego chcesz, mały sierściuchu? – warknęła, ale jej głos złagodniał. – Zaraz dam ci czegoś do jedzenia... poczekaj chwilę, muszę się wpierw ogarnąć.
Przyciskając palce jednej dłoni do skroni, drugą dłonią sięgnęła po szklankę i nalała do niej wody, którą wypiła w kilku haustach. Ból nie zelżał, ale przynajmniej odzyskała już jako taką równowagę, chociaż nadal była dziwnie zaspana. To pewnie przez to, pomyślała, że spałam tak długo. Nie wolno mi się rozleniwiać.
Podeszła do lodówki i wyjęła z niej puszkę z karmą. Pimpuś wydał z siebie dziwny odgłos zadowolenia i z uniesionym dumnie ogonem natychmiast powędrował z powrotem do sypialni, gdzie miał swoją miseczkę. Stanął obok niej i wbił swoje złote oczy w Nadię, oblizując się ze smakiem.
– Przynajmniej ty jeden nigdy nie tracisz humoru, co, Pimpek? – zaśmiała się Nadia, otwierając puszkę i przelewając jej zawartość do miseczki. Kot noskiem trącił jej rękę, a dziewczyna pogłaskała go po łebku, nim kociak zaczął jeść.
Z wolna ruszyła z powrotem do kuchni, by wyrzucić pustą puszkę. Miała wrażenie, że o czymś zapomniała. O czymś ważnym, o czym powinna pamiętać... lecz nic nie przychodziło jej do głowy. Wyrzuciwszy opakowanie do kosza, wstawiła wodę w czajniku, a czekając, aż ta się zagotuje, postawiła na blacie kubek, do którego wsadziła saszetkę z herbatą. Nie była głodna, chociaż odnosiła wrażenie, że powinna być...
– Co się ze mną dzieje? – bąknęła, zakrywając twarz dłońmi i przyciskając palce do oczu. W ciemności zobaczyła bladą twarz i rozszerzone źrenice szaleńca. Krzyknęła i natychmiast uniosła powieki.
Czy to właśnie to powinna pamiętać? Tę twarz...? Te oczy...?
– Boże... – wyszeptała, a głos jej drżał. – Przecież... przecież mnie tu nie było... byłam w tym dziwnym pomieszczeniu, z tym kolesiem... Skąd tu się wziął Pimpek, skoro zostawiłam go u Malinowskiej? Co się, do cholery, dzieje?
Czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, oparła się o blat za sobą i wpatrzyła przed siebie, ignorując fakt, że woda w czajniku już się zagotowała. Serce waliło jej jak młotem, kiedy pomyślała o tym, co się wydarzyło w ostatnich dniach. Przecież ktoś zabrał ją z mieszkania Malinowskiej i przetrzymywał w jakimś dziwnym miejscu. Nie miała nawet pojęcia, gdzie była i co to był za człowiek... nie, chyba sam powiedział, że nie jest człowiekiem. Ale czy to w ogóle mogło być prawdą? Bo jeżeli nie był człowiekiem, to niby czym?
Chyba że wszystko to było jedynie snem. Zniknięcie Malinowskiej, złość na policję... wszystko to znalazło ujście w bardzo długim i bardzo dziwnym śnie. Nigdy nie poszła do mieszkania obok i nigdy nie spotkała owego tajemniczego mężczyzny...
– To był... tylko sen – mruknęła, próbując przekonać samą siebie. – Byłam zmęczona i zasnęłam, a to wszystko mi się przyśniło.
Zalała herbatę wodą, po czym wzięła kubek i wróciła do swojego pokoju. Niezależnie od tego, czy był to sen, czy nie, miała wrażenie, że przynajmniej część z tych wydarzeń mogło okazać się użytecznych przy tworzeniu fabuły nowej książki, którą zaczęła tworzyć po zniknięciu sąsiadki. Przecież nie miał to być dokument – była to powieść jak każda inna, mogła dać się ponieść fantazji...
Już dawno nie pisało jej się tak dobrze. Palce szybko wędrowały po klawiaturze, a oddech stał się ciężki, jakby nie potrafiła się doczekać efektów swojej pracy. Jakby ukończenie tej książki miało być zwieńczeniem wszystkiego.
W pewnym momencie zorientowała się, że zupełnie zapomniała o swojej herbacie, która teraz okazała się być wyjątkowo mocnym napojem o niezbyt zachęcającym kolorze. Nie przejęła się tym zbytnio i w kilku haustach wypiła całą zawartość kubka. Herbata jednak nie była jedyną rzeczą, o której zapomniała – przez cały ten czas nie myślała o swoim bólu głowy. I chyba zelżał do tego stopnia, że nie przypomniała sobie o nim.
Było już po południu, kiedy przerwała. Zdawała sobie sprawę z tego, że ignoruje wszelkie zasady BHP – powinna była przecież przerywać pracę, oderwać oczy od ekranu komputera, przejść się po pokoju... ale zatrzymywanie się wydawało się być zupełnie nielogiczne w momencie, kiedy pracowało jej się tak dobrze.
Dopiero teraz zauważyła, że napisała dobre kilkadziesiąt stron. Oczywiście, czekało ją jeszcze mnóstwo pracy, bo przecież trzeba to będzie jeszcze kilka razy sprawdzić w poszukiwaniu błędów, nielogiczności czy innych niedoskonałości... ale przy tym zdawało jej się, że jeszcze nigdy nie napisała niczego tak dobrego.
Wreszcie wstała i wyciągnęła się mocno, czując, jak zdrętwiało jej ciało. Ziewnęła też mocno, by się dotlenić, i zamknęła oczy, uśmiechając się. Mimo że dzień zaczął się tak słabo, teraz odczuwała swego rodzaju dumę... satysfakcję...
– Nie, nie, nie, Pimpek! – krzyknęła w pewnym momencie, widząc, że kot postanowił położyć się na klawiaturze jej komputera. Szybkim ruchem podniosła go i przytuliła, na co Pimpuś zareagował głośnym mruczeniem, ocierając mięciutki łebek o jej policzek. – Jesteś najcudowniejszym stworzeniem na ziemi... wiesz to, prawda?
Kot odpowiedział cichym miauknięciem i dał się pieścić jeszcze przez pewien czas, nim zasygnalizował, że wolałby, by go odłożono. Nadia położyła go więc na podłodze i rozejrzała się po pokoju.
Wyglądał dokładnie tak samo jak każdego dnia – mało co się tu zmieniało, może poza ilością i ułożeniem książek, a także zadrukowanych stron, niekiedy walających się w przypadkowych miejscach. Teraz jednak był zupełnie uporządkowany, co nie zdarzało się znowu tak często, ale też dawało poczucie pewnego spokoju. Nie było przecież możliwości, że ktoś zostawił jakąś wiadomość w zupełnie nieoczekiwanym miejscu, prawda? Nie byłoby gdzie jej ukryć.
Dopiero teraz Nadia poczuła w żołądku ssanie z głodu. Chociaż z początku starała się odłożyć gotowanie, teraz musiała jednak zmusić się do tego, by wrócić do kuchni i się za to zabrać. Skoro ostatnimi czasy była tak zestresowana, że sama nie wiedziała, co się z nią dzieje, opuszczanie posiłków na pewno by jej nie pomogło.
Nucąc sobie cicho pod nosem jakąś usłyszaną niedawno melodię, wyjęła z lodówki odpowiednie składniki, po czym zaczęła przygotowywać jakiś obiad. Nie mogła przy tym nie pomyśleć, że już dawno nie była w tak dobrym nastroju. Nie dręczyły ją żadne złe myśli, jakby wróciła do życia sprzed zniknięcia Malinowskiej...
Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że powinno ją to niepokoić. Jej życie nie było przecież takie spokojne. Przecież dopiero co jej grożono. Powinna czuć chociaż trochę strachu albo chociaż dyskomfortu; tymczasem po porannym wybuchu nie czuła niczego podobnego.
– Zaczynam poważnie świrować – powiedziała sama do siebie, biorąc głęboki wdech. – Chyba powinnam odpocząć... ale najpierw muszę skończyć tę książkę.
Zabrała się więc za realizację tego planu zaraz po obiedzie. Zostawiając zmywanie na później, wciąż jeszcze przeżuwając ostatni kęs, znowu usiadła przy komputerze i przywróciła go do działania z trybu uśpienia.
Jej spokój został przerwany w momencie, gdy tylko jej oczom po raz kolejny ukazał się edytor tekstu, zaś pod dopiero co zakończonym rozdziałem ktoś dopisał wielkimi literami: "MÓWIŁEM, ŻEBYŚ DAŁA SOBIE Z TYM SPOKÓJ, JEŻELI CHCESZ DOŻYĆ STAROŚCI."
Musiała zdusić okrzyk przerażenia, jednak nie potrafiła powstrzymać się od odsunięcia krzesła i zerwania na równe nogi. A więc istniało prawdopodobieństwo, że to nie był sen... chociaż przecież wszystko za tym przemawiało. Nikt nie zdołałby jej porwać w jakieś ukryte przed światem miejsce, a następnie odstawić z powrotem do mieszkania, jednocześnie dbając o to, by trafił tam też jej kot, bez bycia zauważonym.
Nie rozumiała jednak tego, co się działo. Dlaczego ten mężczyzna, kimkolwiek był, tak bardzo nie chciał, by ona, Nadia, miała cokolwiek wspólnego ze zniknięciem Malinowskiej? Przecież była z tą sprawą związana od samego początku – to ona zawiadomiła policję. Nie mogła tego zignorować, ot tak, przecież... na Boga, przecież Malinowska była jej jedyną sąsiadką!
Czując, jak drżą jej dłonie, Nadia zaznaczyła cały dopisany tekst i wcisnęła klawisz delete z taką zaciętością, jakby od tego zależało jej życie. Nie. Nie da się zastraszyć jakiemuś dziwakowi, który uważa się za kogoś lepszego od niej... który nawet nie jest w stanie się przedstawić, jak przystało na dżentelmena. Nie była przecież tchórzem. Musiała jedynie zmienić zamki w drzwiach i bardziej zwracać uwagę na to, co dzieje się dokoła niej.
A jednak dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Kiedy z powrotem usiadła na krześle, oparła się na nim ciężko i westchnęła, próbując się uspokoić. Pogróżki nie mogły jej teraz zatrzymać – wręcz przeciwnie, jedynie skłaniały ją do tego, by przeć dalej. Zamiast dać się zastraszyć, pokaże temu mężczyźnie, że nie jest idiotką, która na ślepo będzie wierzyć w jego dziwne słowa. A jeżeli nadal będzie ją prowokować, znajdzie dowody na to, że to on jest winien całej tej sytuacji – i wówczas policja nie będzie jej mogła już zignorować.
Przysunęła krzesło bliżej biurka i wbiła wzrok w ekran. Jeszcze raz przeczytała ostatnie napisane przez siebie zdanie, po czym położyła dłonie na klawiaturze. Z początku dość niepewnie zaczęła stukać w klawisze, lecz to się wkrótce zmieniło – jakby działanie wbrew poleceniom, które dostawała od tego wariata, dodawało jej odwagi.
Był już wieczór, kiedy skończyła. Książka nie była jeszcze skończona, ale Nadia odnosiła wrażenie, że była to kwestia dni. Jeszcze nigdy nie pisała niczego tak szybko ani z takim zapałem. Jakby opanowała ją obsesja.
Pimpuś z cichym mruknięciem wskoczył jej na kolana, a ona zaśmiała się cicho. Zapisała szybko dokument, po czym zaczęła głaskać kota. Ta czynność zawsze ją odprężała – tak też było i tym razem.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła, Pimpek – wyszeptała, schylając się, by pocałować go w główkę. – Nawet jeden dzień bez ciebie był mordęgą, czy to była prawda, czy też nie... nie chcę tego powtarzać.
Pimpuś miauknął cicho, po czym wdrapał się Nadii na ramię, noskiem dotykając jej policzka, jakby sam chciał powiedzieć: "I ja za tobą tęskniłem".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro