Część Bez tytułu 6
W Sapporo, w innej strefie czasowej, był wczesny wieczór. Bezlistne drzewa sakury rzucały długie cienie na zatłoczone ulice japońskiego miasta. Im bardziej kierowano by się jednak na obrzeża, tym bardziej tłum się przerzedzał, a w końcu zamienił się w pojedyncze osoby przechadzające się po chodniku. Z dala od całego miejskiego zgiełku stał opuszczony, wysoki budynek. Kilka minut po dwudziestej można było zauważyć tam cień niewielkiej postaci, która chwilę później runęła w dół. Na pierwszy rzut oka można by ten przypadek nazwać tak powszechnym tutaj samobójstwem, jednak coś było nie tak. Tym czymś były oczywiście buty, które zamiast na dachu zostały na stopach pracownika firmy zajmującej się przemysłem high-tech.
**********************
W Japonii kadry z półwyspu skandynawskiego nie miały czasu na imprezowanie. Już o pierwszej w nocy mieli wyruszyć na lotnisko, z którego czekała ich długa droga do domu, dlatego większość z nich spędzała wieczór na pakowaniu swoich manatków. jedynym wyjątkiem, jak zauważył Halvor, był jego współlokator, który i w Japonii zniknął w niedzielny wieczór. Tym razem mężczyzna niestety nie mógł go śledzić, ponieważ musiał schować swoje rzeczy, ale obiecał sobie, że podczas Raw Air i mistrzostw świata nie da sobie w kaszę dmuchać.
************************
—Dobrze się spisałeś, Łysy. Ten człowiek miał u nas taki dług, którego nie zdołały by spłacić nawet jego dzieci, choćby pracowały od szesnastego roku życia—masywny mężczyzna pokiwał w zamyśleniu głową—Szef kazał dać ci kasę, bo jeszcze ani razu nas nie zawiodłeś—na dłoni rosłego faceta pojawiło się zawiniątko, które Łysy natychmiast zgarnął
—Miło z jego strony. Gdzie uderzamy następnym razem?
—Seefeld—odrzekł krótko i rzeczowo, a następnie odszedł w swoją stronę
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro