Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*** *23 ***

PONY 

Od ostatnich lat nienawidziłam sylwestra. Już walentynki i ta obrzydliwie urocza pizza w kształcie serca, było dla mnie mniejszą katorgą. Ale na szczęście od tego okropnego święta, które zazwyczaj spędzałam samotnie, dzieliło mnie jeszcze trochę czasu. Za to teraz... cóż, teraz męczyłam się z falbaną, szpilkami i szwedzkim stołem. Casey pojechał zawieźć ostatnie zamówienia, a mnie zostawił samą i skazał na nakrywanie sali dla czterdziestu osób. Zapytam więc całkiem poważnie: czy może być dla kelnerki coś gorszego od sylwestrowej nocy?

Pewnie tak, na przykład dwie imprezy urodzinowe sześciolatka i ośmiolatka na jednej sali. Ale to zdarzało się na szczęście rzadko, a Sylwester - o zgrozo! - był co roku.

Szczerze, myślałam, że się przekręcę już podczas krojenia sera do koreczków, a to był względny początek przygotowań. Pomińmy fakt, że wszystkie bułki z dostawy do burgerów przyszły spleśniałe i musieliśmy składać reklamację zaledwie kilka godzin przed rozpoczęciem imprezy. O tak, życie w ciągłym stresie, to jest to!

Nie będę dodawać, że z pośpiechu wysypałam całą miskę chipsów i potem musiałam to sprzątać... na szczęście już prawie wszystko było gotowe. Musiałam jeszcze tylko powystawiać przekąski i napoje, a potem tylko czekać na pierwszych gości. Ku mojej uciesze, od prawie godziny w tle leciała muzyka moich idoli, bo DJ, którego wynajął nasz szef, okazał się całkiem ugodowy i za kartę stałego klienta dał mi dostęp do swojego laptopa.

Ostatecznie więc to ja byłam DJ-em na tej imprezie. Chyba powinnam się przebranżowić czy coś...

Rozkładanie wszystkiego zeszło mi stosunkowo szybko, albo to Casey stał w korku, bo uwinęłam się jeszcze przed jego powrotem i rozsiadłam się za barem jak na prawdziwą królową (pizzy) przystało. Jakby, zrobiłam już wymagane ode mnie minimum, więc nie było sensu w staraniu się ponad normę. Poza tym, coś musiało zostać też dla Morety.

Obracałam w rękach służbowy telefon, a moje myśli krążyły wokół wiadomej osoby... O ile życie byłoby łatwiejsze, gdyby mój Król był tej nocy ze mną. Może nawet polubiłabym ten dzień?

Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy na krótką chwilę. Byłam całkiem sama (DJ wyszedł zapalić ale nie wracał już ponad kwadrans, może coś go zjadło?), w tle słyszałam głos Caluma, śpiewające Amnesię i momentalnie przypomniała mi się moja rozmowa na temat tej piosenki z... z Nim.

Zebrałam się w sobie i wybrałam dobrze znany numer. Skoro on się przełamał i zadzwonił do mnie w Święta, ja też mogłam pokonać ten strach. Prawda?

Przyłożyłam słuchawkę do ucha, niecierpliwie czekając na moment w którym dźwięk sygnału nawiązywanego połączenia zastąpi jego głos. Ze stresu prawie zaczęłam obgryzać świeżo zrobione paznokcie, ale na szczęście zanim się na to zebrałam, usłyszałam w słuchawce swoje imię.

- Pony, to ty? - zdziwiony ton jego głosu przyprawił mnie o dreszcze. Takie wiecie, przyjemne dreszcze.

- We własnej różowej osobie - zdobyłam się na to, by mój pisk był cichszy o jakieś dwa decybele niż ten przypuszczany. Cokolwiek to znaczyło. Moreta pewnie by wiedział...

- O matko, ale super, Pony do ciebie zadzwoniła! - usłyszałam w tle głos któregoś z jego kolegów.

Szczerze mówiąc, nawet jeśli byli zabawni i ich lubiłam, to miałam nadzieję, że nie wtrącą nam się w rozmowę tym razem.

- Tak, zadzwoniła do mnie moja Penny i ja będę z nią rozmawiał, a ty lepiej idź z K... - odchrząknął nagle, jakby coś zadrapało go w gardle. - Idź po browary.

- Dobra, panie marudo, nie unoś się tak. - Usłyszałam jeszcze prychnięcie i trzask zamykanych drzwi. Chyba. Mam nadzieję.

- Nareszcie, dziękuję - szepnął mój król, co nawet mnie trochę rozśmieszyło. To pocieszające, że nie tylko mój przyjaciel bywał mocno irytujący. - Pony! Wróćmy wreszcie do ciebie, mój kucyku! Jak się czujesz? Co porabiasz? Dlaczego dzwonisz? I jeszcze... umm... Czy wypiłaś dzisiaj wystarczającą ilość wody? - dodał już znacznie głośniej.

Zaśmiałam się i z błogo uniesionymi kącikami ust, rozłożyłam się z łokciami na blacie.

- Wody? Raczej nie. Energetyków? Więcej niż powinnam - wyznałam, zerkając na mój zapas napoi na dolnej półce lodówki. - Czeka mnie pracowita noc, obsługujemy z Caseyem imprezę noworoczną - wyjaśniłam, bo miałam wrażenie, że nie wspominałam o tym wcześniej mojemu Królowi.

Przez chwilę wyobraziłam sobie nawet jak tańczymy razem na tym pseudo parkiecie, który tak ładnie w tym roku udekorowałam srebrnymi balonami z helem i anielskim włosiem.

- Co? Impreza noworoczna?! To przecież super! - ucieszył się chyba bardziej niż powinien. - To znaczy, współczuję tobie i Morecie, bo pewnie macie mnóstwo roboty ale to nadal cudownie!

- Wow, nawet mój szef nie podchodzi do tego z takim zaangażowaniem jak ty, a to najbardziej dochodowy dzień w roku dla tej knajpy. No może zaraz za Dniem Pizzy, ale to święto narodowe, sam rozumiesz.

- Jasne, jasne. - Odniosłam wrażenie, że pokiwał głową przy wypowiedzeniu tych słów. - Z chęcią bym ci pomógł, ale sam muszę ogarnąć swoją imprezę. To znaczy, naszą. Z tymi kretynami organizujemy domówkę, wiesz, ale jestem pewien, że dwoje na czworo z nas zostanie zmiecione z planszy przed północą, a trzeci ma w planach jechać do swojego chłopaka zaraz po fajerwerkach, więc ostatecznie zostanę sam z tym bałaganem, rozumiesz....

- Och, obstawiałam, że ty zawierasz się w dwójce zmiecionych z planszy przed północą - skomentowałam z trudem utrzymując powagę w głosie.

- Penny! - jęknął z wyczuwalną pretensją - Jak mogłaś tak pomyśleć?!

Zagryzłam wargę, by nie parsknąć śmiechem do telefonu. Mój król był taki uroczy i słodki, że królik Casey'a się przy nim chował. Chociaż... mojego króla nie mogłabym przerobić na pasztet.

- Wybacz, ale tak jakoś pasowałeś mi do tego scenariusza.

- Nie ma takiej opcji, księżniczko. Nie ufam reszcie na tyle, żeby zostawić im te dwieście osób...

- Ile?! - przerwałam mu, krztusząc się tlenem.

Otworzyłam oczy szerzej i zerknęłam na naszą salę. Dwieście? A ja bałam się czterdziestu?

- Przesadziliśmy, wiem, ale...

- Ja nawet nie mam tyle ludzi w znajomych na Facebooku!

- Bo z niego nie korzystasz!

- Dobra, to był mocny argument - zgodziłam się. - Ale dwieście osób?! Nie mam nawet tylu dolarów na koncie w tym momencie!

Jakby, był koniec miesiąca, a musiałam iść do fryzjera, zrobić paznokcie i kupić nowy outfit na dzisiaj, więc to oczywiste, że mogłam być spłukana, dlatego to akurat był słaby przykład.

- Oj Pony, to domówka. One zawsze kończą się tłumem ludzi, których nawet nie znasz i których wcale nie zapraszałeś.

- Nie mam za dużego doświadczenia w domówkach ale nadal brzmi to surrealistycznie. Zupełnie jak jakaś impreza w domu Beyoncé, na którą dostałabym zaproszenie.

Mój Król prychnął, a nawet ja sama się zaśmiałam. Czy to było coś, co mogłam wcisnąć do mojego nowego fanfika?

- Penny, uwielbiam cię - wyznał, a ja oczami wyobraźni widziałam, jak ociera kąciki oczu z łez rozbawienia. - Ale poważnie, mam nadzieję, że to nie skończy się totalną demolką... Czekaj chwilkę, słońce, bo moi niby przyjaciele mnie wołają... och, to Casey, przyjechał do swojej miłości życia, czy coś. Powinienem ci to w ogóle mówić, promyczku?

Westchnęłam głęboko, bo ten chłopiec, którego wszyscy z jakichś przyczyn potocznie zwali moim przyjacielem, znowu zaczął mnie osłabiać. To nie tak, że w każdej chwili mogli się tu zjawić nasi goście, a on zamiast dotrzymywać mi dzielnie towarzystwa jeździł po swoich chłoptasiach, skądże.

- Jak tu wróci, to go skrzywdzę, przyrzekam - wycedziłam przez zęby.

- Och, chyba kogoś wsypałem... Myślałem, że wiesz, że tu jedzie - dodał, chcąc się usprawiedliwić.

- Cóż, nie miałam pojęcia - westchnęłam z bezsilnością.

- Przepraszam, słoneczko. Nie chciałem cię denerwować.

Machnęłam ręką, chociaż wiedziałam, że nie może tego zobaczyć. Byłam zbyt zauroczona faktem, że od ostatniego czasu On ciągle nazywał mnie swoim słońcem i synonimami tego słowa. To było tak niesamowicie słodkie.

- Typowe dla Morety, nie przejmuj się - zapewniłam. - Trochę tylko zazdroszczę mu, że on może zobaczyć się ze swoją drugą połówką, a ja... czy ja w ogóle mam drugą połówkę?

- Eghem... I w tym momencie wchodzę ja, cały na biało. Ale jestem bardziej jak ćwierć niż połowa, bo myślę, że nie potrzebujesz więcej. Rządzisz dziewczyno!

Wow, co?

No dobra, może trochę go podpuściłam, przyznaję, ale totalnie nie oczekiwałam takiej odpowiedzi. Czy wspominałam już, że Pizza King to także Król Bycia Słodkim?

- Hej, Pony, przesadziłem? Wszystko okej?

- Chybasięzapowietrzyłam - powiedziałam na jednym wdechu i z szoku i buzujących we mnie emocji musiałam uchylić drzwi wejściowe i wpuścić trochę powietrza.

- Chyba nie myślisz, że pozwolę ci znaleźć sobie kogoś innego, prawda? - zapytał. - Nie po to oświadczałem ci się milion razy i nie po to szykuję dla ciebie niespodziankę, żebyś dała mi kosza, nie ma takiej opcji, moja gwiazdeczko.

- Mój kabaczku, umieram. Masz szczęście, że nigdy nie byłam dobra w koszykówkę, serio - zażartowałam, żeby rozładować napięcie.

Wydawało mi się, że skoro oboje jesteśmy przed sporym obowiązkiem pilnowania imprez, rozczulanie się, dekoncentracja i odpływanie w marzenia... że to wszystko, no, nie jest dobrym rozwiązaniem.

- Sprawdzę to - obiecał, a ja spaliłam buraka, bo co jak co, ale koszykówka była dla mnie najgorszym złem w liceum. Powaga.

- Umm... jasne. Przypomnij mi, bo nie pamiętam, mówiłeś, że jaką muzykę organizujesz na swoje party? - zmieniłam szybko temat, przy okazji przełączając piosenkę przy stoisku DJ-a.

- Odwracasz temat! - zaśmiał się, ale ostatecznie i tak mi odpowiedział. - Ale masz szczęście, że muzyka to jeden z moich powodów do życia... więc, planowałem jakieś nuty od All Time Low, bo totalnie stanuję ten band, ale moi głupi współsprawcy stwierdzili, że potrzebujemy czegoś bardziej imprezowego i lżejszego. Przegłosowali mnie, nie miałem wyboru! - westchnął, a ja oczami wyobraźni widziałam, jak bezsilnie wzrusza ramionami.

- Och czyli masz tak samo beznadziejny gust muzyczny jak ja jeśli chodzi o hity imprezowe - zaśmiałam się, choć naprawdę miałam to na myśli. Gdyby było inaczej nie puszczałabym właśnie „You suck".

- Znaczy, nie powiedziałbym, że jest z tym jakoś tragicznie, ale... Czekaj Pony, czy ja dobrze słyszę?

- Ale co? - zapytałam, zdezorientowana, czy chodzi mu o muzykę w tle, czy o moje słowa. I szczerze, nie wiedziałam, co jest gorsze.

- Abigail? Pony, nie wiem, czy możemy się dalej crushować - powiedział to z taką powagą, że aż wstrzymałam oddech.

Co miałam mu teraz powiedzieć? Teoretycznie wiedziałam, że żartuje, ale praktycznie... byłam bliska łez.

- Uhm - mruknęłam, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. - Ta, wiesz...

- Teraz już musimy wziąć ślub, bo chcę ten kawałek na naszym weselu.

Mimo, że ostatnimi czasy dosyć często słyszałam od niego, że powinniśmy stanąć przed ołtarzem, te słowa nadal wywoływały u mnie ciarki. To NADAL brzmiało surrealistycznie, a ja NADAL byłam w ciężkim szoku i NADAL milczałam. Ale on mi w tym nie przerywał, bo wiedział, że ta cisza wcale nie jest niezręczna. Musiałam po prostu przyswoić pewne fakty i przede wszystkim opanować wewnętrzny fangirl.

- Myślę, że to idealny kawałek na pierwszy taniec - skomentowałam wreszcie, uśmiechając się znacznie szerzej niż powinnam.

- O tak. Och, Pony! Musimy koniecznie wybrać sobie piosenkę, przy której oboje wejdziemy w Nowy Rok - zadecydował.

Przygryzłam wargę, żeby nie pisnąć. Nie mogłam opisać słowami moich uczuć do tego człowieka, mojego wielkiego podekscytowania na każdy jego mały gest... czy to było w ogóle normalne? Czy ludzie tak żyją?

Przez myśl mi przeszło, że Brittany, która hejtowała mnie w dziewiątej klasie chyba padłaby na zawał, gdyby dowiedziała się, że komukolwiek się podobam, w dodatku będziemy mieć z tą osobą piosenkę, którą rozpoczniemy nowy rok, a tak w ogóle to najlepiej wzięlibyśmy ślub już następnego dnia. O tak Brittany, patrz na mnie teraz. Ty i twoja dietetyczna cola możecie teraz czyścić mi buty!

- Tooo... masz jakiś pomysł? - Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań nad marnym losem Britt.

Przez chwilę chciałam wypalić, że "You Suck" to w sumie dobry pomysł, ale ugryzłam się w język... potem świtało mi coś o 5sos, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że ich słucham zbyt często i w mojej głowie pozostała pustka. To jest, nie miałam żadnego pomysłu

- Bo jeśli nie, to może w sumie mam coś odpowiedniego... ale tylko jeśli chcesz mieć piosenkę noworoczną, no wiesz... ze mną - wydukał robiąc więcej przerw w jednym zdaniu niż ja robiłam sobie w pracy w ciągu jednego dnia. Był w tym wszystkim tak niezręczny jak chyba nigdy wcześniej, ale osobiście uznawałam to za słodkie i żal mi było mu przerywać.

- Oczywiście, że chcę mieć z tobą wspólną piosenkę, moje kochanie - mówiąc to, miałam w sobie maksymalną ilość pewności siebie, która drastycznie spadała z każdą sekundą, w której mi nie odpowiadał.

- Pony... - szepnął w końcu, a ze mnie uleciało prawdopodobnie całe powietrze.

- Myślałam, że to oczywiste, że chcę jakąś naszą piosenkę, na etapie, na którym jesteśmy - zaczęłam tłumaczyć szybko, byleby tylko nie wyjść na większą idiotkę.

On był uroczo niezręczny, tymczasem ja byłam... byłam po prostu awkward, jak zawsze, tylko stokroć bardziej. I nie było w tym nic uroczego.

Jakby... wspominałam już że czerwień na mojej twarzy w takich momentach źle komponuje mi się z kolorem włosów?

- Poczułem autentyczną ulgę, że myślisz to samo co ja na ten temat - westchnął w końcu. - Nie wiem dlaczego to powiedziałem... Chyba powinienem się zamknąć zanim palnę jeszcze jakąś głupotę.

- O nie! Na pewno nie przed podaniem mi tytułu! - zaoponowałam, chichocząc.

Zaśmiał się i na ten dźwięk, a ja całkiem się rozluźniłam.

To fascynujące, jak jedna osoba potrafi wpływać na nastrój.

- No dobrze, w takim razie, czy jesteś gotowa? Może powinnaś przygotować kartkę i długopis? Swoją drogą, czy słyszałaś, żeby jakaś para dosłownie wybrała sobie swoją piosenkę? Ja nie słyszałem. Jesteśmy tacy wyjątkowi, Penny!

Albo żałośni... Nie, zostańmy przy byciu wyjątkowymi!

- Taaak, wiem, ale nie przedłużaj już, bo ze stresu odpadną mi rzęsy, błagam! - pisnęłam, drepcząc z nogi na nogę.

- No dobrze! Nie mam już wyjścia, hm? Więc, ostatnio ta piosenka przewinęła się przez jakąś playlistę, której akurat słuchałem i... No jakoś tak pomyślałem o tobie. Co powiesz na „Be your everything" od boys like girls?

Na dźwięk tytułu moje serce zabiło tak mocno, że mogłabym konkurować z Brittany w wyścigu o zawał. Nie dlatego, że piosenka dobrze mi się kojarzyła, bo chyba nawet jej nie znałam, ale sam ten tytuł był cudowny!

Nie byłam pewna, czy bardziej chce mi się piszczeć, czy płakać, dlatego uśmiechając się szerzej, niż wypadało, ukryłam twarz w wolnej dłoni i zaczęłam zawzięcie kręcić głową, żeby strzepnąć z siebie to wszystko.

- Już dodaję do playlisty naszego DJ-a z uwagą, że ma puścić to kilka sekund przed północą! - oświadczyłam ciut zbyt piskliwym głosem.

- Ja nie muszę nawet tego robić.

- Jak to? - zatrzymałam się w połowie drogi do stanowiska naszego DJ-a, bo nie do końca zrozumiałam co król próbuje mi przekazać.

- No bo... ja załatwiłem to już dwa dni temu - wyznał, a ja z szoku rozchyliłam usta. Dobrze, że nikt akurat nie wchodził do pizzerii, bo mimika mojej twarzy była co najmniej przerażająca.

- I mówisz mi dopiero teraz?!

- Pony, słoneczko, nie krzycz - zaśmiał się. - To było stresujące, okay?

- Nie wierzę, że jeszcze, po prawie roku tej relacji, nadal cię stresuję.

Byłam rozbawiona, ale też niesamowicie rozczulona, bo to znaczyło, że naprawdę się ze mną liczył i miałam dla niego znaczenie.

- Penny, to tylko dlatego, że nie chciałbym cię kiedykolwiek zawieść. Wiem, że nie jestem idealny, ale staram się jak mogę. Nie chcę tego spieprzyć. Ani naszej relacji, ani twojego życia - zaczął się tłumaczyć.

Moje oczy z każdą chwilą robiły się coraz bardziej wilgotne, mimo że nie rozumiałam tego skąd brały się w jego głowie tak ciemne scenariusze dla naszej znajomości.

Milion wieczornych minut spędziłam na zastanawianiu się, kim jest. Jak ma na imię? Jak wygląda?

Byłam ciekawa, chciałam wiedzieć, móc zwrócić się do niego zdrobniale, wyobrażać sobie jego mimikę w określonych sytuacjach.

Ale nie miałam takiej możliwości i początkowo ta niewiedza doprowadzała mnie do szału, na skraj szaleństwa. Przeszłam już chyba wszystkie stany. Byłam zła, byłam rozżalona, zawiedziona, smutna. Zastanawiałam się, czy może to ze mną jest coś nie tak, skoro nie chce mi powiedzieć?

Ale potem przyszła pora na akceptację. Zrozumiałam, że nie robi tego, żebym czuła się źle. On przez cały ten czas bał się i starał mnie chronić. Kiedy uświadomiłam sobie ten fakt, stałam się spokojniejsza i bardziej wyrozumiała.

Nie naciskałam, bo nic to nie dawało. Czekałam cierpliwie, aż mój Król zda sobie sprawę z tego, że dla niego i uczucia, którym go darzę, jestem w stanie znieść każdy jego najgorszy scenariusz.

- Wiem. Jesteś dobrym człowiekiem, nie mógłbyś wyrządzić krzywdy nawet robakowi. Znam się na ludziach. I możesz teraz wyskoczyć z argumentem, że przecież nawet nigdy się nie widzieliśmy, ale nie chodzi o to. Nie muszę cię widzieć, żeby stwierdzić, że jesteś cudownym mężczyzną na którego zdawałam się czekać niemal przez całe życie - podsumowałam, starając się nie pociągać nosem zbyt głośno.

Mój makijaż, chwała, był wodoodporny, bo inaczej już zbierałabym doczepione rzęsy z podłogi.

Przez większość mojej egzystencji na tym świecie nie wierzyłam w prawdziwą miłość, ale od jakiegoś czasu... od jakiegoś czasu bardzo chciałam wierzyć i miałam nadzieję, a nawet przeczucie, że ten chłopak sprawi, że to się stanie, że uwierzę w miłość jak Casey w Latającego Potwora Spaghetti.

- Jesteś najukochańsza - stwierdził, a ton jego głosu sprawił, że miałam ochotę się rozpłynąć.

- Oj no wiem - zaśmiałam się tylko i mimowolnie spojrzałam na zegarek.

Było już tak późno, a Casey nawet nie napisał żadnego durnego esemesa z kłamstwem, że stoi w korku. Zaczynałam się stresować, że ze wszystkim zostanę sama, a to oznaczałoby dwa razy więcej roboty.

Nie to, że bym sobie nie poradziła, ale po co się przemęczać kiedy wcale nie trzeba?

- Przepraszam, że zejdę z tego przecudownego tematu - westchnęłam, bo naprawdę niechętnie to robiłam. - Ale czy Moreta jest jeszcze u was, czy już mogę wyjąć nóż do mięsa, żeby go zadźgać, to znaczy... - odchrząknęłam w pięść, mimo że tego nie widział. - Czy już wyjechał?

- Wydaje mi się, że jakieś 10 minut temu krzyczał do mojego przyjaciela coś w stylu „nara frajerze", co w sumie mnie nawet trochę zdziwiło, bo nie sądziłem, że Moreta ma takie jaja. Więc wnioskuję, że powinien być w drodze - odparł, a ja niemal natychmiast wyciągnęłam ten nóż. Tak profilaktycznie.

- Cudownie, mam dla niego spoooro do zrobienia - stwierdziłam.

Niby wszystko było zrobione ale nigdy nie zaszkodzi wypolerować wypolerowanych sztućców i umyć umyte szklanki.

- Tylko nie rób mu krzywdy, jak pójdziesz do więzienia, nie pojedziesz na koncert 5sos - ostrzegł. Tak dobrze mnie znał, że trochę mnie to przerażało.

- To załatw mi alibi, bo mogę mieć trudności z powstrzymaniem się - prychnęłam.

Czekając na jakąś kreatywną odpowiedź od króla, udałam się na zaplecze, by poprawić w lusterku fryzurę i uzupełnić ewentualne ubytki w makijażu (mimo zapewnień producenta o trwałości szminki, bałam się, że moje zbyt częste przygryzanie warg podczas rozmowy telefonicznej pozbawi moich warg koloru).

- To będzie takie do przewidzenia i możesz uznać za nudne to, co teraz powiem, ale... - przeciągnął, a ja już doskonale wiedziałam, co ma na myśli.

- Wiem. W więzieniach nie udzielą nam ślubu - zachichotałam. - Ale to sprawdzona informacja, tak? Bo może jednak warto zaryzykować? - droczyłam się, w tym samym czasie poprawiając te drobne niedociągnięcia w wyglądzie. Co to za frajda z morderstwa, jeśli nie wygląda się jak dziewczyna Jamesa Bonda?

- Wiele spraw w życiu załatwiłem w bardzo spontaniczny sposób, ale nie jestem pewien czy chciałbym, żeby nasz ślub się do nich zaliczał. - Parsknął śmiechem, co okazało się zaraźliwe. - Poza tym w więzieniach nie ma tyle miejsca, żeby pomieścić naszych gości, tak zakładam - dodał.

- Ohh czyli to będzie spore wesele? - zapytałam, powstrzymując śmiech. - Masz już listę gości? Albo sale na oku? Pizza Queen jest za małym lokalem, tak zakładam...

- Pewnie, wszystko już sobie zaplanowałem. Weźmiemy sobie ślub na jakimś ogromnym stadionie zaraz po koncercie 5sos. - Zakomunikował, brzmiąc przy tym jakoś zbyt poważnie, przez co te słowa wydały mi się dwa razy zabawniejsze.

Nie zrozumcie mnie źle. Ślub po koncercie idoli brzmi cudownie, ale też nierealnie. Zupełnie jak jakiś dziki sen, który po obudzeniu nieźle ryje ci banię.

- Oh i mam rozumieć, że wszyscy fani z koncertu są zaproszenie, bo fandom to rodzina, czy coś?

Kochałam humor tego człowieka i to, że tak doskonale mnie rozumiał. Mogłam być przy nim sobą i to było najlepsze.

- Hm, tak, w sumie to tak. A członków zespołu poprosimy za świadków.

- O jaaa, wyobrażasz to sobie?! - Stało się. Nakręciłam się trochę za bardzo. Znowu.

- To by było coś, no nie? - kontynuował. - A jeszcze pomyśl sobie co by było gdyby ich supportem był jakiś świetny zespół. On też byłby wtedy na naszym weselu!

- Zespół Caseya! - pisnęłam.

Zdążyłam to sobie wyobrazić. Wembley byłby w porządku, prawda?

- Och, czyli jednak nie planujesz go zabić? - zaśmiał się, a ja przyłapałam się na tym, że wyraziłam się entuzjastycznie o Morecie. Szaleństwo.

- Podejmowanie decyzji w tej sprawie jest w toku - ugięłam się odrobinę, choć w środku wiedziałam, że Casey marnie skończy.

W tamtej właśnie chwili, jak na zawołanie, do lokalu wbiegł zdyszany Casey. Powiedziałabym, że podziwiam go za ten iście męczący wyczyn, ale po co miałabym dawać mu jakąkolwiek satysfakcję?

Uniosłam na niego morderczy wzrok i odruchowo zacisnęłam dłoń na słuchawce odrobinę mocniej.

- Zmiana planów - mruknęłam. - Jednak go zamorduję.

- Pony, nie rób niczego, czego potem będziesz żałować - krzyknął jeszcze głos w słuchawce, na co ja rzuciłam szybkie „muszę kończyć, paaa!" i szybkim krokiem podeszłam do Morety, w drodze krzyżując ręce na piersi.

- H-hejka Pony - wymamrotał, przywołując na twarz niewinny uśmieszek.

- Hej? Hej?! - syknęłam, po czym zmierzyłam chłopaka wzrokiem. - Czy ty jesteś w ogóle poważny?! Wiesz, że ja to wszystko musiałam robić sama?! - warczałam. I z każdym zdaniem coraz trudniej było mi utrzymać w sobie ten względny spokój. - Zabiję cię - oznajmiłam całkiem poważnie. - Masz pięć sekund na ucieczkę. Ashton... Luke...

- Zastanawiam się co powiesz gdy skończą ci się imiona - wtrącił, czym podniósł mi ciśnienie jeszcze bardziej.

- Gwarantuję ci, że nie chcesz tego wiedzieć - warknęłam. - Calum...

- Ale ich jest czterech - upierał się.

O proszę, nagle kojarzył, o jaki zespół mi chodzi.

- Michael. - Ugięłam już czwarty palec.

- Zadziwiające, że wymieniasz ich w tej kolejności.

Zmarszczyłam brwi i byłam już bardzo bliska zapytania go, co konkretnie ma na myśli, ale ostatecznie nie dałam się rozproszyć. Została mu ostatnia sekunda.

- K...

- O to może być ciekawe, kontynuuj.

- Ketchup! - wykrzyknęłam, skacząc chłopakowi na ramiona.

- Ej! Podobno Ketchup był dobrym psem! - wrzasnął w odwecie Casey. - Pony złaź ze mnie! Wymniesz mi całą koszulę!

- Miałeś szansę uciec! - zawołałam, podejmując dalsze próby ciężkiego pobicia.

Na szczęście nasz szef-sknera, chcąc zaoszczędzić, nie zamontował kamer na zapleczu. Jeśli FBI nie podsłuchiwało moich rozmów z Królem, nikt nie będzie miał na mnie dowodów!

- Na bakłażana, ty masz ze sobą problemy, Pony!

- To z tobą mam problemy, Moreta! - Wyrzuciłam z siebie z wściekłością i zaczęłam okładać pięściami jego barki.

- Uspokój się, bo zrzucę cię jak z byka rodeo w piątej klasie! - zagroził mi. - Aua, nie tutaj, to miejsce mam podrażnione! - zaczął panikować, gdy podrapałam jego plecy.

- Niby jakim cud... - urwałam i zaczęłam kaszleć, gdy dotarł do mnie sens jego słów.

Zrobiłam kilka kroków w tył i spojrzałam na Casey'a pół oceniającym, pół przerażonym wzrokiem.

- Proszę, powiedz mi, że nie będę ciocią - jęknęłam rozpaczliwie.

- Nie bądź niemądra, Pony - westchnął, trochę z ulgą, trochę z niedowierzaniem. - To biologicznie niemożliwe...

- Że co?! - zareagowałam chyba zbyt impulsywnie. Nie żebym w jakikolwiek sposób czuła się obrzydzona. Po prostu byłam trochę w szoku, bo jednak fanfiki a prawdziwe życie to co innego, a gwoli ścisłości, Moreta nadal praktycznie nie przedstawił mi swojego chłopaka osobiście. Wkurzający typ.

- No wiesz... Żebyś została ciocią, musiałbym...

- Przedstawić mi twojego faceta? - rzuciłam z sarkazmem. - Genialny pomysł, popieram go całym sercem. Ale okay, nie będę cię pospieszać i dam ci czas do końca roku, dobra?

Liczyłam na to, że mój przyjaciel (czy to jeszcze dobre, stosowne i odpowiednie mienie?) Nie zrozumie, że mamy sylwestrowy wieczór i zgodzi się na moją propozycję. To byłoby w jego stylu tak bardzo, jak w moim było wkręcenie go w to

- Nie sądzę, żeby od tego zależała moja płodność - odparł marszcząc brwi i zignorował całkowicie moje drugie pytanie. Tak, to też było w jego stylu...

- No tak - prychnęłam. - Lepiej zajmij się przygotowaniami do dzisiejszej imprezy, bo ja mam już serdecznie dosyć.

- Jasne, pewnie pół dnia wisiałaś na telefonie - prychnął. - Ten twój kochaś był strasznie pochłonięty rozmową z kimś i z doświadczenia zgaduję, że byłaś to ty.

- Oh tak? - fuknęłam. - To idź na salę i zobacz sobie, jak ciężko pracowałam, śmiało. - Demonstracyjnie wskazałam na drzwi, czekając tylko, aż Morecie szczęka opadnie, bo, nieskromnie, odwaliłam kawał świetnej roboty.

- Cokolwiek sobie życzysz, królowo - prychnął, wyrzucając ręce w powietrze i wycofał się w kierunku sali.

- Śmiało - ponagliłam go ruchem brody i czekałam na reakcję.

Chłopak zaczął przechadzać się między stołami ze skupioną miną niczym jakiś krytyk, a mi rosło ciśnienie. Zanim na zegarze stuknie północ, moja głowa pewnie zdąży wybuchnąć jeszcze z pięć razy.

- Czy te obrusy nie miały być w innym kolorze?- zapytał wreszcie.

Chyba naprawdę nie miał już do czego się przyczepić. Serio. Naprawdę. Poważnie.

- Mamy tylko białe na wszystkie imprezy, kretynie - skwitowałam przez zaciśnięte zęby.

Oczami wyobraźni natomiast widziałam siebie, chwytającą za widelec, gotową, by dźgnąć nim Moretę. Czy to oznaczało problemy z agresją?

- Pony, Pony, Pony - zacmokał, na co wywróciłam zapobiegawczo oczami, bo wiedziałam już, że coś co powie, będzie tak głupie, że nie będę w stanie utrzymać spokoju. - Nigdy nie zwracasz uwagi na odcienie.

- Odezwał się - warknęłam - pieprzony dekorator wnętrz.

Chłopak popatrzył na mnie z wyrzutem, i coraz bardziej zaczęłam rozważać sprzedaż jego organów na dark webie ( przynajmniej byłoby mnie stać na koncert 5sos).

- Niestety i tak nie mamy czasu, żeby to zmienić... - zadecydował. - Cóż, widzę, że wszystkie przekąski są gotowe. Nasze przystawi i desery leżą w chłodni od rana, a co z daniem głównym?

- Makaron się studzi - wymamrotałam niechętnie. - Ciasto na drugi ciepły posiłek wyniosłam do wyrośnięcia. Dobrze, że to ty będziesz potem piekł te pizze.

- No i świetnie. Gdzie DJ? - zapytał, rozglądając się po sali.

- Tutaj - wskazałam na siebie, na co chłopak wybuchnął śmiechem.

- Ty? Żartujesz sobie ze mnie? Pony, nie zgrywaj się, tylko mów, gdzie on jest, bo czasu coraz mniej.

- Wyszedł, jejku, nie ma z tobą zabawy - jęknęłam. - Wróci przed imprezą. Poza tym, to moje powołanie, a ty mnie nie doceniasz. Mam nadzieję, że nie będziesz tak marudzić przez całą noc.

Odwróciłam się i wróciłam za bar, żeby rozłożyć na nim szampanówki i przy okazji nie musieć dłużej rozmawiać z tym zatruwającym mi tlen człowiekiem

- Jesteś niemożliwa. Pójdę sprawdzić w jakim stanie jest kuchnia- uznał i opuścił salę ku mojemu wielkiemu zadowoleniu. Dwie drama queens w jednym pomieszczeniu to zdecydowanie za dużo

***

Mówiłam już, że nienawidzę obsługiwać imprez okolicznościowych? Tak? No więc nienawidzę tego z całego serca, a szczególnie, kiedy co druga osoba na sali jest pijana i co trzeci przedstawiciel płci przeciwnej, chwali moje oczy, patrząc na dekolt albo usilnie próbuje dostać mój numer. Wtedy zazwyczaj podaję im numer naszej pizzerii, bo, po pierwsze, są zbyt pijani, żeby to zauważyć, a po drugie, Pizza Queen jest prawie jak dom z telefonem stacjonarnym, od którego praktycznie się nie odklejam.

I o ile potajemne popijanie alkoholu za barem mogło dawać chwile wytchnienia, tak Casey ze swoją słabą głową znacznie to komplikował. Ale tak było za każdym razem, więc zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Inna sprawa, że on nawet na trzeźwo zachowywał się jak nieźle wcięty...

DJ okazał się być równym gościem, bo często sugerował się moją playlistą, a ludzie nieźle się do tego bawili. Widzicie, czasami nawet w najgorszych sytuacjach można znaleźć pozytywne aspekty.

Byliśmy już po drugim ciepłym posiłku, który, tak swoją drogą, Moreta cudem przygotował, ale nie miałam zamiaru mu w tym pomagać. Nawet nie bardzo miałam jak, bo byłam zajęta wymianą talerzy na czyste, myciem brudnych i polerowaniem sztućców i szkła.

W każdym razie było krótko przed północą, kiedy nasz firmowy telefon zadzwonił w mojej kieszeni. Nie spodziewałam się żadnego szczególnego połączenia, ale szef czasami lubił sprawdzić, czy nie puściliśmy jego knajpy z dymem.

Krzyknęłam przyjacielowi, że wychodzę na chwilę i potruchtałam do wyjścia na zaplecze, żeby muzyka nie przeszkadzał mi w rozmowie.

Przycisnąwszy słuchawkę do ucha, nie zdążyłam rzucić nawet głupim "halo", bo ubiegła mnie osoba po drugiej stronie.

- Pony, musisz nasz uratować.


****

hejka wszystkim!

wierzcie lub nie, ale następny rozdział jest już gotowy do publikacji (no ok, prawie, trzeba go jeszcze tylko sprawdzić) i wydaje mi się, że niebawem ujrzy światło dzienne... 

OKAAAY, jak myślicie, kto dzwoni do Pony i dlaczego podejrzewacie o to 5sos?

W następnym rozdziale stanie się coś NIESAMOWITEGO

A tak w ogóle to kupujcie moją książkę, bo jest super, wooohoo


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro