Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ɴᴀ ᴄᴢᴀs

Biegł ile sił w nogach, a przy tym, co rusz o mało się nie potykał. Sport czy sztuki walki nigdy nie były jego mocną stroną, zawsze starał się pokonać przeciwnika sprytem i swoją mocą, więc gdy oponent, używał siły, sprawa się komplikowała. I to właśnie dlatego sprawy potoczyły się nie do końca tak, jak Dazai to wszystko zaplanował. Bo w jego planie idealnym na pewno nie było miejsca na krew cieknąca mu z rany spod żeber ani Chuuyi, który w amoku demolował jakiś budynek.

Mężczyzna starał się wprawnie omijać wszystkie gruzy i zgliszcza, przyciskając dłoń do zranionego miejsca, chcąc nieudolnie zatamować krwawienie. Pierwszy raz przez myśl przeszło mu, że nie chce teraz umierać, że zrobiłby właściwie wszystko — łącznie z zawarciem paktu z samym diabłem — aby jeszcze żyć, aby nie stracić przytomności i aby zdążyć. Musiał zdążyć, powstrzymać Chuuyę. W końcu tamten mu ufał, zgodził się użyć pełni swojej mocy, wierząc, że Dazai będzie panował nad sytuacją. A jak na złość wszystko wymknęło się spod kontroli.

Wzrok Osamu zaczął zachodzić mgłą, a mężczyzna coraz bardziej panikować. Rozglądał się dziko, chcąc znaleźć małą postać wśród ruin i tabunów pyłu. Przebiegł go nieprzyjemny dreszcz, gdy na moment wszystko ucichło, przeraził się jak nigdy, że to koniec, że Nakahara przekroczył swój limit.

I wtedy gdzieś jakby zza mgły dostrzegł wielką czerwoną kulę. Najszybciej jak mógł, popędził w jej kierunku, choć prawie potknął się o jakiś pręt. Pocisk minął go i uderzył w asfalt, rozrywając go na kawałki i – co gorsza – rzucając jego odłamkami we wszystkie strony. Chwilę później Dazai poczuł z przeogromne szczęście, gdy w końcu dostrzegł Chuuyę, ale i przeogromny ból, gdy jeden z kawałów rozwalonej nawierzchni przeleciał mu na wylot przez bark.

Nie mógł powstrzymać krzyku, ale mimo to brnął przed siebie. Rudzielec, słysząc go, odwrócił się w jego stronę. Czerwone znaki pokrywały jego skórę, a puste oczy próbowały wypatrzyć intruza wśród tego całego bałaganu, który narobił. Krew spływała mu ciurkiem po brodzie, wyglądał, jakby ledwo co trzymał się na nogach, ale żył i to najważniejsze. Próbował unieść rękę do góry, żeby zrobić kolejny pocisk, jednak — na szczęście dla Dazaia — był zbyt osłabiony, aby sprawnie i szybko wycelować.

Osamu rzucił się ku niemu, wyciągając do przodu obie ręce, przy tym całkowicie ignorując przeraźliwy ból w poważnie zranionym barku, gdy tylko poruszył kończyną. Złapał Nakaharę w ramiona, przylegając do niego mocno, jakby większa powierzenia styczności ich ciał mogła przyspieszyć działanie jego daru.

— Już dobrze, Chuu — powiedział czy raczej wykaszlał. Chciał się uśmiechnąć, ale wyglądało to bardziej, jakby się krzywił. Najważniejsze, że moc zadziałała, sekundę później rozbłysło wokół nich błękitne światło, a czerwone wzory na ciele mafiosa, momentalnie zaczęły blednąć, jak ręką odjął.

Źrenice i niebieskie tęczówki wróciły na swoje miejsce, sygnalizując, że powróciła mu zdolność racjonalnego myślenia, a razem z nią świadomość tego, co się stało i cały ból ze zdewastowanego ciała. Mężczyzna zakaszlał kilka razy, wypluwając spore ilości krwi. Zdołał jeszcze jedynie trochę unieść dłoń, kiedy chciał uderzyć Osamu w pierś, ale nie zdążył. Kolana się pod nim ugięły i gdyby nie to, że Dazai wciąż trzymał go w objęciach, upadłby z łoskotem na podłogę, między gruzy.

— Przepraszam, Chuu — szepnął szatyn. Gdyby wiedział, że niższy może go usłyszeć, zapewne nie zdecydował się na te słowa... no, chyba że byłby w stanie tak tragicznym, jak teraz.

Delikatnie uniósł kąciki ust ku górze, czując niewyobrażalną ulgę. Opadł na ziemię, wciąż tuląc Chuuyę do siebie. Zamknął oczy i oparł się o kawałek czegoś, co kiedyś mogło być ścianą teraz zniszczonego budynku. Wiedział, że Agencja będzie ich szukać, zapewne już to robią. Gdyby nie stracił tak wiele krwi, a wraz z tym stopniowo nie tracił przytomności, martwiłby się dużo bardziej. Teraz tylko pozwolił opaść ciężkim powiekom, szczęśliwy, że zdążył i trzymał swojego drogiego Chuuyę w ramionach.

***

Świadomość powoli zaczęła do niego wracać a wraz z nią ból, praktycznie w każdym mięśniu, nerwie i kości, kumulując się i najmocniej dając we znaki w głowie. Przez chwilę, kiedy czuł się jak pusta kukła, z tą różnicą, że żywa, miał wrażenie, jakby coś rozbijało mu czaszkę do środka ciężkim, tępym narzędziem. A potem wspomnienia zaczęły powracać. I pierwszy co sobie przypomniał, a zarazem ostatnim co pamiętał, zanim nie stracił przytomności, była twarz przyozdobiona uśmiechem, który często z wierzchu go irytował, a w głębi serca sprawiał, że sam był szczęśliwy.

"Gdzie jest Dazai?", pomyślał, a w miarę, jak wspomnienia powróciły (co swoją drogą działo się bardzo szybko), odczuwał coraz to większy niepokój. Uchylił delikatnie powieki, ale zaraz później znowu je zamknął, marszcząc z grymasem brwi, bo intensywne białe światło drażniło jego oczy. Przy kolejnej próbie było trochę lepiej.

— Dzień dobry, księżniczko — usłyszał, niby blisko, a jakby z oddali, niemniej na pewno z prawej strony. Z trudem obrócił głowę, w sam raz, żeby znowu zobaczyć tę niewyparzoną uchachaną od ucha do ucha gębę. Dazai leżał w szpitalnym łóżku, tuż koło niego. Bandaże wiły się wokół jego klatki piersiowej i barku, co nie byłoby niczym nowym dla Chuuyi, gdyby nie fakt, że rany pod spodem były ewidentnie świeże, bo materiał zżółkł w niektórych miejscach od wyciekającego osocza.

— Gdzie... jestem...? — wycharczał Chuuya. Potem spróbował odchrząknąć, aby pozbyć się chrypy, jednak to nic nie dało.

— W szpitalu. Jak się czujesz? Nawet nie wiesz, jak długo czekałem, żebyś się obudził, strasznie tu nudno — powiedział Osamu, posyłając rudzielcowi szeroki uśmiech. Niższy wywróciłby oczami, ale ból głowy mroczył go tak bardzo, że nawet o tym zapomniał. Za to rozejrzał się trochę wokół siebie, zauważając, że jego lewa dłoń jest podłączona do kroplówki.

— Bywało lepiej. Co ci się stało? Nic nie pamiętam.

— Wystąpiły pewne komplikacje. Jednak było dwóch złoczyńców i na moje nieszczęście ten drugi nie miał daru. Trochę mnie poturbował — odparł Osamu, spoglądając na swoją klatkę piersiową. Chuuya zaczerpnął głęboko powietrza, powoli łącząc wszystkie fakty. Mimo że Dazai był ranny, nie zostawił go na pewną śmierć.

— Dzięki, że po mnie przyszedłeś — powiedział, zerkając ukosem na towarzysza, a potem spróbował uśmiechnąć się delikatnie i dodał: — Dzięki, że nie umarłeś.

— Nie zostawiłbym mojej księżniczki na pastwę losu — odparł z aktorską dumą Dazai, po czym wychylił się trochę poza krawędź łóżka i wyciągnął pięść w stronę Nakahary. Niższy zaśmiał się cicho, czy raczej zachrypiał, bo tak to brzmiało, i wysilił, żeby zbić z nim żółwika.

— Chyba bym cię zabił, gdybyś umarł — ostrzegł Chuuya.

— Ma się rozumieć — odparł Dazai, a potem złapał go za rękę i opadł na dużą białą poduchę, którą miał za plecami.
_________________________________________

Miałam naglą ochotę na Soukoku i napisałam to na raz, więc może wydawać się trochę krótkie (to na pewno) i trochę na szybko. Przynajmniej czytanie tego nie zajmuje dużo czasu xD

To przed-ostatni one shot z Soukoku, więc zostaw gwiazdkę, drogi czytelniku, bo czemu nie? Jedno kliknięcie, a tyle radości dla autora hahah

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro