Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*2* 3** ***

Dziubki, w mediach jest świetna piosenka bardzo niedocenianego artysty i chociaż nuta nie jest związana z rozdziałem, warto ją przesłuchać ♥ 


PONY

- Nadal nie rozumiem, jak mogłaś rozchorować się w jednym z najcieplejszych miejsc na świecie - oznajmił głos w słuchawce, na co tylko westchnęłam cicho.

To właśnie nazywa się szczęciem Penny.

- Mówiłam ci, że to przez te lody - jęknęłam, po czym podciągnęłam koc bardziej pod szyję.

Było jakieś trzydzieści pięć stopni, ale ja i tak miałam dreszcze i to wcale nie te przyjemne spowodowane rozmową z moim królem. Tak w ogóle, to nigdy bardziej nie cieszyłam się z tego, że mamy numery swoich komórek. Miło było go usłyszeć, nawet jeśli miałam chrypkę i zatkany nos.

- Jakie lody? - zapytał zdziwiony chłopak, kiedy ja akurat wydmuchiwałam nos.

- No... opowiadałam ci tę historię o frytkach - zaczęłam znowu. - Wiesz, kiedy byłam w supermarkecie, akurat orientowałam się jakie mają paluszki rybne i zaraz obok zobaczyłam frytki...

- Och, to ta historia, w której za świetny pomysł uznałaś jedzenie twardych, zimnych frytek na surowo? - zapytał pobłażliwie, a ja momentalnie się zarumieniłam. Nie wiem już nawet, czy ze wstydu, czy przez podwyższoną temperaturę...

- Tak, to dokładnie ta historia - przyznałam niechętnie, ale na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, bo on pamiętał. - Więc te lody...

- Myślałem, że frytki - przerwał mi.

- Tak. Bo było tak gorąco, że zjadłam na zimno. W każdym razie, to one są winne mojej chorobie - skwitowałam z dumą.

Czułam się beznadziejnie. Miałam podwyższoną temperaturę, smarkałam wokół siebie i okropnie bolało mnie gardło. Przynajmniej żołądek jakoś mi już działał.

Och, no i był czwartek, więc miałam brata pod opieką. Na szczęście był grzeczny i taki cichy, że prawie zapomniałam, że jest w moim mieszkaniu.

Właściwie... W ostatecznym rozrachunku wychodziło na to, że to on bardziej opiekował się mną, niż ja nim. Co jakiś czas nawet przychodził, by zapytać, czy nie potrzebuję zimnych okładów, albo czy podać mi termometr. Ten chłopiec był tak bardzo uroczy i opiekuńczy, że czasami zastanawiałam się, po kim to odziedziczył. No bo, spójrzmy prawdzie w oczy...

- Jestem w szoku, że nie połamałaś sobie zębów - prychnął. - I dlaczego jesteś taka dumna z faktu, że przeziębiłaś się przez mrożone żarcie?

- Słyszałeś, żeby ktoś wcześniej to zrobił? - zapytałam pretensjonalnie, ale tylko na żarty. - Właśnie. Byłam pierwsza, odkryłam coś! Jeśli majaczę, to przez gorączkę.

Miałam wrażenie, że zaśmiał się cicho, a mi o to właśnie chodziło.

- Jesteś pewna? Wydaje mi się, że to u ciebie naturalne.

Już miałam powiedzieć, że to nie ja ostatnio planowałam z kumplem sprzedać trumnę na eBayu, ale wtedy odezwał się znowu.

- To jedna z wielu rzeczy, które tak w tobie uwielbiam - oznajmił. - To, że zachowujesz się przy mnie po prostu jak ty.

Trochę mnie zatkało, ale nie przetworzyłam tej informacji, bo ból głowy był nie do zniesienia, a gdybym choć trochę wysiliła myślenie, pewnie by eksplodowała.

- A jak miałabym się zachowywać? - parsknęłam, marszcząc brwi.

I kiedy chłopak zaczął się jąkać, dopiero wtedy dotarło do mnie, co miał na myśli.

Facet grał w zespole, który miał fanów na całym świecie. Ludzie, których był idolem, pewnie nie zawsze zachowywali się naturalnie w jego obecności. Pomijając już pozostałą część społeczeństwa, która mogłaby lecieć jedynie na jego pieniądze lub sławę...

- Przepraszam - sapnęłam, modląc się, żeby więcej nie palnąć nic głupiego. - Wiem, o co ci chodzi. Zawsze będę przy tobie po prostu sobą. To przez migrenę myśli mi się ciężej niż Casey'owi na co dzień - wyjaśniłam, równocześnie zakrywając oczy przedramieniem przed rażącymi mnie promieniami słońca.

Zrobiło mi się trochę głupio, ale co miałam poradzić? Musiałam liczyć na to, że zrozumie.

- Moje biedactwo - szepnął czule. Zrozumiał. Jak zawsze. - Może powinienem wpaść... to znaczy... uhm... wysłać kogoś, żeby sprawdził, czy niczego ci nie brakuje?

- Nie, absolutnie - wychrypiałam do słuchawki. - Niekoniecznie musisz oglądać mnie w tym stanie - prychnęłam, przejeżdżając ręką po spoconym czole. - Poza tym, jezcze byś się zaraził...

I nie mógłbyś zagrać koncertu.

- Och, Pony, mógłbym oglądać cię w każdym wydaniu! - zaoponował, wywołując tym samym uśmiech na mojej twarzy. - Ale obecnie mogę zaproponować ci jeszcze wizytę mojego przyjaciela - oznajmił.

- Nadal jestem na nie - zaprzeczyłam twardo.

- No to nie przyjaciela. Znajomego? Albo typa, który w każdą środę przynosi ulotki z knajpy z kebabem? Albo nie, jego nie, bo jeszcze by mi cię odbił.

- Nie będę pytać, dlaczego masz numer do chłopaka, który roznosi ulotki na twojej ulicy - oznajmiłam, uśmiechając się trochę za szeroko.

- Zanim Casey poznał mojego przyjaciela, próbowałem ich zeswatać.

- Czy twój znajomy ma fetysz na dostawców jedzenia? - zaśmiałam się z własnego żartu o wiele głośniej niż planowałam. Ale nie mogłam nic poradzić na to, że automatycznie przypomniałam sobie historię Casey'a z jego pierwszego spotkania z ... Calumem.

Kiedy dotarło do mnie, że zamiast tamtego śmiesznego nieznajomego, rzucającego beznadziejnymi tekstami na podryw i śliniącego się do tyłka Morety, mogę podstawić Hooda, zrobiło mi się jakoś dziwnie.

- Jeśli tak, to same - odparł mój klient, chcąc chyba doprowadzić mnie do zawału.

- Twoi pozostali przyjaciele też? - wydusiłam, starając się nie pokazać po sobie, do jakiego stanu zostałam doprowadzona.

- Nie, oni lecą na gości z tej samej branży - zaprzeczył, a ja omal nie spadłam z kanapy.

- Pewnie na siebie nawzajem - wydukałam z trudem.

- Pewnie tak.

O nie, tego za dużo. Musiałam usiąść, całkiem jak Luke Hemmings na tym słynnym kiku.

Cholera jasna, czy on chciał przez to powiedzieć, że MUKE IS REAL? Albo jakiś inny ship... Ale, ale. Teraz pytanie o muka nabierało innego senu. Nie chodziło o to, czy statek płynie, tylko czy to ten konkretny statek.

Chyba dostałam zawału.

- Za dużo informacji - wydusiłam z siebie, łapiąc powietrze z trudem.

- Mówiłaś coś, Penns? - zapytał mój adorator, lekko zdezorientowany.

- Skądże! - odparłam zdecydowanie za szybko. - Byłam tylko ciekawa, co teraz robisz?

W oczekiwaniu na odpowiedź, wzięłam trzy głębokie wdechy, by nieco się uspokoić i może spowolnić akcję serca...

Rozmowy z tym człowiekiem fundowały mojemu sercu niezły survival. Musiało być mocnym zawodnikiem, skoro jeszcze biło.

Najpierw wyobrażenie Caluma Hooda, podrywającego Caseya jakimiś marnymi tekstami. To było już za dużo dla mojej wyobraźni. A potem jeszcze dowiedziałam się, że MUKE MOŻE BYĆ REAL. Chyba głośno krzyczałam w mojej głowie, kiedy te informacje do mnie dotarły.

Przypomniało mi się, jak kiedyś mój król fangirlował ze mną na Muka i pomyślałam, że to musiało coś znaczyć. Bo przecież nie robiłby tego bez powodu, prawda?

- Nic ciekawego, gram w Fortnite z takim jednym gościem - powidział. - Próbowaliśmy w Mortal Combat, ale jeden z nas okazał się cieniasem. Nie powiem, który.

Zaśmiałam się, wydając przy tym dziwne dźwięki przez zatkany nos.

- Czyli ty? - prychnęłam.

- Jak już wspomniałem, nie powiem ci który - powtórzył, na co wywróciłam oczami. - Ale szczerze, zabolały mnie twoje przypuszczenia - udał urażonego.

Przygryzłam wargę, by przestać szczerzyć się jak głupia do sufitu. Czy wspominałam już jak bardzo kochałam się z nim droczyć? Oczywiście że tak! I już wtedy miałam rację.

- Dobra, jak chcesz - odpuściłam, bo byłam za bardzo wyczerpana na wymyślenie jakiejś siarczystej odpowiedzi.

- Dziękuję, kochanie - odpowiedział tak poważnie, że znowu mnie zatkało. - Poza graniem w Fortnite, nienawidzeniem gramatyki i czytaniem tweetów o mojej ex w czasie, kiedy ten frajer próbuje pokonać dzielący nas dystans, zastanawiam się jeszcze, czy w czasie następnego urlopu wolę lecieć do Australii czy do Japonii. A może na Bali?

Wow, też chciałabym mieć takie problemy. I taki fundusz. I podzielność uwagi. Wow.

- Nieźle - podsumowałam, pełna podziwu. - I do jakich wniosków doszedłeś?

- Pomyślałem, że po prostu zapytam ciebie, gdzie wolałabyś żebyśmy polecieli? - wyrzucił z siebie jak gdyby nigdy nic i czekał na odpowiedź, kiedy ja dławiłam się własną śliną.

Tak nie można robić ludziom! Takiej niespodzianki kompletnie się nie spodziewałam, a to omal nie doprowadziło mnie do śmierci! Czy wreszcie nadszedł ten moment, w którym termin „wakacje z idolem" staje się realny? Czy takie rzeczy naprawdę mają miejsce w realnym świecie? Na bakłażana, uszczypnijcie mnie zanim w moim śnie dojdzie do ślubu z Ashtonem Irwinem... czy kimkolwiek innym.

- Żartujesz? - zapytałam. - Czy ja jestem w ukrytej kamerze?

Jeśli nie, to co ja miałam zrobić? Co wybrać? Australia wiązała się z poznaniem jego rodziny, ale zawsze chciałam zobaczyć to miejsce. Kultura Japonii była niesamowita i pewnie przywiozłabym pół samolotu pamiątek, z kolei Bali to chyba najbardziej romantyczne miejsce na świecie. I JAK JA MIAŁAM DOKONAĆ WYBORU?!

Okay, Pony, spokojnie. Zdecydowanie za dużo dzisiaj krzyczysz w swojej głowie.

- Nie, słoneczko. Naprawdę chcę, żebyśmy tam pojechali. Będę miał dłuższe wolne w czerwcu. Chciałbym polecieć gdzieś z tobą, spędzić czas razem naprawdę i poznać się jeszcze lepiej. Ale jeśli to dla ciebie za szybko, zrozumiem, tylko powiedz.

Moja gorączka chyba właśnie dostawała gorączki, bo słowa, które do mnie dochodziły, nie mogły przecież być prawdziwe.

- Nie... To znaczy, nie jest za szybko. Chyba. - dodałam, po czym ugryzłam się w język. - Chodzi o to, że z wielką chęcią pojechałabym z tobą na wakacje - wyrzuciłam z siebie. - Mimo, że cię nie znam i możesz okazać się starym pedofilem!

Oczywiście, że wiedziałam kim jest! Albo może raczej wiedziałam w jednej czwartej kim na pewno nie jest... W każdym razie, nie przypominał starego pedofila, a to już coś.

Po prostu musiałam rozładować napięcie, bo emocji ciągle mi przybywało, a ja nawet nie potrafiłam ich już nazywać.

- Pony, już przez to przechodziliśmy i wydawało mi się, że ustaliliśmy, że jestem maksymalnie kilka krótkich lat starszy - przypomniał. - A co do tych wakacji, to, poważnie, Penny. Marzę o tym, żeby zobaczyć, jak wyglądasz, kiedy śpisz. Szczerze mówiąc, fotki od Morety, na których drzemiesz na zapleczu waszej pizzerii, nie satysfakcjonują mnie w pełni, chociaż wyglądasz na nich uroczo.

Otworzyłam usta szerzej, całkiem jak martwa rybka.

Chociaż może to złe porównanie.

- To zabrzmiało creepy... Ale tylko trochę! Zupełnie jak coś co mógłby powiedzieć stary zboczeniec... - skomentowałam, dolewając tym samym oliwy do ognia.

Poza tym, czy Moreta do reszty zdurniał? Mógł mnie chociaż uprzedzić, że będzie robił mi zdjęcia kiedy będę spała. Wtedy poprawiłabym fryzurę, makijaż, może nawet wyprasowałabym fartuszek... No dobra, co za dużo, to niezdrowo.

- Racja, to mnie trochę pogrążyło, ale przysięgam, że nie jestem żadnym zboczeńcem! Przysięgam na Ketchupa 5sos!

- To poważna przysięga i chyba przejdzie przez system moich zabezpieczeń.

- To też nie zabrzmiało najlepiej - parsknął. - O jakich zabezpieczeniach mowa, Penns?

Jęknęłam, uderzając się otwartą dłonią w czoło.

Niesamowite, jak zadziwiająco łatwo przychodzi mi robienie z siebie idiotki.

- Zabezpieczenia takie jak pikające bramki w sklepach, ochrona na lotniskach i pytania na stronach z chińskimi zakupami, czy jesteś robotem - powiedziałam bez entuzjazmu, licząc na to, że jakoś uda mi się wyjść z tego z twarzą.

- To ostatnie mnie przekonało. - wyznał. - Najgorsze są te, w których musisz zaznaczać obrazki, na których widzisz jakiś konkretny przedmiot.

- O tak! - zgodziłam się. - Przez nie muszę marnować co najmniej pięć sekund swojego życia.

- Najgorzej kiedy musisz je marnować w lecie - dodał, wypowiadając ostatnie słowo najbardziej dosadnie.

Ten żart był tak suchy, a mimo to zaczęłam dusić się ze śmiechu. Cóż, zatkany nos spowodował, że niemal udusiłam się naprawdę...

Nie minęło PIĘĆ SEKUND, a mój brat stanął obok sofy, na której leżałam, z rękami opartymi na biodrach.

Popatrzyłam na niego pytająco, nie chcąc przerywać rozmowy.

- Penny, dlaczego nie leżysz pod kocem? - zapytał tonem pełnym pretensji. - Poza tym, powinnaś natychmiast ubrać kapcie.

Patrzyłam na dzieciaka z rozbawieniem, myśląc, że ewidentnie byliśmy ze sobą spokrewnieni.

- No właśnie, Penns! - zawołał mój król. - Słuchaj młodego i zakładaj kapcie!

- Dwóch na jednego? To nie fair! - zaoponowałam, marszcząc brwi i wyginając usta w podkówkę.

- Bez dyskusji - dodał młody, naśladując naszą mamę. Dosłownie widziałam rozbawienie w jego oczach.

- A ty zrobiłeś zadanie domowe? - zapytałam w odwecie, ale ostatecznie naciągnęłam na siebie koc, który leżał już od jakiegoś czasu pod moimi nogami.

- Penny, Penny, Penny - pokręcił głową z dezaprobatą. - Biedna, naiwna Penny.

- Twój brat to mój idol - oznajmił król zaraz po tym, gdy prychnął, rozbawiony tym, co słyszał.

Zamrugałam z niedowierzaniem, nie wiedząc kompletnie, co ja mam im obojgu odpowiedzieć.

- Też mi coś, naiwna... Znalazł się mądrala - prychnęłam, zakładając ręce na piersiach.

Śmiech mojego crusha wypełnił słuchawkę, a że był bardzo zaraźliwy, musiałam przygryźć wargę, by nie dać się sprowokować.

- No trochę tak, zrobiłem zadanie z matematyki w trzy minuty! - pochwalił się, wypinając dumnie pierś.

- Znowu napisałeś w odpowiedzi, że nie ładnie wyliczać, ile kto ma cukierków, bo każdy ma prawo jeść ile chce? - westchnęłam, kręcąc głową.

Nie żebym mu się dziwiła, sama nie lubiłam matmy na wszystkich etapach swojej edukacj, ale młody miał polot, jeśli chodziło o kreatywne odpowiedzi. Kilka razy nauczycielka nawet wzywała naszą mamę na dywanik z tego powodu.

- Nie - zaprzeczył, patrząc na mnie spode łba. - Napisałem, że to brzydko, kiedy wypomina się komuś wiek, bo trzeba było policzyć, ile lat ma mama Mary.

Parsknęłm, bo, cóż, prawdopodobnie zrobiłabym to samo.

- Na szczęście Casey przywiezie nam obiad, więc jak go ładnie poprosisz, może ci podpowie - powiedziałam spokojnie.

Ale kogo ja okłamywałam, to przecież oczywiste, że Morety się nie prosi. Jemu po prosru mówi się, co ma zrobić, a jeśli stawia opór, należy wprowadzić system zastraszania.

Warto wspomnieć, że butelki nie skaczą. Wtedy zawsze czuje się mądrzejszy, bo twierdzi, że to jego odkrycie.

- To zdecydowanie twoja rodzina - głos w telefonie przerwał moje rozmyślania.

- Nigdy w to nie wątpiłam - przyznałam, patrząc jednocześnie na chłopca, który właśnie ekscytowała się wizją wykorzystania Morety.

Czy to było wpajanie dziecku niemoralnych wartości od najmłodszych lat życia? Owszem. Czy żałowałam tego? Absolutnie nie.

- Hej, jak on ma w ogóle na imię? - zapytał mój przyszły chłopak z wyczuwalnym zaciekawieniem w głosie. To takie słodkie, że interesował się moim życiem. Nie to co mój ex...

Już otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy usłyszałam dźwięk domofonu.

- Casey przyszedł - oznajmiłam, bardziej bratu niż chłopakowi w telefonie. - Muszę kończyć, padam z głodu.

- Jasne - zgodził się. - Smacznego, słonko. I nie znęcaj się nad Moretą za bardzo, bo jeszcze nie zamawialiśmy z kumplami obiadu. Jakoś nie spieszy mi się do dzwonienia do Pizza Queen, kiedy nie ma tam królowej tego biznesu.

Zaśmiałam się cicho, ale moje kamienne serce zabiło szybciej. To taki mały, zupełnie nieromantyczny gest, ale na mnie działał bardzo intensywnie.

- Oczywiście, skarbie - zapewniłam. - Do usłyszenia, prawda?

- Naturalnie, kochanie.

- Rezydencja państwa Bennett, z kim mam przyjemnośc? - młody zadał pytanie, odbierając domofon, mimo, że oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, kto jest naszym gościem. - W takim razie zapraszam na salony - dodał, otwierając drzwi Morecie, gdy już się przedstawił.

- To tylko służący - machnął ręką. - Nie zaprzątaj sobie tym głowy, Penelopo - zwrócił się do mnie, a ja słysząc to, prawie zadławiłam się herbatą. Moja krew...

Nie wiem jakie bajki oglądał ten chłopczyk, ani co dodawał sobie potajemnie do soku, ale chciałabym tego spróbować. Wtedy konfrontacje z ludźmi takimi jak Margerita nie byłyby z pewnością tak męczące.

Casey zjawił się w moim mieszkaniu szybciej, niż się tego po nim spodziewałam. Bezwiednie pomyślałam, że przy Calumie wyrobił sobie niezłą formę, a potem pożałowałam, że to w ogóle przewinęło mi się przez głowę. Miałam nadzieję, że pod moją nieobcność ta dwójka nie robi niczego, uhm, nieprzyzwoitego na blatach, na których zazwyczaj obijam się podczas pracy.

- Siema, siostro - przywitałam się. - Przyszła siostra z obiadem na oddział zakaźny? Gdzie siostry maseczka?

- Penny! Przestań bratać się z podwładnymi - zganił mnie brat. - Casey, musisz natychmiast zdjąć mi kredki z lodówki, a kiedy nakarmisz Penny, powinieneś odrobić za mnie moje zadanie z matmy.

Ja i młody wbiliśmy w Moretę wyczekujące spojrzenia, a on stał tylko na środku naszego salonu z rozdziawioną gębą, przyswajając wszystkie informacje.

- Też się cieszę, że was widzę - prychnął, kiedy już dotarły do niego nasze polecenia.

- Taaa, dawaj tę pizzę - skwitowałam i wyrwałam mu z rąk pudełko z jedzeniem. - Dlaczego zamiast cytatu napisałeś „przestań jeść tyle niezdrowego żarcia, bo twój król cię nie udźwignie (nie tylko psychicznie)"? - zapytałam z wyrzutem.

- To jest cytat. Zacytowałem swoje myśli - naprostował, a ja załamałam ręce.

- Gdybym miała więcej siły, już byłbyś martwy - oznajmiłam, sięgając po kawałek pizzy.

Patrzyłam, jak mój przyjaciel idzie do lodówki, z której zdjął pudełko kredek i podał je mojemu brackiemu. Ucieszony dzieciak nawet przybił mu piątkę, zapominając o swojej własnej uwadze o nie brataniu się z podwładnymi. Zaraz potem wgramolił się na krzesło przy wysepce w kuchni i dał się pochłonąć wenie twórczej.

Casey zdjął swoją bluzę, odłożył portfel i kluczyki firmowego samochodu na szafkę przy wejściu, po czym nastawił na herbatę. Wyjął dwa kubki, saszetki i czekał na wrzątek.

- Pony - zaczał, a kiedy wymamrotałam "hm?" z pełną buzią, kontynuował. - Zastanawiam się, czy masz coś wspólnego z tym, że jeden z tych gości od lata stoi na twoim parkingu.

- Co?! - zapytałam z pełnymi ustami, z których omal nie wypadło mi jedzenie. - Jak to?

Zamrugałam w konsternacji, próbując zrozumieć, co właśnie się działo. Może chodziło mu o Caluma, który siedział w firmowym samochodzie i czekał na Moretę?

- No wiesz, ten, co na każdym twoim plakacie ma inny kolor włosów - odparł luźno, zalewając herbatę.

Zakrztusiłm się pizzą i odrzuciłam od siebie jej kawałek do pudełka, wstając gwałtownie.

- Michael Gordon Clifford stoi pod moim mieszkaniem, a ty mówisz mi o tym dopiero teraz?! - zawołałm z wyraźnym wyrzutem, po czym dopadłam do jednego z okien.

Biała tesla zdecydowanie nie należała do żadnego z mieszkańców osiedla.

- Jak wyglądam? - zapytałam, panikując. - I co on tu w ogóle robi?!

- Wyglądasz okropnie - oznajmił chłopak. Coż, przynajmniej był szczerym. - Może idź umyj zęby i uczesz włosy, jeśli chcesz zaprosić go do środka? Suchy szampon też by się przydał.

- Dobra - wyjątkowo się z nim zgodziłam. - Zawołaj go - poleciłam przyjacielowi i pobiegłam do łazienki, prawie nie wyrabiając na zakręcie.

Prawdziwe pytanie brzmiało: skąd Michael Gordon Clifford znał mój adres? Zastanawiałam się nad prawdopodobnymi rozwiązaniami, myjąc w pośpiechu zęby. Może trochę bezsensowne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, że jadłam właśnie pizzę z sosem czosnkowym, ale przecież nie planowałam się dziś z nikim całować.

Czesząc włosy, usłyszałam skrzypnięcie drzwi frontowych i aż wstrzymałam powietrze. Nie było to mądre posunięcie, bo dosłownie sekundę (lub pięć sekund) później zaczęłam się dusić. Jak ja nienawidziłam być chora...

Unormowałam oddech i dopiero po chwili zdecydowałam się wyjść z łazienki.

Wciąż nie wyglądałam superkorzystnie, ale przynajmniej przestałam przypominać trzydniowe zwłoki.

Pociągnęłam za klamkę, przełykając gęstą ślinę.

Michael Gordon Clifford stał odwrócony do mnie tyłem i rozmawiał z Casey'em, a mi zakręciło się w głowie.

Jasne, to nie był pierwszy raz, kiedy go widziałam, ale teraz, nie dość, że był moim idolem, to prawdopodobieństwo, że był też moim prawdziwyn crushem, wynosiło jeden do trzech. Jak ja miałam nie umierać ze zdenerwowania?

A, no i jeszcze stał sobie tak po prostu w moim średniego standardu mieszkaniu, typowa, codzienna sytuacja, no nie?

- Wreszcie jesteś - skomentował Casey, mierząc mnie wzrokiem z góry na dół. Grymas na jego twarzy chyba miał świadczyć o tym, że nie do końca poradziłam sobie z zadaniem.

- O, cześć Pony - przywitał się ze mną mój idol, już odwrócony do mnie twarzą i machał do mnie przyjaźnie.

Odchrząknęłam dyskretnie, by mój głos przypadkiem się nie załamał i uśmiechnęłam się szeroko.

- Hej - rzuciłam pseudoluźno.

Tak naprawdę ledwo żyłam. Serce waliło mi tak mocno, jakbym przebiegła okrążenie na szkolnym boisku (nigdy tego nie zrobiłm). W płucach coś mi trzeszczało, a ręce trzęsły mi się, jakbym była wprawioną alkoholiczką.

- Dobrze wyglądasz, jak na przeziębioną - pochwalił Michael. - Musiałaś mieć pecha, żeby tak się rozchorować.

Tak, to zdecydowanie wina pecha, a nie głupoty.

- Och, skąd wiedziałeś, że jestem przeziębiona? - zapytałam głupio, choć pewnie można było to stwierdzić po moim zaczerwienionym nosie i oczach. Widocznie tylko w swojej wyobraźni wyglądałam kwitnąco...

- Casey opowiedział mi całą historię o mrożonych frytkach - wyznał, patrząc na mnie ze współczuciem.

Zerknęłam podejrzliwie na Moretę, a ten zesztywniał i pokiwał twierdząco głową.

- No tak... Jak tu ufać przyjaciołom - prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Podwładnym! - poprawił mnie brat, nie oderwawszy wzroku od kartki przed sobą.

Słusznie, podwładnym. Mój mądry dzieciak.

- To... - zaczął Michael Gordon, niezręcznie drapiąc się po karku. - Jak się czujesz? Mogę zostać z tobą, kiedy Casey wróci do pracy. Przypilnuję, żeby niczego ci nie zabrakło. Bardzo chciałbym cię przytulić, ale... huh, sama rozumiesz. Mamy mnóstwo wywiadów i spotkań w związku z premierą płyty, nie chciałby zawieść fanów.

- Jasne, rozumiem - odpowiedziałam szybko, cofając się o krok, tak na wszelki wypadek. - Chyba bym się zapłakała, gdybyś przeze mnie nie mógł promować płyty!

- No już bez przesady - zaśmiał się. - Nie musiałaś aż tak powiększać dystansu.

Zarumieniłam się mimowolnie i wzruszyłam ramionami. Lepiej dmuchać na zimne, no nie?

- Hej, Casey, miałeś poprawić moje zadanie z matmy! Pony mówiła, że się wyrobiłeś z tego przedmiotu, czy coś w tym stylu - przypomniał się młody, nadal pochłonięty tworzeniem jakiegoś dzieła sztuki. Wyrastał z niego chyba mały artysta, bo nigdy jeszcze nie widziałam, żeby pracował nad czymś z takim zacięciem.

Moreta wymamrotał coś pod nosem, ale ruszył w stronę dzieciaka. Pewnie pochlebiało mu, że pochwaliłam jego zdolności.

- Pamiętaj, że butelki nie skaczą! - zawołałam przez ramię.

Michael Gordon zaśmiał się na moje słowa, kręcąc głową.

- Mam pytać?

- Lepiej nie.

Clifford skinął, ale jego oczy błyszczały się w rozbawieniu.

Nagle olśniło mnie, że zapomniałam o moich resztkach manier.

- Usiądź sobie, zrobię ci coś do picia. Kawa, herbata? Zaproponowałabym drinka, ale chyba jesteś samochodem. Znaczy, oczywiście mogłabym cię przenocować, ale, uhm, no, więc co do picia?

- O nie, zapomnij. Jesteś chora, nie powinnaś się przemęczać - skwitował.- Sam mogę to zrobić, korona mi z głowy nie spadnie - uspokoił mnie, po czym wskazał na sofę, dając mi znać, że mam się położyć, a sam udał się do kuchni.

- Czy ja wiem... Mi by spadła - szepnęłam pod nosem, trochę zażenowana faktem, że mój idol sam musi się oporządzić w moim mieszkaniu.

Chłopak zjawił się po jakimś czasie, dzierżąc w jednej ręce moją herbatę, którą wcześniej zrobił Casey, a w drugiej swoją. Zaśmiałam się szczerze, kiedy zobaczyłam, że Michael Gordon Clifford wybrał dla siebie kubek z głową jednorożca zamiast ucha. To zupełnie typowy wybór dla kogoś, kto uważa się za punk rocka.

- Dobra, ale chociaż poczęstuj się pizzą - namawiałam go, kiedy usiadł w fotelu w bezpiecznej odległości ode mnie.

- Nie musisz namawiać - stwierdził, po czym sięgnął kawałek pizzy hawajskiej i polał ją sosem czosnkowym. - Nie tak dobra, jak twoja, ale nadal lepsza niż z innych knajp.

Uśmiechnęłam się, obejmując ciepły kubek dłońmi.

Pomyślałam, że mogłabym tak spędzać czas częściej.

I zastanowiłam się też, czy Michael Gordon Clifford jest moim królem. Czy to z nim tyle czasu rozmawiałam? Czy to z nim planowałam wziąć ślub na stadionie? Zastanowiłam się nad tym, sącząc herbatę.

Sama dziwiłam się sobie, że nie mam przez to napadu fangirlu. Może oznaczało to, że to jednak nie Clifford był moim przyszłym mężem?

- Cóż, Casey dopiero się uczy jak zrobić dobrą pizzę - podsumowałam. - Schodzi mu na to już kilka dobrych lat, ale nie traci nadziei - oznajmiłam, kończąc kawałek, który wcześniej odstawiłam, by „przygotować się" na spotkanie z idolem.

Swoją drogą, to trochę deprymujące, że zawsze spotykałam go, będąc w okropnym stanie, jeśli chodzi o estetykę. Przy pierwszym spotkaniu miałam mąkę we włosach, a teraz byłam przeziębiona...

- Chyba nigdy nie dojdzie do perfekcji - uznał, popijając herbatę z jednorożcowego kubka, a ja pomyślałam, że bardzo chcę zachować ten przeuroczy obraz w pamięci.

Zrobiłabym mu zdjęcie, ale nie byłam jedną z TYCH fanek.

- Też tak sądzę - zgodziłam się. - Musimy się zatem zadowolić tym, co mamy.

- Damy radę. - Chłopak pokiwał zgodnie głową. - Obejrzymy coś? Mogę zalogować się na Netflixa na twoim laptopie, jeśli to nie sprawi ci problemu.

Oddychaj, Penny. Oddychaj.

Gdzie jest mój król, który zawsze przypominał mi o oddychaniu?!

- To żaden problem - zapewniłam ze względnym spokojem. Największym, na jaki było mnie stać.

- Preferujemy filmy czy seriale?

- Chyba seriale, nie? Tylko zakładam, że widziałeś już wszystko, co przychodzi mi do głowy...

- Tego nie wiem, ale zaraz coś znajdziemy - oznajmił, kładąc sobie na kolanach mojego laptopa. TEGO SAMEGO NA KTÓRYM PISAŁAM FANFIKI O NIM I JEGO KOLEGACH Z ZESPOŁU! Och no i też tego smuta o nim i Casey'u... Przepraszam, czy jest na sali lekarz? Chyba umieram z niedotlenienia.

Kiedy Michael przewijał propozycje seriali, przez salon przeszedł mój brat, mierząc nas wzrokiem.

- Co robisz? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Nic, nic, nie przeszkadzajcie sobie - odparł jak gdyby nigdy nic i minął nas, pogwizdując sobie pod nosem.

Wzruszyłam ramionami, ponownie przeznaczając całą uwagę Michaelowi Gordonowi Cliffordowi.

- Pofarbujesz kiedyś ze mną włosy jeszcze raz? - zaptałm, zanim zdołałam w ogóle zastanowić się nad tymi słowami. - To znaczy... em... Mam gorączkę.

Michael popatrzył na mnie znad ekranu, a kąciki jego ust uniosły się powoli. Wyglądał tak słodko, że z trudem powstrzymywałam się od zrobieniem typowago, głośnego "awww".

- No jasne - zapewnił.

Prawie uroniłam łezkę, słysząc to. Jego głos był taki spokojny i ciepły, i w tamtej chwili zrozumiałam, że wszyscy chłopcy z zespołu przestali być już tylko wyłącznie moimi idolami.

- Mama mówi, że wyłysiejesz, jak będziesz tak często farbowała włosy - wtrącił mój brat, który właśnie znowu nas minął, przechodząc tym razem w innym kierunku.

- Nie powiedziałam, że chcę się farbować w tym momencie - zaoponowałam. - Poza tym, Michael robił to częściej a jego włosy są najpiękniejsze i jeszcze nie wyłysiał - wskazałam na chłopaka, chcąc lepiej zobrazować moje słowa.

- Mało brakowało, jeśli mam być szczery - wyznał w żarcie.

- Nie no, nie jest źle - uznał chłopiec, mierząc go wzrokiem, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. - Wyglądasz cool.

- Dzięki. - Michael Gordon Clifford wyciągnął rękę i przybił żółwika z moim prywatnym, osobistym bratem.

A może przez gorączkę miałam omamy? W pierwszym odtuchu chciałam zapytać o to głośno, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.

- Penny, szukamy komedii, romansu, czy może horroru? - zagadnął blondyn, a jego wzrok znowu utkwiony był w ekranie.

Zamyśliłam się, rozważając każdą opcję po kolei. Romans z Cliffordem? To znaczy... oglądanie romansu z Cliffordem brzmiało tak nierealnie. Ale to raczej nie byłoby fair w stosunku do mojego crusha... Horror? Pewnie przestraszyłabym się czegoś absurdalnego w pierwszych sekundach i musiałabym złapać go za rękę, czy coś. Ta opcja również odpadała ze względu na crusha, ale także przez fakt, że byłam chora i nie chciałam roznosić zarazków...

- Komedia - postanowiłam w końcu i przeniosłam wzrok na mojego brata, który nadal stał niedaleko. - Jak idzie naszemu podwładnemu?

- Beznadziejnie - skwitował. - Mówiłaś, że poprawił się z matmy, a on wyciągnął właśnie telefon żeby sprawdzić na kalkulatorze ile to dwadzieścia cztery odjąć sześć, bo wpisywał szesnaście i mu nie szło.

- Najwidoczniej przeceniłam jego umiejętności - przyznałam ze wzruszeniem ramion.

Michael Gordon Clifford w tym czasie położył mojego laptopa na stoliku kawowym, tak, żebyśmy oboje mieli dobry kąt widzenia.

- Zanim zaczniemy oglądać, muszę zapytać, jak się czujesz - oznajmił z powagą. - Nie potrzebujesz drugiego koca? Zimnego okłdu? Cieplejszych skarpetek? Czegoś do picia albo jedzenia?

- Jest cudownie - wydukałam, ledwo ukrywając rozmarzenie w swoim tonie głosu.

- Jesteś pewna? - dopytał, a ja pokiwałam głową.

- Ja już się nią zająłem - zapewnił mój mały braciszek. - Zginęłaby beze mnie - westchnął, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł dać Morecie reprymendę za zbyt wolne rozwiązywanie zadań, pozostawiając nas w rozbawieniu.

- To jak?

- Niczego mi nie trzeba, dziękuję - obiecałam, uśmiechając się z rozczuleniem. - Możemy oglądać. Chyba że ty czegoś potrzebujesz.

Michael Gordon myślał przez chwilę, aż jego wzrok powędrował w stronę Morety, a na twarzy rozkwitł mu szeroki, ale złowieszczy uśmiech.

Podobało mi się to.

- Ej, Casey? - zawołał. - Skoczysz do sklepu po torbę słodyczy?

Moreta popatrzył na niego jak na niestabilnego psychicznie i popukał się palcem wskazującym w czoło, po czym, wracając do zadania z matmy mojego brata, odpowiedział:

- Nie.

- No Caseyyy - przeciągnęłam jego imię, bo to zawsze działało.

- Powiedziałem: nie. - No, prawie zawsze. - Pożyczcie sobie od młodego, jak tak bardzo chcecie - dodał obojętnie, po czym przeklął pod nosem, gdy wynik w zadaniu znowu mu się nie zgadzał.

- Nie ma takiej opcji! To słodycze na czarną godzinę - prychnął dzieciak.

- Chorej przyjaciółce się nie odmawia, Casey! - próbowałm. - A co, jeśli umrę? Odmówisz mi ostatniej torby słodyczy?

- Patrz na cytat na pudełku z pizzą - prychnął Moreta, wywracając oczami.

Nie spojrzałam na pudełko, ale zrobił to Michael Gordon Clifford. Cudownie, wprost idealnie.

- Casey, to niemiłe - oświadczył. - Nie powinieneś być wredny dla przeziębionej przyjaciółki. Jestem pewien, że przyjęłaby torbę słodyczy na przeprosiny. A ty, Penny, nie przejmuj się. Oczywiście nikt nie będzie miał problemu z uniesieniem cię, wyglądasz super.

Moje serce, czy jakiś tam inny organ, który zastępuje jego miejsce, zabił dwa razy szybciej. Mój idol właśnie powiedział, że wyglądam super! Moje życie powoli awansowało z przegranego na wygrane.

- Jesteście nieznośni - skwitował Casey. - Idę sobie stąd - stwierdził i odsunął krzesło od stołu. - A matka Mary jest starą prukwą i niedługo i tak kopnie w kalendarz, nie ma potrzeby obliczania jej wieku - zwrócił się do młodego. Jakie to przykre, że pokonało go zadanie z podstawówki.

- Myślałam, że już skończył ci się okres - skomentowałam jego zachowanie.

- Pomyliły ci się miesiące Pony, w tym jeszcze wszystko przed nim - dodał Mike, obserwując Moretę ze zdziwieniem w oczach.

- Wychodzę - oznajmił jeszcze raz, teraz trochę głośniej. - Liczę na to, że żadne z was, poza matką Mary, nie umrze.

Zgarnął swoje rzeczy i wyszedł bez słowa więcej, a mnie martwiło tylko, że nie przywiezie nam tych głupich słodyczy.

Kiedy Michael Gordon Clifford chce słodycze, trzeba mu je zorganizować! Co to ma być za ignorancja?

- I tak był beznadziejnym sługą - oznajmił mój brat z chłodną obojętnością, a ja nie potrafiłam się z tym nie zgodzić.

*CASEY*

Wyszedłem z mieszkania Pony nieźle poddenerwowany. Powoli zaczynał irytować mnie fakt, że wszyscy tylko mnie wykorzystywali, a w zamian nie dostałem od nich nawet kawałka pizzy, którą zresztą sam zrobiłem.

Wsiadłem do jednorożca, czyli naszego firmowego samochodu, odrzucając wszystkie rzeczy (oprócz telefonu), które trzymałem w rękach, na fotel pasażera i wyjechałem spod klatki Penny z piskiem opon. W międzyczasie wykręciłem numer do swojego chłopaka i przełączyłem na tryb głośnomówiący.

- No hejka, mordo - odezwał się wesołym głosem, a moje mięśnie natychmiast się rozluźniły.

- Sima, typie - przywitałem się. - Jak tam interesy? Nie spaliłeś jeszcze tej budy?

- Nie, ale było blisko - przyznał, na co zaśmiałem się cicho. - Dobrze, że już wracasz, bo ja i tłum głodnych ludzi, których nie umiem ogarnąć, tęsknimy.

- Przestań być taki słodki, bo się porzygam - prychnąłem, przystawiając telefon bliżej ust.

- Mam nadzieję, że tęczą. Wkomponuje się w wystrój twojego supermęskiego samochodu - odbił piłeczkę.

O tak, te pozbawione sensu rozmowy z moim facetem zdecydowanie potrafiły mnie rozluźnić i uspokoić. Czasami jednak gadał tak bardzo od rzeczy, że wydawało mi się to bardziej przerażające niż relaksujące...

- Będzie powiewać w rytm "Barbie Girl", Hood.

Chłopak prychnął, a ja oczami wyobraźni widziałem, jak z rozbawieniem wywraca oczami.

- Pedał - rzucił.

- W nocy nie narzekasz na moje pedalstwo - przypomniałem mu. - Mniejsza. Czy ty wiesz, co zrobił Michael Gordon Clifford?

- Co takiego?

- Kazał mi iść do sklepu.

- Co?! Stary, to straszne! Wszystko okej? Nic ci nie jest? Twoje włosy nadal są długie? - wyrzucał z siebie zdania zdecydowanie za szybko, żebym mógł je wszystkie zrozumieć i w dodatku z przesadnym przejęciem.

- Odpowiadając chronologicznie: nie, nie wiem, chyba.

- To w większości były pytania retoryczne, ale jak już musisz, to rozwiń te odpowiedzi.

Tak bardzo skupiłem się na głosie Caluma, że prawie przejechałem skrzyżowanie na czerwonym świetle. Na szczęście zorientowałem się w ostatnim momencie i depnąłem po hamulcach, ale teraz wyglądałem jak wariat, pochylając się maksymalnie do przedniej szyby, by zobaczyć sygnalizację. Pomijając już fakt, że jechałem samochodem, który wyglądał jak jednorożec...

Przejechałem jeszcze kilka ulic, opowiadając mojemu chłopakowi, co działo się w mieszkaniu Pony, zanim zobaczyłem, że auto, które jechało za mną od jakiegoś czasu, włączyło koguty przez przednią maską.

Jęknąłem, przeklinając w myślach swojego pecha. A może to karma, bo nie pojechałem im po te cholerne słodycze?

- Co jest? - zapytał Cood, to jest, Hood, słysząc ciszę po mojej stronie.

Skupiłem się na szukaniu bezpiecznego miejsca do zjazdu.

- Kontrola drogowa - wymamrotałem z niezadowoleniem.

Odrzuciłem telefon na siedzenie pasażera, gdzie miał walać się razem z moimi dokumentami i portfelem, mając nadzieję, że gliny jeszcze nie ogarnęły, że przez cały czas trzymałem w ręku telefon.

- Ktoś tu dostanie mandacik - prychnął facet, którego uważałem za swojego partnera.

- Zamknij się, bo będę musiał się rozłączyć - wycedziłem przez zaciśnięte zęby i zjechałem na pobocze, czekając na koncert żenady w moim własnym wykonaniu.

Chwilę później funkcjonariusz pochylił się nad moją uchyloną szybą.

Był nawet całkiem przystojny.

Wiem, że mam chłopaka. To luźna uwaga.

- Trzy razy spowodował pan sytuacje zagrażające bezpieczeństwu na drodze - oznajmił policjant. - Proszę dokumenty do kontroli.

- Ale jak to trzy? - wypaliłem w zdziwieniu, modląc się, żeby Calum się nie odezwał. Mogłem się po prostu rozłączyć...

Sięgnąłem po pokrowiec z dokumentami i podałem go facetowi, który pachniał mieszanką tytoniu i drzewa sandałowego, czyli całkiem nieźle.

- Przede wszystkim, prawie pan potrącił biedną staruszkę na pasach...

- Sama się pchała pod koła - mruknąłem pod nosem, na tyle cicho, żeby nie zdołał usłyszeć.

Patrząc na dłoń, ułożoną na moich drzwiach, pomyślałm, że jest całkiem ładna. Ale nie ładniejsza niż Haluma Cooda. O tak, bardzo lubiłem dłonie mojego chłopaka.

Podałem facetowi z drogówki prawo jazdy, nawet na nie nie patrząc.

Miałem nadzieję, że nie dostanę mandatu. Calum pewnie już teraz zwijał się ze śmiechu, wolałem nie wyobrażać sobie, jak nabijałby się ze mnie za mandat.

Oparłem głowę na zagłówku i zamknąłem oczy w oczekiwaniu na werdykt.

- Pan... Casey Podwładny Moreta? - zapytał mundurowy skonsternowanym głosem, a ja z wrażenia uchyliłem powiekę.

- Co? Na drugie mam Thomas - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się skąd gościu wziął sobie w moich dokumentach „Podwładnego".

Zdecydowanie wolałem swoje drugie imię, bo było identyczne jak mojego chłopaka. Przeznaczenie, czy coś...

Popatrzyłem na glinę, a potem mój wzrok spoczął na trzymany w jego ręku papierku, który bardzo omylnie wziąłem za dokument.

Wziąłem od funkcjonariusza ten świstek, który, jak się okazało, był radosną twórczością brata Penns.

- Co za mała gnida - syknąłem, zgniatając papierek w dłoni.

Ten dzieciak spędzał zdecydowanie za dużo czasu z Pony. Robił się nawet gorszy od niej, a wcześniej wątpiłem, czy to w ogóle możliwe.

- Wypraszam sobie, w szkole policijnej byłem jednym z najwyższych - prychnął policjant, a ja monentalnie zbaraniałem.

- Yyy... Nie...To nie było do pana - wyjąkałem, patrząc dosłownie wszędzie, tylko nie na niego.

- Czy ma pan przy sobie jakiś wiarygodny dokument? Mimo tak dobrze odwzorowanego portretu, niestety nie mogę uznać tamtego... dzieła - skomentował facet, a mi zrobiło się trochę gorąco.

Nie, nie dlatego, że mnie pociągał, bo to robił tylko Halum Cood, który, swoją drogą właśnie dusił się ze śmiechu, co musiałem zagłuszyć chrząkaniem, ale dlatego, że nie miałem pojęcia, gdzie jest mój prawdziwy dowód. Wiecie, ten bez dymka przy ustach z napisem „Służę dumnie rodzinie Bennett" z przekreślonym czerwonym mazakiem słowem „dumnie".

- Pan go wygoogla! - zawołał głos w moim telefonie. - Chłopak jest w zespole. A prawko ma, chociaż dzisiaj udowodnił, że nie powinien. Ale jak mu je pan zabierze, to go zwolnią, nie może pan zniszczyć mu życia, nie będę spotykać się z bezrobotnym.

Cal mówił coś jeszcze i wiedziałem, że stara się mnie uratować, ale nie mogłem tego znieść. Oparłem czoło o kierownicę, modląc się do potwora spaghetti, żeby ten dzień już się skończył.

- Jeszcze rozmawiał pan przez telefon? - zapytał załamany glina i pewnie właśnie podliczał sobie w głowie, ile będę musiał za to zapłacić...

- Spokojna głowa, on zawsze trzyma telefon na siedzeniu obok, kiedy rozmawia - krzyknął Calum.

- Chwila... Podaj mi pan ten telefon - szturchnął mnie, a ja nie odrywając głowy od puchatej kierownicy (dzięki Pony), przekazałem mu swój telefon.

Westchnąłem ciężko i czekając na werdykt, zacząłem zastanawiać się, ile ostatecznie lat ma matka Mary.

- Czy to jest Calum Hood? - zapytał facet, więc spojrzałem na niego.

Patrzył na zdjęcie mojego chłopaka z takim zdziwieniem, jakby zamiast jego zdjęcia kontaktu, zobaczył pamiątkowe selfie z Plutona.

- Nie, Halum Cood - odpowiedziałem markotliwie.

- Szkoda, bo... - zaczął, ale nagle mnie olśniło.

- To znaczy, tak! To Calum Hood! Skąd pan wiedział?!

Nie spodziewałem się, że mojego chłopaka rozpoznałby ktoś poza piszczącymi nastolatkami i Pony. W sumie na to samo wychodziło...

Policjant obojętnie wzruszył ramionami.

- Moja córka jest fanką.

Aha, akurat. Pewnie sam słuchasz tego zespołu od lata - pomyślałem.

- O, super! - zawołał Cally. Dzięki, mój bakłażanie, za to, że miałem tego człowieka. - Jak się nazywa na Twitterze? Może ją zaobserwuję? Tylko, widzi pan, Casey ma mój telefon.

To z czego, idioto, do mnie dzwonisz?!?!

- O to świetny pomysł! - łyknął przynętę gość w mundurze. Chyba zaczynałem rozumieć dlaczego ludzie stąd tak narzekali na policję... - No więc... Moja córka, nazywa się... umm... MalcolmlovesCal na twitterze.

- Cudowny wybór imienia - skomentowałem, mrugając w konsternacji. - Takie... akurat dla córki. Malcolm...

Facet podrapał się nerwowo po karku, unikając równocześnie mojego wzroku. Ha! Mówiłem, że to on potajemnie ich słucha...

- Teściowa tęskniła za mężem - wyrzucił z siebie, a ja mimowolnie parsknąłem śmiechem, opluwając przednią szybę.

***
Hey there,

jak tam?

kogo obstawiacie za króla? 🤔😏

All the love xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro