*23 *** ***
PONY
Serce biło mi w piersi tak mocno, że prawie zrównywało się z dźwiękiem muzyki, kiedy Luke i Michael prowadzili między sobą gitarowy pojedynek.
Krzyczałam tak głośno, że prawie całkiem zdarłam sobie gardło.
Nie wspomnę już o łzach, które od prawie trzech godzin bez ustanku wypływały mi spod powiek.
Wyjątkowo cieszyłam się, że posłuchałam Casey'a, kiedy mówił "Penns, nie ubieraj tych brokatowych szpilek", bo i w zwykłych trampkach nogi bolały mnie od skakania.
Gdyby moja mama zobaczyła mnie w tym momencie, stwierdziłaby, że przesadzam.
Ale ja NIE PRZESADZAŁAM. To był pierwszy koncert moich idoli na którym byłam i bawiłam się na nim cudownie.
Nowe piosenki chłopaków były nieziemskie i choć większość z nich słyszałam po raz pierwszy, już zdążyłam się w nich zakochać.
Dotarło do mnie, że robienie koncertu z niewydaną jeszcze płytą to wcale nie taki głupi pomysł.
Może oni jednak byli bardziej inteligentni, niż wszyscy myśleli?
Chłopcy skończyli, na chwilę zgasło światło i zapadła cisza, a ja (i chyba wszyscy na widowni) wstrzymałam oddech.
Aż w moich uszach rozbrzmiał słodki głos Luke'a i zmiękły mi kolana.
- Zagramy teraz moją ulubioną piosenkę z nadchodzącego albumu - oświadczył. - I chcielibyśmy zadedykować ją pewnej specjalnej dziewczynie, która jest wśród publiczności. Chciałbym powiedzieć komu, ale pewnie by mnie za to zabiła. Cała Pony... Och.
Pisnęłam chyba tak głośno, że dziewczynie stojącej obok mnie mogły pęknąć bębenki w uszach. Luke Hemmings wypowiedział moje imię na scenie! Przecież to nie miało szansy się w ogóle wydarzyć!
- Luke Dyskretny Jak Zawsze Hemmings, proszę państwa - wykrzyknął do mikrofonu Ashton Irwin, wywołując salwę śmiechu wśród fanów.
Miałam ochotę krzyczeć "to ja! To o mnie mowa!", ale po pierwsze: nie zdołałabym dobyć słów; a po drugie: chyba nie było takiej potrzeby, bo przed koncertem podeszło do mnie kilka osób i pytało, czy to ja jestem tą dziewczyną z pizzerii, w której stołuje się 5sos, czy to prawda, że się z nimi zadaję i jeszcze, jacy są prywatnie.
Nie żeby takie zainteresowanie moją osobą jakoś szczególnie mi przeszkadzało.
I oczywiście pochwaliłam się, że mój przyjaciel gra tu dzisiaj jako support.
W każdym razie, kiedy zabrzmiały pierwsze nuty Lie To Me, a ja prawie położyłam się na barierce, przy której stałam, starając się nie rozryczeć jak na kolacji u moich rodziców, Luke Hemmings puścił do mnie oczko. LUKE HEMMINGS PUŚCIŁ DO MNIE OCZKO NA KONCERCIE 5SOS, GRAJĄC NAJPIĘKNIEJSZĄ BALLADĘ ŚWIATA.
Jeśli dzisiaj miałby być ostatni dzień mojego życia, umierałabym spełniona.
Lie to me brzmiała jeszcze piękniej niż poprzednio, chociaż wersja Luke’a grana w mieszkaniu moich rodziców chyba na zawsze pozostanie moją ulubioną.
Zanim piosenka dobiegła końca, rzeczywiście rozryczałam się jak bóbr. W tamtym momencie dziękowałam Bogu, że jakiś mądry człowiek wymyślił coś takiego jak tusz wodoodporny, bo już dawno wyglądałabym jak panda, a przecież musiałam prezentować się nienagannie na pierwszym spotkaniu z królem!
Koncert powoli dobiegał końca, a ja cała zaczęłam trzęść się z nerwów. Nie tylko dlatego, że Ashton uraczył nas piękną pożegnalną przemową, ale też przez to, że wiedziałam, że od spotkania mojego przyszłego męża dzieli mnie blisko kwadrans.
Chłopcy w końcu zeszli ze sceny, a wszystkie światła zostały włączone. Zrobiło się nieprzyjemnie jasno, ale nie miałam głowy, by o tym myśleć. Średnio w ogóle wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Czekać tutaj? Wyjść na zewnątrz? Może chciał najpierw do mnie zadzwonić? Co ja, do fioletowego bakłażana, miałam robić?!
Zaczęłam żałować, że nie ustaliliśmy tego wcześniej, ale byłam wtedy zbyt zajęta wyobrażaniem sobie, co będzie się działo, gdy już się spotkamy... I żeby nie było, to były bardzo cenzuralne myśli! Prawie...
Tłum ludzi zaczął zmierzać do wyjścia. Część z nich nadal śpiewała jakieś piosenki, a ja właśnie kończyłam wymieniać się userami z dziewczyną, która stała blisko mnie podczas całego koncertu.
- Przepraszam, Penny? - usłyszałam nagle nad sobą i aż odskoczyłam.
Nie, to nie był mój król, dla ścisłości.
Popatrzyłam na ochroniarza sosów, a buzia sama otworzyła mi się szerzej.
- On wie jak mam na imię! - zawołałam do dziewczyny z userem luvmypuppycal. Całkiem urocza nazwa, tak swoją drogą. Ciekawe, czy naprawdę dała takie imię swojemu pieskowi. Zdecydowanie "Cal" to lepsze imię dla pupila niż Kennedy. - On wie, jak się nazywam! Halo, słyszeliście?!
- Umm tak, tak, jasne - odparł, chyba trochę zażenowany. - Czyli to ty, dobra - odetchnął, a ja zaczęłam fangirlować jeszcze bardziej niż wcześniej.
Sosi sosami, ale czy kiedykolwiek rozpoznał was ochroniarz waszych idoli?! To dopiero coś!
- Spokojnie - szepnęła nastolatka od pieska Cala i troskliwie potarła moją rękę.
Ale widziałam tę ekscytację w jej oczach.
Wzięłam głęboki wdech, bo pewnie tak właśnie radziłby mi mój prawie chłopak.
- Skoro się uspokoiłaś, to zapraszam za mną - powiedział facet, którego, ze wszystkich tych emocji zapomniałam imienia.
Zacisnęłam zęby, bo w przeciwnym razie moja nowa koleżanka ogłuchłaby przeze mnie również na drugie ucho.
Uściskałam ją na pożegnanie, obiecując, że dam jej follow na Twitterze i z walącym sercem pomaszerowałam za Davem, który był tak miły i przedstawił się, zanim zdążyłam zapytać o jego imię.
Rozmawialiśmy całą drogę za kulisy i przez ciągnący się w nieskonczoność korytarz. Dave pytał o to, jak bawiłam się na koncercie, która piosenka podobała mi się najbardziej i czy długo stanuję ten zespół. Zażartowałam i spytałam, czy chodzi mu o Hey Violet, bo przecież dla nich tu przyszłam.
A on nawet się zaśmiał! Ten dzień nie mógł być piękniejszy.
W końcu dodarliśmy do TYCH drzwi. Dave zatrzymał się przed nimi, więc zrobiłam to samo, chociaż nachodziły mnie różne myśli.
Wbić tam na luzaku mimo świadomości, że w środku może czekać na mnie król? Czy może raczej uciec gdzieś daleko, zupełnie jak moja ciotka kiedyś sprzed ołtarza (to był dla niej stresujący dzień, ale przynajmniej zapewniła rozrywkę małej mnie)?
- To ja już cię tutaj zostawię - oznajmił ochroniarz, uśmiechając się przyjaźnie.
- Uhm, tak, okey, jasne, mhm - wydukałam, uciekając wzrokiem w każdą możliwą stronę.
Byłam przerażona. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, kogo zastanę w środku i jak to wszystko będzie wyglądać. Umierałam z przejęcia i ledwo pamiętałam o oddychaniu, bo osoba, która powinna mi o nim przypominać, prawdopodobnie czekała na mnie włśnie za tymi drzwiami!
To było bardziej stresujące od kolacji z Hemmingsem i wcale nie przesadzałam...
Złapałam za klamkę, jednak pamiętając o dobrych manierach, wystukałam jakiś bliżej nieokreślony rytm na drzwiach zanim za nią pociągnęłam.
- Czekamy, Pony! - zawołał doskonale znany mi głos, na którego dźwięk nieco mi ulżyło.
Skoro Moreta był w środku, musiało znajdować się tam trochę więcej ludzi, a to znaczyło, że nawet jeśli mój król też tam był (bardzo prawdopodobne), to nie zostanę z nim sam na sam za szybko.
Kiedy przekroczyłam próg garderoby, naszła mnie nowa fala fangirlu i nie zważając na ludzi obecnych w pomieszczeniu, zaczęłam skakać jak nawiedzona.
- Pony jak zwykle w swoim żywiole - zażartował Ashton, co tylko potęgowało moje emocje.
- Chyba zaczyna mi się udzielać - dodał Hemmings, po czym zaczął naśladować moje gesty.
- O tak, to zaraźliwe! - zawołał Michael i po chwili cała nasza trójka skakała po pokoju jak wariaci.
Pewnie nimi właśnie byliśmy.
- To był najpiękniejszy koncert w moim życiu! - zawołałam radośnie, po czym rzuciłam się na kanapę i ukryłam twarz w poduszkach.
Nie potrafiłam zapanować nad emocjami bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Zgaduję, że gdybyście wiedzieli wcześniej, że się z nią przyjaźnię, nie chcielibyście nas jako supportu - prychnął Casey, za co oberwałby pewnie w normalnych warunkach, ale, bądźmy szczerzy, to w żadnym wypadku nie były normalne warunki.
- Albo raczej krócej byśmy się zastanawiali - poprawił go Calum, a ja zbiłam z nim w głowie mentalną piątkę, bo nie miałam na tyle siły, żeby nawet podnieść się z kanapy.
- Nienawidzę cię - burknął Moreta.
Nawet po jednym ze swoich pierwszych koncertów był... no, Moretą. Nie żebym spodziewała się jakichś cudów...
- Akurat! - prychnął Luke. - Uwielbiasz go!
- Tak, jesteś jego największym fanem! - dodał Ashton, chyba tylko po to, żeby ratować im tyłki, które Hemmings postanowił bezceremonialnie wkopać.
A ja po prostu się zaśmiałam i powolutku biorąc w panowanie wszystkie swoje uczucia, podniosłam się do siadu.
Chłopcy popatrzyli na mnie, zdziwieni, jakby nagle przypomniało im się, że wciąż tu jestem.
- Hej, mogę sobie z wami zrobić zdjęcie? - wypaliłam nagle, doznając jakiegoś olśnienia.
Zdjęcie z idolami w ich garderobie po najlepszym koncercie w życiu? Brzmiało jak marzenie!
- Sorki Pony, trochę się spociłem i nie wyglądam najlepiej... Może następnym razem - wtrącił się Moreta.
- Cicho, nie mówiłam do ciebie - zbyłam go machnięciem ręki. Miałam też powiedzieć, że jutro wcale nie będzie wyglądał lepiej, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
- No jasne! - zawołał Ashton i sięgnął do tylnej kieszeni po swój (!!!) telefon.
- O matko, będę miał zdjęcie z idolką! - zapiszczał Luke, podskakując i machając rękami.
Zaśmiałam się na ten widok i pokręciłam głową. Doskonale wiedziałam, że trochę się ze mnie naigrywał, ale w żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało. To w końcu Luke Hemmings!
- Dobra już, doba, księżniczko. - Mike poklepał Hemmingsa po ramieniu i pociągnął go za rękaw koszuli w moją stronę.
Muke alert zaświecił się w mojej głowie, ale powstrzymałam się od piszczenia. Znowu. Chyba zaczynałam powoli ogarniać, o co chodzi z tą całą samokontrolą.
Kiedy Ash zrobił nam selfie, na którym wyszłam, skromnie mówiąc, nieziemsko, opublikował je od razu na Instagramie i Twitterze zespołu, oznaczając mnie. Mój telefon nie zabrzęczał, bo przed koncertem wyłączyłm w nim Internet, żeby dłużej trzymał baterię, ale już bałam się, jak poradzę sobie ze spamem w powiadomieniach, kiedy wrócę do domu...
- No, Penns - zwrócił się do mnie Cal, oparty o jedną z toaletek. - Ja widziałem już Twoją pracę od zaplecza, teraz Ty widzisz naszą. Jak wrażenia?
- Staram się nie krzyczeć - przyznałam, na co Hood się zaśmiał.
- Ja też się starałem, kiedy przeciąłem się jednym z tych ostrych noży.
- Na szczęście miałam plasterki w szafce - przytaknęłam.
- A ja je znalazłem! - oznajmił Moreta. Jak zawsze nie mógł wytrzymać bez chwili naszej uwagi.
- Cały ten koncert był niesamowity - skomplementowałam, ignorując Casey'a i wracając do głównego tematu. - Chociaż "niesamowity" to zdecydowanie za mało.
- Cóż, staraliśmy się dla TAKIEJ widowni - rzekł Michael Gordon Clifford, wskazując na mnie. O bakłażanie, chyba mdlałam...
- Podrasowaliśmy nawet Lie To Me - pochwalił się Hemmings, na co zaczęłam szybko kiwać głową jak te figurki piesków w samochodach.
- Taaak! Nie sądziłam, że ta piosenka może brzmieć jeszcze lepiej. W ogóle wszystkie te piosenki były cudowne! Youngblood będzie totalnym hitem, już to czuję!
- Dzięki - rzucił Ash, uśmiechając się uroczo. - Twoja opinia jest dla nas znacząca.
Czy on to powiedział? ASHTON TO POWIEDZIAŁ?
- Uszczypnijcie mnie, bo nie wiem, czy to dzieje się naprawdę - wydukałam, mrugając zawzięcie, żeby odgonić łzy wzruszenia.
Nagle poczułam uszczypnięcie na ramieniu, więc odwróciłam się do Morety i posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Przecież sama chciałaś - próbował się bronić.
Był idiotą, jak zawsze, ale miał szczęście, że byłam aktualnie zbyt szczęśliwa, żeby przejmować się nim dłużej niż dwadzieścia pięć sekund.
- Szczerze? Ja też nie wierzę, że to się dzieje - wypalił Calum, mierząc wzrokiem każdego ze swoich kumpli.
No tak, moment w którym fani słyszą twoją nową muzykę musiał pewnie być nieźle stresujący. Miałam podobnie gdy publikowałam nowe rozdziały swoich fanfictions, szczególnie w ostatnim czasie, kiedy napłynęło wielu nowych czytelników.
Po słowach Caluma w garderobie zapadła jakaś dziwna cisza. Każdy uciekał wzrokiem w inny kąt pomieszczenia, a ja stałam po środku, nie wiedząc kompletnie, o co chodzi.
- Ta, mhm - Casey odchrząknął, ale stał do mnie tyłem, więc nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy. Ale może to lepiej.
- To może my was zostawimy - zaproponował Cal, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco.
- Nas? Znaczy kogo? - zapytałam, chociaż oczywiście doskonale wiedziałam, o kogo chodzi.
O mnie i mojego króla pizzy, ananasa i sera.
Nie mogłam na to patrzeć, przecież ja w żadnym stopniu nie byłam na to gotowa!
- Oh, Penns. - Moreta poklepał mnie po ramieniu i wiedziałam już, że nie mam kompletnie nic do gadania.
- O NIE! - wykrzyknęłam, wpadając w małą panikę. - Nie, nie, nie, nie. Czekajcie chwilę - poleciłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Musiałam znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Coś, co pomogłoby mi przejść przez ten moment w jak najmniejszym stresie.
Toaletki, sofa, jakiś brzydki dywan, wieszaki...
WIESZAKI!
Pognałam w stronę stojaka z kreacjami chłopców i przykucnęłam za nimi. Na szczęście skutecznie zasłaniały mi widok na całe pomieszczenie. Niestety w dalszym ciągu słyszałam chichot chłopców.
Oparłam głowę o ścianę, przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech.
"Oddychaj, Pony!" - słyszałam w swojej głowie JEGO głos, chociaż zaraz po tym, gdy zamknęły się drzwi, w pokoju zapanowała cisza i nikt z nas się nie odzywał.
Mięłam rękaw jakiejś koszuli, chyba należącej do Luke'a, ale nawet nie miałam głowy, by się nad tym skupiać.
Wiem tylko tyle, że ubranie pachniało nieziemsko.
- Um... Jesteś tutaj? - zapytałam niepewnie. Mój żołądek zaczynał trzaskać fikołki i właśnie wtedy doceniłam to, że przed koncertem nie zjadłam zbyt wiele.
- Mhm - przytaknął w oddali czyjś głos. JEGO głos.
Podniosłam się na trzęsących się nogach, podpierając się o ścianę. Zamknęłam oczy, by mieć pewność, że nie zobaczę niczego zbyt wcześnie. Nie chciałam przecież umierać za jakimiś wieszakami w garderobie 5sos.
- Oddychaj - szepnął, a ja miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia.
Usłyszałam kroki, a potem przesuwanie się wieszaków na metalowej rurce i dotarło do mnie, że już nie ma odwrotu.
Tyle czasu czekałam na tę chwilę, tak długo męczyłam go, żeby zdradził mi chociaż swoje imię i teraz, kiedy to wszystko w końcu się działo, czułam się tak bardzo niepewnie.
Ale przemogłam się i otworzyłam oczy.
- Hm... Cześć, Królowo.
- Ty... - zająknęłam się, czując już napływające łzy. W życiu nie odczuwałam tylu emocji jednocześnie. - Michael, pieprzony, Clifford - wyszeptałam zduszonym głosem, zasłaniając usta dłonią.
- Nie, jeszcze nie - zaśmiał się cicho, a mi zakręciło się w głowie. - Może następnym razem.
- Chyba śnię - wyjąkałam, patrząc na chłopaka jak na niecodzienne zjawisko.
Przede mną, we własnej osobie, stał Michael Gordon Clifford i patrzył na mnie z taką czułością, ale i zmieszaniem, jakie widziałam do tej pory tylko w filmach.
- Chyba nie, Casey już raz cię uszczypnął - przypomniał mi z tym słodkim uśmiechem.
Potaknęłam skinieniem, nie mogąc dobyć słów.
Czułam dreszcze przechodzące po moim ciele, łzy pod powiekami i to, jak okropnie trzęsły mi się ręce, a głos i piski ekscytacji więzły w gardle.
Chciałam go przytulić, najbardziej na świecie chciałam teraz wpaść w jego ramiona, ale nie byłam w stanie się poruszyć, więc wyłącznie patrzyłam mu w oczy.
Nie wiedziałam jak nazwać emocje, które w tym momencie odczuwałam, ale wypełniały one każdą komórkę mojego ciała. Mimo wszystko, nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Że mój Król stoi tutaj przede mną, a ja znam jego imię, ba! nawet dwa imiona i nazwisko. Że człowiek, którego pragnęłam ujrzeć przez miesiące, stoi na wyciągnięcie ręki i czuje to samo, co ja.
Nabrałam powietrza i wyjąkałam ciche „wow”, bo tylko na tyle było mnie stać. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam co powiedzieć.
No, może po raz drugi, jeśli weźmiemy pod uwagę lekcje fizyki w liceum.
- Tak, to dobre słowo - przytaknął, po czym podrapał się po karku.
Uciekłam wzrokiem w stronę tego brzydkiego dywanu i zagryzłam wargi, nie mając kompletnie pojęcia, co ze sobą zrobić, gdzie wcisnąć dłonie.
- Przez telefon to było takie... huh, mniej... niezręczne - wydukałam.
Michael pokiwał głową w zrozumieniu i powoli zsunął wieszaki, zasłaniając mi widok na niego i całą garderobę. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co chodzi i w tym samym momencie poczułam wibracje w tylnej kieszeni spodni.
Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie ukazał się dobrze znany mi numer i uśmiechnęłam się pod nosem, po czym odebrałam połączenie bez chwili zawahania.
- Halo?
- Hej, macie jeszcze otwartą pizzerię? Padam z głodu po pracy - usłyszałam i chociaż wiedziałam, że Mike pewnie stoi teraz metr ode mnie, odrobinę się rozluźniłam.
- Niestety, dzisiaj zamknięte - odpowiedziałam spokojnie, a przynajmniej tak spokojnie, jak byłam w stanie.
- To by wyjaśniało, czemu nie dodzwoniłem się na firmowy - skłamał, ale tak dobrze mu to wyszło, że prawie się nabrałam.
- Co robisz tak późno w pracy? - zagadnęłam, starając się poruszyć jeden z naszych codziennych tematów.
- Och, już skończyłem pracę na dzisiaj. Teraz staram się zaimponować pewnej ważnej dla mnie osobie - rzekł miękko, a ton jego głosu brzmiał jeszcze przyjemniej, niezakłócony przez żaden sygnał.
- Cóż, w takim razie ta osoba musi być cholernym szczęściarzem - rzuciłam, rumieniąc się.
Złapałam za rękaw jednej z bluz, wiszących tuż obok, która wyglądała na własność Michaela i drżącymi palcami gładziłam jej materiał.
- Może - odparł. - Ale ja jestem większym.
- Ty? Dlaczego? - zapytałam, autentycznie zdziwiona.
Milczał przez chwilę, a przy uchu słyszałam tylko jego opanowany oddech.
- Jestem szczęściarzem, bo mam tę osobę - odpowiedział po chwili. - Tę dziewczynę, która nie zaczęła krzyczeć na mnie, że przez tyle miesięcy ją okłamywałem lub nie mówiłem całej prawdy. Tę specjalną dziewczynę, która chyba mnie zaakceptowała, ze wszystkim tym, co mam i kim jestem oraz tym, czego mi brakuje. Jestem szczęściarzem, bo ona jest teraz blisko. Dlatego właśnie...
Pociągnęłam nosem, już nie panując nad łzami.
Co ja bym bez niego zrobiła...
- Hej, Pony, nie płacz.
- Czy to ewolucja z "oddychaj" do "nie płacz"? - zażartowałam, wycierając policzki.
- Nie, to ewolucja do pytania „czy zostaniesz moją dziewczyną?” - wyrzucił na jednym wdechu, a ja tym razem chyba naprawdę się zapowietrzyłam. - Chciałem zapytać na żywo, ale... - westchnął jak gdyby nigdy nic.
- Chyba mogę coś na to zaradzić - odparłam z trudem.
Niewiele myśląc rozsunęłam ubrania i stając twarzą w twarz z Michaelem Gordonem Cliffordem, rozbeczałam się jak małe dziecko i rzuciłam mu się w ramiona.
Mike objął mnie czule w pasie, przyciągając jeszcze bliżej siebie.
Wtuliłam twarz w jego pierś, nie przejmując się kompletnie tym, że moczę mu koszulkę łzami.
On natomiast wtulił policzek w zagłębie mojej szyi i przez chwilę po prostu staliśmy tak, wtuleni w siebie, ciesząc się swoją wzajemną obecnością i czasem, który w końcu mogliśmy ze sobą spędzić.
- Dlaczego nie przytuliłeś mnie w Sylwestra? - wymamrotałam, nie odrywając się od niego.
- Bałem się, że jak już cię przytulę, nigdy cię nie puszczę - wyznał, po czym delikatnie pocałował czubek mojej głowy.
- Wiesz, niby wiedziałam, że ty to ty, ale do końca miałam trochę nadziei na to, że Muke jest real.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - prychną rozbawiony i pokręcił głową z politowaniem.
- O mój Boże! - odsunęłam się lekko od jego klatki piersiowej i spojrzałam mu w oczy z przerażeniem. - Michael, ty jednak nie jesteś gejem!
- No, na to wychodzi - zaśmiał się.
- O cholera, a ja ci opowiadałam o moich smutach! - pisnęłam spanikowana i mogę przysiąc, że cała oblałam się rumieńcem.
- Mhm, tak było - przytaknął z powagą. Jednak w dalszym ciągu trzymał mnie w objęciach i tulił do siebie. - Wiesz, byłem rozdarty. W pierwszej chwili chciałem zakończyć połączenie, ale potem doprowadziłaś mnie do takiego stanu, że niemal błgałem o linka.
- O nie - jęknęłam, ale w niczym nie przeszkodziło to mojemu królowi.
- Ostatecznie sam wystalkowałem cię na Wattpadzie. Instagram był formalnością, a z Twitterem poszło najszybciej.
- A podobno to fani są stalkerami - prychnęłam rozbawiona.
- Uczyłem się od najlepszych - zgodził się. - Ale nie żałuję - dodał, przyprawiając mnie o kolejną falę fangirlu i łez. - Ale wracając do tematu... - zająknął się i odsunął na pewną odległość.
Popatrzyłam na niego niepewnie, starając się opanować łzy szczęścia, które rozmazywały mi widok jego pięknej osoby.
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, kiedy delikatnie i powolutku skinęłam głową.
- Myślałam, że ten etap już za nami - szepnęłam nieśmiało. - Przecież planujemy ślub na Madison Square Garden...
Michael uśmiechnął się szeroko i ponownie zamknął mnie w objęciach, jednak szybko się z nich wyswobodziłam, a wtedy on popatrzył na mnie niepewnie.
- Pozwól mi to zrobić - odchrząknęłam.
- Och - westchnął i wywrócił oczami, ale dalej uśmiechał się przeuroczo. - Proszę bardzo.
Nabrałam powietrza w płuca i szczerząc się szerzej niż powinnam, wykrzyknęłam na całe gardło:
- Michael pieprzony Gordon Clifford to mój chłopak!
I wtedy poczułam to wszystko dwa razy mocniej.
Te wszystkie miesiące, anonimowe telefony, zagadki, tajemne dochodzenia... To wszystko stało się przeszłością. Naszą przeszłością. Przed nami był następny rozdział do napisania, a życie zaczęło wydawać mi się tak proste, jak nigdy dotąd. Nic innego się nie liczyło, kiedy oplatałam ramionami człowieka, którego szczerze kochałam.
I nawet nie obeszło mnie za bardzo, kiedy drzwi do garderoby uchyliły się i do środka zajrzał Calum, a potem odwrócił się i chyba próbował ukryć fangirl ale bycie dyskretnym w ogóle mu nie wychodziło, nie mówiąc już o jego chłopaku, wołającym "cicho": przesuń się, też chcę zobaczyć.
Calum odpowiedział mu, że to nie darmowe porno i wtedy nie mogłam już wytrzymać i zaśmiałam się cicho.
Na szczęście klatka Michaela też uniosła się chichotem.
- Udajemy, że ich tam nie ma? - zapytałam.
- Ja bym się najchętniej stąd zmył - szepnął mi na ucho, pieszcząc moją skórę swoim oddechem. - Co ty na to, królowo?
- Czytasz mi w myślach, królu - odparłam rozmarzonym głosem.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Clifford wymownie popatrzył w tamtym kierunku i pokręcił głową.
- W takim razie zmywajmy się stąd nim nieprzyjaciel przedrze się przez fosę - rzucił, mrugając porozumiewawczo.
*******
I jaaaak wrażenia? Tego się spodziewaliście? Mamy nadzieję, że Was nie zawiodłyśmy <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro